Rozdział 1 - Marie.

Każdy z nas zna kogoś, kto od dawna powinien dostać po tyłku, ale karma jakoś do niego nie wraca. Człowieka, który całe życie cieszy się bezkarnością... igra z ogniem, ale nigdy nie jeszcze nie sparzył.
Takim człowiekiem był Alex, dziedzic bogatej rodziny prawniczej. W czepku urodzony, całe życie dostawał dokładnie to, czego chciał. Nie ważne, czy był to kucyk, ferrari, czy przymknięcie oka na jego naganne zachowanie, żeby mógł przejść do najlepszej prywatnej szkoły, pieniądze były prostą przepustką do jego szczęścia.
To ten chłopak, który kiedyś dokuczał ci w szkole, ciągnął cię za warkoczyki czy topił twoją głowę w pisuarze, a rodzice mówili „bądź dla niego miły, jego tata jest ważny, nie chcemy problemów".
Ale on zawsze robił problemy, gdy czegoś chciał. Zawsze. Każdemu.
W 4 klasie liceum, spodobała mu się pewna pierwszoklasistka, Anette. Nie można powiedzieć, że ją pokochał, ale napewno zakochał się w jej kształtach... a ona, młoda, głupia, z kompleksami, uwierzyła, że tak miłość wygląda. Wystarczyło, że patrzył na nią bez obrzydzenia, żeby dała mu wszystko. I duszę, i ciało...
- JAK MOGŁAŚ BYĆ TAKA GŁUPIA! - Kopnął ją w krocze, raz i drugi. To było za szkołą, w zaułku, nikt nie widział.
- S-Skarbie, uspokój się... - Jęknęła, zasłaniając brzuch - Z-Zaszkodzisz dziecku...
- JAKIEMU DZIECKU?! JESTEŚ DEBILKĄ, ROZUMIESZ? IDIOTKĄ!
- A-Ale t-to nie moja wina... t-to...
- HYMM? A CZYJA? A CZYJA? MOGŁAŚ MNIE POWSTRZYMAĆ! WIEDZIAŁAŚ, ŻE MOŻESZ ZAJŚĆ! CZEMU MNIE NIE POWSTRZYMAŁAŚ? - Wziął ją za krawędź swetra, i przygarnął do siebie. Była w paraliżu, nawet nie myślała o obronie. Tylko szlochała bezradnie.
- T-To... t-t-to...
- TO CO?
- T-To tak n-nie działa...
- CO TAK NIE DZIAŁA? HYMMM? CO? - Uderzył ją raz. Krew pociekła jej z nosa. Odrzucił ją w błoto, jak śmiecia.
- To nie moje - warknął. Ostatnie słowa, jakie od niego usłyszała.
Po prostu leżała w błocie, sparaliżowana strachem. To nie jego? A czyje? To on nie chciał założyć prezerwatywy, bo nie lubił jej dotyku...
Reakcja rodziców Anette na początku nie była pochlebna, ale zrozumieli.

Musiała opuścić szkołę, żeby wychować jego syna. Ciągnęła w młodym wieku pracę sprzątaczki, i opiekę nad niemowlęciem, bo inaczej nie mogła go utrzymać. Chciała alimentów, ale Alex na to nie zezwolił.
- To nie moje dziecko. - Tak zeznał w sądzie. - Nie znam tej kobiety.
I mu uwierzyli. Bez badania DNA, bez niczego. Upiekło mu się, kolejny raz.
- Alex... Alex! - Anette biegła za nim zrozpaczona - Chociaż go poznaj! Nie chcę, żeby wychowywał się bez ojca!
- Nie znam cię. - Odparł chłodno nawet nie patrząc jej w oczy. Uchronił się przed jej błaganiami, które mogłyby przemówić do resztek jego sumienia, wsiadając do taksówki. Wtedy właśnie miała wrócić do niego karma... karma o imieniu, Marie.
- Na rynek, proszę. - Mruknął, wręczając taksówkarzowi banknot.
Rynek był bardzo daleko, a on chciał uciec jak najdalej od swojego wyrzutu sumienia. Wtem, zauważył, cichą piękność, siedzącą obok. Miała skromną, choć elegancką czarną sukienkę, brązowe włosy spięte w luźny koczek, i patrzyła w okno z rozmarzeniem.
- Oh, pardon madame - rzekł do niej od razu, nie chcąc przegapić okazji do flirtu - Nie wiedziałem, że to pani taksówka.
- Wszystko w porządku. - Odrzekła „madame", obdarzając go spojrzeniem znad ciemnych, drogich okularów. - I tak chciałam podjechać na rynek, zjeść coś w tej nowej restauracji. - Uśmiechnęła się do niego, uśmiechem, w którym można się było zakochać.
- Benoit? Nie jest warta uwagi. - Skwitował - Znam lepsze miejsce w pobliżu. Czy byłaś kiedyś może w Pur' - Jean-François Rouquette?
- Tam? Nie... to trochę za drogie dla mnie. - Zaśmiała się kokieteryjnie - Poza tym, stoliki są zarezerwowane na lata przed!
- Oh, nic nie szkodzi. Mogę cię tam zabrać dzisiaj. Ja stawiam. - Obdarzył ją czarującym uśmiechem, i blaskiem swojego Roleksa.
- Hahah! Jak mogłabym panu odmówić. - Wyciągnęła do niego swą delikatną dłoń, i uścisnął ją, w momencie, którego nigdy już nie zapomniał. - Jestem Marie. Marie Singer.
Marie, była... na pewno była piękna. Tyle o niej pamiętał, i tyle chciał wiedzieć. Zakochał się w czerwonych ustach, oczach czarnych jak węgiel, i figurze, której Wenus mogłaby pozazdrościć. Gdy rozmawiali, nie mówiła dużo o sobie, za to dużo pytała o niego. To dobrze, bo o tym właśnie chciał z nią rozmawiać. Była tą osobą, której mógł powiedzieć cokolwiek, a ta słuchała, i komplementowała go dość trafnie.
W restauracji nie zabawili długo, bo szybko zaciągnął ją do siebie - do łóżka. Wiedział, że to ta jedyna, gdy przeżył z nią najlepszy seks życia - a potem kolejny, i kolejny.
Sześć miesięcy, i byli już po ślubie. Dwa lata później, odziedziczył kancelarię prawniczą po ojcu, który zmarł przedwcześnie. Podobno coś z cukrzycą, wpadł w śpiączkę, a serce wysiadło.
- Marie, jesteśmy bogaci! - Krzyknął tuż po pogrzebie, gdy tylko zostali sami.
- Oczywiście, że tak, kotku. Wiedziałam, że ci się uda. - Złączyli usta w namiętnym pocałunku. Dokładnie wiedziała, jak go dotykać, żeby wzbudzić jego zmysły. Sprawiała, że był w niebie. Myślał, że jest jego aniołem.
Sam nim nie był. Byli razem kilka lat - zdążył skończyć studia, i zostać prawnikiem. Nigdy nie pytała, czemu wraca później - witała go buziakiem i ciepłym obiadem, i chociaż inni mówili jej, że ma kochanki, zdawała się przymykać oko. Aż do czasu pewnego poniedziałku...

Feralnego dnia, obudził się, a jej nie było obok.
- MARIE! - Zawołał, ale nigdzie w ich olbrzymim domu nie było jego żony. Nie pomyślał o tym głębiej, ani o tym, że jeden z jego garniturów zniknął z szafy.
-„Musiałem go wstawić do prania" - Powiedział do siebie w myślach, i pojechał do pracy jednym ze swoich samochodów. O zniknięciu jednego z nich też nie pomyślał, bo przecież wzięła go żona.
W pracy dowiedział się, że jego firma zbankrutowała. Ktoś wyciągnął wszystkie pieniądze z jego licznych kont, jego karty kredytowe były wyzerowane poza limit. Był czymś więcej niż bankrutem - efektywnie tonął w długach. Jak to możliwe?
- MARIE! - Krzyknął, już rozumiejąc znaczenie tego wszystkiego.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top