04. Beall Ave

W ciepły, piątkowy wieczór września, gdy wystrojona od stóp do głów siedziałam na niewygodnych schodkach przed moim domem, starałam się opanować zdenerwowanie. Spóźniająca się taksówka nadal nie pojawiała się na horyzoncie, a ja, zniecierpliwiona do granic możliwości, co sekundę sprawdzałam godzinę na telefonie. Nie znosiłam spóźnialstwa, dlatego upływające zbyt szybko minuty niemiłosiernie mnie stresowały. Impreza urodzinowa, na którą wybierałam się dziś z Corinne i Ethanem zaczynała się równo o ósmej i właśnie o tej godzinie miałam spotkać się z przyjaciółmi przed willą Nathalie Perries – solenizantki. Na moje nieszczęście mieszkała dość daleko, a odległość tę w najlepszym wypadku można było pokonać w dwadzieścia minut.

— Cudownie — bąknęłam, gdy na wyświetlaczu komórki wybiła siódma pięćdziesiąt.

Zrezygnowana, schowałam telefon do torebki i przymknęłam oczy w nadziei, że to pozwoli choć trochę ukoić skołatane nerwy. Wypuściłam cicho powietrze, a moje myśli mimowolnie powędrowały daleko, poza horyzont. Gdzieś w przestrzeń.

Niemal podskoczyłam, gdy głośny dźwięk klaksonu niemiłosiernie zawył tuż obok mnie. Uchyliłam powieki i zdenerwowana ścisnęłam mocniej pasek torebki. Stojące przed moją posesją czarne Lamborghini dosłownie lśniło w blasku zachodzącego powoli słońca. To sprawiło, że szczerze się zdziwiłam, przez co zastygłam w bezruchu. Obserwowałam ten niezrozumiały widok, gdy w głowie rozgrywały się już same najczarniejsze scenariusze. Zaczęłam zastanawiać się, czy wolałabym zostać uprowadzona i torturowana, czy od razu zamordowana

Chwilę później szyba samochodu została opuszczona, a moim oczom ukazał się widok, który omal nie przyprawił mnie o atak serca.

— Nie, tylko nie to — szepnęłam pod nosem, i odwróciłam wzrok.

Zaczęłam obserwować okoliczne domy, drzewa i ptaki. Jednym słowem, gapiłam się na wszystko, co nie było Emmanuelem Cartierem siedzącym w swoim pieprzonym Lamborghini.

— Zgaduję, że też wybierasz się na imprezę do Nathalie. — Usłyszałam głęboki, niski głos.

Starałam się z całych sił ukryć tę dezorientację, co w tym wypadku stanowiło nie lada wyzwanie. Emmanuel nigdy w życiu z własnej woli nie odezwał się do mnie jako pierwszy. W zasadzie, to nie zamieniłam z nim ani jednego słowa.

— Może tak, może nie — powiedziałam wymijająco, nie pokusiwszy się o żaden entuzjazm.

Może i nie miałam ochoty na rozmowę z tym człowiekiem, a jego widok w tym momencie strasznie mnie drażnił, ale starałam się nie dawać tego po sobie poznać. Z reguły wolałam unikać konfliktów i niepotrzebnych spięć, a w tym wypadku jedynym właściwym wyjściem był dystans.

Chłopak zamilkł. Westchnęłam. W myślach modliłam się o to, żeby po prostu odjechał i zostawił mnie w spokoju. Nie miałam zielonego pojęcia czy przyjechał tu celowo, czy zwyczajnie przejeżdżał. W tym momencie chciałam tylko, żeby taksówka w końcu przyjechała i wybawiła mnie od tej niezręcznej sytuacji. Pokręciłam z niedowierzaniem głową. Emmanuel zgasił silnik samochodu i z niego wysiadł, co dało mi możliwość prześledzenia tego, jak wyglądał.  Szare spodnie opinały nieznacznie jego szczupłe nogi, a biała koszula, której guziki pozostały zapięte do wysokości mostka, podkreślała śniadą karnację. Odniosłam wrażenie, że z tej perspektywy wydawał się nieco wyższy.

Myślałam, że z radości uronię kilka łez, gdy w końcu na horyzoncie zauważyłam zbliżający się, zielony pojazd. Taksówka sprawnie zatrzymała się tuż obok samochodu Emmanuela, toteż nie mogąc powstrzymać uśmiechu, wstałam. Pospiesznie poprawiłam obcisłą, czerwoną sukienkę, chwyciłam za torbę z prezentem i ostrożnie ruszyłam w stronę czekającego na mnie pojazdu. Nie było to specjalnie łatwe, zważywszy na fakt, że na stopach miałam niebotycznie wysokie obcasy.

— Pani jednak rezygnuje z kursu, proszę wybaczyć zmarnowany czas. — Moje uszy w zarejestrowały poważny głos chłopaka, który wyciągnął ze swojego portfela pięćdziesięciodolarowy banknot i podał go kierowcy.

Byłam w takim szoku, że dosłownie zapomniałam języka w gębie i zastygłam w połowie drogi. Facet wzruszył ramionami i odjechał szybciej, niż się zjawił, a ja, stojąc jak wryta, próbowałam zrozumieć, co właśnie się stało. Emmanuel zaśmiał się szczerze w odpowiedzi na moją reakcję, co zadziałało jak płachta na byka. Nie potrafiłam trzymać języka za zębami ani sekundy dłużej. Złość rozrywała mnie od środka i za Chiny nie mogłam jej opanować.

— Czy ty się dobrze czujesz?! Wiesz, ile czekałam na tę taksówkę? — Z całego tego rozemocjonowania policzki zaczęły mnie nieprzyjemnie szczypać.

Nie obchodziło mnie to, że najprawdopodobniej słyszało mnie całe Rockville. W najlepszym wypadku byłam spóźniona o piętnaście minut, ale w amoku nie sprawdzałam ponownie godziny. Ethan i Corinne z pewnością pieklili się przez moje ślamazarstwo, przez co miałam jeszcze większą ochotę zamordować Emmanuela.

— Uspokój się, pojedziesz ze mną. Ignorowanie jest bardzo nieeleganckie. Potraktuj to jako małą nauczkę — mrugnął, a na jego twarzy wykwitł zawadiacki uśmiech.

Zaśmiałam się ironicznie i pokręciłam głową z niedowierzaniem. Miałam wrażenie, że się przesłyszałam. Czy on oszalał? A może miał sekretnego brata bliźniaka, który teraz go zastępował? Od samego początku szkoły mierzył mnie tym swoim chłodnym i nieprzyjemnym spojrzeniem, a teraz nagle oferował podwózkę.

— Nie ma mowy — oznajmiłam stanowczo i skrzyżowałam ręce pod biustem.

On miał tupet, a ja wyjątkowo dużo odwagi jak na ten moment. Nie zamierzałam się poddawać. Jeśli myślał, że po tym, wszystkim wsiądę do jego samochodu i jak gdyby nigdy nic pojadę sobie na imprezę urodzinową Nathalie, grubo się mylił. To, pożal się Boże, miłosierdzie śmierdziało z kilometra, a ja nie byłam na tyle głupia. Ciężko określić, czy on naprawdę miał w takim zachowaniu jakiś interes, czy po prostu uderzył się mocno w głowę gdzieś po drodze.

Już miałam otworzyć usta, gdy z torebki na ramieniu zaczęła wybrzmiewać charakterystyczna melodia. Jęknęłam męczeńsko, wyciągając dzwoniący telefon. Gdy na wyświetlaczu zobaczyłam zdjęcie Corinne, wiedziałam, że jeśli w ciągu kilku minut nie zjawię się przed domem Perries, skończę zakopana żywcem w bezimiennym grobie, gdzieś głęboko w lesie.

— Wiesz, która jest godzina? Czekamy na ciebie z Ethanem od ósmej jak skończeni idioci! — Wściekły głos przyjaciółki rozbrzmiał w słuchawce, gdy ledwo odebrałam połączenie. Odsunęłam telefon od ucha, by przypadkiem nie stracić słuchu od jej głośnych wrzasków i westchnęłam.

— Będę za dziesięć minut — mruknęłam i od razu się rozłączyłam.

Schowałam komórkę i odgarniając włosy z czoła, ruszyłam w stronę opierającego się o maskę Emmanuela. Nie miałam wyjścia: musiałam zapomnieć o swojej dumie i za wszelką cenę zjawić się na tej imprezie. Nawet jeśli wymagało to swego rodzaju poniżenia.

— Masz dziesięć minut — rozkazałam stanowczo, starając się o tak chłodny ton, na jaki tylko mnie było stać. — I uwierz, nie chciałbyś być w swojej skórze, gdy spóźnię się choćby o minutę.

Nie wiedziałam, jakim cudem Cartier miał pokonać taką odległość w o połowę krótszym czasie. Negatywne emocje dodawały mi odwagi i animuszu, dlatego pozostawałam nieustępliwa. Odepchnęłam delikatnie rozbawionego chłopaka i bez pytania otworzyłam drzwi samochodu. Z gracją usadowiłam się na siedzeniu pasażera, a Cartier sekundę później znalazł się za kierownicą. Starając się zachować resztki godności, odwróciłam głowę w bok i zawiesiłam wzrok na widoku za szybą. Czułam się jak pokonany zawodnik, dosłownie. Sam fakt, że wsiadłam do samochodu chłopaka, który skrzywdził Ethana, stawiał mnie na przegranej pozycji. Z natury nie zaliczałam się do tych mściwych czy pamiętliwych osób, ale gdy chodziło o moich bliskich, wszystkie zasady przestawały mieć znaczenie. Głównie dlatego pozwalałam sobie na ostry wyraz twarzy, a zamiast uśmiechać się przyjaźnie, jak to miałam w zwyczaju, z jawną niechęcią patrzyłam gdzieś w przestrzeń.

Chwilę później znaleźliśmy się na Beall Ave: ulicy, przy której mieścił się dom Nathalie. Przez całą drogę w samochodzie panowała nieprzerwana cisza, co bardzo mnie satysfakcjonowało. Nie miałam ochoty na pogawędki z Emmanuelem, toteż jego było mi na rękę. Kiedy zaparkował auto na podjeździe, bez słowa wysiadłam. Chwilę zastanawiałam się, czy podziękować za podwózkę. Stwierdziłam jednak, że po przepędzeniu mojej taksówki Cartier był mi to winny, a ja nie miałam ochoty się płaszczyć.

Odgarnęłam włosy, poprawiłam sukienkę i z przyklejonym do twarzy uśmiechem ruszyłam w stronę grupki osób, w której dostrzegłam Corinne i Ethana. Stali z boku, więc istniała duża szansa, że nie widzieli, z kim przyjechałam. Miałam dużą nadzieję, że naprawdę nie zwrócili na to uwagi, bo to wszystko dolałoby tylko oliwy do ognia.

— Księżniczka wreszcie dotarła! Na nogach tu szłaś, czy co? — sarknęła Corinne, obdarzając mnie wymownym spojrzeniem. Nie widzieli.

— Hej. Przepraszam, ale moja taksówka się spóźniła — wymamrotałam, czując się głupio z faktem, że zataiłam całą tę sytuację związaną z Emmanuelem.

***

Nie wiedziałam, która była godzina i szczerze, mało mnie to obchodziło. Po dziesięciu szotach straciłam rachubę czasu i całkowicie rzuciłam się w wir imprezowania. Tańczyłam do każdej piosenki i ani na sekundę nie opuszczałam parkietu. Czułam się wspaniale, choć wiedziałam, że w pewnym sensie ten cudowny stan był zasługą krążących w moich żyłach procentów. Nie przeszkadzało mi to: fakt, że bawiłam się naprawdę świetnie, wydawał mi się w tym momencie najważniejszy.

Wirowałam wśród znajomych, jak i obcych twarzy, śmiejąc się głośno bez większego powodu. Kątem oka widziałam pożerających się nawzajem Ethana i Maurice. Para całowała się na dużej sofie, a ja uśmiechnęłam się pod nosem. Cieszyłam się ze szczęścia przyjaciela, bo Maurice okazała się naprawdę świetną dziewczyną. Gdy Ethan w końcu przedstawił ją mnie i Corinne, obie byłyśmy zachwycone. Drobna, niska blondynka z dużymi, błękitnymi oczami wywarła na nas bardzo pozytywne wrażenie. Jej niebywała charyzma była godna podziwu, a przyjazne usposobienie sprawiało, że budziła zaufanie. Związek tej uroczej pary nie do końca podobał się damskiej części liceum, ale Ethan wydawał się zbyt zajęty słodką Maurice, by w jakikolwiek sposób się tym przejąć. Choć ich relacja była bardzo prywatna –  nie znałyśmy z Corinne żadnych pikantnych szczegółów –  każdy w Rockville High School wiedział, że Roy nie widział poza swoją dziewczyną świata.

Gdy piosenka się skończyła, postanowiłam odetchnąć chwilę i napić się czegoś w kuchni. Skierowałam więc kroki w stronę odpowiedniego pomieszczenia, chwiejąc się nieco i uśmiechając pod nosem. Poprawiłam ramiączko sukienki i oparłam się o zimny blat. Chwyciłam za stojący obok kubek i nalałam trochę zimnej wody. Tego dnia nie chciałam przesadzić z alkoholem – nadmiar procentów w moim przypadku był niczym innym, jak samobójstwem. Wolałam oszczędzić sobie późniejszych tortur w postaci okropnego bólu głowy, mdłości i światłowstrętu, co skutkowałoby zmarnowaniem calutkiej soboty.

Przymknęłam powieki, gdy obraz przed moimi oczami zaczął nieprzyjemnie wirować. Zacisnęłam palce na blacie, wierząc naiwnie, że to w jakiś sposób pomoże. W jednej sekundzie zaczęłam żałować wypitego alkoholu i przyrzekać sobie, że już nigdy nie tknę tego diabelstwa. Wypuściłam powietrze, a potem przyłożyłam do rozgrzanego czoła dłoń. Zrobiłam krok wprzód, ale to okazało się nie za mądrym posunięciem. Już zdążyłam przygotować się na brutalne spotkanie z zimną posadzką, gdy dwie ręce chwyciły mnie mocno w talii i pomogły usadowić na jednym z krzeseł. Otworzyłam oczy i skołowana popatrzyłam na chłopaka znajdującego się przede mną.

— W porządku? — zapytał, a ja powoli pokręciłam głową.

Mimo rozmywającego się obrazu byłam w stanie wyłapać charakterystyczne cechy jego wyglądu: pokryta tatuażami szyja, ciemne oczy i burza czarnych loków na głowie. Kucnął prosto przed moimi kolanami i wlepił we mnie ten hipnotyzujący wzrok. O mój Boże.

— Mogę ci jakoś pomóc? — Jego głos wydawał się zabarwiony swego rodzaju troską.

— Nawet nie znam twojego imienia — wybełkotałam, starając się nie spaść na podłogę.

Chłopak zaśmiał się subtelnie, ukazując rząd białych zębów i pokiwał głową. Nie znalazłam w moich słowach niczego zabawnego, dlatego zmarszczyłam brwi i zawiesiłam wzrok na jego idealnej twarzy.

— Jestem Jonathan.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top