19. Złote serce Rockville High School
— Czy ty możesz zjeść w końcu coś innego niż pizza? — mruknęła Corinne, gdy zastanawialiśmy się, co w końcu zamówić.
Przewróciłam oczami i zaśmiałam się pod nosem. Chłopak popatrzył tylko na nią krzywo i naburmuszony odburknął coś na znak „nie".
— Ja chcę sushi — oznajmiłam, rozkładając się w wygodnym fotelu, a na moją twarz wstąpił leniwy uśmiech.
Sobotni wieczór zapowiadał się całkiem przyjemnie: siedzieliśmy u Ethana z wybranym po kilkudziesięciu minutach bitwy filmem, a teraz przyszedł czas na jedzenie. Cieszyłam się, że mogłam spędzić trochę czasu z przyjaciółmi i odetchnąć od ciężaru codziennych problemów. Ostatnie miesiące były okropne, a w ten sposób starałam się odreagować i zapomnieć o negatywnych emocjach.
Dużo myślałam nad tym, co się działo. Nie chciałam być złym człowiekiem – przecież zawsze przepełniało mnie dobro, życzliwość i sympatia. Te cechy zostały zdominowane przez mściwość, gorycz i złość, a ja tonęłam w poczuciu winy, ze świadomością własnych grzechów. Postanowiłam zapanować nad emocjami – w końcu mogłam kontrolować tylko samą siebie. Nie chciałam już więcej nikogo ranić. Nikogo. Tym bardziej Emmanuela, któremu wymierzyłam zbyt siarczysty policzek. Nie obchodziło mnie już to, czy zasłużył, czy nie. Funkcjonowanie w taki sposób wykańczało. Z każdym dniem poczucie winy bezlitośnie wbijało mnie w ziemię. Co się stało z prawdziwą Valentiną Griffiths, złotym sercem Rockville Highschool?
Chciałam przeprosić Emmanuela za to, co powiedziałam, choć przeprosiny i tak były w tym wypadku niewystarczające. Miałam tego pełną świadomość, ale cóż innego mogłam zrobić? Mleko się rozlało, a czasu niestety nie dało się cofnąć. Dużo myślałam też nad tym, co powiedziała mi Esther.
Nie oczekiwałam cudów, chciałam jedynie zrzucić z serca ogromny ciężar i szczerze przeprosić. Nie miałam zamiaru już więcej nim manipulować i świadomie krzywdzić. Zostało mi jedynie mieć nadzieję, że kiedyś wybaczy mi to, co wtedy powiedziałam.
Ethan i Corinne myśleli, że przystałam na ich pomysł, dlatego miałam więcej swobody w próbie kontaktu z Emmanuelem. Wiedzieli, że zamierzałam zreflektować się w jego oczach, ale posunięcie to uważali za element planu. Prawda jednak wyglądała zupełnie inaczej: nie chciałam, by Cartier mnie nienawidził. Jego krzywda była jak sztylet, który wbijał się boleśnie w moje serce. Nie potrafiłam żyć ze świadomością, że celowo kogoś zraniłam.
W głębi duszy także czułam... coś dziwnego. Emmanuel miał w sobie jakby niewidzialny magnes, który ściągał wszystkie myśli w jego kierunku. Nie rozumiałam tego, ale to nie spodobałoby się moim przyjaciołom. Gdyby tylko dowiedzieli się, co siedziało mi w głowie, skończyłabym na stosie jako najgorsza przyjaciółka świata. Nie mogłam ich zawieść, dlatego też wolałam działać pod przykrywką planu. Nie musieli wiedzieć, co tak naprawdę mną kierowało. Ja sama tego nie wiedziałam.
— Okej, też chcę sushi — oznajmiła po chwili przeglądania ofert Corinne.
Po trzydziestu minutach finalnie zajadaliśmy się w najlepsze i śledziliśmy wzrokiem rozwój wydarzeń oglądanego filmu. Z biegiem czasu moje powieki stawały się cięższe. Ziewałam co chwilę, czując niesamowite zmęczenie. Święta zbliżały się nieubłaganie, a luźne dni w szkole zdecydowanie mi służyły. Mogłam zmniejszyć obroty i pozwolić sobie na więcej odpoczynku.
Wieczór minął dosyć szybko i nim się obejrzałam, stałam w progu mieszkania państwa Roy, którzy jak zwykle czule mnie żegnali. Z podejrzeniem patrzyłam jednak na Arthura, który zdawał się wymuszać ten i tak już sztuczny uśmiech. Mętlik pojawił się w mojej głowie, zanim zdążyłam zamknąć za sobą drzwi i ruszyć w stronę domu. Corinne postanowiła nocować u Ethana, dlatego byłam skazana na samotną drogę powrotną. Dochodziła jedenasta, kiedy spacerowałam jedną z uliczek miasta. Nim włożyłam do uszu słuchawki, stanęłam przed starym, opuszczonym budynkiem, który przywoływał tak dużo wspomnień. Niewiele myśląc, wdrapałam się po schodach na sam szczyt, ignorując skrzypienie wywołane ciężarem ciała. Gdzieś z tylu głowy miałam nadzieję, że nie zastanę tam nikogo, ale podświadomie czułam, że spotkam tam Emmanuela. Sama nie wiedziałam, co miałam o tym myśleć. W końcu chciałam go zobaczyć i móc powiedzieć chociaż głupie przepraszam, a póki co, okazji do tego nie było wcale.
Gdy znalazłam się na górze, wzdrygnęłam się. Miałam rację. Wysoka sylwetka, która paliła leniwie papierosa, zdawała się nie zauważyć mojego przybycia, gdyż ani na chwilę nie odwróciła głowy. Długi płaszcz sprawiał, że wyglądał jak wyjęty prosto z horroru – upiornie i jakoś tak tajemniczo. Pomimo panującej ciemności i słabego oświetlenia, które pochodziło jedynie z mrugającej lampy ulicznej, od samego początku rozpoznałam tę postać. Doskonale wiedziałam, że był to sam Emmanuel Cartier.
— Dobry wieczór — mruknęłam nieśmiało, nie mając pojęcia, co innego mogłabym powiedzieć.
Schowałam drżące ze zdenerwowania dłonie do kieszeni puchowej kurtki, by zatuszować rozemocjonowanie i przełknęłam ślinę. Na te słowa odwrócił się do całym ciałem, nie przestając zaciągać się nikotyną. Skinął jedynie głową, po czym pozostał w tej pozycji i milczał. To dziwne spotkanie niezwykle mnie krępowało, toteż nie bardzo wiedziałam, jak się zachować. Wszystkie pokłady odwagi, które gdzieś w sobie miałam, uleciały jak za dotknięciem magicznej różdżki, gdy tylko moje oczy dostrzegły tę twarz. Chwilę tak stałam i próbowałam zmusić się do jakiegokolwiek ruchu – przecież sama czekałam, na okazję do szczerych przeprosin, a teraz stałam jak ten słup soli. Dystans i chłód między nami były naturalną reakcją na moje zachowanie. Tego też zresztą chciałam. Czuć słodki smak zemsty, który miał potęgować jego cierpienie. A teraz jedynie marzyłam, by Emmanuel wybaczył mi to, co zrobiłam. Musiałam wyglądać żałośnie.
Podeszłam bliżej barierki, a on, nie spuszczając ze mnie wzroku, dalej pozostawał w swej statycznej pozie. Moje ruchy były powolne, jakbym brodziła w jakiejś smole. Chrząknęłam, kiedy nieprzyjemne dreszcze przebiegły wzdłuż kręgosłupa. Dawno nie było mi tak głupio. Z całych sił starałam się opanować niespokojny oddech, by zdradzić zdenerwowania. W zupełnej ciszy wyciągnęłam papierosa z paczki upchanej do kieszeni dresów i przyłożywszy do ust, odpaliłam. Wiedziałam, jak to wyglądało, ale nie potrafiłam tak po prostu sobie pójść. W głębi serca modliłam się, by Emmanuel coś powiedział. Cokolwiek, co przełamałoby to niezręczne milczenie. On natomiast przyglądał mi się badawczo i wciąż zaciągał się nikotyną. Nie musiałam patrzeć na jego twarz, by wiedzieć, że wciąż cierpiał. Miałam tego zupełną świadomość i to tylko dociskało mnie do dna. Zraniłam kogoś świadomie, a fakt, że czerpałam z tego jakąś przyjemność, sprawiał, że jeszcze bardziej brzydziłam się sobą. Wtedy myślałam tylko o tym, by mu dopiec. Nacisnąć na odcisk i poczuć smak zemsty. Teraz cholernie tego żałowałam. Pozwoliłam, by mrok kierował czynami, a teraz ponosiłam tego konsekwencje.
— Dlaczego płaczesz? — odezwał się nagle, czym wyrwał mnie z letargu.
Zamrugałam szybko.
— Co? — zapytałam automatycznie i przetarłam odruchowo policzki.
Rzeczywiście, były mokre. Musiałam zamyślić się i niespecjalnie to zauważyć.
— Nie płacz, proszę — powiedział prosto, choć w jego głosie dostrzegłam sporo smutku.
Nie potrafiłam poprawnie interpretować zachowania Emmanuela. Z jednej strony pozostawał niedostępny, świadomie nie przekraczał pewnej wyznaczonej granicy i kreował się na oschłego, zimnego człowieka. Z drugiej jednak, przez tę grubą powłokę przebijały się ludzkie odruchy. Widziałam przecież ból w jego oczach, a także słyszałam w tonie ujmujący żal.
Westchnęłam, próbując opanować zbierające się do oczu łzy. Nie potrafiłam ich już dłużej kontrolować. Chciało mi się płakać niczym dziecko. Byłam taka żałosna.
— Ja po prostu... Ja... — zaczęłam, ale niekontrolowane spazmy szlochu uniemożliwiały mi mówienie. — Przepraszam — wykrztusiłam.
Nie miałam pojęcia, dlaczego zareagowałam aż tak gwałtownie, ale nie potrafiłam nad tym zapanować. Wszystkie skumulowane w ciągu ostatniego czasu emocje znalazły ujście właśnie teraz: w najgorszym czasie i najgorszym miejscu. Emmanuel zdawał się nie tyle przejęty, ile szczerze zaskoczony całą tą sytuacją. Patrzył na mnie wzrokiem przerażonego dziecka, a papieros, który chwilę temu wypadł jego z dłoni, dogasał na podłodze. Chwilę zajęło mu zrozumienie całej tej sytuacji, a gdy, zdaje się, odzyskał trzeźwość umysłu, zatopił w swoich ramionach moje ciało. To wymuszone, mechaniczne, zamknięcie mnie w uścisku było kolejną szpilką wbitą prosto w serce. Tak bardzo chciałam, żeby przestał się gniewać.
Chwilę tak staliśmy, a zupełną ciszę przełamywał od czasu do czasu głośny szloch, nad którym nie mogłam zapanować. Wierzyłam naiwnie, aż Emmanuel odezwie się w końcu, ale niczego nie oczekiwałam. Jego obojętność była najgorszą konsekwencją, ale nie miałam prawa narzekać na okrutny los. Sama zafundowałam sobie taką dolę. Sęk w tym, że nie spodziewałam się, że będę to aż tak źle znosić. Niektórzy mogliby machnąć ręką i zignorować sytuację, ale ja przeliczyłam swoje możliwości. Nie byłam w stanie tak po prostu zaakceptować faktu, że zrobiłam komuś świadomie krzywdę i żyć, jak gdyby nic się nie stało.
Kiedy chrząknął po chwili, ja jak na zawołanie odsunęłam się od jego ciepłego ciała.
— Wybacz. Nie jestem histeryczką, ale... — mruknęłam, ocierając mokre policzki — nieważne.
Emmanuel westchnął i chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Widziałam niepewność przebłyskującą przez tę zbolałą twarz i iskierki żalu migające w ciemnych oczach.
— Zapomnij o tym, mademoiselle Valentina — mruknął z charakternym, francuskim akcentem.
Obojętność przejawiająca się w jego tonie głosu była czymś, czego się spodziewałam. Wiedziałam, że nie mogłam niczego oczekiwać, ale mimo wszystko, trochę się rozczarowałam. Inaczej wyobrażałam sobie naszą rozmowę, ale cóż więcej mogłam zrobić.
— Po prostu... przepraszam. Żałuję tego, co powiedziałam — mruknęłam krótko. — Chyba nie pozostawiono mi wyboru — dodałam pod nosem i odeszłam, gdy zbierające się do moich oczu łzy zaczęły rozmazywać mi pole widzenia.
Nie odwróciłam się ani razu; zbiegłam jedynie po starych, skrzypiących schodach, starając się nie upaść. Czułam się okropnie, a żal, który niemalże rozsadzał moje serce, stał się teraz nie do zniesienia. Kroczyłam w stronę domu i pragnęłam jak najszybciej się w nim znaleźć. Marzyłam jedynie, by zakopać się pod kołdrą i odciąć od całego bożego świata. Może i dramatyzowałam, ale miałam to gdzieś. Potrzebowałam oczyścić duszę i umysł, a łzy były na to idealnym sposobem. Nie nadawałam się do roli czarnego charakteru, który bez problemu wymierzał sprawiedliwość i mścił się na tych, którzy podpadli.
Niewyjaśniona sympatia do Emmanuela, która od czasu tej nocy zaczęła z każdym dniem przybierać na sile, sprawiała, że wyrzuty sumienia ważyły więcej. Walczyłam z tym jak mogłam, choć próby te kończyły się fiaskiem. Nie wiedziałam, co jeszcze mogłam zrobić, by odkupić winy i to świadomość bezradności mnie wykańczała. Nie chciałam, żeby tak to wszystko wyglądało: wiedziałam bowiem, że dopóki nie poczuję, że Emmanuel mi wybaczył, będę zadręczała się tym choćby do grobowej deski.
Gdy przekroczyłam próg domu, zrzuciłam ze stóp buty i odwiesiłam na wieszak kurtkę. Nie pofatygowałam się nawet o wzięcie prysznica, ale zwyczajnie nie miałam na to siły. Zatopiłam się w miękkiej pościeli, dając sobie chwilę na oczyszczenie się z negatywnych emocji. W mojej głowie panował tak ogromny bałagan, że aż musiałam przytknąć do niej dłonie. Pulsujący ból był nie do wytrzymania, a płynące spod powiek łzy wbrew woli moczyły policzki. Czułam się jak rozbitek i nie wiedziałam, co robić. Miałam ochotę spoliczkować się za własną głupotę i działanie pod wpływem tak cholernie negatywnych emocji. Nigdy nie przypuszczałam, że jakakolwiek krzywda wyrządzona Emmanuelowi Cartierowi stanie się dla mnie takim ciosem. Ciosem, który sama wymierzyłam.
Słowa Esther, które usłyszałam na ostatniej imprezie, sprawiły, że jeszcze bardziej żałowałam tego, co zrobiłam. Dziewczyna prawdopodobnie miała rację, mimo że na początku bawiły mnie jej sugestie. Jeśli on darzył mnie jakąś niewyjaśnioną sympatią, to tłumaczyłoby te dziwne przebłyski człowieczeństwa. Z obserwacji wynikało, że Emmanuel nie zaliczał się do ludzi wylewnych – jego intencje tkwiły głęboko w szczegółach, które pozostawały niedostrzegalne na pierwszy rzut oka. Teraz, gdy dłużej o tym myślałam, doszłam do tego samego wniosku, co Esther. Wtedy też większość rzeczy pozostawała w miarę logicznych związkach przyczynowo skutkowych. Najpierw spojrzenia, uśmiechy, a potem gesty i słowa.
Byłam skłonna uwierzyć, że próbował chronić mnie przed złośliwością własnej siostry. Z kolei Maurice zaczęła rzucać wyzwiskami, stanął w mojej obronie, a mógł przecież to zignorować. Z jakiegoś powodu musiał uprzykrzać życie Ethanowi, ale nigdy otwarcie nie skierował ataku w moją stronę. Wcześniej tego nie zauważałam, ale teraz doznałam olśnienia. Zaczęłam łączyć kropki i rozumieć pewne motywy, ale wciąż nie potrafiłam tego wytłumaczyć. Emmanuel nie mógł tak po prostu traktować mnie inaczej, nie mając w tym żadnej korzyści. On zawsze kręcił, manipulował i zwodził. Lubił knuć, a każde jego posunięcie miało jakiś cel – taki, który znał tylko on.
— Po co on mógłby chcieć mnie chronić? — pytałam samą siebie w myślach, próbując dojść do prawdy.
Esther wspomniała także o większych uczuciach Emmanuela względem mojej osoby, ale w to nie potrafiłam uwierzyć. Choć ta jedyna noc nieźle namieszała w mojej głowie, tak byłam święcie przekonana, że dla niego nie miała żadnego znaczenia. W końcu kim dla niego byłam? Wrogiem? Obcą osobą? Czy kolejnym pionkiem w jego chorej grze? Odpowiedź na to pytanie znał jednak tylko sam Emmanuel.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top