16. Jak Diabeł w karty grał

Stojąc przed budynkiem Rockville Highschool, czułam się jak zwierzyna wystawiona na celownik myśliwego. Z każdą minutą moje zdenerwowanie rosło i rosło, niemal sięgając zenitu. Miałam ochotę płakać, ale nie mogłam pozwolić sobie na okazywanie słabości. Łzy w tym wypadku symbolizowałyby pewną wątłość czy mizerność, a przecież czasy bezbronnej Valentiny Griffiths już dawno dobiegły końca.

Wewnątrz siebie czułam niezrozumiałe i silne napięcie. Nie wiedziałam, czemu tak bardzo się stresowałam: w końcu teraz miałam coś, czym mogłam bez problemu zamknąć Emmanuelowi usta. Zniszczyć go. Wbić nóż w plecy i uśmiechnąć się zwycięsko.

Przestępowałam z nogi na nogę, pocierając mechanicznie szczupłe ramiona. W głowie próbowałam ułożyć sobie wszystko dokładnie tak, jak chciałam powiedzieć. Z każdą kolejną minutą jednak zdenerwowanie plątało moje myśli, dlatego też porzuciłam ten pomysł. Kiedy już miałam ochotę odejść, zesztywniałam. Chwilę stałam w bezruchu, siłując się z własnym ciałem i upartym umysłem. Zobaczywszy bowiem wysoką sylwetkę chłopaka zmierzającą w stronę szkolnego parkingu, sparaliżowało mnie. Ten obezwładniający strach działał na moją niekorzyść, musiałam przecież dopiąć swego. Gdy w jakiś sposób udało mi się ruszyć w jego stronę, wszystkie zawahania i wątpliwości odsunęłam stanowczo na dalszy plan. W tamtym momencie liczył się cel i to na nim należało skupić całą uwagę.

Maszerując w stronę nieświadomego Emmanuela, przypominałam trochę żołnierza, który wypełniał swój należyty obowiązek. W głowie szumiało mi od nadmiaru wszelkich emocji, a w gardle doskwierała niezwykła suchość. Zemsta, którą przecież kierowałam się od początku na moment straciła swój smak, a moje działania stały się jedynie wynikiem powinności. Tak bowiem należało i wypadało postąpić: szantaż, a potem błogi spokój. Coś mi jednak w tym mocno nie grało. Czekałam na taką chwilę od bardzo dawna, a gdy w końcu miałam okazję odpłacić się pięknym za nadobne, straciłam zapał. Szaleństwo.

Nie chciałam odstawiać przedstawienia na oczach całej szkolnej społeczności, toteż poczekałam na dogodną chwilę i ostrząc pazury na Cartiera, zaatakowałam. Musiałam się mocno postarać, żeby za nim nadążyć – gnał bowiem jak burza w kierunku samochodu i nie sposób było mu dorównać. Szkolny parking znajdował się na tyłach, przez co pozostawał słabo widoczny. Gdy chłopak dostatecznie zniknął z pola widzenia potencjalnych gapiów, krzyknęłam:

— Emmanuel, poczekaj!

Odwrócił głowę, opierając się o drzwi Lamborghini. Dopiero po dłuższej chwili zorientował się, że to ja stałam kilka metrów przed nim.

— Panna Griffiths, quelle surprise* — oznajmił szczerze zaskoczony.

Zrobiłam kilka kroków wprzód, a cała odwaga, która przed chwilą dosłownie rozsadzała mnie od środka, wyparowała. Jak na zawołanie mój umysł zaczęły nawiedzać obrazy z zeszłej nocy: dłoni Emmanuela wędrujących wzdłuż ciała, elektryzujących spojrzeń, a w końcu cholernego pocałunku. Wpatrywałam się w jego hipnotyzujące oczy, gdy policzki zalewał gorący rumieniec. Wiotkie nogi ledwo utrzymywały mnie w pionie, a ja w duchu modliłam się, by nie upaść na chodnik. Natłok emocji i paraliżujące zdenerwowanie, przyprawiały niemalże o zawrót głowy. Wiedziałam, z czym do niego przyszłam i musiałam twardo trzymać się planu działania. Żadnej improwizacji czy nieprzemyślanych posunięć.

Emmanuel stał nieruchomo i w ciszy czekał na reakcję z mojej strony. Jego elegancki ubiór, na który składały się długi płaszcz, proste spodnie i czarny golf, sprawiał wrażenie, jakby był nauczycielem, a nie uczniem. W swej prostocie lubił się wyróżniać, jednocześnie zachowując klasę, a wychodziło mu to fenomenalnie: wykwint, minimalizm, a także urok osobisty tworzyły przyciągającą mieszankę. Z zaciekawionych, brązowych oczu mogłam wyczytać jednak niewiele. Cartier wydawał się nieco speszony, a jednocześnie zafrapowany i badawczo mi się przyglądał. Przyczepiony do pogodnej twarzy, nieśmiały uśmiech, ukazywał dołeczki, a mocno zarysowana szczęka zaciskała się lekko.

— Korzystając z okazji, chciałbym przeprosić za ten pijacki wybryk i plecenie od rzeczy. Nie chciałem być nachalny — mruknął w końcu, przerwawszy ciszę i poprawił poły płaszcza.

Miałam wrażenie, że z minuty na minutę robił się coraz bardziej zestresowany. Wiedziałam, że tamtej nocy wydarzyły się rzeczy, które nie powinny mieć miejsca, ale nigdy nie pomyślałabym, że Emmanuel się tym przejmie. Nie rozumiałam tej reakcji – w końcu bez powodu nie byłby taki spięty, a przecież tylko się całowaliśmy. Mogłam się założyć, że robił w życiu inne... rzeczy i to z niejedną kobietą, więc ten ewenement nie powinien mieć większego znaczenia. On jednak zachowywał się jak złodziej przyłapany na najgorszej kradzieży.

— I tak nie wiele z tego pamiętałam.

Od pewnego momentu pamiętałam wszystko z najmniejszymi szczegółami, ale tego nie musiał wiedzieć.

Chwilę myślał nad czymś, po czym uchylił lekko usta. Żadne słowo jednak nie zostało wypowiedziane, toteż zmieszałam się nieco. Cartier przejawiał pewne niezrozumiałe tendencje: nie miał w zwyczaju się peszyć. Zawsze chodził wyprostowany, emanując dookoła nieskazitelnością, a przy tym był niezwykle pewny siebie. Teraz uciekał wzrokiem gdzieś w bok, garbił się i nerwowo zagryzał wąskie usta. Nasze ostatnie spotkanie mogło stanowić główny powód jego dziwnego zachowania, ale wtedy wydawało mi się to irracjonalne. Straciliśmy kontrolę, jednak w moim przypadku nie miało to poważnych konsekwencji. No może oprócz tych okropnych wyrzutów sumienia, ale to pozostawało jedynie w głowie. Reakcja Emmanuela natomiast wydawała się zbyt osobliwa jak na zwykły pocałunek w mocno nietrzeźwym stanie.

Chrząknęłam i zostawiłam wszelkie zbędne rozważania na później.

— W zasadzie, to przyszłam ci coś powiedzieć. Nie chcę, żebyś kolejny raz zbliżał się do moich przyjaciół. Wierz lub nie, to może się źle dla ciebie skończyć — zakomunikowałam dostatecznie wolno, akcentując każde słowo.

Przebłysk rozbawienia przebiegł przez przystojną twarz Emmanuela i spowodował szeroki uśmiech. Uniosłam brwi, przyjmując poważną postawę.

— A co ty niby możesz mi zrobić, ma chérie?* — zapytał roześmiany, robiąc krok wprzód.

Staliśmy tak blisko, że niemal stykaliśmy się nosami. Przełknęłam ślinę, gdy miętowy oddech wymieszany z zapachem wody kolońskiej owiał moją twarz. Czułam w tonie Emmanuela nieco ironii, a to dodało mi animuszu. Uniosłam hardo głowę i skrzyżowałam nasze spojrzenia. Narastająca w ciele złość burzyła wszelkie bariery i wtedy już przestałam się wahać. Jeśli myślał, że mógł kpić sobie ze mnie w taki sposób, znajdował się w ogromnym błędzie.

— Uchylić rąbka pewnej niewygodnej tajemnicy — oznajmiłam powoli w nieco teatralny sposób, kładąc nacisk na każde słowo. — Gwałciciel w Rockville, historia Emmanuela C., który zgwałcił swoją byłą dziewczynę, a następnie uciekł z Nowego Jorku. Co sądzisz o takim nagłówku w najświeższym wydaniu lokalnej gazety?

To był moment, w którym wszystko runęło. Maska niepozorności opadła i zmieniła się w pył. Miałam wrażenie, że pękły jakieś niewidzialne więzy, którymi oplótł mnie Emmanuel i wydostawałam się na wolność. Nie bez powodu zresztą odniosłam to wrażenie: Cartier zdawał się stracić grunt pod nogami. Na jego twarzy dostrzegłam bezradność i wymieszany z ogromną wściekłością lęk. Gdyby wzrok miał moc zabijania, najpewniej leżałabym już martwa. Nadepnęłam na minę. Rozgniewałam samego Boga, który chciał mnie ukarać.

Emmanuel w jednej sekundzie złapał mnie za wątłe ramiona i przyszpilił do ściany pobliskiego budynku. Jego twarz znalazła się niebezpiecznie blisko mojej, a duża dłoń stanowczo złapała za szyję. Mocny uścisk blokował przepływ powietrza, dlatego z gardła wydobył się głośny świst. Cartier poluźnił uścisk, słysząc, że zaczynało brakować mi powietrza. Nie widziałam go nigdy w takiej furii, ale byłam też w stanie dostrzec, że próbował panować nad swoimi emocjami, jak tylko mógł. Ugodziłam go zatem prosto w najczulsze miejsce.

Punkt dla Valentiny.

— No dalej, zrób mi krzywdę. Może nawet zabij. Staniesz się dodatkowo mordercą — wychrypiałam prosto w jego rozwścieczone oblicze.

Czy przejawiałam w tamtym momencie skłonności samobójcze? Być może. Nie dbałam o to. Zachowywałam się okropnie i dawałam popis czystej hipokryzji. Walczyłam z Emmanuelem, a potem sama stanęłam w roli oprawcy. Nie mogłam jednak nic poradzić na to, że poczułam satysfakcję. Bezsilność, która towarzyszyła mi przez ostatnie miesiące stała się odległym wspomnieniem. Odnosiłam wrażenie, jakbym odzyskała własne życie.

Adrenalina robiła swoje, dlatego nie brak było mi w tamtym momencie odwagi, a całe zdenerwowanie szybko odeszło w niepamięć. Wbrew własnym przekonaniom i wartościom, uważałam, że Emmanuel zasłużył na karę. Na bolesne ukłucie w sercu, które pokazałoby mu tylko, jakie to uczucie, gdy ktoś po kawałku odziera cię ze szczęścia. Nie obchodziło mnie to, jaki miał w tym cel, gdyż nie usprawiedliwiał on w moich oczach podłości tegoż zachowania. Zasłużył na to. Po prostu mu się należało.

Pokręcił głową z niedowierzaniem i zacisnął zęby. Widziałam, że na usta cisnęło mu się mnóstwo bluzg, ale ostatecznie zwęził oczy i starając się zachować klasę, odsunął nieznacznie.

— Idź do diabła — wysyczał z żalem, po czym z ogromną siłą uderzył w ścianę tuż obok mojej głowy. Ton jego głosu sugerował, że mocno się zawiódł.

Kątem oka obserwowałam, jak szkarłatna czerwień krwi plamiła knykcie Emmanuela.

— Właśnie przed nim stoję — oznajmiłam, obserwując wściekłość spowijającą jego piękne oblicze.

Wtedy zrobił krok w tył i odszedł, a ja zostałam sama, zwycięska na polu bitwy. Uśmiechnęłam się triumfalnie, obserwując oddalającą się sylwetkę z miną wygranego. Było to moje pierwsze zwycięstwo w starciu z Emmanelem, dlatego rozpierała mnie duma. Stałam tak przez chwilę, ciesząc się samotnością zdobywcy. Wtedy po raz pierwszy poczułam słodki smak odzyskanej wolności.

***

Kolejne dni były spokojne i nie wyróżniały się niczym szczególnym. Gruby mur, który stanął między mną, Corinne i Ethanem a diabelskim rodzeństwem dawał upragnioną swobodę i nieco bezpieczeństwa. Choć był to mur milczenia oparty na szantażu, stał się naszym wybawieniem. Nie była to najtrwalsza konstrukcja – Emmanuel miał w końcu nieskończone możliwości i mógł odnaleźć sposób, by nas przyskrzynić, ale dopóki trwała, trwał przy nas także błogi spokój.

Cartierowie trzymali nas na dystans (co rzecz jasna nikogo nie dziwiło), a gdy tylko dostrzegli nas z oddali, skręcali w inny, szkolny korytarz.  Mimo wszystko jakoś... dziwnie czułam się z tym wszystkim. Może przyzwyczaiłam się do rzucanych non stop kłód pod nogi? Cóż, ciężko stwierdzić. Tak czy inaczej, ta szeroko pojęta wolność niezwykle mnie cieszyła: jakby ktoś zdjął mi z serca ogromny kamień.

W czwartkowe popołudnie siedziałam przy stole w kuchni, pochłaniając wszystko, co znajdowało się na talerzu. Przewijałam w górę i dół Instagrama, a potem odłożyłam telefon, by w pełni skupić się na posiłku. Gdy klamka drzwi frontowych głośno skrzypnęła, skierowałam głowę w tę stronę. Po chwili ujrzałam sylwetkę mamy, która ze zmęczeniem wymalowanym na twarzy, przekraczała próg domu.

— Już wróciłaś? — zagadnęłam, powracając do jedzenia.

Kobieta mimo widocznego znużenia prezentowała się bez zarzutów: doskonale skrojona marynarka i dopasowane, beżowe spodnie nadawały niezwykle eleganckiego i świeżego wyglądu. Uśmiechnęła się leniwie, a potem ucałowała moje czoło i pogładziła po włosach. Widziałam, że coś ją dręczyło i dostrzegłam to dopiero, gdy znalazła się dostatecznie blisko.

Do tej pory sądziłam, że to zmęczenie, ale szybko przekonałam się, że nie miałam racji. Jej zachowanie ostatnio zaczęło mnie trochę niepokoić: podejrzanie często wypytywała o Emmanuela i chciała wydobyć ze mnie jak najwięcej informacji. Nieudolnie maskowała swoje wścibstwo w nadziei, że nie zacznę niczego podejrzewać. Od zawsze lubiła plotkować i wszystko wiedzieć, ale wtedy byłam pewna tego, że za tą pozorną ciekawością kryło się coś więcej. Być może coś mrocznego, coś, co chroniła, trzymając w tajemnicy. Nawet przede mną.

Zrobiłam w myślach notatkę, by porozmawiać z nią nieco później. Nie mogłam tak tego zostawić. Nie, jeśli chodziło o moją mamę, którą przecież traktowałam jak przyjaciółkę.

— Tak, całe szczęście — jęknęła przeciągle. — Pamiętasz o dzisiejszej kolacji, prawda? — przypomniała, otwierając lodówkę.

Na samą wzmiankę od razu się rozpromieniłam.

— Oczywiście, że tak — zasalutowałam, co skwitowała cichym śmiechem.

Myśl o dzisiejszym wieczorze sprawiała, że szczerzyłam się jak głupia. Princetonowie i Royowie od dłuższego czasu przyjaźnili się z moją rodziną, toteż regularnie widywaliśmy się na obiadach czy kolacjach. Lubiłam te wieczory, bo zawsze było miło i wszyscy świetnie się dogadywali jak jedna, wielka rodzina.

— Pomożesz mi potem przygotować pieczeń — oznajmiła, nakładając sobie trochę sałatki na talerz.

Skinęłam tylko głową na znak, że zrozumiałam i bezszelestnie wstałam od stołu. Brudne naczynie wsadziłam do zmywarki i powędrowałam do swojego pokoju. Teoretycznie miałam trzy godziny, żeby zmobilizować się do ogarniania się, ale postanowiłam rozpocząć przygotowania już teraz. Skierowałam zatem kroki prosto do łazienki, gdzie wzięłam długi i odprężający prysznic, a potem wszystko poszło już gładko.

Gdy na zegarze wybiła równo dziewiętnasta, usłyszałam dzwonek do drzwi. Siedziałam odszykowana w salonie i z niecierpliwością zerkałam w stronę holu. Mama poprawiła sukienkę i poszła przywitać przybyłych gości.

— Hej! — pisnęłam, widząc w progu uśmiechniętych Ethana i Corinne.

Podniosłam się z miękkiej sofy, strzepując niewidoczny kurz z czarnych spodni i ruszyłam w ich kierunku, a następnie zamknęłam w mocnym uścisku. Przywitałam się także z Princetonami i Royami, a potem zasiedliśmy do stołu.

Kolacja przebiegała tak, jak zwykle. Śmialiśmy się z przyjaciółmi, podczas gdy nasi rodzice plotkowali przy winie i było naprawdę przyjemnie. Przez cały ten czas obserwowałam mamę szczególnie uważnym okiem, Martwiło mnie to, że nadal wydawała się jakaś zmieszana i niespokojna. Niewiele zjadła, a podczas rozmów skupiała się bardziej na własnych dłoniach. Zostawiłam jednak rodzące się w moim umyśle pytania na kiedy indziej.

Po posiłku postanowiliśmy z Corinne i Ethanem jeszcze posiedzieć chwilę w moim pokoju, jak to mieliśmy w zwyczaju. Dlatego też powędrowaliśmy po schodach na górę, rozmawiając żywo o ostatnim sprawdzianie z geometrii. Bardzo ekscytujące...

— Dalej nie wiemy, o co tak naprawdę chodziło Emmanuelowi — wypalił nagle Ethan, a ja jęknęłam.

Ledwo uwolniliśmy się od klątwy Cartierów, a on znów zaczynał ten temat. To nie tyle wzbudzało we mnie złość, a czystą irytację.

— Daj spokój, tym będziemy martwić się później. Na razie cieszmy się wolnością — mruknęła Corinne, opadając prosto na miękkie poduszki.

Uśmiechnęłam się słabo.

— Zgadzam się — rzuciłam. — Na razie jest cisza i możemy odpocząć.

Ethan skinął głową na znak, że zrozumiał i nie kontynuował tematu. Podniosłam się do siadu, poprawiając opadające na czoło włosy.

— Pójdę po coś do picia — oznajmiłam, a potem wyszłam z pokoju.

Stąpając po schodach, zmierzałam w kierunku kuchni. Usłyszawszy jednak cichą rozmowę, zatrzymałam się w połowie drogi i nieco ukryłam, by pozostać niezauważoną. Mama rozmawiała z Arthurem Royem ściszonym głosem, a zdenerwowanie w jej mowie było niemalże namacalne. Ten widok w gruncie rzeczy nie należał do najdziwniejszych: mama od dłuższego czasu utrzymywała kontakt z ojcem Ethana. Rozumieli się bez słów, a relację tę od samego początku uważałam za podręcznikowy przykład zdrowej przyjaźni. Odnosiłam wrażenie iż gotów byli wskoczyć za siebie w ogień, a to uważałam za wzór wszelkich cnót. Cieszyłam się, że mama miała przy swoim boku tak wspaniałego przyjaciela; Arthur także nie mógł narzekać, gdyż wsparcie Veronicy warte było każdego bogactwa na świecie.

Nie chciałam podsłuchiwać ich rozmowy i naruszać w ten sposób prywatność, ale ta diabelska ciekawość zdecydowanie wzięła górę. W głębi duszy czułam, że to był znak od wszechświata, a nie żaden zbieg okoliczności.

— Musisz powiedzieć mu prawdę. Zasługuje na to, Arthur. Moja Valentina również — mówiła mama, gestykulując rękoma.

Mężczyzna westchnął.

— Minęło tyle lat... Nie chcę już wracać do przeszłości, Veronico. Ani tym bardziej mieszać w to mojego syna. Młody Cartier to dzieciak, znudzi mu się to i przestanie — mruknął.

Skąd on o tym wiedział?

— Nie bądź głupi. Na pewno jest gorzej, niż myślimy. Pozwolisz Ethanowi cierpieć, a mojej córce igrać z diabłem? — zapytała prosto, lecz jej głos zawierał w sobie nieco żalu.

Nie widziałam dobrze jej spowitej półmrokiem twarzy, ale byłam pewna tego, że wkurzyły ją słowa Roya. Zaczęłam zastanawiać się, o czym rozmawiali i jaki to miało związek z nami. Moje przeczucia także się potwierdziły: mama ewidentnie ukrywała coś, co stanowiło pewną istotną część układanki. Może nawet domyślała się, co tak naprawdę kryło się za maskami niepozorności. Co przeżywaliśmy. Co musieliśmy znosić. Może znała powód całego tego cyrku. Ale dlaczego nic nie powiedziała?

— A skąd on miałby o tym wiedzieć? Lucille na pewno nic nie powiedziała. Obiecała mi to — podniósł głos, na co moja rodzicielka zareagowała niemalże natychmiastowo, szturchając lekko jego ramię.

Lucille obiecała mu milczenie? — pytałam samą siebie w myślach. Nie mogłam znaleźć żadnego możliwego powiązania, które wydawałoby się logiczne.

— Zdajesz sobie sprawę z tego, kto jest jej mężem? Co niby miałoby stać na przeszkodzie, by o tym opowiedzieć? Michèle zabiłby każdego, kto tylko odważyłby się na niewłaściwy krok w stronę swojej rodziny. Co dopiero... — zaczęła, ale mężczyzna szybko jej przerwał.

Wydawał się mocno niezadowolony z przebiegu tej rozmowy. Odnosiłam nieodparte wrażenie, że najpewniej była dla niego niewygodna. Czułam to w jego głosie oraz widziałam niechęć w tej pozornie nieistniejącej gestykulacji.

— Nie, Veronico. Nie mogę tego zrobić. Wybacz mi — westchnął, po czym podrapał się po karku i wrócił do kuchni.

Oparłam się o ścianę, próbując zachować równowagę. Nie do wiary, że nasi rodzice coś wiedzieli i nawet nie puścili pary z ust. W mojej głowie zrodził się tak potężny chaos, że aż przytknęłam dłonie do pulsującej czaszki. O co im chodziło? I jaki to miało związek z Cartierami? Dlaczego nas nie ostrzegli? W tamtym momencie zrodziło się zdecydowanie zbyt wiele trudnych pytań.

Wypuściłam powietrze, starając się odetchnąć. Lawina niepoukładanych informacji zwaliła się na mnie jak grom z jasnego nieba, a ja musiałam sobie z tym wszystkim poradzić. Na łączenie faktów i układanie elementów tej układanki było jeszcze zdecydowanie za wcześnie. Musiałam przemyśleć to wszystko i, co najważniejsze, odzyskać trzeźwość umysłu. Dlatego też z mocno bijącym sercem wkroczyłam do kuchni i zabrałam potrzebne mi rzeczy, po czym powędrowałam do pokoju. Gdy przekroczyłam próg, Ethan i Corinne nagle ucichli, najpewniej za sprawą mojego wyrazu twarzy, ale nie zwróciłam na to uwagi. Z ostrożnością postawiłam szklanki i sok pomarańczowy na małym stoliku i usiadłam na łóżku.

— Wszystko w porządku? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha — zapytała zaniepokojona Cori, pocierając moje ramię.

Pokręciłam głową.

— Nie, nie. Jest okej — powiedziałam, starając się, by głos brzmiał jak najbardziej przekonująco. — Ethan? Mówiłeś coś swoim rodzicom o Emmanuelu? — zagadnęłam, kierując głowę w stronę przyjaciela.

Zmarszczył brwi i popatrzył na mnie pytająco.

— Niewiele. Chcieli iść z tym do dyrektora, dlatego musiałem im powiedzieć. Inaczej mielibyśmy jeszcze większe piekło — mruknął. — Co masz na myśli?

— Nic. Tylko zapytałam — zmusiłam się do sztucznego uśmiechu i odsunęłam wszystkie negatywne myśli gdzieś na dalszy plan. Ale one wróciły zdecydowanie za szybko.

_______________________

*Quelle surprise (fr.) – Cóż za niespodzianka

     

**Ma chérie (fr.) – Moje kochanie

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top