Rozdział 8

Byłam kłębkiem nerwów, kiedy jechałam na spotkanie z Harrym. Mężczyzną, który był moim wybawicielem. Zastanawiał mnie przez to, że był zupełną tajemnicą. Taki bliski, a jednocześnie niezwykle odległy. Nie był dla mnie i wiedziałam to. Po prostu trudno było odciąć się od uczucia zafascynowania, które kłębiło się we mnie za każdym razem kiedy miałam okazję spojrzeć w jego oczy.

Oczy w najprostszym znaczeniu to narząd umożliwiający nam widzenie. Oglądanie słońca, nocy, książek, jedzenia, ludzi. Tak często zapominamy o tym, że oczy nie są tylko narzędziem wzroku w naszym ciele. Tak naprawdę wiele razy mówią to, czego nie potrafią wyrazić słowa. Jeśli tylko nabyłeś umiejętność odkrywania uczuć drugiej osoby, spojrzenie w głąb jej tęczówek będzie dla Ciebie niczym przygoda życia. Czułam, że mogłabym spędzić noce i dnie na patrzeniu właśnie w jego oczy. Były takie głębokie, zadziwiająco tajemnicze, zamknięte a jednocześnie otwarte. Były absorbujące, pociągające. Tak jak on sam.

Czy to źle, że nawet jeżeli mam świadomość, że nigdy nie będę nawet blisko tego mężczyzny w nawet minimalnym stopniu to nadal jestem nim zaaferowana? To tak jak z pięknymi chwilami w naszym życiu. Chciałbyś je zatrzymać, zamknąć w słoiku i podczas deszczowych, smutnych dni wypuścić i czerpać z ich magię; jednocześnie masz świadomość, że nic takiego nigdy nie będzie miało miejsca. Nigdy.

Przerwałam moje przemyślenia i odetchnęłam głęboko, kiedy w oddali zauważyłam już budynek kawiarni. Ludzie siedzący przy stolikach na zewnątrz wydawali się tacy beztroscy, roześmiani. Niektórzy trzymali się za dłonie patrząc głęboko w oczy, inni chichotali z czegoś a ich radość dało się wyczuć z tak daleka. Napawali mnie optymizmem, tak po prostu będąc. To dziwne, że czerpałam siłę z zachowań ludzi. Ale taka była prawda. Może byłam niemądra, może naiwna. A może przede wszystkim byłam empatyczna? Nie tylko w rozumieniu tego, jako umiejętności postawienia się na miejscu cierpiącej osoby? Może umiałam także chwytać szczęście?

Nie zauważyłam go po przekroczeniu progu. Rzuciłam okiem na zegarek na moim lewym nadgarstku i spostrzegłam, że jestem kilkanaście minut przed czasem. Rozejrzałam się i wybrałam dla siebie stolik zaraz przy oknie. Wychodził na ulicę, dzięki czemu mogłam obserwować samochody i ludzi nieustannie się gdzieś spieszących. To zawsze było dla mnie niesamowite. Kochałam ludzi i ich towarzystwo czy nawet sposób bycia.

- Czy podać coś Pani? - Zapytała kelnerka o bardzo cichym głosie. Miała na imię Alice, takie imię przynajmniej widniało na plakietce przyczepionej do jej zielonego, filmowego podkoszulka.

- Mrożona kawę, poproszę. - Uśmiechnęłam się delikatnie i odprowadziłam ją wzrokiem kiedy udała się za blat.

Przeniosłam wzrok za okno, wkrótce potem jednak na drzwi, kiedy dzwonek zasygnalizował przybycie kolejnego klienta. Od razu zauważyłam burzę czekoladowych loków były one takie chłopięce. Uśmiechnęłam się, kiedy podszedł do stolika. Uścisnęłam jego wyciągniętą w moim kierunku dłoń.

- Przepraszam za spóźnienie, utknąłem w korkach. - Powiedział przepraszająco, opadając na krzesło.

- Nie spóźniłeś się, Harry. To ja przyjechałam za wcześnie. - Odpowiedziałam mu uśmiechem.

- W takim razie kamień spadł mi z serca. - Zachichotałam. - Zamówiłaś coś? - Pokiwałam głową i niemal natychmiast, jakby z potwierdzeniem do naszego stolika przyszła kelnerka niosąc mój napój. Harry zamówił coś dla siebie i opierając się o krzesło spojrzał na mnie.

- Um... - Przeniosłam kosmyk włosów za ucho. - Chciałam jeszcze raz bardzo podziękować Ci za wczoraj. - Przygryzłam wargę. - I przeprosić, nie wiem co we mnie wstąpiło.

- Alkohol. - Zaśmiał się.

- Słucham?

- Alkohol w ciebie wstąpił. Nie wracajmy do tego, nie masz powodu czuć się skrępowaną w moim towarzystwie. Ratowałem już kumpli z klubów. Zdarzały mi się naprawdę gorsze sytuacje. - Powiedział wywracając oczami, a ja nie mogłam powstrzymać eleganckiego chichotu. Zakryłam dłonią usta, kiedy jego oczy się rozszerzyły. Wiedziałam, że mój śmiech był daleki od tych damskich , delikatnych chichotów. W zasadzie śmiałam się jak mężczyzna. Mężczyzna w kwiecie wieku z kilkuletnim uzależnieniem od papierosów. -  Twój śmiech jest uroczy. - Naśmiewał się ze mną, wycierając kąciki swoich oczu, w których zagościły łzy rozbawienia.

- Z pewnością. - Trzepnęłam go w ramię z wielkim uśmiechem.

~*~

- Więc czym się zajmujesz? - Zapytał Harry, kiedy przechadzaliśmy się ulicami Londynu z papierowymi kubkami w naszych dłoniach. Wirowaliśmy pomiędzy ludźmi z uśmiechem i czując absolutnie swobodnie w swoim towarzystwie.

- Jestem organizatorką ślubów.

- Naprawdę? - Wyglądał na zaskoczonego. - Znam kogoś kto niedługo będzie tego potrzebował. - Powiedział i nie mogłam zrozumieć przebłysku emocji w jego tonie. Wydawał się jednocześnie podekscytowany i przerażony.

Nie wracaliśmy już to tej rozmowy. Szliśmy w przyjemnej ciszy, nawet jeśli znaliśmy się kilka dni. Kiedy wreszcie wylądowaliśmy pod moim domem zwolniliśmy kroku i przystanęłam przed nim.

- To tutaj. Może chcesz wejść, Harry?

- Nie mogę, jestem umówiony na spotkanie. - Odpowiedział z uśmiechem. - Ale dzięki za zaproszenie.

- Kto może być ważniejszy niż nowa poznana szalona kobieta? - Zaśmiałam się.

- Nieobliczalna narzeczona. - Odpowiedział z uśmiechem. Mój zaś opadł, ale zrobiłam wszystko, żeby nie dać tego po sobie poznać.

- Umh, no tak. W takim razie do zobaczenia, Harry. - Wzruszyłam ramionami chcąc się cofnąć. Czułam się niezręcznie.

- Do zobaczenia. - Odpowiedział pogodnie i złożył na moim pliczku krótkiego buziaka. Byłam tak zaszokowana tym gestem, że nie pozostało mi nic jak patrzenie w szoku na jego oddalającą się sylwetkę.

To nie może być miłość. Miłość jest pozbawione egoizmu.

***

beznadziejny, ale jakoś nie mam humoru ani siły... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top