Rozdział 9
- Dzień dobry, Amy. - powiedziała elegancka kobieta, babcia El obok niej ubrany w garnitur jej mąż.
- Dzień dobry.
- Możemy wejść?
- To chyba nie będzie konieczne.
- Chcemy spotkać się z naszą wnuczką!
- Wyszła do szkoły, przykro mi. Poza tym rozmawiałam z nią i nie chce państwa widzieć.
- To ty jej namieszałaś w głowie! Nie oddamy jej byle komu. - prychnęła.
- Wypraszam sobie, do widzenia.
Zamknęłam drzwi. Oparłam się o nie, moje serce biło jak oszalałe. Wiedziałam, że dopiero teraz zaczęły się prawdziwe kłopoty.
Szybko wyszykowałam się do pracy i pojechałam na spotkanie dotyczące szkolenia. Nie bardzo mogłam się skupić, ale próbowałam nadążać. Kiedy miałam porozdzielać zadania na kolejne miesiące pomyliłam teczki i po raz kolejny traciłam cenny czas. Gdy w końcu wszystko udało się ogarnąć wróciłam do siebie i w spokoju piłam kawę oraz obmyślałam plan strategiczny. Wszystkim postanowiłam zająć się po powrocie.
***
- Dziewczyny, lodówkę macie pełną, więc jedzenia powinno wam starczyć do mojego powrotu. Żadnych imprez. Gdyby zjawili się tu twoi dziadkowie nie otwieraj im. Sąsiadka ma do was zaglądać co jakiś czas... Wiem, że jesteście duże, ale się martwię. Dobra ja tak nawijam, a muszę się już zbierać, bo samolot mi odleci. Pa, dziewczyny. Miłego weekendu. - wyszłam na zewnątrz. - Ale nie za miłego... - oznajmiłam ponownie zaglądając do środka, zaśmiały się.
Taksówka już czekała, więc podałam kierowcy bagaż i wsiadłam do auta, pojechałam na lotnisko. Katie czekała na mnie w samolocie, więc usiadłam obok niej i zaczęłyśmy rozmowę. Lot trwał dość czasu i gdy znalazłyśmy się na miejscu, chciałam tylko znaleźć się w hotelu i iść spać.
- Jak miło wreszcie spędzić trochę czasu poza domem.
- Nom.
- Amy! Nie śpij!
- Minutkę i wstaję.
- Ok.
Zasnęłam na dobre. Wstałam rano i poszłam na szkolenie. Potem na kawę do kawiarni w między czasie dzwoniąc do siostrzenicy, która upewniła mnie, że u nich wszystko okay. Wróciłam do hotelu. Dwie godziny później wróciła Katie obładowana zakupami.
- Wczoraj się wymigałaś, ale dzisiaj już nie dasz rady.
- Co? O czym ty mówisz?
- O imprezie.
- Katie...
- Nawet nie chcę tego słyszeć.
- No ale...
- Nie!
- Już dobra... - rzuciłam przewracając oczami.
Koło dziewiętnastej zaczęłyśmy przygotowania. Postawiłam na czarną sukienkę z głębokim dekoltem i szpilki. Lekki makijaż i rozpuszczone włosy idealnie współgrały z czarnym płaszczem, który narzuciłam na ramiona mimo niezbyt zimnej nocy. Była pełnia. Ulice rozświetlał blask księżyca. Wiele osób przechodziło przez pobliskie ulice. U progu klubu uderzył we mnie odór alkoholu i potu. Od razu podeszłyśmy do baru i zamówiłyśmy drinka. Potem trochę potańczyłyśmy i znów poszłyśmy się napić. Było po pierwszej w nocy, wyszłam na chwilę na dwór zaczerpnąć świeżego powietrza. Poszłam trochę dalej i usiadłam na drewnianej ławce.
- No proszę proszę...
Spojrzałam w stronę głosu. Obok mnie stał nikt inny... Nicolas.
- Zaczynam się obawiać, że mnie pani śledzi, panno Rose. - zaśmiałam się.
- A może to pan mnie, panie Clarke.
- Co pani robi o tak późnej porze sama przed klubem, gdzie roi się od pijanych mężczyzn.
- Przyszłam tu z przyjaciółką, wyszłam, bo nie mogłam znieść facetów gapiących się w mój dekolt.
- Jeśli mam być szczery to naprawdę cudowny dekolt. Jest bardzo... Ładny. Piękna sukienka czy to...
- Nick, przestań zgrywać projektanta. - zaśmiałam się.
- No dobra. -odparł rozbawiony. - A co ty tu tak właściwie robisz?
- Przyjechałam na szkolenie, a ty?
- Kręcimy pare scen do filmu.
- No popatrz tylko jaki zbieg okoliczności.
- No właśnie. I dziwne, że nie spotkaliśmy się w środku.
- Oj tak.
- Nie mam ochoty tam wracać, może się przejdziemy?
- Bardzo dobry pomysł, tylko napiszę do Katie.
DO: Katie 😘
Wracasz do hotelu?
OD: Katie 😘
Nie ma mowy! Ty też się tam nie wybierasz, prawda?
DO: Katie 😘
Idę na spacer. Wrócić potem po ciebie?
OD: Katie 😘
Dam radę wrócić sama, spotkamy się w pokoju.
- Idziemy? - zapytałam.
- Jasne. Jestem pod wrażeniem życia jakie tętni w tym mieście.
- Tak, chociaż jeszcze dziesięć lat temu tak nie było.
- Pamiętam jak mając osiemnaście lat przyjechałem tu ze znajomymi i ze swoim bratem. Poszliśmy na imprezę i byłem tak pijany, że spałem w worku na śmieci w piaskownicy na placu zabaw. - śmiałam się głośno, on także się przyłączył. - To był mój pierwszy wybryk. Potem było znacznie gorzej, ale w końcu się ogarnąłem i mniej więcej wyszedłem na ludzi.
- Mniej więcej?
- To często przez moje pomysły.
- Na przykład?
- Skok ze spadochronu.
- To niebezpieczne.
- Dokładnie, ale też szalone i ja to uwielbiam.
- Podziwiam cię. Ja boję się wejść na zwykłą drabinę. - zaśmiał się. - Mam potworny lęk wysokości.
- W takim razie musimy kiedyś skoczyć.
- Nick, życie mi jeszcze miłe, więc...
- Przecież to jak zwykły skok do basenu... Tyle, że masz przed sobą większą odległość do przebycia.
- Wolę jednak kanapę.
- Tylko nie mów, że nie potrafisz pływać.
- Oczywiście, że umiem. - kłamałam.
- Próbowałaś się uczyć.
- Tak. Wiele razy, ale każdy tracił do mnie cierpliwość, więc dałam sobie spokój.
- Kiedy wracasz do Los Angeles?
- Jutro. A ty?
- Ja za trzy dni, więc może spotkalibyśmy się w weekend, pokazałbym ci fajne miejsce.
- Obawiam się, że nie będę mogła. Będę musiała odrobić zaległości.
- Aha, no to kiedy indziej.
- Ok, a co u Jennifer?
- Okay, za tydzień wyjeżdża, teraz w odpoczywa w domu. A jak Ellie?
- Dobrze. Ale tu pięknie. - westchnęłam. - Cudownie
***
Jakie spotkanie... Przypadek???
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top