#8
Sobota. Marinette, tak jak postanowiła, poszła do domu zmarłej kuzynki. Miała już przygotowany plan.
Plan:
1. Pójdzie do domu Sam
2. Pogada z ciotką
3. Coś wymyśli, żeby zostać sama w tamtym domu.
4. Zrobi wszystko według wskazówek Sam.
(#Niekreatywnaja. Ale to było nie przewidywalne xD ~ Karolicia)
Powtarzała dużo razy wskazówki przyjaciółki.
Jednak było mnóstwo rzeczy, które nie dawały dziewczynie spokoju:
Skąd Sam wiedziała, że umrze? Skąd Sam wiedziała, że coś się wydarzy? Skąd ona wytrzasnęła ten dom? I jakim cudem nikt o nim nie wiedział? Jak to się stało, że tego domu nie rozwalono? Przecież on prawdopodobnie jest wystawiony niedaleko od wieży Eiffla. Jak?
Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. Nawet to, skąd ma tą moc? No, bo skąd?
******************
Zapukałam w drzwi. Otworzyła jej wysoka blondynka z mlecznymi oczami. Matka Samanthy.
- Marinette, kochanie, co ty tu robisz?
- Przyszłam w odwiedziny- odpowiedziałam ciotce Christinie.
- Wchodź - powiedziała.
- Wybrałaś dość nie dobrą porę.
- Dlaczego?
- Bo aktualnie szukamy opiekunki dla Mirandy. - Miranda to pięciomiesięczna dziewczynka. To idealny moment.
- Ja mogę się nią zająć.
- Spadłaś nam z nieba. Ale to niestety cały dzień - powiedziała trochę smutna. Ale ja mam już pomysł.
- To nic. Zaopiekuję się Mirandą.
- Dziękuję ci Marinette. Chyba wiesz...
- Tak - przerwałam jej, bo wiem jak zająć się dzieckiem.
- 12:45. Marinette, musimy już iść z Jamesem.
- Dobrze ciociu
- Christi - poprawiła mnie i wyściskała.
- Pa kochana.
- Pa - odpowiedziałam, ale ich już nie było.
Weszłam do pokoju Mirandy. Spała. Ale wzięłam ją. Nie mogłam zostawić dziecka samego bez opieki. Chociaż... ALYA! Ona przecież umie zajmować się dziećmi, a ja jej powiem, że muszę iść na kilka godzin. Oł yeah. Zadzwoniłam do przyjaciółki. Od razu odebrała.
- Halo?
- Cześć Al, masz czas?
- Tak, a co?
- Muszę iść gdzieś na dwie godzinki, a obiecałam zająć się Mirandą. 5 miesięcy ma. Dasz radę? Ulica Zefflonre* 6.
- Ok
- Dzięki
- Będę za pięć minut. - Jak powiedziała, tak zrobiła. Była dokładnie pięć minut później.
- Pa
- Pa
Wyszłam z domu. Ale wróciłam do domu skrótem. Sam miała masę skrótów. Jak? Nie wiem. Z podwórka miała w drzewie. Dotykasz przejścia i masz drzwi. Zrobiłam tak i już byłam na dachu. A z dachu bardzo łatwo jest wejść do pokoju Sam. Kolejny skrót. Tylko na dotyk mój i jej. Kolejny o którym nikt nie wie. Byłam już w pokoju. Rozejrzałam się. Wszystko jak kiedyś. Białe ściany, czarne łóżko, miętowa kanapa z czarnymi poduszkami, miętowa, wpadająca w biały szafa. Otworzyłam szafę. Pod ubraniami wyczułam przycisk. Wcisnęłam. Otworzyły się przede mną drzwi.
- Wow- szepnęłam i weszłam w przejście. Drzwi za mną się zamknęły. Szłam dalej. Doszłam do jakichś drzwi. Otworzyłam je i zobaczyłam wielki salon. Wyjrzałam przez okno. Wieża Eiffla. Wszystko było widać.
- Jak? - zapytałam samą siebie.
Obeszłam po prawie wszystkich pokojach. Weszłam do sypialni.
Oprócz wszystkiego, co powinno być w sypialni, był też szklany stół. Na stole rysunek ręki. A nad nim napis:
Mari, tutaj przyłóż rękę.
Przyłożyłam rękę tam, gdzie było wskazane miejsce i usłyszałam głos...
____________________
Hejo!
Sorry za ten polsat.
* ulica wymyślona na potrzebę książki :)
Jak myślicie, czyj głos usłyszała Mari?
Co się stanie dalej?
Skąd Sam wiedziała o tym wszystkim?
Nikt tego nie wie... A nie, sorry, ja wiem xD
Za błędy przepraszam.
A tak bay the way, to co sądzicie o tym, żebym zrobiła maraton? Na przykład jutro?
Piszcie w komentarzach. ^^
Bayo!
Karolicia ^^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top