Epilog

Nastała cisza. Emmanuel milczał przez kilka kolejnych dni, które były dla mnie jak najgorsza kara. Szybko zrozumiałam, że tej nocy nie pojechał do domu, tylko został ze mną, by pilnować, żeby, nie daj Boże, nie spadł mi nawet włos z głowy. Widział wiadomości Corinne: w końcu mój telefon leżał zaraz przed jego nosem, a SMS-y były aż zbyt jasne. To mnie złamało, ale w końcu każdy kij miał dwa końce. Kiedyś to po prostu musiało się wydać, a padło na moment, w którym pierwszy raz od dłuższego czasu czułam się szczęśliwa. Nieważne kto dawał mi tę radość i że to istny absurd. Serce faktycznie nie było sługą, a ja nie potrafiłam dłużej bronić się przed uczuciami względem Emmanuela. Nie planowałam go kochać. Nie wiedziałam, czy to nawet mogła być miłość. Po prostu padło na niego.

Nie spałam już prawie w ogóle – w nocy widmo najgorszych koszmarów nawiedzało mnie bez ustanku, potęgując poczucie winy. Próbowałam wszystkich sposobów, by skontaktować się z nim za wszelką cenę, ale on milczał, a to milczenie było w tamtym momencie gorsze niż krzyk. W poniedziałek wieczorem dostałam jednak wiadomość od obcego numeru:

Nieznany: Za dziesięć minut po ciebie przyjadę. Porozmawiajmy. E

Przez kilka kolejnych chwil wpatrywałam się w słowa SMS-a, nie dając wiary temu, że on faktycznie do mnie napisał. Miałam wrażenie, że ta wiadomość była jedynie wytworem mojej wyobraźni, a przemęczony umysł nie odróżniał już jawy od rzeczywistości. Potrząsnęłam głową. Podniosłam się z wygodnego łóżka, którego ostatnio nie opuszczałam przez dobrych kilka dni i wyprostowałam kości. W łazience ochlapałam twarz zimną wodą, wierząc naiwnie, że to zniweluje opuchnięte od płaczu oczy. Skołtunione włosy jedynie spięłam w koka, a piżamę zmieniłam na szeroką bluzę i pierwsze lepsze jeansy. Zignorowałam swój wygląd, a także fakt, że Emmanuel miał zobaczyć mnie w takim stanie. Pozwoliłam sobie po raz kolejny pokazać pewną cząstkę siebie oraz słabość, której nie miałam siły tuszować.

Zegarek wskazywał za piętnaście północ, kiedy po cichu wkładałam buty na korytarzu. Delikatnie złapałam za klamkę i opuściłam mój bezpieczny fort. Klucze schowałam do kieszeni, a gdy Mustang pojawił się przed posesją, serce niemal stanęło mi w gardle. Zmusiłam nogi do wysiłku i jakoś dowlokłam się do samochodu.

— Cześć — mruknęłam, a mój głos, od którego zdążyłam się już odzwyczaić, brzmiał jakoś obco.

— Dobry wieczór — odpowiedział beznamiętnie, nawet na mnie nie patrząc.

Mimo zamkniętej postawy, wiedziałam, że cierpiał. W zasadzie zdradził się już na samym początku, gdy nawet dla pozoru nie odwrócił się w moim kierunku. Nie chciał widzieć mojej twarzy, bo ten widok nie wywoływał już u niego tego uśmiechu, dla którego byłam w stanie zejść do samego piekła. Może starał się ukryć prawdziwe uczucia, ale drżące na kierownicy dłonie, niespokojny oddech i zaciśnięta szczęka zdradziły to, że cierpiał. Po raz kolejny cierpiał i po raz kolejny to ja byłam temu winna. Westchnęłam i przełknęłam powoli ślinę.

Nie miałam pojęcia, ile czasu minęło, ale z zamyślenia wyrwał mnie jego metaliczny głos:

— Jesteśmy na miejscu.

Opuszczony dom o tej porze dnia prezentował się niezwykle upiornie. Choć mrugająca latarnia uliczna było zbyt słaba, by dobrze oświetlić budowlę, ona i tak mogła przestraszyć. Mimo tego nie bałam się: wszystko było mi już obojętne.

W milczeniu podążałam za jego wysoką sylwetką, a trawa sięgająca mi do pasa była tylko smutnym dowodem na to, że ktoś zapomniał o tym pięknym niegdyś miejscu. Światło latarki, którą trzymał w ręku Emmanuel, nieśmiało oświetlało nam krętą drogę. Znaleźliśmy się w uroczej altance, którą też dotkliwie naznaczył czas. Biała farba odchodziła od rozpadającej się już, drewnianej konstrukcji, a pod stopami kruszył się popękany beton.

Emmanuel odwrócił się twarzą w moim kierunku i dopiero wtedy mogłam zobaczyć jego oblicze w całej okazałości. Mimo wszechobecnej, spowijającej wszystko ciemności, widziałam te smutne oczy i usta zaciśnięte w wąską linię.

— Oszukałaś mnie, panno Griffiths — oznajmił, a nieprzyjemny chłód w głosie był jak cios prosto w serce.

Kiedy w moich oczach pojawiły się łzy, nie starałam się już nawet ich kontrolować. Przełknęłam ślinę, nie spuszczając wzroku z twarzy Emmanuela. Spodziewałam się podobnej reakcji. W końcu po przeczytaniu tak fatalnie brzmiącej wiadomości nie dało się postąpić inaczej. Miałam tego świadomość. Milczałam przez dłuższą chwilę, próbując jakoś zebrać myśli i zdecydować, co właściwie powiedzieć. Przyznać się do uczuć, mówiąc prawdę i raniąc przyjaciół? Czy po raz kolejny skłamać i stanąć po ich stronie?  O dziwo decyzja zapadła szybko: nie miałam siły na żadne gry i kłamstwa. Musiałam wypić to pieprzone piwo, którego sobie nawarzyłam i stanąć prawdzie w oczy.   

— Tak, taki był plan, przyznaję. Czego się spodziewałeś, Emmanuel? Że po tym wszystkim tak po prostu będę mogła kochać cię bez żadnych konsekwencji? — wyszeptałam, czując się tak marna jak proch. — Miałam dowiedzieć się prawdy, bo na tym zależało moim przyjaciołom, ale nie potrafiłam tego zrobić. Zawiodłam i w ich oczach sprzymierzyłam się z wrogiem. Każdego pieprzonego dnia, z myślą, że czuję do ciebie coś, czego nie powinnam, kłamałam w żywe oczy Corinne i Ethanowi. Że to tylko gra, a ty jesteś jej pionkiem. Zmieniałam maski i odgrywałam rolę jak ludzka kukiełka. Ukrywałam to, że w głębi serca zaczynałam... coś czuć. Grałam pod publikę, gdy tak naprawdę wiedziałam, że moje czyny były szczere. Udawanie, że zrodzone z przypadku uczucie jest jedynie fikcją. Zakłamanie, duszenie się w swoim ciele i wieczna manipulacja. Oszukiwałam i ciebie i ich. Ja po prostu... tylko w taki sposób mogłam być blisko ciebie. Inaczej oni znienawidziliby mnie do końca życia — zakończyłam swój monolog, oczekując reakcji. Ledwo łapałam powietrze, krztusząc się zalewającymi łzami.

Nasza relacja nie była normalna. Ba, była pokręcona i sama nie wiedziałam, jakich słów powinnam użyć, by ją opisać. Nie byliśmy razem, a jednak coś pozwalało nam myśleć, że należeliśmy do siebie.

— Naprawdę aż tak zależy ci na tym, żeby poznać prawdę? — Emmanuel z rozgoryczeniem patrzył na mnie stanowczo, a błyszczące w oczach łzy zaczęły moczyć jego policzki.

— Zależy mi na tobie — zaprotestowałam gorzko, pociągając nosem. — Nie wiń mnie za to, że chciałam wiedzieć. Jak zachowałbyś się na moim miejscu? Próbowałam rozwikłać tę zagadkę sama. Proszę. Chcę... po prostu wiedzieć. Czemu?

Otarł mokre ślady i mocno zacisnął szczękę. Miałam wrażenie, jakby targała nim bezsilność, a Emmanuel był rozczarowany samym sobą.

— Nie mogę pozwolić sobie na bycie bezbronnym, Valentino. A tobie ukazałem już zbyt dużo swojego człowieczeństwa — wyartykułował, siląc się na kamienną minę.

Pokręciłam głową, postawiwszy zdecydowany krok w przód.

— Emmanuel. — Automatycznie złapałam go za policzek, a potem jak oparzona zabrałam dłoń.

W myślach przygotowywałam się na wszystko: każdą możliwą wersję wydarzeń, nawet tę najgorszą. Nieprzyjemne dreszcze przebiegły po moim kręgosłupie, ponieważ właśnie miałam usłyszeć odpowiedź na pytanie, które nurtowało mnie i moich przyjaciół od dłuższego czasu.

— To wszystko jego wina — wysyczał gniewnie, a złość wykrzywiła jego piękną twarz. — Pieprzony Arthur Roy, któremu najchętniej sprzedałbym zasłużoną kulkę w łeb.

Nieco wystraszona agresywnym tonem, spuściłam wzrok na swoje dłonie. Widząc to chrząknął, a ja przełknęłam ślinę i podniosłam głowę, by zerknąć na niego pytająco.

— Wiem, że to zapewne już prehistoria, ale moja matka... lata temu związała się z ojcem Ethana, a ten pijak i szaleniec, zamiast się leczyć, katował ją i... — wypluł, a następnie zatrzymał się na chwilę, gdy łzy ponownie zaczęły zwilżać jego skórę.

Moje serce po raz kolejny rozpadło się na milion małych kawałeczków, widząc Emmanuela w takim stanie.  Rozdrapywał stare rany, bo go o to poprosiłam.

— Wpadli — kontynuował, odzyskując rezon. — Mama nie powiedziała mu o ciąży, bo bała się o dziecko, ale on znalazł w koszu na śmieci test i wpadł w szał. W pieprzoną furię. Pobił ją tak, że poroniła, a on odszedł do innej kobiety. Rozumiesz? — zaskomlił niemalże, a jego głos ucichł. — Do dziś nie może wyrwać się z piekła, które w przeszłości fundował jej mężczyzna, którego tak kochała, a on zgrywa tatusia roku.

— Ja...

— Moja matka dalej tkwi w tym syfie, rozumiesz Valentino? Jedyne co mogłem dla niej zrobić, to poprzysiąc zemstę i zapewnić, że Roy dostanie zasłużoną karę. Gdy tylko się o tym dowiedziałem, wpadłem w jakiś szaleńczy amok. Miałem w dupie moralność i to, że Ethan nawet o niczym nie wiedział. Chciałem, żeby cierpiał tak, jak cierpiała moja mama, kiedy straciła mojego brata. Nie wiedziałem tylko, że cały plan diabli wezmą — zagryzł wargę, starając się uspokoić. — Coraz ciężej było mi się trzymać zasad, kiedy widziałem twoje niewinne oczy za ścianą łez. Nie chciałem cię krzywdzić, bo widziałem, że jesteś dobrą osobą i przy tym tak cholernie lojalną. Znalazłem się  w potrzasku, w który sam się wpakowałem.

Zamarłam.

— Dlaczego? — Tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić.

— W dążeniu do celu nie zawsze wszystko idzie po naszej myśli. W tym przypadku to ty byłaś tą przeszkodą, ale nie mogłem z ciebie zrezygnować. Wszystko diabli wzięli. Nie mogłem już zrobić nic Ethanowi, bo wiedziałem, że to uderzy też w ciebie. I tu nie chodzi nawet o ten szantaż, po prostu nie chciałem cię krzywdzić, przysięgam na Boga — wypalił, a potem złapał za moją dłoń. — Moja siostra szybko to zauważyła... Znała mnie i moje uczucia. Może brzmi to banalnie, ale byłem gotowy zaryzykować całkowicie oddać ci serce. Pokazałem ludzką stronę, którą widziała tylko Gabrielle. Stałem się słaby dla ciebie. Byłaś moją słabością. Mogłem się bronić, ale nie chciałem. Wiedziałem, że będę w stanie zrobić wszystko, by tylko być blisko ciebie — wyznał, ciężko oddychając.

Stałam jak ten słup soli, słuchając wszystkiego, co opuszczało usta Emmanuela. Każde słowo mieszało mi w głowie, a po tym, co usłyszałam, nie potrafiłam zwyczajnie do siebie dojść.

— Ten dom należał do mojej mamy, a ogród i rosnące w nim kwiaty traktowała jak swoje dzieci. Najbardziej bliskie jej sercu były białe róże — wyszeptał, po czym zwrócił się w moją stronę i ujął za policzki. — Je veux te donner mon cœur et mon âme, mademoiselle Valentina*

Nie wiedziałam, czy bardziej bolały mnie te słowa, czy fakt, że nigdy nie będę mogła mu na nie odpowiedzieć. Ciążyło nad nami fatum, a w tym świecie nie było dla nas miejsca.

W głębi duszy pragnęłam tylko usłyszeć, że będzie dobrze. Słodką obietnicę, która jako jedyna zapewniłaby duszy błogi spokój. Dobrze wiedziałam jednak, że nikt nie mógł mi tego zapewnić, a przecież karmienie kogoś kłamstwem mijało się z celem. Jedyne co mi pozostało, to obserwowanie szczupłych, długich palców Emmanuela, które nerwowo przeczesywały burzę kasztanowych włosów. Wypatrywanie emocji w tych ciemnych jak noc oczach, które przeszywającym wzrokiem wpatrywały się w moje, jakby w poszukiwaniu ratunku.

— Wiesz, że nie możesz mnie kochać. Ja też nie mogę — wyszeptałam, czując, jak rozpadałam  się na kawałki.

Jeszcze boleśniejszy był widok, który teraz miałam przed własnym nosem. Wzdrygnęłam się, gdy chłodny wiatr przybrał na sile, buchając lodowatym powiewem prosto w nasze twarze. Starałam się poukładać wszystkie te kłębiące się myśli, ale to było niemożliwe. Czułam coś, czego nie mogłam nazwać słowami. A może po prostu coś wtedy we mnie umarło?

— Dlaczego? — zapytał, a jego spanikowany wzrok zaczął skanować moją całą twarz.

— Bo miłość, która niszczy przyjaciół, zniszczy i siebie.


KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ

***

* - Chcę oddać ci swoje serce i duszę, panno Valentino

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top