08. Nieczyste zagranie
Kolejne dni, które przeleciały niczym piasek przez palce, uświadomiły mi tylko, w jak wielkim bagnie tkwiłam. Wpakowałam się po uszy w coś, czego prędko mogłam pożałować. Doskonale zdawałam sobie z tego sprawę, ale mimo to dalej brnęłam w to głębiej i głębiej, tracąc przy tym głowę.
Z Jonathanem od naszego pierwszego spotkania utrzymywałam stały kontakt. Wieczorami rozmawialiśmy przez FaceTime, a w ciągu dnia wymienialiśmy się wiadomościami. Odnosiłam wrażenie, że nadawaliśmy na tych samych falach. Dobrze się dogadywaliśmy, a on sam często poprawiał mi dzień. Kiedy jednak przyłapałam samą siebie na bezwstydnym szczerzeniu się do telefonu, wiedziałam, że było już za późno, żeby się wycofać. Tylko czy ja w ogóle chciałam się wycofywać? Może w końcu przyszedł czas i na mnie? Sama tego nie wiedziałam. To była całkowicie nowa sytuacja: przypominała stąpanie po kruchym lodzie, który mógł w każdej chwili popękać pod stopami. Miałam w głowie natłok wszystkich możliwych myśli, co doprowadzało mnie do białej gorączki. Od dwóch tygodni jedynie chodziłam z głową w chmurach i nie potrafiłam skupić się na najprostszych czynnościach. Ponoć miłość miała uskrzydlać, a mnie całkowicie wybijała z rytmu. Czułam się, jakbym nie była sobą. Całą moją uwagę bowiem pochłaniał pewien wytatuowany chłopak, o którym zdecydowanie nie powinnam tyle myśleć.
— Val, czy ty w ogóle mnie słuchasz? — Corinne wpatrywała się we mnie zirytowana, gdy machała dłońmi prosto przed moim nosem.
— Co? Mówiłaś coś? — wypaliłam, wyrywając się z letargu.
Dziewczyna przewróciła oczami, po czym wróciła do grzebania łyżeczką w jogurcie. Ethan zaśmiał się krótko i odchylił na krześle, a gdy moje oczy odnalazły jego rozbawione tęczówki, obdarzyłam go karcącym spojrzeniem.
— Zakochana Valentina to niespotykany widok — bąknął, zwracając się do Corinne. — Daj się jej nacieszyć tym lowelasem.
Mój wrogi wyraz twarzy ani trochę nie ujarzmił śmiejącego się Ethana. Chłopak patrzył na nas z politowaniem,i miał niezaprzeczalny ubaw z całej tej sytuacji.
— Nie jestem zakochana — zaoponowałam niemal natychmiast. — Znamy się zaledwie trzy tygodnie.
Wszystko, co powiedziałam, było zgodne z prawdą. Moja relacja z Jonathanem wydawała mi się po prostu naiwnym zauroczeniem. Miłość to zdecydowane nadużycie w tym wypadku. Potrzebowaliśmy czasu i dobrej passy.
— Ty za to nacieszyłeś się Maurice aż tak, że biedaczka ledwo może chodzić — sarknęła Corinne, robiąc aluzję do seksualnych poczynań pary.
Gdy te słowa padły z ust mojej przyjaciółki, chłopak momentalnie stężał. Uśmiech zniknął z jego ślicznej twarzy, a głośne chrząknięcie utwierdziło mnie w tym, że coś było nie tak. Średnio rozumiałam całą sytuację, bo w końcu traktowaliśmy się nawzajem jak rodzeństwo. Choć Ethan zawsze bardziej się w sobie zamykał i musiałyśmy nieraz wyciągać z niego siłą pewne informacje, tak teraz było inaczej. Nie podobało mi się to.
— Czekaj, wszystko okej? — zapytałam łagodnie.
Widziałam, że wahał się nad odpowiedzią. Cień niepewności przemknął przez twarz Ethana z prędkością światła, ale znałam go zbyt dobrze, żeby to przeoczyć. Taki był już mój przyjaciel. Zewnętrzna twarda skorupa miała za zadanie chronić jego wrażliwe wnętrze i miękkie serce. Nieraz kosztowało mnie wiele wysiłku, by przebić się przez tę szczelną powłokę i do niego dotrzeć.
— Nie chcę o tym rozmawiać. Po prostu... ostatnio trochę oddaliliśmy się od siebie — mruknął zdawkowo, zakładając na swoją głowę kaptur czerwonej bluzy.
Moje serce dosłownie rozpadło się na małe kawałki pod wpływem jego przepełnionego bólem głosu. Westchnęłam. Wszystko momentalnie ułożyło mi się w spójną całość. Chłopak faktycznie ostatnio trochę przygasł, ale zrzuciłyśmy to z Corinne na karb problemów z Cartierem. Na boisku bowiem Ethan non stop zmuszony był użerać się z nowym kapitanem, który nie szczędził sobie złośliwości. Wbijał szpileczki, gdy tylko nadarzyła się ku temu okazja. Miałyśmy głęboką nadzieję, że z czasem te chore gierki znudzą mu się i odpuści.
— Kochanie, może po prostu z nią pogadam? Wiesz, rozmowa czasami potrafi zdziałać cuda, a to nie jest dla mnie żaden pr... — ostatnie słowo ugrzęzło mi w gardle.
Drzwi stołówki otworzyły się z hukiem, jednocześnie ogłaszając przybycie Cartierów. Zawsze to robili, a ludzie, zamiast przyzwyczaić się do ich zagrywek, wciąż karmili Emmanuela i Esther swoim zainteresowaniem. Głupcy. Swoją drogą, cały ten teatrzyk śmieszył mnie tak samo za każdym razem. Mimo swojej doskonałej prezencji Emmanuel porywał się czasami na taki kicz. Dbał o swoją reputację aż za bardzo, a niektóre jego posunięcia wręcz zahaczały o groteskę.
Moja mina zrzedła w momencie, w którym tuż przy boku Emmanuela ni stąd, ni zowąd wyrosła Maurice. Przetarłam oczy, nie dowierzając temu, co właśnie się działo. Dziewczyna naprawdę podążała za chłopakiem, a cały ten widok nie był tylko projekcją mojego sfiksowanego umysłu. Szła z udawaną gracją, chcąc najpewniej dorównać perfekcji chodu Cartierów, a jej wzrok błądził po sali. Najpewniej wyglądałam jak idiotka, gapiąc się w nowoprzybyłych, jakbym zobaczyła jakiegoś ducha. Nie potrafiłam jednak wykrztusić z siebie ani jednego słowa, a poruszenie się choć o milimetr stanowiło dla mnie w tym momencie nie lada wyzwanie. Przeniosłam swój wzrok na siedzącego jak na szpilkach Ethana, wiedząc, że lada chwila wybuchnie. Roy zaciskał swoje pięści tak mocno, że jego knykcie momentalnie pobielały, a mnie zrobiło się słabo. Nie bardzo wiedziałam, skąd, u licha, Maurice znalazła się przy boku Cartierów. Przecież doskonale wiedziała, że Emmanuel zajmował miejsce numer jeden w piramidce wrogów Ethana. Poza tym, wciąż miała pieprzonego chłopaka.
— Co, do cholery, wyprawia ta dziewczyna — pomyślałam ze złością.
Gdy zasiedli przy jednym ze stolików, a Maurice jak gdyby nigdy nic usadowiła się na kolanach Emmanuela, zdębiałam. Choć nie wiedziałam, że dało się jeszcze bardziej. Blondynka bezwstydnie zdradzała mojego przyjaciela na oczach całej szkoły i nie wydawała się tym przejmować. Ośmieszyła Ethan i upokorzyła przed wszystkimi uczniami. Najgorszy chyba wydawał się fakt, z kim przyprawiła mu rogi. Każdy w Rockville High School wiedział bowiem, że Cartier i Roy pozostawali w jawnym konflikcie. Kiedy pomyślałam, że gorzej już nie mogło być, Emmanuel pocałował dziewczynę, która ani trochę mu się nie opierała. Wyglądała na niespecjalnie zaskoczoną, a nawet i zadowoloną. W tym momencie aż sama poczułam ten okropnie gorzki smak zdrady.
Nim dokończyłam w swojej głowie ostatnią z myśli, mój przyjaciel wstał gwałtownie, patrząc w kierunku Cartierów z nieopisaną złością. Malująca się na jego twarzy furia nie zwiastowała niczego dobrego. Gdy ruszył prosto na nich, wiedziałam, że to nie mogło skończyć się dobrze. Ethan odepchnął z ogromną siłą krzesło, które znajdowało się na drodze, nie spuszczając oczu z siedzących przy stoliku dwojga. Wzrok wszystkich ludzi spoczął prosto na jego wściekłym obliczu, a coraz większe kółko gapiów zaczęło tworzyć się dookoła całej tej scenerii. Po moim kręgosłupie przeszły nieprzyjemne ciarki, ale nie mogłam patrzeć na to wszystko z biernością i nic nie robić.
W tym samym momencie poderwałyśmy się z Corinne ze swoich siedzisk i pobiegłyśmy za chłopakiem, który stanął przed twarzami Cartierów i przestraszonej Maurice. Dziewczyna wydawała się zaskoczona tą gwałtowną reakcją. Ja także sama nie mogłam wyjść ze zdziwienia. Gdy tylko znalazłyśmy się u boku rozwścieczonego przyjaciela, ten gestem ręki odsunął nas od swojego ciała.
— Kim ty, kurwa, myślisz, że jesteś? — wysyczał głosem pełnym jadu.
Momentalnie w całej stołówce zapadła grobowa cisza. Słowa Ethana roznosiły się po pomieszczeniu jak echo, a ja chciałam stąd uciec. Do końca miałam nadzieję, że to koszmar, nieśmieszny żart, który zafundował nam okrutny los, śmiejąc się szyderczo prosto w twarz. Niestety to działo się naprawdę. Tak wyglądała rzeczywistość, choć błagałam niebiosa o to, by cała ta szopka okazała się jedynie snem na jawie.
Twarz Emmanuela jak na zawołanie rozciągnęła się w diabolicznym uśmiechu, który w dość niedyskretny sposób obnażył jego wyrachowanie. Siedział tam, jak gdyby nigdy nic, wyglądając naturalnie jak upersonifikowana rzeźba Michała Anioła. Cała ta sytuacja sprawiała mu niebywałą przyjemność, a wbijanie noża w plecy Ethana zdawało się jego celem. Ten widok miał moc rozrywania serca na strzępy. Oglądanie człowieka, który był dla mnie jak rodzony brat w takim stanie, stanowiło ciężar nie do udźwignięcia. Nie potrzebowałam potwierdzenia, by wiedzieć, że Maurice ukrywała coś większego i nieprzypadkowo znalazła się u boku Cartierów. Nie wiedziałam jeszcze, o co dokładniej chodziło, ale to był cios poniżej pasa, który odczułam tak samo boleśnie, jak Ethan. Momentalnie moją głowę zalała lawina wyrzutów sumienia, które niczym intruz wdzierały się do najgłębszych zakamarków umysłu i duszy.
— Jak mogłam w ogóle rozmawiać z kimś takim jak Emmanuel Cartier? — pomyślałam w głębokim poczuciu winy.
W jednej sekundzie stałam się w swoich oczach naiwnym zdrajcą, a ciężkie brzemię grzechu boleśnie spadło na moje barki. Wtedy też zrozumiałam, po co Emmanuel to robił. Nie zależało mu tylko na dokopaniu Ethanowi. Chciał także ośmieszyć go na oczach całej szkoły, lecąc w ślinę z jego, wciąż, dziewczyną. Wykorzystał fakt, że każdy w liceum wiedział o ich związku, oraz to, że oczy wszystkich uczniów spoczywały prosto na nim.
— Odpowiedz! — wrzasnął bezlitośnie Roy, uderzając pięściami w stół.
Maurice milczała, tak samo jak Esther i Emmanuel. Zwyczajnie gapiła się na rozpadającego się na kawałki Ethana, z obojętnością spowijającą jej blade lico. Nie mogłam w to uwierzyć. Po prostu nie mogłam. Przecież to ja, na czele z Corinne, byłam największą fanką ich związku. Cieszyłam się jak głupia, gdy Ethan przyprowadzał ją na nasze spotkania, a w jego oczach widziałam ten błysk. Kobieca intuicja jawnie podpowiadała mi, że to musiało być coś prawdziwego. Maurice od samego początku wydawała mi się uosobieniem dobra i wrażliwości, a tego właśnie brakowało Ethanowi w relacjach. Potrzebował kogoś, kto roztoczyłby nad nim ochronny parasol i zapewnił bezpieczeństwo. Dlatego uważałam, że naprawdę do siebie pasowali. Widziałam, jak przy niej powoli rozkwitał. Choć znali się niezbyt długo, oddał tej dziewczynie swoje serce. Zakochał się po raz pierwszy w swoim pieprzonym życiu. Zasługiwał na miłość i dobre traktowanie, jak nikt inny na tym świecie. Mogłam przysięgać na Boga, że gdybym mogła, podarowałabym mu cały świat. Chyba dlatego tak bardzo dotknęła mnie ta sytuacja. Wszystko powoli wracało na właściwy tor, a wtedy ona tak zwyczajnie podeptała i wyrzuciła jego serce do kosza. Odwróciła się plecami i sprzymierzyła z wrogiem, a tego nie można było wybaczyć. W tym momencie jeszcze bardziej znienawidziłam życie, które grało nami niczym żywymi pionkami.
Stałam jak słup soli, obserwując całe to przedstawienie z bolącym sercem i szklanymi oczami. Chciałam zrobić coś, cokolwiek, ale byłam tak bardzo bezsilna. Głos, który żałośnie ugrzązł w moim gardle, nie pozwalał wydusić z siebie choć słowa.
— Nie bądź żałosny, Roy — zadrwił Emmanuel, podnosząc się ze swojego krzesła i poprawiając swoją białą koszulę opinającą szerokie barki.
Był wyższy od Ethana raptem o kilka cali, a schowane w kieszeniach spodni dłonie dodawały jego posturze nieco nonszalancji. Chciał być lepszy i czułam to w kościach. Z władczą postawą na miarę samego księcia arogancji, sztyletował wzrokiem nas trojga. Jego niebywała pewność siebie działała na mnie niczym płachta na byka. Z jednej strony nie mogłam się ruszyć, z drugiej aż beształam się w myślach za silną pokusę obicia mu tej fałszywej twarzy na oczach szkoły. Niemałe rozbawienie wpełzło na twarz Cartiera, gdy nasze tęczówki spotkały się na krótką chwilę, a ja pociągnęłam nosem. Chciało mi się płakać. Stał tam niczym Bóg, a Esther i Maurice z nieodgadniętymi minami wyglądały, jakby były tam dla ozdoby.
Emmanuel ukochał sobie pozycję władcy i lubił mieć kontrolę, a tylko głupiec nie byłby w stanie tego dostrzec.c Subiektywnie, uważałam go za silnego przeciwnika. Wnętrze jego chorego umysłu skrywało bowiem tak wiele mroku, że aż na samą myśl przechodziły mnie ciarki. Grał nieczysto i nie przejmował się moralnością, jednak jeśli wcześniej byłam świadkiem otwartej wojny, tak teraz przekroczyliśmy bramę samych piekieł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top