Rozdział 1


Stoję pośrodku tłumów niecierpliwych ludzi, którzy tak samo jak ja czekają na swoje nadawane bagaże. Trzydzieści minut temu wylądowaliśmy na dużym lotnisku Gebriele D'Annunzio w Weronie. Przeszliśmy odprawę celną i teraz modlimy się o zbawienie, żeby tylko ta przeklęta taśma w końcu ruszyła. Większość z tych ludzi przyleciała do tego pięknego miasta, w celach turystycznych. Podekscytowani i spragnieni przygód, oraz chętni zasmakować nowych tutejszych smaków. Zapewne gdybym była tutaj po raz pierwszy, również ekscytowałabym się tym miastem. Mimo, że dawno już nie wracałam do tego miejsca, wciąż pamiętam tutejszą kuchnie, tak samo jak niektóre słynne atrakcje turystyczne. Poza tym miasto jest kryje w sobie bardzo ciekawą historią i to właśnie dzięki temu odwiedziłam Weronę już tyle razy.

Wreszcie taśma ruszyła i zaczęły wyjeżdżać co rusz to inne bagaże. Jednak ja starałam się dojrzeć dużą żółtą walizkę, którą trudno było przeoczyć. Zaczęłam niecierpliwie dreptać w miejscu, starając się przyspieszyć czas oczekiwania. Ludzie niczym zwierzęta, rzucili się na walizki, jakby te miały zniknąć i już nie wrócić. Palcami przeczesałam swoje długie włosy, żeby choć trochę dać upust swej irytacji. Mam wrażenie, że wszystko jest przeciwko mnie, a dzisiejszy dzień to jeden wielki pech. Najpierw uporczywe dziecko w samolocie, które przez cały czas kopało w mój fotel, a teraz stoje i czekam na tą przeklętą walizkę, która zapewnie jak na złość wyjedzie ostatnia. Dodatkowo jadąc na lotnisko, mojemu tacie zepsuł się samochód i dotarłam tam w ostatnich minutach. Zabrakło dosłownie kwadransa, a musiałabym polecieć innym lotem, którego oczywiście dzisiaj nie było. Moją uwagę przykuwa matka z dwójką małych dzieci, tych samych które siedziały za mną w samolocie. Urwisy w ogóle się jej nie słuchają i biegają miedzy ludźmi, co rusz się przewracając. Tak, zdecydowanie w najbliższej przyszłości nie będę mieć własnych dzieci.

Nareszcie! – krzyczę do siebie w myślach, lokalizując swój bagaż.

Ruszam przyspieszając kroku, żeby złapać żółtą walizkę, która  jako jedyna wyróżnia się na tle innych bagaży. Łapię za rączkę i odstawiam ją na jasną podłogę, dokładnie oglądając. Podróżowałam już wiele razy i za każdym razem moja walizka na tym ucierpiała. Nie żebym nie ufała liniom lotniczym, ale przejechałam się już kilka razy. Lubię mieć swoje życie pod kontrolą, przynajmniej staram się przewidzieć przeciwności losu. Wszystko wyłącznie dlatego, że w pracy mam aż nadto spontaniczności. Życie prywatne wole mieć spokojne i poukładane.

Zostało jeszcze piętnaście minut do taksówki, którą zamówiłam. Oczywiście mogłabym skorzystać z tych podstawionych pod lotniskiem, tylko nie mam pewności czy jakaś będzie wolna. Poza tym nie oszukujmy się, uwielbiam planować i mieć wszystko dopięte na ostatni guzik.

Z racji tego, że mam jeszcze chwilkę, wyciągam telefon, wyłączam tryb samolotowy i od razu zostaje zasypana wiadomościami o cenach roamingu. Wybieram jednak numer taty i czekam na połączenie. W jednej ręce trzymam telefon, w drugiej ciągnę walizkę, podążając za tłumem do wyjścia.

— Nareszcie, tak się martwiłem. – odzywa się gruby głos mojego ojca.

Cały mój tata, martwi się o mnie nawet wtedy, kiedy nie potrzeba.

— Dopiero co wylądowałam, odebrałam bagaż i teraz idę czekać na taksówkę. – odzywam się, zmęczonym głosem.

— Jak pogoda? Jak się czujesz? Opowiadaj. – ciągnie dalej, bardziej podekscytowany niż ja.

— Świeci słońce i jest naprawdę gorąco. Czuje się potwornie z myślą, że zostawiłam cię samego. – odpowiadam przyciszonym głosem, wprost do telefonu, żeby lepiej mnie było słychać.

Nie lubię publicznie mówić o swoich uczuciach oraz obawach. Wszyscy na lotnisku wydają się być zbyt pochłonięci swoimi sprawami, pomimo to sama świadomość, że ktoś mógłby mnie usłyszeć napawa mnie dziwnym lękiem.

— Jestem już duży, ciotka Jadzia będzie do mnie przyjeżdżać i sprawdzać, jak się trzymam. Nie martw się kochanie, spełniaj marzenia swoje i twojej matki.

Nastała cisza, mój ojciec wie, jak bardzo nie lubię, kiedy o niej mówi. Stara się robić to notorycznie, żebym o niej nie zapomniała. Zmusza mnie żebym tak samo jak on żyła jej wspomnieniem. Problem polega na tym, że ja nie mam na to ochoty. Ta kobieta dla mnie nie istnieje i tego będę się trzymać.

— Muszę kończyć. Kocham cię. Odezwę się jutro. – odpowiadam pośpiesznie unikając dalszego rozwinięcia tematu.

— Też cię kocham. Uważaj na siebie i dzwoń w miarę możliwości. – odzywa się ojciec, już mniej entuzjastycznie, brzmiąc jakby był przygaszony. Zawsze tak jest, kiedy nie chce z nim rozmawiać o matce.


Kończę połączenie, zanim padłyby słowa, które napewno popsułyby mi humor na resztę dnia. Wychodząc z lotniska wprost na postój taksówek,zakładam czerwone okulary przeciwsłoneczne i szukam swojego pojazdu. Każda z nich ma na dachu tabliczkę z numerem identyfikacyjnym, żeby można było łatwiej je znaleźć. Dla ludzi takich jak ja, którzy starają się mieć swoje życie pod kontrolą, jest to wielkie ułatwienie. W końcu ją widzę, na samym końcu parkingu, z moim szczęśliwym numerkiem na dachu, chociaż większości ludzi przynosi on pecha. Biały napis trzynaście widnieje na tle czarnego tła i jest przyczepiony metalowym stelażem, dzięki czemu pod wpływem wiatru tabliczka nie odpadnie. Miejmy taką nadzieję oczywiście.
Powolnym krokiem patrząc w telefon, ciągnę bagaż w międzyczasie szukając zapisanego adresu.

— Dzień dobry. – Witam się po włosku i podaje miejsce docelowe mojej podróży.

Taksówkarz wita się ze mną uprzejmie, pakuję mój bagaż do bagażnika i otwiera mi drzwi, gestem ręki zapraszając do środka. W samochodzie działa klimatyzacja, więc jest przyjemnie chłodno i pachnie wanilią wymieszaną ze środkiem do czyszczenia tapicerki. Widać, że mężczyzna dba o swój pojazd, bo na skórzanych fotelach nie ma nawet grama kurzu czy jakiegoś niechcianego paproszka. Wszystko ładnie wysprzątane. Po trzydziestu minutowej jeździe, w akompaniamencie tutejszych przebojów radiowych, docieramy pod rząd bliźniaczych budynków w kolorze białego.

— Osiem euro i pięćdziesiąt centów. – odzywa się taksówkarz.

Wyciągam portfel i płacę wyliczoną kwotę. Wcześniej zdążyłam się przygotować i sprawdziłam w Internecie ile może kosztować kurs w te okolice, żeby czasami nikt mnie nie oszukał. Wysiadam z samochodu i czekając na swój bagaż, rozglądam się po obskurnej okolicy, gdzie rzadko widać turystów. Takie obrzeża zdecydowanie nie zachęcają do odwiedzin, co innego centrum. Zaś sama Werona nazywana jest poniekąd miejscem miłości, choćby z uwagi na nawiązanie do Romea i Julii. Swoją drogą to fascynujące jak fikcja literacka zbudowała tak silną legendę dla rzeczywistego miasta.

Nie stać mnie jednak na mieszkanie w lepszej dzielnicy, poza tym im bliżej centrum tym więcej turystów. Może, jak się ustatkuje to zmienię miejsce zamieszkania, chyba, że mi nie wyjdzie i wrócę do Polski.

Szukam właściwego domu, pukam do brązowych drzwi, zupełnie obdartych z farby i czekam aż właścicielka, mi otworzy. Byłam z nią przecież na dzisiaj umówiona.

— Witaj. Ty jesteś pewnie Lena. – Odzywa się starsza pani, wpuszczając mnie do środka.

—  Dzień Dobry. Pani Felicia Shapiro? Mam nadzieje, że wszystkie dokumenty są przygotowane. – Pytam przechodząc do sedna sprawy.

— Oczywiście. Chodź, dziecko najpierw cię oprowadzę.  – Odpowiada miło się uśmiechając. 

Kiwam głową i zostawiając swoją walizkę w holu, kieruje się długim korytarzem za starszą kobietą. Znajdują się tam dwie pary zamkniętych drzwi z ciemną szybą, a pomiędzy nimi obraz przedstawiający most, pewnie jedyny w tym mieście. Korytarz kończy się u progu przestronnej kuchni, którą od salonu rozdziela tylko aneks. Rozglądając się wokół, mogę śmiało powiedzieć, że jest tu całkiem schludnie. Mieszkanie nie jest duże, ani małe. W salonie znajdują się rozsuwane, przeszkolone, balkonowe drzwi, dzięki czemu mam widok na mały taras, na którym znajdują się kolorowe kwiaty.

— Uwielbiam kwiaty, dlatego sama ci przyniosłam kilka ze swojego ogrodu. Mam nadzieje, że też je lubisz? – pyta mnie kobieta, patrząc na mnie z iskrami w oczach.

I jak ma być teraz szczera? Przecież nienawidzę kwiatów, nie umiem ich sadzić, przycinać, czy o nie dbać. Jedynie co, to mogę codziennie je podlewać. Chociaż znając mnie, zapewne i tak uschną, jak nie z braku wody, to z innego powodu. Jednym słowem zginą śmiercią tragiczną i żeby nie było, nie zrobię tego specjalnie.

— Nie przepadam za kwiatami, ponieważ nie umiem się nimi zajmować, ale o pani będę dbać. – wskazuję ręką na balkon, starając się lekko uśmiechnąć, ponieważ nie chce urazić kobiety.

— Nie martw się, wszystkiego cię nauczę, przyda mi się młode towarzystwo. Chodźmy dalej. – odpowiada Felicja, wciąż się uśmiechając.

Wracamy do holu, gdzie kobieta otwiera pierwsze drzwi, jak sie okazuje prowadzące do małej łazienki, całej wyłożonej kremowymi kafelkami, ze skromną wanną ustawioną w kącie.

W końcu docieramy do mojej nowej sypialni,która od dziś będzie moim ulubionym pokojem. Na samym środku znajduje się olbrzymie dwuosobowe łóżko, obok mała szafka nocna, a naprzeciwko szafa z lustrem aż po sam sufit. Dodatkowo biała toaletka pod oknem, a to wszystko w otoczeniu szarych ścian. Od razu zaczynam myśleć czy nie dodać tu jakiś żywszych kolorów.

— Czy będę mogła coś tu pozmieniać? – patrzę na kobietę, prosząc w myślach, żeby się zgodziła.

Nie chce jej urazić, ponieważ mieszkanie jest piękne, ale brak w nim kolorów. Wszystko wygląda tak smutno, wręcz przytłaczająco. Jedynie kwiaty dodają temu miejscu jakieś życie.

— Zależy, co chcesz tu zmienić? Nie podoba ci się mieszkanie? – słyszę w jej głosie lekkie rozżalenie.

Lena rób tak, żeby jej nie urazić! – karce siebie w myślach.

— Chce dodać więcej kolorów. Odświeżyć ściany. – odpowiadam, w zamian dostając rozczarowaną minę kobiety.

— Rozumiem. Chodźmy podpisać umowę. Proszę nie hałasować w nocy, żeby sąsiedzi się na panią nie skarżyli. – odzywa się zimnym tonem, jakbym ją obraziła. 

Nie zrobiłam tego umyślnie, nie chciałam żeby kobieta poczuła się przeze mnie źle. Będę tu przez najbliższe miesiące mieszkać, więc pragnę stworzyć sobie odpowiedni komfort. Przecież te szare ściany są przytłaczjące. 

Kiwam głową i podążam za nią do kuchni, gdzie siadamy przy blacie i zabieramy się za papierkową robotę. Umowę wstępną już przedyskutowałyśmy, nawet wysłałam kobiecie wcześniejszą zaliczkę, czas dokończyć formalności.

Po godzinie zamykam za Felicją Shapiro drzwi wyjściowe, zadowolona z tego, że zostałam w końcu sama. Wyrywam z notatnika czystą kartkę i zapisuje sobie listę zakupów. Jestem zmęczona czterogodzinnym lotem oraz tym, że musiałam wcześnie wstać. Jednak zakupów nikt mi nie zrobi, dlatego mobilizuje się i w końcu wyruszam do najbliższego sklepu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top