17. Tempête

      Doba okazała się zbyt krótka, by przejść do porządku dziennego z informacjami, których miałam (nie) przyjemność dowiedzieć się z czystego przypadku. Mijał czwarty dzień, a ja dalej zbierałam się na odwagę, by porozmawiać szczerze z mamą i dopiero wtedy zdecydować, co dalej. Ethan i Cori pozostawali niewtajemniczeni i tak było lepiej. Mimo wszystko postanowiłam uszanować decyzję Arthura Roya i nie mieszać w to przyjaciela. Nie, gdy tak naprawdę znałam jedynie skrawek jakiejś większej historii.

      Dzwonek kończący przeciągającą się niemiłosiernie lekcję geometrii sprowadził mnie na ziemię bardzo szybko. Potrząsnęłam głową, wracając do świata żywych i niedbale wrzuciłam podręczniki do torby. W ślimaczym tempie opuściłam salę i skierowałam kroki w stronę szafek. Miałam cichą nadzieję nie ujrzeć przypadkiem Emmanuela, bo choć ten konsekwentnie mnie unikał, tak szansa, by na siebie wpaść, wciąż istniała. Nie chciałam widzieć jego twarzy, która od naszej ostatniej rozmowy wiecznie krzywiła się w grymasie bólu i niezadowolenia.

      Szok i adrenalina dość szybko opuściły moje ciało, a wtedy pojawiła się największa zmora: wyrzuty sumienia. Starałam się je tłumić, ale bezskutecznie. Napotykana przypadkowo postać Emmanuela tylko przypominała mi o tym, jak bardzo złym człowiekiem byłam. Przekroczyłam pewną granicę i z dnia na dzień nienawidziłam siebie za to coraz bardziej. Działałam pod wpływem tak silnych emocji, że wyłączyłam zdrowy rozsądek. Mogłam w końcu przemyśleć to wszystko, znaleźć inne rozwiązanie. Może wystarczyłoby po prostu porozmawiać? Hipokrytka ze mnie.

      W szafce zostawiłam zbędne książki, a potem zamknęłam głośno jej skrzypiącą pokrywę i stanowczo ruszyłam w stronę wyjścia. W międzyczasie napisałam szybkiego SMS-a do Ethana i Corinne, by poinformować ich, że nie zostanę treningu. Kręciło mi się w głowie, a wszechogarniające zmęczenie wysysało ze mnie wszystkie życiowe soki.

      Do uszu włożyłam słuchawki, zatracając się bez reszty we własnym świecie. W domu znalazłam się po niecałych dwudziestu minutach, a gdy wycieńczona zrzuciłam ze stóp buty, usłyszałam szloch. Zakłócał on płynącą ze słuchawek piosenkę i dochodził z wnętrza domu. Zdziwiona zastopowałam muzykę i bezszelestnie przeszłam do salonu, w którym siedziała mama.

      — Val? — zapytała, gorączkowo ocierając policzki. — Nie miałaś być na treningu Ethana?

      — Wróciłam wcześniej. Co się dzieje? — zapytałam szczerze przejęta.

      Zrzuciłam z ramienia torbę i niedbale rzuciłam ją na panele. Zrobiłam krok w stronę kobiety, nie spuszczając wzroku z jej zapłakanej twarzy.

      — To... nic. Nie idzie mi za dobrze w pracy, wiesz jak t... — zaczęła się tłumaczyć, ale ja od początku wiedziałam, że to nie problemy zawodowe były przyczyną tego rozemocjonowania.

      Znałam mamę bardzo dobrze i wiedziałam, kiedy kłamała. Próba zatuszowania prawdziwych emocji wychodziła jej w tym momencie niezwykle miernie. Drobne drżenie rąk, rozbiegany wzrok oraz niespokojny oddech zdradzały jej zdenerwowanie. Zrzucanie winy na pracę także nie było dobrym posunięciem. Doskonale wiedziałam, że kochała ten zawód i radziła sobie doskonale. W momencie gdy coś nie szło zgodnie z planem, po prostu szukała plusów i przekuwała porażkę na dobrą lekcję na przyszłość. Głównie dlatego nie potrafiłam uwierzyć w tak kiepską wymówkę.

      — Mamo... proszę cię, chociaż raz bądź ze mną w stu procentach szczera — powiedziałam łagodnie, próbując jakoś ją przekonać. — Powiedz mi, o co chodzi. Słyszałam twoją rozmowę z Arthurem.

      Gdy wypowiedziałam te słowa, oczy kobiety rozszerzyły się, a na twarzy pojawiło się jeszcze większe zdezorientowanie i zmieszanie. Nie spodziewała się tego, co właśnie usłyszała, ale ja nie zamierzałam dłużej trzymać tego w sekrecie. Cała ta sytuacja mnie męczyła i w końcu należało o tym porozmawiać. Ogromny mętlik w głowie z każdą kolejną minutą jeszcze bardziej się powiększał, a ja znajdowałam się w potrzasku.

      — Arthur powiedział mi o tym, co ten chłopak wyprawia — zaczęła powoli, szukając odpowiednich słów. — Od początku mówiłam, że na pewno nie kończy się na głupich docinkach, bo tu chodzi o coś poważniejszego. Ethan nie chciał zdradzać większych szczegółów, ale nie potrzebowałam ich. Wystarczyło spojrzeć na ciebie i od razu wiedziałam, że to nie błahostka — mruknęła, a łzy znów zaczęły wypływać spod jej powiek. — Nie mogę ci nic więcej powiedzieć, kochanie. Nawet gdybym chciała. Dochowywanie tej tajemnicy kosztuje mnie dużo nerwów, ale Arthur to mój przyjaciel.

      A ja od zawsze zastanawiam się, po kim miałam w sobie tę chorą lojalność... Westchnęłam.

      — Mamo, Emmanuel ma w tym wszystkim jakiś cel. Jestem przekonana, że ty go znasz — tłumaczyłam, zachowując w tonie głosu jak najwięcej żalu.

      Kobieta otarła łzy i poprawiła się na sofie. Widziałam, że zastanawiała się intensywnie nad odpowiedzią, co jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że coś wiedziała. Wtedy w mojej głowie pojawiło się to jedno wspomnienie, które już kilka miesięcy temu dało mi do myślenia: mama pytająca o Emmanuela po raz pierwszy. Nie mogłam uwierzyć w to, że faktycznie miałam wtedy rację. Złe przeczucia i intuicja mnie nie zawiodły. Od początku jej reakcja wydawała się dziwna, potem doszły jeszcze te informacje o Lucille, a teraz rozmowa z Arthurem. Zaczęłam jeszcze bardziej niepokoić się tym wszystkim. W końcu nie miałam pewności, czy mama nie była wymieszana w jakiś nieciekawy incydent, czy inne bagno związane z Cartierami.

      — Nie wiem, Valentino. Przykro mi — odparła krótko, po czym wstała. — Nie mów nic Ethanowi, jeśli Arthur kiedyś będzie gotowy, to mu powie.

      I wtedy tak po prostu wyszła, zostawiając mnie z setką niepoukładanych myśli i chaosem w głowie. Nie mogłam w to uwierzyć. Byłam wściekła i rozczarowana jednocześnie. Skoro wiedziała, to dlaczego nie mogła dać mi chociaż głupiej wskazówki? Starałam się w pełni rozumieć jej decyzję – w końcu sama wskoczyłabym za moimi przyjaciółmi w ogień – ale mimo wszystko, miałam do niej o to żal.

      Potrząsnęłam głową i podniósłszy się z siedziska, ruszyłam do mojego pokoju. Inaczej wyobrażałam sobie tę konfrontację. Miałam nadzieję, że porozmawiam z mamą szczerze i dowiem się czegoś nowego. Czegoś, co pozwoli mi jakoś to wszystko sobie poukładać. Chciało mi się płakać: wiedziałam bowiem, że jeśli nie dowiem się prawdy od niej, to dowiem się jej tylko od samego Emmanuela.

***

      W piątkowy wieczór, jak to mieliśmy w zwyczaju, leżeliśmy z Ethanem i Corinne rozłożeni jak foki w moim łóżku. Plotkowaliśmy o wszystkim: Connorze Corresie z dziesiątej klasy, nowej nauczycielce arytmetyki czy paskudnej kłótni Amandy Melville z Cindy Morgan. Czas płynął nam bardzo szybko, a rozmowy zdawały się nie mieć końca. Mimo tego ja swoimi myślami wciąż znajdowałam się gdzieś indziej. Dalece w przestrzeni, przy Emmanuelu, mamie i rodzinie Cartierów. Czułam się jak w potrzasku, sytuacja ta w końcu nie miała żadnego dobrego wyjścia.

      — Muszę coś powiedzieć — palnęła nagle Corinne, przerywając tak po prostu temat aktualnej rozmowy.

      Wzrok Ethana powędrował prosto na jej twarz, a ja nachyliłam się, dając znak, by kontynuowała.

      — Myślałam ostatnio z Ethanem o tym wszystkim, co się dzieje — zaczęła, szukając odpowiednich słów. — Musimy poznać prawdę i w ten sposób unieszkodliwić Emmanuela na zawsze.

      — Okej, ale po co? Mamy spokój, a o to nam chodziło — mruknęłam sceptycznie. Chciałam odpocząć od tego tematu chociaż poza moją głową, a oni znów zaczynali drązyć.

      — Bo szantaż nie rozwiązał problemu, a jedynie ugasił zapał — wytłumaczył Ethan. — Nie mamy innej możliwości dojścia do prawdy, jak zmanipulowanie Cartiera. Stwierdziliśmy, że trzeba wkraść się w jego łaski, żeby dowiedzieć się prawdy.

      Uniosłam brew. Nie rozumiałam celu tej rozmowy i chciałam jak najszybciej ją uciąć.

      — Nie wiem, do czego pijecie, ale nie podoba mi się to.

      — Ty masz największe szanse, by zawładnąć jego sercem — powiedziała Corinne. — Inaczej się tego nie dowiemy, a nie mamy pewności, że Emmanuel znowu czegoś nie wymyśli.

      — Oszaleliście? I dlaczego rozmawiacie o takich rzeczach za moimi plecami? — Podniosłam głos.

      Robiłam dla nich wszystko, co mogłam. Pełną stopą wkroczyłam na pole minowe i wiele ryzykowałam. Nikt nie znał Emmanuela ani nie wiedział, do czego mógł się posunąć. Nie miałam zamiaru tego wypominać, ale wtedy poczułam się po prostu wykorzystywana. Łzy niekontrolowanie zamazały mi obraz, a powstrzymywanie ich kosztowało mnie wiele wysiłku.

      — Hej, Val — zareagował Ethan, a potem ujął moje dłonie. — Do niczego cię nie zmuszamy, to tylko nasze przemyślenia. Nie wiedzieliśmy, czy to może być dobrym pomysłem, dlatego milczeliśmy.

      — Przekonałam go, by wtajemniczyć w to także ciebie — tłumaczyła Corinne. — Wiedziałam, że się na to nie zgodzisz, bo pomysł jest szalony.

      — Emmanuel mnie nienawidzi — sapnęłam z przejęciem.

      Tak jak ja znienawidziłam samą siebie oraz fakt, jak łatwo było zasiać w mym umyśle ziarnko niepewności. Wiedziałam, że oni na mnie liczyli. Czułam przez to swego rodzaju presję, która mąciła w głowie.

      Emmanuel był nieobliczalny i nigdy nie mogliśmy być pewni, że to już finisz. W najmniej spodziewanym momencie mógł wyciągnąć z rękawa jakiegoś asa i tym samym zakończyć ten pozorny pokój. Miałam tego świadomość. Wiedziałam także, że gdy w końcu dowiemy się, jaki miał w tym cel, postawimy wszystko na jedną kartę. Obnażenie prawdziwego powodu jego poczynań zdawało się najbardziej kluczowym elementem całej tej chorej układanki. Problem w tym, że ja sama zaczynałam się w tym gubić. Nie chciałam nikim manipulować. Nie chciałam już więcej nikogo krzywdzić. Zemsta jedynie zaślepiała umysł i pchała w szpony mroku. Kusiła do popełnienia grzechu. Nie była jedynym wyjściem, a najgorszą opcją. Była przekleństwem.

      — Uwolnij się od nienawiści. Tak będzie lepiej, wrogość tylko wyniszcza. Zapomnij o tym, kim jest i kim ty jesteś — poradziła Corinne, a ja przymknęłam powieki.

      Przytknęłam dłonie do skroni, wciąż miałam wiele obaw i uprzedzeń – ciężko było tak po prostu, jak za machnięciem magicznej różdżki, zapomnieć o tym, co zrobił nam Emmanuel. Z drugiej jednak strony widziałam, jak bardzo Ethan chciał wiedzieć. Może nie mówił tego głośno, ale nie potrzebowałam potwierdzenia. Znałam go na wylot i pomimo wzlotów i upadków, był jedną z najważniejszych osób w moim życiu. Dlatego oczywistym wydawał się fakt, że zrobiłabym wszystko, by tylko go uszczęśliwić. Być może byłam naiwna, ale lojalność płynęła w moich żyłach od dziecka. Czasami ludzie tego nie rozumieli: uważali, że to głupota i konsekwentne narażanie się na straty, ale ja lubiłam w sobie tę cechę. Zawsze starałam się być dobrą przyjaciółką.

      Cała ta sytuacja wyniszczała mnie z każdym dniem. Z jednej strony mieliśmy spokój, z drugiej jednak nie do końca. Pomimo tego wciąż czułam jakieś dziwne napięcie, które towarzyszyło mi ostatnio zbyt często. Nie tylko odczuwałam nieopisanie duże wyrzuty sumienia za to, co powiedziałam Emmanuelowi, ale też wiedziałam, że po raz kolejny będę musiała zbliżyć się do niego, co jeszcze bardziej namieszałoby mi w głowie. Byłam w kropce. Co miałam robić?

      Corinne posłała mi całusa i zrobiła śmieszną minę. Wiedziałam, że chciała mnie rozbawić i choć w tym momencie uśmiech był ostatnim, na co miałam ochotę, kąciki moich ust zadrżały delikatnie.

      — Jakoś to będzie — mruknęła, pocierając moje ramię w geście wsparcia. — To twoja decyzja.

      Ethan posłał mi pokrzepiające spojrzenie.

      — Masz największą szansę, żeby okręcić go sobie wokół palca i się tego dowiedzieć — powiedział z przekonaniem, jakby to była najbardziej oczywista rzecz na świecie — Jesteś naszą nadzieją, Val.

      Westchnęłam. Nie wiedziałam, co powinnam odpowiedzieć i jak się zachować. Z jednej strony nie chciałam znów pakować się w to gówno, gdy mieliśmy, choć pozornie, święty spokój, z drugiej czułam na sobie odpowiedzialność za Ethana. Olbrzymi mętlik mieszający w mojej głowie bez ustanku ani trochę nie pomagał zrozumieć to, co działo się dookoła. Pierwszy raz nie rozumiałam swoich własnych uczuć, nie byłam w stanie ich odczytać i interpretować poprawnie. To nie tylko niesamowicie frustrowało, ale sprawiało, że czułam się maksymalnie bezbronna wobec losu.

      Także sam fakt ponownego zbliżenia się do Cartiera wywołał w sercu jakieś poruszenie. Ciężko było mi się do tego przyznać, ale tak wyglądała sytuacja. Mogłam się przed tym bronić rękami i nogami, ale nie miałam mocy zmiany uczuć. Ta jedna noc zmieniła wszystko, co mogła zmienić, zasiewając w umyśle jakieś dziwne ziarnko, które pomimo sprzeciwu, kiełkowało. To wszystko było cholernie poplątane, a ja za żadne skarby nie miałam pojęcia jak wyprostować całą tę sytuację.

      — Nie rozmawiałam z nim od tygodni, Ethan. Jak nagle zacznę się koło niego kręcić, to wszystkiego się domyśli — mruknęłam, starając się myśleć logicznie.

      — Dlatego pokaż mu, że żałujesz swoich słów, a twoje zachowanie jest szczere. Rozkochaj go w sobie, a potem uczyń słabym i to wykorzystaj — powiedział z fascynacją.

      — Nie wiem, czy to możliwe — westchnęłam.

      Chciałam urwać ten temat, gdyż nacisk przyjaciół jedynie mieszał mi w głowie. Nie chciałam nikogo ranić, dlaczego musiałam znaleźć się między młotem a kowadłem?

      — Wierzymy w ciebie.

      — W porządku.

      Być może w tym momencie dawałam popis swojej głupoty, ale czułam się odpowiedzialna za tę sytuację. Byłam jedyną osobą, która mogła pomóc Ethanowi. Choć nie podjęłam decyzji, pozwoliłam im myśleć, że się zgodziłam. Bałam się zaprotestować. Bałam się być złą przyjaciółką.

      Szczęście przyjaciół było dla mnie ważniejsze niż swoje własne.

      — W ogóle, co z Maurice? — zapytała w pewnym momencie Corinne, zmieniając temat. — Nie widuję jej już od dawna przy boku Cartiera.

      — Nie był, nie jest i nie będzie nią zainteresowany — chrząknęłam, a kiedy dostrzegłam ich wymowne miny, zreflektowałam się. — Tak sądzę.

      — Jesteś o niego zazdrosna? — zapytał ze śmiechem Ethan, a Corinne dołączyła do niego.

      Przewróciłam oczami.

      — Uderzyłeś się w głowę? — Zrobiłam głupią minę. — Oczywiście, że nie.

      Nie odpowiedział już nic, a jedynie uśmiechnął się pod nosem. Dwie godziny później, zdecydowali się wrócić do domów i to właśnie wtedy zaproponowałam, że ich odprowadzę. Nie mieszkali w końcu daleko, a ja czułam wewnętrzną potrzebę pójścia na porządny spacer.

      Zima praktycznie już się zaczęła, choć i tak w tym roku odwiedziła Rockville stosunkowo późno. Opatulona od stóp do głów kroczyłam odważnie i śmiałam się z żartów Ethana i przewracającej non stop oczami Corinne. Tęskniłam za takim czasem – spokojnym i nienaznaczonym żadnymi zmartwieniami. Błądząc tak ulicami zziębniętego miasta, mogłam głęboko odetchnąć od wszystkiego, co spadło na mnie w ciągu ostatnich tygodni. Poczułam się świeżej i z pewnością dużo lepiej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top