20. Studium upadku człowieka
Emmanuel's POV:
Każdy dzień od tamtego pamiętnego popołudnia był ciężki. Cholernie ciężki. Potrzebowałem trochę czasu, by w ogóle uwierzyć w słowa, które padły wtedy z ust Valentiny. Valentiny, która stanowiła dla mnie definicję prawdziwego dobra. Valentiny, na której tak bardzo się zawiodłem.
Drugi raz w życiu chciałem komuś zaufać i po raz drugi się zawiodłem. Odważyłem się przezwyciężyć własne słabości, wyjść z bezpiecznej bańki i znów dostałem w twarz. Pozwoliłem sobie stracić kontrolę i pożałowałem tego jeszcze szybciej – dlatego wtedy też postanowiłem sobie, że już nigdy więcej nie popełnię tego błędu. A wtedy wkroczyła sama Valentina Griffiths, ubrana cała na biało i sprawiła, że cały ten bożyszczy plan diabli wzięli.
Widziałem, że nie grzeszyłem mądrością, ale nie sądziłem, że wybaczę coś takiego. Najgorszą z najgorszych rzeczy: wspominanie o Gabrielle.
— Chyba nie pozostawiono mi wyboru — Jej słowa nawiedzały mnie w nocy niczym widmo.
Choć pewnie nie miałem usłyszeć tego zdania, ton pełen rezygnacji podczas jego wypowiadania we mnie uderzył. Gdy emocje trochę opadły, zacząłem rozumieć wszystko i wtedy jakoś lepiej to przyjąłem. Szczerze, sam nie wiedziałem, czego się spodziewałem. Po tym wszystkim, co robiłem, nie powinienem być ani trochę zaskoczony jej postawą. Musiała mnie nienawidzić. Nie dało się tego uniknąć, choć to wydawało się trochę niesprawiedliwe, gdy znało się powód tej całej wojny. Chciała tylko chronić przyjaciół i od samego początku walczyła o nich jak lwica.
Niesamowite. Nigdy nie spotkałem tak oddanej i hołdującej przyjaźni osoby. Być może to właśnie ta cecha ją wyróżniała. I dobro. Czyste dobro. O tak, była czysta, jak prawdziwy diament. Jednocześnie delikatna i taka... niewinna. Chyba to mnie tak urzekło. Urzekło na tyle, że prawie straciłem głowę, a na to nigdy sobie nie pozwalałem. Tym razem pokusa zdawała się zbyt kusząca i pomimo silnej woli, jakiś niewidzialny magnes znajdujący się wewnątrz Valentiny Griffiths przyciągał wszystkie myśli i pragnienia prosto do niej. Dość długo starałem się zatuszować własne uczucia, zwalając to na karb powinności z prostego powodu: tak było po prostu wygodniej. Po tym, ile krzywdy wyrządziłem Ethanowi, Corinne i Valentinie, powinienem spodziewać się odwetu. Z większą trudnością natomiast przychodziło mi przyznanie się przed samym sobą, że wybaczyłem Valentinie dlatego, że moje serce rwało się do niej. Cholerstwo pojawiło się tak nagle i popsuło wszystko. Nie rozumiałem tego, co mną kierowało. Skąd tak właściwie wzięła się ta niewyjaśniona sympatia, skoro jej nie znałem? Dobre pytanie.
Nigdy nie miałem taktu czy obycia w nazywaniu i wyrażaniu swoich uczuć. W poczynaniach jednak starałem się zachowywać klasę i nie porywać na żadne żenujące zagrywki. Choć miałem opinię obojętnego i wyrachowanego sukinsyna, nie przeszkadzało mi to. Nie chciałem być jednym z tych latających za dziewczynami, którzy błagali na kolanach o chociaż jedno ich spojrzenie. Miałem godność i nie zamierzałem chować dumy do kieszeni. Zastanawiałem się, czy Valentina choć przez chwilę pomyślała o mnie w taki sposób, w jaki ja myślałem o niej. Czy domyśliła się, że nie chciałem skrzywdzić jej dobrego serca? Ciężko stwierdzić, gdy jedynie niszczyłem wszystko dookoła. Chyba za to najbardziej się nienawidziłem, ale wyplątanie się z bagna we własnej głowie nie było takie łatwe.
Kamienna twarz, nienaganna prezencja i powściągliwość w kontaktach międzyludzkich były też czymś, co pozwalało mi zachować dystans i pozostać po bezpiecznej stronie muru. W zasadzie, nigdy nie czułem potrzeby przekraczania tej postawionej przez siebie granicy, dopóki nie poznałem jej. I być może (na pewno) brzmiało to tandetnie, to tak wyglądała rzeczywistość. Coś z tyłu głowy kazało mi cegiełka po cegiełce burzyć tę konstrukcję, by znaleźć się przy niej. Nie planowałem jej kochać. Nawet nie wiedziałem, czy to w ogóle mogła być miłość i czy to do niej zmierzała ta dziwna relacja. Coś jednak między nami się zrodziło, jakieś dziwne uczucie, które mimo sprzeciwu obu stron kiełkowało. Nieuzasadniona empatia i elektryzujące spojrzenia mąciły spokój w moim sercu. Chroniłem ją, gdy myślała, że była bezpieczna. Stawałem w jej obronie, gdy myślała, że sama doskonale sobie poradzi. Stałem się jej cieniem, który patrzył na wszystko podejrzliwym okiem i strzegł jej bezpieczeństwa.
Nasza relacja nie zaliczała się do tych kolorowych i cukierkowych: śmiałbym rzec, że była popieprzona, niewłaściwa i, przede wszystkim, zakazana. Jak owoc, którego zerwanie wiązało się z ogromnym złem. On kusił jednak każdego dnia coraz bardziej i bardziej, aż w końcu odważyłem się go zerwać. I wtedy dostałem w twarz. Nie miałem pojęcia, że podczas „żołnierskiej służby" wpadnę w sidła romantycznych uczuć, które skierowane będą w stronę najmniej odpowiedniej osoby. Tak właśnie malowała się najszczersza prawda. Miałem jedynie zrównać z ziemią Ethana: odebrać mu wszystko, co dla niego ważne, by przez chwilę Royowie poczuli to, co moja matka lata temu. Nie zastanawiać się, czy swoimi czynami nie skrzywdzę jego przyjaciółkę.
Wstałem z bujanego fotela znajdującego się w moim pokoju i chrząknąłem. Poprawiłem wiszące na biodrach dresy i wziąłem do ręki telefon. Ze znudzeniem zacząłem przewijać główną stronę Instagrama, skanując zblazowanym wzrokiem to, co pojawiało się na ekranie. W pewnym momencie ujrzałem to jedno zdjęcie, które sprawiło, że serce momentalnie zabiło mi szybciej. Emmanuelu, ty głupcze... Uśmiechnięta twarz Valentiny promieniała na tle dwojga przyjaciół, którzy ze zirytowanymi minami krzywili się do obiektywu. Patrzyłem na jej złote włosy, błękitne oczy i duże usta, nie mogąc oderwać wzroku od zwyczajnej fotografii. Momentalnie poczułem nieprzyjemny uścisk w klatce piersiowej, a ciężki głaz jakby spadł na moje barki. W głowie zamajaczył ostatni obraz dziewczyny: zapłakanej, zagubionej i błagającej cicho o przebaczenie. Wyczytałem to wszystko z jej twarzy, zanim w ogóle się odezwała, a słowa jedynie to potwierdziły. Żałowała tego, co wtedy powiedziała. Chciała, żebym zakończył ten konflikt, by jednocześnie oczyścić sumienie z grzechów. Widziałem to wszystko każdego dnia. W jaki sposób te lazurowe oczy ze smutkiem patrzyły na moją twarz, jak szczodry uśmiech gasł, gdy karałem ją obojętnością. To, w jaki sposób konsekwencje złych decyzji ściągały ją na samo dno.
Spodziewałem się przeprosin, ale nie tak gwałtownej reakcji. Szloch, który wówczas rozrywał mnie w środku, wydawał mi się taki... autentyczny i prawdziwy. Nie potrzebowałem usłyszeć tego, że żałowała. Valentina w głębi serca była dobrą osobą, a w jej naturze nie leżało mszczenie się za wszelką cenę. Dlatego wiedziałem, że prędzej czy później wyrzuty sumienia boleśnie spadną na te wątłe ramiona. I nie pomyliłem się.
Potrząsnąłem głową, by powrócić do świata żywych. Ostatnio zbyt często zdarzało mi się odpłynąć za daleko i to w bardzo niebezpiecznym kierunku. Nie mogłem przecież w taki sposób funkcjonować. Musiałem się ogarnąć i wziąć w garść: nie dawać ludziom powodów do myślenia, jakobym przejmował się czymkolwiek. Nie burzyć wyidealizowanego wizerunku kamiennego posągu, pozbawionego jakichkolwiek uczuć. Tak było prościej. Nikt nie zadawał zbędnych pytań i trzymał się z daleka. Lubiłem, kiedy ludzie uważali mnie za istotę pozbawioną wrażliwości i podchodzili do mojej osoby z rezerwą. Kiedy myśleli, że nie sposób we mnie uderzyć, gdyż nie posiadałem czegoś takiego jak serce.
Ciche pukanie do drzwi skierowało moją uwagę na stojącą w progu Dot.
— Emmanuelu, kolacja gotowa. Rodzice już czekają — zakomunikowała łagodnym głosem, gdy patrzyła na mnie z troską.
— Oczywiście, już idę — odparłem, posyłając jej ciepły uśmiech.
Dorothy była dla mnie jak babcia, której nigdy nie miałem. Zajmowała się mną i Esther odkąd skończyliśmy dwa lata i traktowałem ją jak rodzinę. W końcu to ona tuliła mnie do swej piersi, gdy otarłem kolano czy dostałem złą ocenę w szkole. Mama często pracowała i nie miała wystarczająco czasu, by być przy nas tyle, ile by chciała. Ojciec od zawsze dużo pracował i starał się z czasem powoli wprowadzać mnie do naszego świata. Innego świata. Świata cieni, w którym słabi ginęli – dlatego musiałem być silny. Siły tej nauczyła mnie jednak sama Dot, ojciec tylko jej żądał. Stawiał poprzeczkę o wiele za wysoko i oczekiwał, że sprostam tym nieludzkim wymaganiom. Nie obchodziło go to, w jaki sposób miałem to zrobić – musiało być po jego myśli i tyle. Każda porażka i potknięcie stanowiły najgorszą karę. Dlatego nie wspominałem dzieciństwa dobrze i zawsze omijałem ten temat szerokim łukiem.
Jako nastolatek szukałem miłości w związkach, które jedynie bardziej mnie rozczarowywały. Wtedy też poznałem Gabrielle, którą uważałem za tą pierwszą i prawdziwą. I oszalałem na jej punkcie. Dawała mi to, czego nigdy nie otrzymałem od rodziców – bezwarunkową miłość, która nie była wynikiem moich zasług, czy wypełnionych dobrze zadań. Ojciec okazywał mi łaskę, gdy tylko spełniałem jego oczekiwania. Ona kochała mnie za nic. A przynajmniej tak mi się wtedy wydawało.
Na nagą klatkę piersiową zarzuciłem granatowy sweter, co by nie podpaść rodzicom za nieodpowiedni ubiór. Postawiłem bose stopy na zimnej posadzce, kierując kroki prosto w stronę jadalni. Syto nakryty stół zachęcał do posiłku, dlatego też mój brzuch zaburczał donośnie. Mama siedziała ze wzrokiem wbitym w dłonie, ojciec ze swoim typowym srogim wyrazem twarzy czytał gazetę, a Esther popijała wodę.
— Dobry wieczór — przywitałem się, a ich wzrok spoczął prosto na mnie.
Wymusiłem leniwy uśmiech, gdy wszyscy zgodnie kiwnęli głową na przywitanie i zasiadłem do stołu. Zacząłem nakładać na talerz trochę pieczeni.
— Jak w szkole, Emmanuelu? — zagaił ojciec, po czym odłożył prasę.
Przełknąłem ślinę.
— W porządku — odparłem lakonicznie i zamilknąłem na moment. — Liczę na stypendium na Harvardzie — dodałem, czego natychmiast pożałowałem.
Zdenerwowanie zaczęło z sekundy na sekundę paraliżować moje ciało coraz bardziej. Wiedziałem, że otwarcie nadepnąłem na minę i się nie myliłem. Na słowo „Harvard" ojciec spiął się, a jego sięgająca po jedzenie ręka zastygła w powietrzu. Przełknął ślinę i powoli wyprostował się, krzyżując ze mną spojrzenie. Ktoś z boku pewnie pomyślałby, że przyjął tę niewygodną informację ze spokojem, ale ja doskonale wiedziałem, że w środku gotował się z wściekłości.
— Harvard to Stany Zjednoczone, synu — chrząknął, gdy starał się opanować rosnącą w głosie irytację. — Ty wybierasz się na Uniwersytet Aix-Marseille, j'ai raison?*
Zacisnąłem szczękę.
— Non, papa**. Nie chcę studiować we Francji — powiedziałem stanowczo.
Widziałem złość wykrzywiającą jego delikatnie pomarszczoną twarz, kiedy te słowa padły z moich ust. Prawda była taka, że od dawna chciałem zostać w USA i tutaj także studiować. Kochałem Francję całym sercem – w końcu tam się urodziłem, ale przyszłość wiązałem ze Stanami. To była moja i tylko moja decyzja. Nie potrzebowałem kolejnej ingerencji ojca, a tamtego dnia czułem potrzebę, by to ogłosić.
Mężczyzna nie odpowiedział nic, wstał jedynie gwałtownie od stołu, trzasnął głośno krzesłem i wyszedł. Nie zrobiło to na mnie większego wrażenia, bo zawsze tak się zachowywał. Mama jednak ze zbolałą miną i smutnymi oczami patrzyła znad stołu.
— Wybacz, mamo. To jest moja decyzja. — Odwróciłem głowę w jej kierunku i złapałem za chłodne dłonie. — Ojciec nie może mnie zmusić do studiowania we Francji.
Kobieta, której byłem męską kopią, lustrowała mnie ze smutkiem, a mała zmarszczka na czole zdradzała, że była bliska płaczu. Zrobiło mi się przykro, ale nie mogłem znów ulec presji ojca. Im starszy się robiłem, tym bardziej nabierałem odwagi, by mu się postawić. Mama oficjalnie zawsze stawała po stronie ojca, ale sercem była ze mną. Kochała męża i wiele mu zawdzięczała, ale jego surowość i nieznoszący sprzeciwu charakter budził w niej strach. Nigdy tego nie przyznała, ale doskonale to wiedziałem. Teraz też czułem, że była moim sojusznikiem, ale gwałtowna reakcja ojca jak zawsze sprawiała ból.
Skinęła jedynie głową, a ja ucałowałem jej czoło i wstałem od stołu. W jednej chwili straciłem cały apetyt i postanowiłem zaszyć się w swoim pokoju. Dobry humor zniknął szybciej, niż zdążył się pojawić, dlatego zdecydowałem się położyć i obejrzeć jakiś nudny film, który pozwoliłby mi szybciej zasnąć. Ułożyłem się wygodnie i okryłem szczelnie kołdrą, ale moje myśli, jak na zawołanie, powędrowały w stronę jej.
Miałem w głowie tak duży mętlik, że aż poczułem ból z tyłu czaszki. Zdrowy rozsądek toczył bój z sercem, sprawiając, że błądziłem w pomroku. Wiedziałem, że Valentina żałowała swoich słów, a ten płacz wtedy całkowicie mnie rozczulił. Nie sądziłem, że aż tak jej to ciążyło.
Zagryzłem wargę. Chciałem coś zrobić, a bezradność rozsadzała mnie od środka. Od naszej ostatniej rozmowy minął okrągły miesiąc. Miesiąc ciszy, umyślnego omijania się na szkolnych korytarzach i niedopowiedzeń. Męczyło mnie to, ale nie potrafiłem odnaleźć się w tej sytuacji. Słowa, które padły z ust Valentiny, odbiły się tak głośnym echem w mojej głowie, że do dziś boleśnie wbijały się w serce. Niby wybaczyłem, niby nie. Czułem się zraniony, a cios zadany był jakby ze zdwojoną siłą, gdy wymierzała go ta osoba. Teraz mogłem sobie jedynie pluć w brodę za swoją nieostrożność, naiwność i słabość.
Spontanicznie poderwałem się z wygodnego łóżka i chwyciłem za paczkę papierosów, bez której nie ruszałem się z domu. Stopy przyodziałem w skarpety i opuściłem pokój. W holu minąłem jeszcze zdziwioną Esther, ale zignorowałem obecność siostry. Złapałem za buty, płaszcz i zacząłem gorączkowo przetrzepywać kieszenie w poszukiwaniu telefonu.
— Nie mów tylko, że idziesz do tej szmaty — mruknęła z niesmakiem, co momentalnie podniosło mi ciśnienie.
Doskonale wiedziałem, że Esther nie żywiła do Valentiny sympatii, ale mogła darować sobie takie frazesy. Nie miała prawa się tak o niej wyrażać, nie po tym, co robiła. Tak, byłem w tym momencie hipokrytą, ale ona robiła to świadomie i z premedytacją. Chciała złamać jej serce, bo wiedziała, że zaczynałem coś czuć. Jako rodzeństwo, rozumieliśmy się bez słów, a siostra jako jedyna potrafiła trafnie rozszyfrować moje najbardziej ukryte emocje. Rozumiałem motywy, którymi się kierowała. Chciała chronić mnie przed potencjalnym zakochaniem się przez piekło, jakie zgotowała mi Gabrielle, ale te działania jedynie wszystko pogarszały. Chciała wyeliminować przeszkodę: Esther widziała bowiem, że z każdym dniem przestawałem trzymać się planu. Choć niszczyłem Ethana, krzywdziłem także niewinne serce Valentiny. Jej cierpienie coraz bardziej mnie dotykało i po prostu... nie mogłem dalej tego robić.
— Zajmij się swoim życiem, sœur*** — rzuciłem i tak już wyprowadzony z równowagi. — I nie chcę więcej słyszeć, że nazywasz ją w ten sposób.
Esther od zawsze tak się zachowywała. Na siłę starała się chronić rodzinę i niekiedy ograniczać wolność. Jej zdanie było niczym świętość i nikt nie miał prawa podważać jego słuszności. Powinna w tym momencie pakować się na wyjazd do Le Mans, którego tak wyczekiwała, a nie truć mi dupę i psuć nerwy.
— Twoje życie, a przede wszystkim dobro, też są dla mnie ważne, frère**** — odbiła piłeczkę, ale ja nie miałem ochoty na takie rozmowy.
Nie rozumiałem, dlaczego to teraz w ogóle ją to interesowało. Jako sprawczyni tej pieprzonej prowokacji, która zraniła Valentinę, powinna nabrać więcej pokory, ale ona nigdy nie uczyła się na błędach. Kiedy zrobiłem o to awanturę, nie zwracałem już uwagi na nasze pokrewieństwo. Przez kilka ostrych słów nie odzywaliśmy się do siebie przez tydzień, ale nie żałowałem tego. Valentina była warta każdego gniewu i każdej walki. Wtedy tak ślepo w to wierzyłem. Myślałem, że wyraziłem się wystarczająco jasno, gdy wykrzyczałem Esther w złości, że nie miała prawa niszczyć mojego życia i układać je po swojemu. Nie interesowało mnie to, czy chciała dobrze i jakie inne cele jej przyświecały. Chciałem świętego spokoju i swobody w podejmowaniu decyzji – bez żadnych nakazów czy presji. Zachowywała się jak ojciec, a tego nie mogłem tolerować.
Chrząknąłem z niesmakiem, a potem otworzyłem drzwi.
— Wychodzę — rzuciłem tylko na odczepne i przekroczyłem próg domu.
Tej nocy pozwoliłem sobie na oddech. Głęboki wdech, który zafundował moim płucom sporą dawkę tak niezbędnego mi, rześkiego powietrza.
***
* – mam rację?
** – nie, ojcze
*** – siostro
**** – bracie
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top