Rozdział 3

Wczorajszy wieczór był naprawdę miły, zamówiłam kolacje na wynos i porozmawiałam z ojcem. Odwiedziła mnie również właścicielka wynajętego mieszkania, z którą uciełyśmy sobie pogawędkę. Co prawda była trochę wścibska, ale nie dziwię się. Kobieta jest sama. Nie ma w mieście rodziny, a najlepsza przyjaciółka zmarła kilka lat temu. Aż mi się zrobiło jej szkoda i opowiedziałam jej o moim życiu w Polsce i o tacie.

Z moich rozmyślań wyrywa mnie głośne chrząknięcie.

— Gadam do ciebie i gadam a ty znów zamyślona. — Odzywa się Marcello.

Podnoszę wzrok znad swojej nagryzionej kanapki. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy się pojawił. Uśmiecham się, wzruszając ramionami.

— Przepraszam, co mówiłeś? Zmęczona jestem, źle spałam. — kłamie

— Zapytałem, czy są wyniki badań tego starszego pana z pod piątki?

— Jeszcze nie, mają być dopiero za jakieś dwie godziny. — Odpowiadam, chowając resztę kanapki.
Marcello kiwnął głową i usiadł na kanapie. Wyciągnął nogi przed siebie i zaczął przyglądać mi się w skupieniu. Wpatrywaliśmy się tak w siebie w ciszy, aż się nieco zmieszałam. Widać było, że mu się podobam.

— Lubię cię, ale uważaj proszę na Dominika, na pewno mu się spodobasz. – oznajmia, uśmiechając przy tym życzliwie.

— Dlaczego mnie przed nim ostrzegasz ? Nie spotykam się z kolegami z pracy.- odpowiadam, specjalnie dając nacisk na ostatnie słowa.


Zerkam na prawy nadgarstek, sprawdzając ile jeszcze zostało mi przerwy. Marcello zachowuje się dziś bardzo dziwnie, co rusz mnie zaczepia, składa dwuznaczne propozycje i nawet przyłapałam go, jak spoglądał mi w dekolt. Wszystko na oczach pielęgniarek, które posyłały mi dziwne uśmieszki.

Jestem na nogach od czwartej rano, powoli zaczyna dopadać mnie zmęczenie. Wyszłam naprawdę wcześnie z domu, żeby pójść na pieszo do pracy i nie wzywać taksówki. Przez całą drogę miałam złe przeczucia, jednak i tak je zbagatelizowałam. Może jestem po prostu przewrażliwiona.

Wychodzę z gabinetu lekarskiego, nie chcąc już dłużej przebywać w towarzystwie kolegi. Nie zamierzam być wciągnięta w jakąś dziwną grę w którą tylko on chce grać. Nim zdążę dotrzeć z uśmiechem do pokoju pielęgniarek, za plecami słyszę wołanie.

— Lena! Jesteś pilnie potrzebna na sali operacyjnej na czwartym piętrze. Chodź szybko, zaprowadzę cię.

Kiwam głową i podążam za pielęgniarką, do windy, która ma nas zawieźć na odpowiednie piętro.
— Wszystkiego dowiesz się na miejscu. Wiem, tylko że pilnie potrzebują chirurga naczyniowego, ponoć coś z główną żyłą. — odzywa się przejęta.

Kiedy drzwi windy się otwierają, widzę korytarz, a tam sporą ilość ludzi.

— Co tu się dzieje? — pytam, starając się ukryć zaskoczenie.

— Wszyscy czekają na tego gościa, którego operują, ponoć to gruba ryba.

Podchodzimy pod drzwi sali operacyjnej, gdzie stoi kilku mężczyzn w ciemnych garniturach oraz zdenerwowana pielęgniarka.

— Jestem Lena, chirurg naczyniowy, ponoć mnie potrzebujecie. — zagajam, nie zwracając uwagi na dobrze zbudowanych mężczyzn, którzy czujnie, mnie obserwują.

— Chodź szybko. — odzywa się i ciągnie mnie za rękę.

Wchodzimy do miejsca, gdzie można na spokojnie przygotować się do operacji.

Przebieram się w sterylne ubranie, zakładam czepek i myje dokładnie ręce. Pielęgniarka zakłada mi jeszcze lateksowe rękawiczki i prowadzi na salę operacyjną.

Nie wiem czy minęły minuty, a może godziny, ale wreszcie skończyłam i mogę opuścić pomieszczenie. Udało się zatamować krwawienie, choć nie było wcale łatwo. Jestem bardzo zmęczona, a oczy lekko mnie szczypią od zbyt długiego patrzenia w jeden punkt.

Kiedy już łapie za klamkę od drzwi wyjściowych, nagle urządzenie monitorujące funkcje życiowe pacjenta, zaczyna głośno piszczeć. Staje w rogu pomieszczenia, nie chcąc przeszkadzać w resustytacji. Wszyscy od razu wiedzieli, co mają robić i szybko niczym mrówki, próbowali przywrócić bicie jego serca. Sama zaciskam pięści, bo chce pomóc, jednak nie jestem tam potrzebna, mają wystarczająco dużo personelu.
No dawaj!

Akacja ratunkowa trwa w najlepsze, jednak po chwili już wszyscy wiemy, że nie da się już nic zrobić. Straciliśmy go. Przełykam nieprzyjemną gorycz, która zawsze towarzyszy mi w takich sytuacjach.

— Zgon piąta piętnaście. — odzywa się kobieta w okularach, przecierając sobie czoło.

Wychodzę z sali operacyjnej w złym humorze. Te momenty są najgorsze w mojej pracy. Wiem, że nie mogę brać do siebie każdej śmierci pacjenta, jednak nie oszukujmy się, jestem tylko człowiekiem i takie widoki mnie poruszają. Zrobiliśmy wszystko, żeby go uratować. Po prostu pewnych wydarzeń nie da się przewidzieć. Wszyscy doświadczeni lekarze mówią, że z czasem przestaje się czuć poczucie winny, które teraz mi towarzyszy, mimo, dobrze wykonanej pracy.
Przebieram się w swoje ciuchy, a te brudne umieszczam w koszu.
Wychodzę od razu, wpadając na mężczyznę w garniturze, który wcale nie wygląda przyjaźnie. Wszyscy spoglądają w moją stronę, oczekując jakiś wieści, jednak ja odwracam się i uciekam z tego miejsca. To nie moje zadanie o poinformować ich o zgonie pacjenta. Wchodzę do windy, ciesząc się że już będę mogła zakończyć swoją zmianę.

Zmęczona i w niezbyt dobrym humorze wchodzę do pokoju lekarskiego, a kiedy podnoszę wzrok, napotykam na wpół nagiego mężczyznę, który akurat się przebiera. Ja to mam szczęście.

Zobaczyłam tylko jego plecy, a moja wyobraźnia już zaczęła działać na wysokich obrotach, podsuwając nie do końca grzeczne rzeczy. Skoro plecy miał takie umięśnione to, jak wyglądał z przodu. Długo nie musiałam czekać, żeby się przekonać bo właśnie odwrócił się do mnie przodem. Mogłam teraz przyjrzeć się jego sześciopakowi na brzuchu oraz bicepsą , które przy każdym jego ruchu się naprężały.

— Zamknij buzie, bo śmiesznie wyglądasz. — usłyszałam, musiałam aż zamrugać kilkakrotnie, przenosząc wzrok na jego twarz.


— Przepraszam, już wychodzę, żebyś mógł się spokojnie przebrać. — odpowiedziałam, trochę się jąkając.

— Po co? I tak już wszystko widziałaś. Więcej nie pokaże. — dodaje ze śmiechem, zakładając koszulkę.

Jego twarz jest niczym wyjęta z okładki kolorowego czasopisma. Taka idealna, bez żadnej skazy. Mały prosty nos, pełne usta, które same wołają o namiętny pocałunek. Potrząsam głową, karcąc siebie w myślach.

— Jestem Dominik La Duca. — przedstawia się i podchodzi do mnie z wyciągniętą ręką.

— Lena Dancewicz. — odpowiadam, ściskając jego rękę.

— Miło cię poznać, a teraz wybacz, ale pacjenci czekają. — dodaje jeszcze i wychodzi.

Boże, chyba naprawdę dawno nie miałam faceta, skoro pierwszy lepszy przystojny mężczyzna wywołuje u mnie aż taką reakcję. Zmęczona przecieram rękoma twarz i zaczynam szykować się do opuszczenia szpitala.

Ten dzień stanowczo mnie wykończył, a to dopiero początek tygodnia. Pomimo zmęczenia nie powinnam narzekać, sama chciałam mieć taką pracę Już jako dziecko bawiłam się, lecząc lalki oraz rodziców. Zawsze podziwiałam lekarzy za ich zaangażowanie. Kiedy miałam dziesięć lat, uciekłam z domu tylko po to, by szukać po swoim osiedlu ludzi, którym mogłabym pomóc. Pamiętam też, jaki opierdziel, dostałam od taty, kiedy mnie w końcu znalazł.

Wracając do domu, robię jeszcze podstawowe zakupy w markecie. Kupuje wszystko na kolacje, której i tak pewnie nie zrobię, bo znajduje w zamrażarkach smakowicie wyglądającą mrożoną pizzę.

Wchodząc do domu, uderza we mnie zapach domowego obiadu.

Co jest?

Przecież nikt mi się nie włamał do domu tylko po to, żeby zrobić mi kolacje. Wchodzę głębiej do kuchni, gdzie krząta się znajoma sfaruszka. Przystaje i nie wiem, czy mam być zła, czy wdzięczna.

— Pani Felicja? Co pani tu robi? — pytam już lekko zła. Właścicielka stanowczo naruszyła moją prywatność.

— Przyszłam podlać kwiatki, przecież ktoś musi o nie dbać. Zobaczyłam, że nie masz obiadu, wiec go zrobiłam. Dla mnie to nie problem i tak większość czasu spędzam sama.

— Dziękuje, jednak dalej nie rozumiem, dlaczego weszła pani do mieszkania, kiedy mnie nie było. Kwiatki mogę sama podlać, przecież mówiłam , że będę o nie dbać.

— Oh, przepraszam, nie pomyślałam, że może ci to przeszkadzać. Siadaj i jedz, ja będę się zbierać. Więcej ta sytuacja się nie powtórzy. Myślałam, że się ucieszysz, jeszcze raz cię przepraszam. Naprawdę polubiłam twoje towarzystwo.

— Może pani tu przychodzić do kwiatów, ale tylko wtedy kiedy ja będę w domu. Pachnie przepięknie, aż się głodna robię, proszę usiąść i zjeść ze mną.

W pierwszej chwili nie pomyślałam, że taka drobna staruszka może być aż taka nieprzewidywalna i może stać się moim utrapieniem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top