23. Grzesznicy

Wieczór był chłodny, ale bezwietrzny. Dochodziła północ, a ja z dziwnym spokojem obserwowałam zasypiające powoli miasto. Zachodnia część Rockville zdecydowania miała w sobie coś magicznego i to głównie dlatego lubiłam ją najbardziej. Ciemność spowijająca wszystko dookoła i ta głucha cisza sprawiały, że można było poczuć się jak w innej krainie. Ten niesamowity kontrast między zachodnim spokojem a wschodnim ferworem zawsze mnie fascynował.

Odgłos kruszącego się szkła sprawił, że oprzytomniałam. Papieros, który jeszcze przed chwilą tlił się między palcami zgasł, a ja zrobiłam krok w tył. Złapałam za poręcz i kurczowo zacisnęłam na niej dłonie.

— Spokojnie, to tylko ja — łagodny głos dotarł do moich uszu.

Sylwetka Emmanuela wyłoniła się dostatecznie i wtedy kamień spadł mi z serca. Założyłam kosmyk za ucho i wróciłam do wcześniejszej pozycji.

— Nie strasz ludzi — zaśmiałam się, kiedy odwróciłam głowę w stronę jego sylwetki.

Ostatnio działo się dużo. Naprawdę dużo. Nie wiedziałam, co między nami było i do czego to zmierzało. Uczucia, które mąciły mi w głowie, wydawały się absurdalne i niezrozumiałe. Emmanuel także wyglądał na zagubionego w tym całym bagnie.

— To wszystko jest takie popieprzone — oznajmiłam znienacka.

On natomiast zajął miejsce tuż obok i zagryzł wargę. Chwilę myślał nad odpowiedzią, a po dłuższej chwili chrząknął.

— W świecie czerni i bieli nie ma miejsca na żaden odcień szarości — mówił z rezygnacją, ale ja nie do końca rozumiałam sens tych słów.

— Co masz na myśli? — pociągnęłam temat, a potem oparłam brodę o przyciągnięte do klatki piersiowej  kolana.

— To, że ludzie są zero-jedynkowi. Nikogo nie obchodzi twoja historia. Jesteś zły lub dobry, nic pomiędzy — tłumaczył, obracając w dłoni paczkę papierosów. — Tak samo jest z więziami.

Czułam w tych słowach jakiś ukryty żal i gorycz, a może i trochę aluzję do naszej relacji. Tak czy inaczej, miał rację. Jako ludzie zdecydowanie zbyt szybko wydawaliśmy swoje osądy, krzywdząc przy tym bliźnich. W przypadku mnie i jego, sprawa była bardziej skomplikowana. Nie potrafiłam patrzeć na niego inaczej. Ból, chęć zemsty i poczucie ogromnej niesprawiedliwości przysłaniały mój zdrowy rozsądek. Zamiast rozmowy, wybrałam krwawy odwet, który jako jedyny mógł wtedy zaspokoić pragnienie. W ten sposób sama stworzyłam błędne koło i stałam się ofiarą własnych wyborów. Zrozumiałam, że zemsta wcale nie przynosiła ukojenia, a jedynie pielęgnowała w naszych wnętrzach jakieś trujące paskudztwo. Być może gdyby nie Emmanuel, dalej nie wiedziałabym o własnych demonach. Żyłabym we własnej bańce i patrzyła na siebie przez różowe okulary. Tłumiła złość, agresję i negatywne emocje, które z góry nazywane były tymi „złymi". Świadomie wyrządzała sobie krzywdę i karmiła odrealnionymi wizjami bycia dobrym.

Bo bycie dobrym to także akceptowanie własnych porażek. Wyciąganie wniosków z lekcji, jakie dawało nam życie. Stawanie się najlepszą wersją siebie. Nie stygmatyzacja i tłumienie naturalnych składowych umysłu. Wtedy uświadomiłam sobie, że by wyzbyć się wewnętrznego mroku, należało go zaakceptować. Nauczyć się z nim żyć i dopuszczać do świadomości fakt, że zawsze będzie naszą częścią. W taki sposób nie narazimy siebie ani otoczenie na niekontrolowany wybuch tłumionych w zakamarkach duszy demonów.

Nie odpowiedziałam w żaden sposób. Zapaliłam kolejnego papierosa, by po raz kolejny pozwolić nikotynie wedrzeć się do organizmu. W ciszy obserwowaliśmy miasto, które jawiło się bardziej jako senna mara aniżeli realistyczna rzeczywistość. Z wysokości widok wydawał się jeszcze lepszy, gdyż dawał możliwość obserwowania większego obszaru. Skanowałam wzrokiem puste ulice, które oświetlały jedynie słabe światła latarń. Ciszę przerywał czasem przejeżdżający gdzieś w oddali samochód, choć i to zdawało się rzadkością. Nasze miarowe oddechy mieszały się ze spokojnym biciem serc. Nie musieliśmy wypowiadać żadnych słów, by czuć się komfortowo. Wystarczyła tylko wzajemna obecność, paczka czerwonych Marlboro i osłona nocy.

Za każdym razem przebywanie na dachu tej opuszczonej fabryki wywoływało u mnie tak samo silne uczucia. Stąpając bowiem po skrzypiących schodach prowadzących na szczyt, niczym Holden Caufield* zostawiałam za sobą cały dotychczasowy świat. Przekraczałam próg innego wymiaru, w którym wszystko, co złe, nie stanowiło realnego zagrożenia. Choć brzmiało to jak istny absurd, ja wiedziałam, że było prawdziwe. Żałowałam jedynie tego, że wcześniej nie odkryłam tego niepozornego miejsca.

— Też odczuwasz tu taki spokój? — zapytałam, przerywając ciszę.

Emmanuel odwrócił głowę i zgasił papierosa.

— To miejsce to moja ucieczka od rzeczywistości — mruknął.

Pomimo półmroku, czułam na sobie tę charakterystyczną intensywność jego spojrzenia. Miałam nieodparte wrażenie, że za tymi słowami kryła się pewna historia, którą chciałam wówczas za wszelką cenę poznać.

— Od idealnego życia? — sarknęłam, pozwalając sobie na cichy chichot.

Wiedziałam, że definicja „idealnego życia" istniała jedynie gdzieś w przestrzeni. Nikt w końcu nie był wolny od błędów, niepowodzeń i kłód rzucanych pod nogi przez los. Każdy z nas miał pewien bagaż doświadczeń, niekiedy niezwykle ciężki. Chciałam jednak sprowokować tym Cartiera do nieco głębszej rozmowy. Ta tajemniczość, którą zawsze się odznaczał, fascynowała, ale wówczas chciałam przekroczyć pewną granicę. Wiedzieć więcej. Poznać choć skrawek jego historii, myśli i uczuć. Zapomniałam o całym kontekście, o tym co działo się między nami. O konwenansach, barierach i innych przeszkodach. Nie ograniczałam swojej ciekawości. Chciałam poznać skrawek duszy Emmanuela Cartiera.

To pytanie sprawiło, że stężał, a rysy jego twarzy stały się ostrzejsze. Obserwowałam tę reakcję wyjątkowo uważnie, by wyłapać każdy najmniejszy szczegół (co w ciemności było nie lada wyzwaniem). Początkowo milczał, jak gdyby zastanawiał się intensywnie nad odpowiedzią, na którą mógł sobie pozwolić w moim towarzystwie. Rozumiałam to doskonale: między nami wciąż znajdował się pewien nieprzekraczalny mur, a narzucona odgórnie powinność wywierała ogromną presję. Nie oczekiwałam spowiedzi z największych sekretów czy traum życia. Śmiałam twierdzić, że w tej sytuacji usatysfakcjonowałaby mnie każda konkretniejsza odpowiedź.

Przełknął ślinę, przez co jego jabłko Adama przez moment stało się widoczniejsze.

— Moje życie jest dalekie od ideału — odparł prosto, choć w jego głosie pojawiła się zgorzkniała nuta.

— Czyżby? — prowokowałam bez litości.

— Jakiej odpowiedzi oczekujesz, Valentino? — Jego pytanie zbiło mnie z tropu.

— Spodziewałam się zwierzeń, łez i wycierania nosa w materiał mojej bluzy — obróciłam w żart, by zatuszować tę bystrą demaskację.

On jednak pozostał poważny. Badawczo przyglądał się mojej twarzy, jak gdyby próbował znaleźć w niej jakąś odpowiedź. Odwróciłam wzrok i położyłam się na zimnej powierzchni. Osadziłam spojrzenie w gwieździstym niebie i zaczęłam liczyć małe punkciki, które tak zachęcająco migotały.

— Chcesz poznać moją historię, by trafnie ocenić, czy jestem złym człowiekiem — oznajmił poważnie, co sprawiło, że podniosłam się do siadu.

Uniosłam niezrozumiale brew i popatrzyłam na niego z dozą oburzenia. O czym on mówił?

— Skąd taki pomysł?

— Bo jako jedyna osoba w całym moim życiu zadałaś takie pytanie — burknął. — Jako jedyna chcesz znać kontekst, a nie powierzchownie mnie ocenić. Pomimo krzywdy, jaką ci wyrządziłem. — Ostatnia część zdania wyszła z jego ust niezwykle cicho.

Wtedy zrozumiałam, że... Emmanuel znów miał rację. Choć to wynikało z mojej pierwotnej natury, która sprzeczna była z etykietowaniem ludzi, chciałam poznać tło. Kanwę, na której rozgrywało się życie Cartiera i znaleźć pewne powiązania, które tłumaczyłyby jego postępowanie. To nie tylko zasługa odziedziczonej w genach po mamie ciekawości, ale zwykłej domyślności serca, które zawsze przepełniało zrozumienie i empatia.

Nie wiedziałam, co miałam odpowiedzieć. Cartier przysunął się nieco bliżej, a potem zawiesił spojrzenie na niebie. Obserwowałam te szlachetne rysy i zastanawiałam się, dokąd gnały jego myśli.

***

Ostatnie miesiące, choć absolutnie pokręcone i pełne niespodziewanych zwrotów akcji były dla mnie cenną lekcją życia. Marzec i kwiecień zleciały jak z bicza strzelił, a ja obudziłam się z ręką w nocniku w połowie maja – prosto przed egzaminami, które miały być zakończeniem mojej edukacji, nie licząc oczywiście tej bardziej oficjalnej kwestii, czyli zakończenia roku i wręczenia dyplomu. Nie działo się nic specjalnego. No może poza jedną, małą rzeczą: dużo rozmawiałam z Emmanuelem i czułam, że powoli przepadałam. Nie podobało mi się to ani trochę, ale nie mogłam tak po prostu pstryknąć palcami i zmienić swoich uczuć. Z jednej strony cieszyło mnie to, w jakim kierunku szła nasza relacja, z drugiej jednak znowu gryzło mnie sumienie. Trochę oszukiwałam moich przyjaciół oraz zatajałam prawdę. Miałam dość tego wszystkiego. Nie domyślali się ani trochę. Oczywiście, że tego nie robili. W końcu mi ufali, a ja zachowywałam się jak ostatnia suka i pozwalałam, by wierzyli w farsę: historyjkę, którą sama wymyśliłam. Pogodzenie się z Emmanuelem było dla mnie cholernie ważne, ale wiązało się z kolejnym wyrzeczeniem i kolejnym złem: otwartym ranieniem moich przyjaciół. Ale kiedy jesteś między młotem a kowadłem, każdy wybór będzie niewłaściwy.

Tak też było w tym wypadku, a to doprowadzało mnie do szewskiej pasji. Gdybym wzięła stronę przyjaciół, cierpiałyby Emmanuel, a gdybym z kolei otwarcie wybrała właśnie niego, Ethan z Corinne znienawidziliby mnie do końca swoich dni. W mojej głowie, jak zwykle, panował olbrzymi chaos. Nie starałam się nawet znaleźć rozwiązania tej sytuacji. Poddałam się. Wszystko, co mogłam zrobić i tak byłoby złe. Jakby ciążyło nade mną jakieś przeklęte fatum. Dobre stosunki z Emmanuelem były jednak dla mnie potężnym kopem dobrej energii. Choć ciągle męczyła mnie ta gra pozorów, zmieniałam maski, kiedy tylko zaszła taka potrzeba. W końcu tylko dzięki niej mogłam być przy Emmanuelu i swobodnie rozmawiać.

Jeśli chodziło o Cartiera, to całkiem sporo rzeczy zmieniło się od moich urodzin. Zbliżyliśmy się do siebie, a szczere, nocne rozmowy sprawiały, że to dziwne uczucie w brzuchu rosło z każdym dniem. Nie oczekiwałam od niego niczego. Chciałam jedynie, by przy mnie był – sama bliskość bowiem uskrzydlała mnie jak nic nigdy. Nie potrafiłam nazwać słowami uczuć, jakie do niego żywiłam, ale coś jasno nie pozwalało mi się od niego oddalać. Czułam się szczęśliwa, kiedy byłam z nim.

Koniec roku zbliżał się wielkimi krokami, a ja stresowałam się czekającymi nas SAT, które były moją przepustką do Univeristy of Maryland. Nie mierzyłam wysoko, jeśli chodziło o uczelnię, na którą chciałabym pójść, bo wolałam zostać w okolicy. Robiłam to nie tylko dla przyjaciół i rodziców, ale i dla siebie – bo to właśnie z nimi czułam się najszczęśliwsza i nie chciałam tego zmieniać. Nigdy też nie marzyłam o Harvardzie czy innej prestiżowej szkole, gdyż nie ciągnęło mnie do takich miejsc. Wolałam nie opuszczać Maryland.

Dlatego kiedy nadszedł upragniony weekend, dobry humor automatycznie pojawił się jakby znikąd. Choć ostatnimi czasy nie brakowało mi wrażeń czy też szeroko pojętego szaleństwa, tak postanowiłam rozerwać się trochę z Corinne w wyjątkowym stylu. W zasadzie to zawsze praktykowałyśmy spędzanie czasu na kanapie, opychając się słodyczami i fast foodami, by potem narzekać, że byłyśmy grube i oglądać te same filmy po sto razy. Dziś chciałyśmy jednak uczcić zbliżający się koniec roku szkolnego, choć między wakacjami dzieliły nas jeszcze egzaminy. Miałyśmy w planach odstawić się jak nigdy dotąd i po prostu spędzić dobrze wieczór w swoim towarzystwie. Wiedziałam, że imprezowanie było najlepszym sposobem na chwilowe poradzenie sobie ze wszystkimi problemami, dlatego w taki sposób około godziny dwudziestej znalazłyśmy się przed Vibes Hookah Lounge, wystrojone od stóp do głów. Może nie była to wymarzona miejscówka, ale od takiej małej mieściny, jaką było Rockville, po prostu nie wymagało się cudów. Adrenalina krążyła w moich żyłach, podbijając to całe rozemocjonowanie. Zerknęłam ukradkiem na Cori, która wyglądała absolutnie oszałamiająco w swojej czarnej sukience i złotych obcasach.

Kilka godzin później czułam się jeszcze lepiej niż na początku: impreza była naprawdę świetna. Lubiłam kluby bardziej niż licealne potańcówki z prostego powodu: było tu po prostu mniej ludzi. Teoretycznie wstęp mieli tylko pełnoletni, ale, jak widać, podrobione dokumenty cieszyły się sporą popularnością. Rozpoznałam kilka znajomych twarzy z mojego liceum, w tym Emmanuela, którego miałam nadzieję nie spotkać tego wieczora. Sam widok jego twarzy powodował szybkie bicie mojego serca i dziwne myśli, które krążyły wokół bardzo... niewłaściwych tematów. Mimo wszystko starałam się jakoś zignorować ten fakt i skupić na dobrej zabawie z Corinne. Czułam się dzisiaj wyjątkowo piękna i miałam zamiar w pełni wykorzystać tę noc.

Z wielką przyjemnością próbowałam coraz to nowszych drinków, które były naprawdę genialne. Uśmiechałam się leniwie, czując, jak procenty wspaniale rozluźniały ciało. Nie miałam zielonego pojęcia, którą szklankę trunku przechylałam, ale za każdym razem, gdy zimne szkło stykało się z moimi iście krwistymi ustami, przyjemne ciepło rozlewało się po moim wnętrzu. Wirowałam wśród spoconych ciał, ocierających się bezwstydnie o siebie z błogim uśmiechem na twarzy. Corinne zniknęła z jakimś tajemniczym blondynem, natomiast ja jakoś zbytnio się tym nie przejęłam, tańcząc w rytm nieznanej mi piosenki. W pewnym momencie poczułam czyjeś dłonie na mojej talii i twardą klatkę piersiową za plecami. Odwróciłam się w stronę delikwenta, nie rozpoznając w nim nikogo. Nieznajomy szatyn, zagryzając wargę, patrzył na mnie lubieżnie, ale nie zwracałam na to zbyt dużej uwagi i skwitowałam jedynie głupawym chichotem. Poruszaliśmy się w rytm muzyki, a z każdą chwilą jego dłonie zjeżdżały coraz niżej. W momencie, w którym złapałam skupiony wzrok Emmanuela, który siedział w loży z jakimiś ludźmi, moje usta opuścił śmiech. Bawiłam się naprawdę dobrze i nie zamierzałam tego ukrywać. Gdy dłonie chłopaka znalazły się na moich pośladkach, zauważyłam, że Emmanuel podniósł się gwałtownie z siedziska, wyszedł z loży i ruszył w naszym kierunku. Z wielkim grymasem niezadowolenia odepchnął ode mnie nieznajomego chłopaka.

— Nigdy więcej jej nie dotykaj. Jest moja — zagrzmiał niemalże, powodując jedynie, że nieznajomy uniósł ręce w geście obronnym i szybko zniknął w tłumie.

Ja natomiast przewróciłam oczami i na chwiejnych nogach ruszyłam w stronę toalety. Z mocno bijącym sercem przemierzałam parkiet, starając się nie upaść na twarz.

— A ty gdzie się wybierasz? — wołał za mną Cartier.

Uderzył się w głowę, czy co?

— Do toalety, jeśli mogę — sarknęłam.

Gdy znalazłam się w łazience, Emmanuel jak gdyby nigdy nic wszedł za mną. Obrzuciłam go niezadowolonym wzrokiem i z grymasem zaczęłam myć dłonie. Widziałam w lustrze jego lustrujące spojrzenie, które skanowało moją sylwetkę od góry do dołu.

— To damska toaleta — mruknęłam w końcu.

— Co to było? — zapytał z oburzeniem, ignorując moje poprzednie słowa.

— Wyobraź sobie, że chyba tańczyłam z jakimś kolesiem — powiedziałam z ironią — Po to głównie chodzi się do klubu. Żeby tańczyć.

Emmanuel tylko zagryzł wargę, a jego szczęka stała się bardziej wyrazista. Stał tak chwilę, zastanawiając się najpewniej, co zrobić. Lubiłam go zwodzić i trochę się z nim droczyć: zazdrosny i zdezorientowany Cartier był wtedy jeszcze bardziej atrakcyjny, a taki widok cieszył oko. Wtedy obrócił mnie, przyszpilając ciało do zimnej ściany. Po kręgosłupie przeszły mi przyjemne dreszcze, dlatego uśmiechnęłam się leniwie. Moje ręce uniósł i umiejscowił nad głową, po czym z nieopisaną żarliwością wpił prosto w usta. Jego druga ręka powędrowała do uda, które ścisnął niezbyt delikatnie. Całował mnie mocno i stanowczo, co było całkiem miłą odmianą dla tych nieśmiałych i subtelnych pocałunków. Jego złość zdawała się znaleźć ujście w sposobie, w jaki pożerał wręcz moje wargi, zaciskając duże dłonie na talii. Ciepło rozlewające się w moim podbrzuszu przyjemnie potęgowało doznania. Jakby mechanicznie wplątałam dłonie w jego miękkie włosy i sapnęłam.

Potem uniósł głowę i rozbieganym wzrokiem spojrzał w moją twarz. Wyglądał jak Bóg, a sam ten widok spowodował, że zmiękły mi nogi. Przytrzymał mnie mocniej, dociskając do swojego rozgrzanego ciała, a potem zaczął mocno całować szyję. Głośne westchnienie mimowolnie opuściło moje usta, gdy Emmanuel delikatnie gryzł skórę w tamtym miejscu.

Głośne chrząknięcie jednak przerwało brutalnie tę intymną chwilę i spowodowało, że odsunęliśmy się od siebie. Jakaś kobieta patrzyła na nas pogardliwym wzrokiem, na co przewróciłam oczami.

— Właśnie zrujnowałeś mój makijaż — prychnęłam w stronę Emmanuela, gdy spojrzałam w lustro i wskazałam na rozmazaną czerwoną szminkę.

Ten jednak zaśmiał się jedynie, obserwując mnie z boku. Dla stabilizacji złapałam się umywalki i z wielkim trudem starałam się nie upaść na podłogę. W jednym momencie w mojej głowie pojawił się potężny helikopter, który totalnie zmiótł mnie z nóg.

— Okej, chyba zaraz upadnę — mruknęłam do nikogo specjalnego, czując, jak wszystko przed moimi oczami zaczyna wirować.

Przed brutalnym spotkaniem z zimną posadzką uchroniły mnie jego silne ramiona, które w porę przytrzymały moją talię. Nie miałam pojęcia, co się ze mną działo, ale z każdą sekundą powieki robiły się coraz cięższe, a w głowie huczało jak w ulu.

— Odwieźć cię do domu? — zapytał, a ja kiwnęłam twierdząco głową. — Na Boga, Val. Nie możesz się tak upijać — dodał.

Złapał mnie za ramię i z delikatnością skierował w stronę wyjścia. Po drodze jakoś odnalazłam swoją torebkę i płaszcz, starając się nie upaść na twarz. Niezbyt pamiętałam moment wsiadania do auta i samą drogę, ale z każdą sekundą mój żołądek wariował coraz bardziej, przyprawiając o mdłości. Mimo wszystko zrobiłam w myślach notatkę, by podziękować mu za jego troskę, która przecież wcale nie była jego obowiązkiem. W międzyczasie siłowałam się ze swoim nietrzeźwym stanem, próbując wystukać do Corinne wiadomość:

Valentina: Jadx d domu  bo dje najebasnam<3

Gdy znaleźliśmy się na miejscu, Emmanuel pomógł mi wyjść z samochodu i wyciągnął z mojej torebki klucz do drzwi. W tej chwili ucieszyłam się, że w domu nie było nikogo i nie musiałam zachowywać się cicho, czy też tłumaczyć z obecności samego dziecka diabłów.

— Kierunek: piętro! — zasalutowałam, co wydało mi się w tym momencie najśmieszniejszą rzeczą na świecie, a Emmanuel przewrócił oczami.

Musiałam przyznać, że chodzenie po schodach w stanie upojenia alkoholowego, mając na stopach dodatkowo piekielnie wysokie szpilki, było nie lada wyzwaniem. Cała ta sytuacja zaczęła mnie z jakiegoś powodu bawić, toteż zaśmiałam się bezwstydnie.. Cartier obdarzył mnie wzrokiem pełnym politowania i pewniej chwycił za mój bok. Sapnęłam i zagryzłam wargę, gdy jego dotyk stał się bardziej stanowczy. Starałam się zignorować dziwne uczucie w brzuchu, spowodowane bliską obecnością chłopaka, które było niezwykle uciążliwe. Wiedziałam, że za sprawą alkoholu traciłam jakąkolwiek kontrolę nad moimi uczuciami i zmysłami, dlatego nie przejęłam się tym bardziej, niż to było konieczne. Policzki niesamowicie piekły mnie od nadmiaru procentów, emocji i wrażeń.

Gdy dotarliśmy do mojego pokoju, Cartier ostrożnie usadowił mnie na łóżku. Zatopiłam się w miękkiej pościeli, mrucząc, gdy chłopak zdejmował z moich obolałych stóp obcasy. Cicho zaśmiał się na tę osobliwą reakcję, a gdy skończył, podniosłam się. Stał nade mną, z rozbawieniem lustrując dokładnie moje ciało od góry do dołu, podczas gdy na jego twarzy tak po prostu błyszczał uśmiech.

— Co cię tak śmieszy? — burknęłam, ale nie otrzymałam odpowiedzi na pytanie.

Zamiast tego wygramoliłam się z łóżka i podeszłam do komody, z której udało mi się wygrzebać piżamę. Rozkazałam Emmanuelowi odwrócić się i nie podglądać, co posłusznie wykonał, a gdy zdjęłam rajstopy, zaczęłam siłować się z zamkiem sukienki.

— Do kurwy nędzy! Pomóż mi, proszę — zaskomliłam w końcu, tracąc jakąkolwiek cierpliwość.

Emmanuel westchnął teatralnie i odwrócił się w moją stronę. Gdy jego ciepłe palce musnęły przypadkowo moją skórę, przeszły mnie ciarki. Modliłam się w duchu, by tego nie zauważył, ale w momencie, w którym zamek ustąpił, sukienka opadła na podłogę. Stałam w samej skąpej bieliźnie wprost przed skupionym Cartierem i zamiast założyć na siebie tę pieprzoną piżamę, tak po prostu tkwiłam w miejscu. Alkohol, który wciąż krążył w żyłach, dodawał pewności siebie i kierował myśli w bardzo niebezpieczną stronę. Oczy Emmanuela lustrowały całe ciało, a gdy zatrzymały się na twarzy, w ciągu sekundy pokonałam dzielącą nas odległość i stanęłam na palcach. Moje usta znalazły się na wargach Emmanuela, który zdawał się niezwykle zaskoczony. Ja sama zaczęłam się zastanawiać, co we mnie wstąpiło, ale zwaliłam to na karb nietrzeźwości.

Całowanie Emmanuela w tym momencie było spełnieniem moich wszelkich fantazji, a rozlewające się w podbrzuszu ciepło jedynie potęgowało doznania. Nie było w tym niczego głębszego, ot chwila słabości, którą miewał każdy. Nie byłam w tej materii żadnym wyjątkiem, choć wiedziałam, że moje postępowanie najpewniej budziło wiele kontrowersji. Jego dłonie natychmiastowo znalazły się na mojej odkrytej skórze, a sam dotyk, niczym rozżarzony węgiel, parzył mnie niemiłosiernie. Przejechałam językiem po pełnych ustach Emmanuela, który po sekundzie odsunął się nieco i wydyszał:

— Panno Griffiths, jest pani w stanie głębokiego upojenia alkoholowego — wychrypiał i zaśmiał się cicho pod nosem.

— Panie Cartier, proszę się zamknąć — wymamrotałam, gryząc jego wargę.

Po tym podniósł mnie z taką lekkością, jakbym była piórkiem i ułożył na łóżku plecami, nie przerywając pocałunku. Z każdą chwilą robiło się coraz intensywniej, a wszelkie hamulce przestawały istnieć. W mojej głowie panował tak nieopisany chaos, że aż zapomniałam, jak się nazywam. Wiedziałam, że podświadomie tylko czekałam na taką chwilę. Pragnęłam jego bliskości, dotyku, uśmiechu i francuskiego akcentu, kiedy wymawiał moje imię. A to oznaczało kłopoty. Poważne kłopoty, które w tym momencie jak gdyby nigdy nic zignorowałam. Wplotłam dłonie w jego miękkie włosy, podczas gdy on zaczął całować moją szyję. Czułam się jak we własnym grzesznym Edenie – tak bardzo doskonałym, a jednocześnie tak bardzo zatrutym. Wiedziałam, że robiłam coś złego, ale ponoć zakazany owoc zawsze smakował najlepiej. W tym wypadku nie było inaczej – tamta noc zmieniła wszystko, powodując zawrót głowy i wzbudzając niedozwolone uczucia. To dlatego teraz znów porywałam się na tak bezmyślny czyn, ignorując wszystkie konwenanse, zakazy, nakazy i powinności. Dałam się porwać chwili zapomnienia, ale niech pierwszy rzuci kamieniem, kto kiedykolwiek nie poddał się słabości.

Dłonie przeniosłam na twardy tors chłopaka. To było coś wariackiego, niewłaściwego i godnego kary, ale szalenie dobrego. Tkwiłam w przedziwnej krainie, która może i przypominała samo piekło, ale tak długo, jak Lucyferem był Emmanuel, nie chciałam jej opuszczać. Jego spuchnięte usta ponownie znalazły się na mojej szyi, zostawiając tam ścieżkę mokrych pocałunków. Jęknęłam przeciągle, gdy zagryzł nieco skórę, zostawiając ślady po paznokciach na ramionach Emmanuela. W momencie, w którym palcem zahaczyłam o gumkę jego bokserek, odsunął się, zabierając moją dłoń.

— Kochanie, nie jestem nekrofilem — sapnął ze śmiechem w moje ustai wstał z łóżka. — Jesteś zalana w trupa.

Wydęłam usta, po czym zaśmiałam się cicho. Przyłożyłam dłonie do rozgrzanych policzków w celu ostudzenia emocji. Emmanuel złapał za moją satynową piżamę i narzucił na moje nagie ciało delikatną tkaninę. Miękki materiał sprawił, że stałam się jakoś bardziej senna. W momencie, w którym pomyślałam, że muszę wstać, zmyć makijaż, tak po prostu odpłynęłam.

Corinne: Jak wstaniesz, to daj znać, czy wystarczająco zakręciłaś mu w głowie i powiedział ci coś, co ma znaczenie dla planu. Zniszczymy tego sukinsyna Emmanuela.

***

* - główny bohater Buszującego w zbożu J.D Salinger

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top