06. Przebudzenie
W mojej głowie od kilku dni kotłowało się tak dużo myśli, że nie potrafiłam skupić się na najprostszych czynnościach. Propozycja Jonathana totalnie wybiła mnie z rytmu, przez co nie mogłam normalnie funkcjonować. Wizja randki przerażająco paraliżowała zdrowy rozsądek i mąciła mi w głowie. Przez to, w myślach prowadziłam osądy godne samego Johna Glovera Robertsa* i próbowałam jakoś rozwiązać tę sytuację. Nigdy specjalnie nie ciągnęło mnie do związków, umawiania się czy innych flirtów, wskutek czego moje doświadczenie nie było zbyt bogate (a raczej w ogóle nie istniało). Mogłam się ośmieszyć, a co gorsze, skompromitować własnym nowicjuszostwem. Wiedziałam, że kiedyś musiał nadejść ten wiekopomny dzień pierwszej randki, ale chyba nie czułam się na to dostatecznie gotowa. Z drugiej strony jednak osoba Jonathana cholernie intrygowała i w jakiś dziwny, niewyjaśniony sposób przyciągała. To niesamowicie frustrowało, a tkwienie w tym swego rodzaju zawieszeniu doprowadziłoby nawet najspokojniejszą osobę na świecie do białej gorączki. Nie miałam nic do stracenia, ale w dalszym ciągu bałam się ryzyka. Wychodzenie z własnej, bezpiecznej bańki zawsze bywało trudne.
Ogromny huk, który nagle wypełnił klasę, sprowadził mnie na ziemię w nieco brutalny sposób. Zamrugałam ospale, a potem spojrzałam zdezorientowana na sprawczynię całego tego zamieszania, którą okazała się nauczycielka algebry. Jej wyraz twarzy nie zapowiadał niczego dobrego. Patrzyła na nas wzrokiem pełnym jadu, zapewne próbując w ten sposób wzbudzić respekt. Książkę, którą jeszcze przed sekundą trzasnęła porządnie o stół, ściskała mocno w dłoniach, przyciskając jednocześnie do swojej piersi. Była zła. Nie, ona była wściekła. Jak co roku zresztą.
— Czy ja mówię po chińsku? Jeśli ma być cisza, to nie słyszę żadnych rozmów. Nawet szeptów — zagrzmiała cierpko. Jej głos był tak donośny, iż miałam wrażenie, że ławki, krzesła i cała sala zaraz zatrzęsą się za sprawą jego siły.
Przewróciłam oczami, zakładając kosmyk włosów za ucho i wbiłam wzrok w opasłą książkę. W klasie zapadła cisza jak makiem zasiał: nikt nie odważył się bowiem narazić na gniew pani Darcy. Miałam dość jęków tej kobiety, toteż z całych sił starałam się ignorować jej monolog. Powróciłam myślami do całej sytuacji, do Jonathana i tej przeklętej propozycji, przez co jeszcze bardziej ściskało mnie w żołądku. Potrząsnęłam delikatnie głową, by pozbyć się tych cholernie natrętnych myśli z umysłu. Cała ta szamotanina z samą sobą tylko przyprawiała o ból skroni.
Zagryzłam wargę, a potem, jak gdyby nigdy nic, sięgnęłam do kieszeni bluzy. Pospiesznie wyciągnęłam z niej telefon. Nie mogłam już dalej się zastanawiać. Uniosłam wzrok znad swojego stolika, by skontrolować sytuację. Nauczycielka bazgrała na tablicy jakieś dziwne znaki i mruczała pod nosem coś, co najwidoczniej interesowało tylko ją. Zignorowałam mocno trzęsące się dłonie i sprawnie odblokowałam ekran. Serce w piersi wybijało swój rytm niezwykle szybko – jakbym przebiegła co najmniej dwa maratony z rzędu. Twarz momentalnie pokryła szkarłatna czerwień, toteż skończyłam, wyglądając jak burak. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio się tak stresowałam. Fakt, że nie miałam bladego pojęcia o tym, jak obchodzić się z chłopcami także wcale nie pomagał: odbierał jedynie pewność siebie, której i tak za wiele miałam. Może i przesadzałam, ale kto nigdy nie denerwował się, wysyłając jedną z tych risky texts? Bez większego zastanowienia wystukałam wiadomość, którą wysłałam prosto do Jonathana.
— Jeśli nie zrobię tego teraz, to nie zrobię tego nigdy — pomyślałam, próbując dodać sobie otuchy. Do diabła z tym.
Valentina: Cześć! Myślę, że wspólna kolacja jest naprawdę dobrym pomysłem. Dziś o 7 w A&J. Co sądzisz?
Przełknęłam ślinę i przeniosłam wzrok na wiszący na ścianie zegar. Zaczęłam naiwnie się modlić, by wskazówki zegara w jakiś magiczny sposób zastygły w bezruchu.
***
Czekanie na Corinne i Ethana wydawało się trwać wiecznie. Sterczałam przed szkołą od prawie piętnastu minut, być może wyglądając przy tym jak ostatnia ofiara. Ze stresu przygryzałam wargę, wpatrując się w wiadomość zwrotną od Jonathana, jak wół w malowane wrota.
— Jezu, Valentina. Ktoś umarł czy co? — Melodyjny głos mojej przyjaciółki nagle rozbrzmiał tuż obok mojego ucha, przez co prawie dostałam zawału. Uniosłam wzrok i zablokowałam spojrzenie z czarnowłosą, której twarz wykrzywiała się w niezrozumieniu.
Pokręciłam głową i z jękiem męczennicy pokazałam moją rozmowę z Jonathanem.
— O mój Boże. Valentina w końcu kogoś wyrwała czy świat się kończy? — zaśmiał się Ethan, patrząc w wyświetlacz z rozbawieniem.
Zgromiłam ich zirytowanym wzrokiem i zablokowałam ekran.
— Bardzo śmieszne — bąknęłam. — Dosłownie zżera mnie stres, trzęsą mi się ręce i pocę się jak świnia, a to tyl... — zaczęłam wypluwać słowa niczym armata, wymachując przy tym rękoma jak wariatka.
— Hej. Val, uspokój się — Corinne chwyciła za moje dłonie i popatrzyła na mnie z troską. — Wiem, że to twoja pierwsza poważna randka, ale nie możesz się tak nakręcać, bo wykitujesz przed tą siódmą, skarbie.
Westchnęłam. Robiłam z siebie idiotkę, przeżywając całą tę sytuację, jakbym miała co najmniej iść na kolację z królową Anglii. Poczułam się maksymalnie głupio, ale naprawdę nie potrafiłam tego opanować. Nie wiedziałam też, dlaczego to wszystko wywoływało we mnie aż taki natłok emocji. Przecież to totalny absurd. Miałam ochotę walnąć sobie mentalnego facepalma, bo najwidoczniej hormony uderzyły mi niczym woda sodowa do głowy. Niemniej jednak z jakichś nieznanych mi powodów po prostu nie chciałam skompromitować się przed tym chłopakiem. Moja strona perfekcjonistki przejęła pałeczkę, przez co jeszcze bardziej bałam się porażki oraz tego, że nie podołam. Wiedziałam, że gdy robiłam się nerwowa, plotłam od rzeczy i zachowywałam się jak błazen. W tym momencie to w sobie miałam największego wroga. Chciałam jedynie spędzić miło czas: zależało mi na tym, żeby dobrze wypaść i pierwszy raz traktowałam coś tak poważnie.
Ethan zarzucił rękę na moje barki i przyciągnął mnie do siebie. Mocna woń jego perfum charakterystyczna tylko dla niego, uderzyła w moje nozdrza.
— Pamiętaj, że możesz przeżywać nawet najgłupszą błahostkę i ludziom gówno do tego. Masz prawo dramatyzować i histeryzować. Ale czy to naprawdę jest tego warte? Zbierz wszystkie siły i pokaż temu kolesiowi, jak wspaniała jesteś — mruknął wprost do mojego ucha, a ja zaśmiałam się, wtulając nieśmiało w ciało chłopaka.
Uwielbiałam sposób, w jaki przyjaciele mnie wspierali. Prawdę mówiąc, ich słowa trochę mnie uspokoiły. Przeżywając to wszystko, jedynie sama napędzałam te czarne myśli w głowie. Dawałam im pożywkę i tlen do funkcjonowania. Sama działałam na własną niekorzyść.
W końcu ruszyliśmy wolnym krokiem w stronę mojej dzielnicy. Cała droga powrotna wypełniona była naszymi głośnymi i żywymi rozmowami. Ethan i Corinne starali się zająć moje myśli i w ten sposób zredukować destrukcyjny stres. Nie mogłam jednak nic poradzić na to, że im bliżej mojego domu byliśmy, tym bardziej się denerwowałam. Wzięłam głęboki wdech, gdy ostatecznie znaleźliśmy się na podjeździe. Pożegnałam przyjaciół, a potem przekroczyłam próg drzwi. Sapnąwszy ociężale, zrzuciłam ze stóp czarne Converse. Czułam się, jakby przejechał po mnie walec i chciałam jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju.
— Valentina? Co tak wcześnie? — Usłyszałam zdziwiony głos mamy, gdy wkroczyłam do kuchni.
Kobieta popijała kawę ze złotego kubka i pisała coś na laptopie, zgrabnie stukając długimi palcami w jego klawisze. Nieśmiały uśmiech goszczący na jej twarzy zdradzał fakt, że kochała swoją pracę, a długie godziny spędzone na skrzętnym wypełnianiu druków czy innych druczków wcale jej nie męczyły. Mimo tak długiego stażu, wciąż podchodziła do obowiązków z przyjemnością i z biegiem czasu, to nie zmieniało się ani trochę. Zawsze podziwiałam za to Veronicę Griffiths.
Promienna twarz mamy w końcu odwróciła się w moim kierunku. Zaczęłam wręcz zazdrościć jej tego całego wigoru, którym w tym momencie emanowała. Poprawiała okulary na prostym nosie, gdy modrymi oczami skanowała mnie z zaabsorbowaniem. Przez chwilę czułam się jak leśna zwierzyna oświetlona reflektorami.
— Odwołali nam francuski — wymamrotałam nerwowo i otworzyłam lodówkę. Wygrzebałam z niej jogurt truskawkowy, po czym sięgnęłam po łyżeczkę i oparłam się o wyspę kuchenną.
Mama zdjęła okulary i odsunęła laptopa. Zmarszczyła brwi i zaczęła przyglądać mi się badawczo. Rzuciłam jej pytające spojrzenie.
— Co się dzieje? — zapytała z zaniepokojeniem.
Westchnęłam. Wymalowana na twarzy mamy troska wzbudziła we mnie swego rodzaju poczucie winy. Wiedziałam, że miała dużo na głowie i nie chciałam dokładać do tego własnej cegiełki. Tym bardziej że chodziło tylko o głupią randkę czy kolację. Zwał jak zwał. Nie zamierzałam zwierzać się z takiej głupoty. Prędzej czy później ten stres po prostu zniknie, tak więc rozwodzenie się na ten temat uznałam za niepotrzebne i bezsensowne.
— Mamo, wszystko gra. — uśmiechnęłam się lekko — Szkoła mnie męczy i to wszystko — wyjaśniłam lakonicznie, modląc się w duchu, by połknęła haczyk.
Popatrzyła na mnie z politowaniem i gdy już pomyślałam, że nie kupiła tej bajeczki, odezwała się.
— Przecież wiesz, że nie musisz mieć samych dobrych stopni. Ważne jest to, co zostaje ci w głowie. — Jej melodyjny głos zdecydowanie koił nerwy.
Skinęłam nieśmiało głową i gestem ręki oznajmiłam, że idę do swojego pokoju. Było mi trochę głupio, że ją okłamałam, ale nie żałowałam tej decyzji. Mama wróciła do ekranu swojego laptopa, a ja z westchnięciem opuściłam kuchnię. Nie miałam zbyt dużo czasu na psychiczne przygotowanie się do tego spotkania. Chociaż może to i dobrze.
Gdy w końcu odrobiłam wszystkie zadane na następny dzień prace domowe, zmusiłam się do ruszenia się w stronę łazienki. Po szybkim i orzeźwiającym prysznicu poczułam się ociupinę lepiej, ale stres wciąż trzymał mnie ciasno w swoich szponach. Starałam się nie panikować, ale wizja ośmieszenia się przy Jonathanie sprawiała, że robiło mi się słabo. Czułam w kościach, że z tej relacji mogłoby faktycznie coś wyjść, toteż starałam się nie zmarnować szansy. Być może jednej jedynej w życiu.
Spojrzałam w lustro, gapiąc się przez chwilę w swoje odbicie i zastanawiając nad wyborem ubrań. Jedyne co wiedziałam, to że musiałam wybrać coś ambitniejszego niż legginsy i za duży sweter. Wolałam oszczędzić Jonathanowi obrazu nędzy i rozpaczy w ludzkiej postaci.
Ostatecznie, gdy wybiła szósta trzydzieści, w pełni gotowa zakładałam na stopy białe Nike. Jak na mnie, wyglądałam całkiem w porządku: wąskie jeansy opinające niezbyt długie nogi ładnie je podkreślały, a luźny golf kamuflował mały biust, który od zawsze królował w piramidce moich kompleksów. Wieczór zapowiadał się na wyjątkowo ciepły, tak więc stwierdziłam zabieranie ze sobą kurtki za zbędne. Poprawiłam niedużą torebkę na ramieniu, napisałam rodzicom SMS-a o moich planach i z trzęsącymi się rękoma chwyciłam za klamkę drzwi.
Nie wiedziałam, czego miałam się spodziewać. Jonathan wydawał się naprawdę sympatycznym facetem, ale to było jedynie subiektywnym pierwszym wrażeniem. W głębi serca miałam głęboką nadzieję, że mnie polubi, a relacja ta nie zakończy się na jednym spotkaniu. Z każdą kolejną minutą stres mieszał się z dziwnym podekscytowaniem. Chwilę błądziłam ulicami topiącego się w mroku Rockville, a znalazłszy się na właściwej ulicy, miałam nieodparte wrażenie usuwającego się spod moich stóp gruntu.
***
* – prezes Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top