|5| Gorące powitanie Florydy
Minęło już kilka dni, odkąd statek Jamesa Kidda opuścił Nową Szkocję. Znajdująca się na jego pokładzie Mab Jones siedziała na mostku tyłem do słońca w sukni w kolorze pszenicy. Na głowie miała pleciony kapelusz, który chronił jej kasztanowate loki przed gorącymi promieniami i słoną bryzą. Podróż ta tak bardzo różniła się od jej pierwszej wycieczki do Indii Zachodnich. Na Szprotce znała każdego, szczególnie Shirleya i kapitana Collie. Czuła się tam bezpiecznie i z podekscytowaniem oczekiwała na dotarcie do nieznanych sobie krain. Teraz mogła polegać tylko na Jamesie, swoim udawanym mężu, którego znała zaledwie kilka tygodni. Reszty załogi unikała, chociaż zamieniła może dwa słowa z kwatermistrzem. Najgorszy był Kenway. Z braku lepszego zajęcia wypytywał ją ciągle o różne rzeczy i płatał figle. Pomimo zapewnień Kidda, trudno było Mab zaufać Edwardowi, a także darzyć go sympatią.
Za dnia dziewczyna zanurzała się w świat książek, które zabrała ze sobą z domu. Wśród nich było wiele nowych tytułów sprezentowanych jej w dniu ślubu. Mab z pewnością nie była typem mola książkowego, lecz dorastając bez rówieśników do zabaw, zostawało jej tylko towarzystwo postaci literackich – i tak zostało do teraz.
Kiedy już robiło się na tyle ciemno, że druk rozmazywał jej się przed oczami, schodziła do kajuty i próbowała zasnąć, słysząc jak w niewielkim gabinecie pod nią odbywają się burzliwe dyskusje między Jamesem i Edwardem. Niewiele rozumiała ze tych kilku wyłapanych słów, lecz podejrzewała, że rozmawiają o problemach Bractwa Asasynów. Budziło to w jej sercu pewien niepokój, gdyż czy chciała, czy nie, sprawa ta była bardzo związana z jej najbliższą przyszłością. W końcu kilka dni "miesiąca miodowego" miała spędzić w bezpiecznej kryjówce Asasynów i zdecydowanie nie chciała przeżyć tam żadnych niebezpiecznych przygód.
〈《☠》〉
Mab siedziała na mostku czytając książkę. Ocean był dzisiaj niezwykle spokojny i wiatr nie zwiewał jej włosów w oczy, jak to miał w zwyczaju robić. Co również oznaczało, że poruszali się znacznie wolniej.
— Co słychać, panno Keetes? Jak się pani czuje będąc znów wśród swoich pirackich braci? — James przykucnął obok.
Spojrzała na niego swoimi fiołkowymi oczętami dopiero, gdy skończyła czytać rozpoczęte wcześniej zdanie.
— Ci asasyni... Oni będą wiedzieli kim jestem naprawdę?
— Aye. Przy nich nie musisz bawić się panny Keetes i inne takie. Nawet nie wiedzą o tej szopce, którą odstawiliśmy w Nowej Szkocji.
James przyłożył do ust butelkę trzymaną w ręce i napił się. Mab pokiwała tylko głową wracając do lektury, lecz chłopak podstawił jej trunek blisko twarzy. Do lekko zadartego noska dziewczyny dotarł zapach słodkiego alkoholu. Skrzywiła się i odsunęła na bok.
— Dziękuję, ale to nie pachnie zachęcająco — mruknęła marszcząc nos.
— Gardzisz tym płynnym piractwem? — James wyszczerzył się biorąc kolejny łyk rumu.
— Czyli pijesz to tylko po to, żeby być piratem? — Spytała ewidentnie drocząc się z chłopakiem.
— Tak, dokładnie. Nic innego nie sprawia, że nim jestem. Ani bycie kapitanem statku pirackiego, ani rabowanie przypadkowych galeonów, ani zadawanie się z całą masą podejrzanych ludzi z marginesu społecznego...
— Oh, James, dobrze wiemy, że jesteś piratem TYLKO trochę bardziej niż ja. Spójrz no na siebie! Jak taki miły chłopczyna może być piratem! — Wyszczerzyła się do niego.
— Nie ocenia się książki po okładce.
— O! A mądrości jak u członka starszyzny! Powiedz mi, James, jesteś pewien, że możesz już
pić takie rzeczy? — Dziewczyna stuknęła palcem w butelkę.
— Mogłem je pić wcześniej niż ty umiałaś czytać.
Mab skomentowała to tylko wybuchem śmiechu.
— Może i wyglądam, jak wyglądam, ale zapewniam cię – jestem zdecydowanie starsza niż sądzisz — powiedziała spokojnie, ale wciąż z uśmiechem.
— Daję ci najwyżej dziewiętnaście lat i to ze sporym marginesem błędu, ale nie musisz się zdradzać. — James uśmiechnął się kącikiem ust i wstał. Miał jeszcze coś do zrobienia. Odwrócił się w stronę schodów prowadzących z mostka na pokład. Dziewczyna jednak postanowiła wyjawić tajemnicę swojego wieku.
— Dwadzieścia jeden.
Zdumiony pirat spojrzał na Mab, która wróciła już do lektury. Nie miała powodów, żeby kłamać. Może i była dość niska, a jej ubrania infantylne, ale ten wiek by tłumaczył bystrość, której przebłyski czasem miewała, a która nie pasowała do szesnastolatki, za jaką ja dotychczas uważał.
〈《☠》〉
Kenway nie płynął z nimi do kryjówki Asasynów. Mieli zostawić go na Florydzie, gdzie czekać na niego będzie Kawka z załogą. Dzień przed dotarciem do brzegu niesamowicie panoszył się na statku. Wydawał rozkazy załodze i rzucał Jamesowi jakieś mądrości, czym drażnił go niezmiernie.
— Zaraz oszaleję i wyrzucę go za burtę — mruknął Kidd sponad swojej porcji obiadu, rzucając wrogie spojrzenia blondynowi, który tłumaczył kucharzowi, jak niesamowite są ryby trzymane w rumie tydzień przed podaniem. Siedząca obok Mab dobrze go rozumiała. Jednak była przekonana, że James nie zrealizuje swoich marzeń. W głowie nagle zrodził się jej pewien plan. Szansa na jego pełną realizację była znikoma, ale warto było spróbować.
— Edward Kenway! — Krzyknęła Mab i natychmiast wstała. Blondyn na moment przerwał pogawędkę i uraczył dziewczynę swym spojrzeniem. — Wyzywam cię na pojedynek na miecze! Kto przegra, będzie musiał wyskoczyć za burtę i nie wracać na pokład aż do wschodu słońca.
W jadalni zapadła głucha cisza. Edward i James wymienili zdumione spojrzenia, po czym wybuchnęli śmiechem, a za nimi reszta załogi.
Wyzwanie Marjory było jednak całkowicie poważne, tak więc kiedy Kenway wynurzył się na pokład po zjedzeniu dokładki obiadu i zapiciu jej rumem, napotkał pannę Jones w spodniach i szablą w prawej dłoni. Jej loki spięte były skromnie czerwoną wstążką.
— Oh, chyba więc nie mam wyboru — westchnął teatralnie Edward.
— Zawsze możesz się poddać — zasugerował pogodnie James oparty o barierę. Był ciekaw tego, co się stanie. Czyżby Mab ćwiczyła podczas miesiąca spędzonego w Nowej Szkocji i go zaskoczy?
— Skądże znowu... — odrzekł blondyn i sięgnął po swój miecz. Udawał, że broń jest bardzo ciężka i upuścił ją. — Oh, co ze mnie za niezdara!
Mab podbiegła szybko i nadepnęła na leżące ostrze, a wtedy mężczyzna błyskawicznie złapał ją odwracając do siebie tyłem i przytrzymując na tyle mocno, aby nie mogła mu uciec.
— To miał być pojedynek na miecze, nie walki wręcz — rzekła spokojnie dziewczyna wykopując jego broń, aż ta przesunęła się kilka metrów dalej. — A ty właśnie przegrałeś.
Edward poczuł, jak coś napiera na jego łydkę. Był to czubek szpady Mab, która sprytnie wygięła nadgarstek, żeby wykonać zwycięski ruch.
— Wcale nie przegrałem...
— Ależ tak — zdecydował James. — Nie masz broni, a gdyby to była prawdziwa walka, właśnie miałbyś zadraśnięcie na nodze.
Kenway spoglądał z niedowierzaniem na Kidda, wypuszczając z uścisku Mab. Przyglądająca się temu załoga rzucała niepewne spojrzenia na każdego z uczestników tej scenki, nie wiedząc, czy mogą się zaśmiać, czy lepiej będzie pozostać w milczeniu.
— Gdyby to była prawdziwa walka — blondyn uśmiechnął się — to bym nie musiał wcale używać miecza. — Dosłownie na sekundę zaprezentował ostrze ukryte w jego prawym przedramieniu, które bezdźwięcznie wysunęło się spod nadgarstka, po czym się schowało.
Mab zdecydowała, że już nigdy więcej nie będzie sobie robić żartów z Kenwey'a. Jego uchwyt był przerażający i sama nie miała pojęcia, jakim cudem udało jej się zachować zimną krew, a to ukryte ostrze... Kidd skinął głową w stronę otaczającego ich oceanu. Wyjątkowo dobrze się bawił.
— Nie tłumacz się, Kenway, skacz.
Edward rozłożył bezradnie ręce i jednym susem skoczył na barierkę. Jones podbiegła szybko zobaczyć, czy usłyszany plusk faktycznie miał związek z mężczyzną. Blondyn wynurzył się dryfując na plecach. Posłał Mab uśmiech, który z tej perspektywy wyglądał naprawdę przerażająco. Dziewczyna odsunęła się od barierki.
— Muszę przyznać, że nie doceniałem jego głupoty. Dobrze to wykorzystałaś — stwierdził James i poklepał ją po ramieniu.
Mab przestały dręczyć wyrzuty sumienia dopiero, gdy zobaczyła, jak Edward wspina się po linach masztu aż na bocianie gniazdo, krzycząc, że to nie pokład. Zainstalował się tam na resztę dnia. Dziewczyna nie mogła uwierzyć w swoje szczęście — udało jej się zneutralizować denerwującego osobnika, jednocześnie nie wyrządzając mu żadnych szkód. Była przygotowana na to, że sama przegra i odmówi wyskoczenia za burtę, stając się tym samym obiektem żartów Edwarda do końca rejsu. Przynajmniej odciążyłaby Kidda, a zależało jej na tym, gdyż wolała dać mu trochę spokoju by mógł zająć się sprawami Bractwa.
Kładąc się spać odczuła pewnego rodzaju smutek. Edward był niesamowicie denerwujący, jednak dzięki niemu atmosfera podróży była lekka i czasami nawet zabawna. Kiedy zostanie tylko z Jamesem i resztą jego załogi, będzie zupełnie inaczej.
〈《☠》〉
Kenway spał w najlepsze, zwinięty w kłębek na bocianim gnieździe. Pełniący wartę pirat miał spore trudności, aby utrzymać się cały czas w pozycji pionowej, gdyż zajmujący całą powierzchnię blondyn uniemożliwiał mu jakikolwiek ruch. Zgodnie z obietnicą, wraz z pierwszymi promieniami słońca, młodzieniec potrząsnął ostrożnie ramieniem Edwarda.
— Panie Kenway? Mamy wschód słońca.
Blondyn zachrapał tylko głośniej. Młodzieniec westchnął, spoglądając jeszcze raz w stronę słońca. Przed nim rozpościerał się widok na Półwysep Florydę. Wczorajszego wieczora umówił się z Edwardem, że kiedy tylko go obudzi, ten pójdzie zbudzić Kidda, gdyż będzie trzeba chwycić za ster. Pirat miał więc bardzo odpowiedzialne zadanie. Potrząsnął ramieniem blondyna jeszcze raz, powtarzając swe poprzednie słowa głośniej. Po kilku razach, błękitne tęczówki wyszły na spotkanie ze światłem dziennym.
— Rety, strasznie ciasno tu masz. Zupełnie nie nadaje się to miejsce do spania — mruknął Edward. Młodzieniec nawet nie chciał mu wyjaśniać, że to miejsce zostało właśnie tak skonstruowane, żeby nie dało się tu spać. Stojący na bocianim gnieździe musi być czujny przez cały czas.
A skoro mowa o czujności.
— O, cholera! — Krzyknął Edward, kiedy tylko się podniósł i wyjrzał w stronę lądu.
Zza małej, gęsto porośniętej drzewami wysepki leżącej niecały kilometr od brzegu, powoli wynurzała się fregata z białą banderą, na której widniał czerwony krzyż.
Mab zbudziła się słysząc alarm na statku. Zaspana, oparła się na rękach, obserwując jak James w szybkim tempie opuszcza kajutę wsuwając swoją broń w pasy owinięte wokół jego bioder i torsu. Czyli faktycznie sypiał gdzieś w tym pomieszczeniu. Dziewczyna nie miała jednak czasu zastanawiać się nad tym. Krzyki i bijący dzwon jednogłośnie informowały o nadchodzącym niebezpieczeństwie. Sięgała po pierwszą lepszą suknię, aby nałożyć ją na koszulę, kiedy statek zatrząsł się przy akompaniamencie głośnego trzasku. Starając się utrzymać równowagę wybiegła z kajuty. Kilku piratów biegło po pokładzie, lecz było ich zdecydowanie mniej, niż zazwyczaj. Bosymi stopami pokonała stopnie prowadzące na mostek.
— Celuj w dziób. Dokonamy szybkiego abordażu.
Kidd wydał kilka instrukcji kwatermistrzowi stojącemu przy sterze, zaś sam już miał opuścić mostek, kiedy spotkał Mab.
— Idź pod pokład, na tyły statku — nakazał jej, po czym pędem ruszył w stronę dziobu, gdzie czekał na niego Kenway i kilku innych piratów.
Wrogi okręt próbował uniknąć zderzenia, lecz piracki statek w końcu do niego doprowadził. Tuż przed kolizją, Edward i James wybili się od barierek wykonując długi skok na pokład nieprzyjaciela. Korzystając z tego, że fregata zatrzęsła się na skutek zderzenia, pozbawiając jej marynarzy równowagi, piraci z łatwością zlikwidowali kilku z nich. Oba statki wciąż wstrzeliwały w siebie kule armatnie, lecz prawdziwa masakra działa się na pokładzie okrętu Templariuszy.
Kenway niczym w transie likwidował każdego napotkanego marynarza bezbłędnie i ze zniewalającą siłą uderzając ich swoimi mieczami. James natomiast wspiął się na maszt, aby pozbyć się strzelców z zamocowanych na słupie kładek. Dzięki temu był też w stanie dostrzec, że z klapy przy dziobie wynurzyło się kilku żołnierzy zmierzających wprost na pokład jego statku. Piraci rozpoczęli walkę z nimi. Kidd najchętniej również by do nich dołączył, lecz nie mógł zostawiać Kenway'a samego. Przebiegł po grubej linie prowadzącej na drugi maszt, gdzie złapał się za jakiś luźny sznur i spuścił się w dół, prosto na wrogiego marynarza, przebijając mu przy okazji gardło ukrytym w nadgarstku ostrzem, takim samym, jakie wczoraj zaprezentował Edward. Spojrzał w stronę mostka, z którego schodził krótkowłosy mężczyzna w niesamowicie eleganckim, granatowo-czerwonym płaszczu. Kojarzył go – Banister Cumbersnatch, jeden z bardziej śmiałych i niepokornych Templariuszy.
— Doszły mnie słuchy, że znasz moje plany, asasynie — rzekł mężczyzna niskim, aksamitnym głosem, kierując się w stronę Kidda.
— Nie ja jeden — odpowiedział James uśmiechając się kątem ust. — Więc ten atak na nic ci się zda. Nawet, gdyby zakończył się twą wygraną.
— Czyli możemy szybko to zakończyć.
Banister wycelował swój pistolet w Asasyna. Rozległ się strzał, po czym trzymająca broń ręka Templariusza opadła bezwładnie, a na granatowym rękawie pojawiła się szkarłatna plama.
— Pomyślałem, że będziesz chciał go mieć żywego — krzyknął w dół Edward stojący na maszcie nad nimi. Wsunął pistolet w pas owinięty wokół jego torsu.
— Aye — mruknął James podchodząc do Cumbersnatcha.
Ten jednak wyciągnął lewą ręką miecz. Nie wyglądał, jakby miał zamiar się poddać. Kidd również wyciągnął swoją broń.
— Tak się składa, że jestem oburęczny — rzekł Banister, gdy skrzyżowali miecze z głośnym brzękiem.
Kidd nie odpowiedział. W milczeniu zadał mu kilka ciosów, z których każdy został sparowany przez Templariusza.
— Nie możesz być oburęczny mając tylko jedno ramię sprawne — skomentował Edward, który zdążył już zejść z masztu.
— Kenway, zajmij się czymś — syknął James, atakując wroga ciosem od dołu.
— Tak bardzo nie chcesz, żeby przyjaciel widział jak umierasz? — Spytał Cumbersnatch blokując kilka kolejnych ciosów.
— Pomóc ci? — Rzucił leniwie Edward opierając się o drewniany słup.
Kidd czuł, że zaraz go coś trafi. Obecny tu Templariusz niesamowicie go drażnił i musiał przyznać, iż jego umiejętności defensywne były naprawdę wysokiego poziomu. Na domiar złego, Kenway postanowił obserwować sobie walkę i samemu stoczyć pojedynek z Cumbersnatchem o tytuł Największego Buca Indii Zachodnich. James chciał jak najszybciej pokonać Templariusza — lubili oni grać na zwłokę i nierzadko wystawiali najsłabsze ogniwo tylko dla odwrócenia uwagi.
— Debilu, oni weszli na mój statek! — Wykrzyknął do blondyna. Wytrącony na moment z równowagi, dał się zaskoczyć przeciwnikowi obrywając w przedramię. — Cholera, Kenway!
Kidd odwrócił się i pędem ruszył w stronę swojego statku odprowadzany przez zdziwione spojrzenie towarzysza. Banister parsknął cichym śmiechem i złapał pistolet lewą ręką.
— Nie tak szybko, kolego.
Edward błyskawicznie znalazł się przy Templariuszu, pozbawiając go dłoni. Tymczasem walka na statku Jamesa trwała w najlepsze. Piraci i żołnierze Templariuszy raz po raz krzyżowali swoje miecze w walce o życie. Kilku mężczyzn leżało na pokładzie bez widocznych śladów życia. Plamy krwi wsiąkały powoli w drewno statku. Przeskoczywszy przez barierkę, James gnał w stronę wejścia pod pokład. Ilość osób, które mijał, świadczyła o tym, że na pokładzie wroga była tylko garstka żołnierzy — reszta wybiegła prosto na statek Kidda. Dobrze się przygotowali na walkę z nim, musieli wiedzieć, jak bardzo lubił dokonywać szybkich abordaży.
Po chwili James znalazł się pod pokładem, gdzie również trwały zacięte pojedynki. Nie miał zamiaru jednak ingerować w ich przebieg. Nie teraz. Jego celem były pomieszczenia znajdujące się na tyłach statku.
— Geof! — Krzyknął do pirata walczącego tuż przed wejściem do gabinetu. Mężczyzna zrobił krok w tył, aby oddalić się od żołnierza, z którym walczył i wtedy James natarł na wroga atakując ukrytym ostrzem. Odrzucił od siebie zwłoki i wszedł do pomieszczenia, gdzie zastał Mab skuloną za podniszczoną komodą.
〈《☠》〉
Ostatnie promienie słońca odbijały się od fal oceanu, kiedy statek Jamesa Kidda cumował w pobliżu Półwyspu Floryda. Po śmierci Banistera Cumbersnatcha, Edward pomógł koledze sprzątnąć resztę żołnierzy, z czego część zaciągnął z powrotem na statek Templariuszy i wraz z załogą Kidda, ruszyli szukać Kawki, która mogła być w niebezpieczeństwie.
Tymczasem James wraz z Mab siedzieli na niewielkiej wyspie, zza której to kilka godzin temu wynurzył się wrogi okręt. Chłopak zebrał wcześniej kilkadziesiąt gałązek i patyków, które to teraz nerwowo ostrzył ukrytą w nadgarstku bronią. Dziewczyna zaś, owinięta kocem, siedziała w cieniu palmy wciąż przeżywając poranny atak.
Co prawda szybko zamknęła się w gabinecie i szczęśliwie nie musiała spoglądać na walkę, lecz każdy szczęk metalu, okrzyk, czy odgłos kroków wprawiał ją w coraz to większe przerażenie. Nie wiedziała ile czasu minęło, kiedy James ją znalazł. Kazał jej czekać, po czym wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Uciszające się odgłosy walki i odgłosy mężczyzn wychodzących na pokład sugerowały, że bitwa dobiegła końca. Nie śmiała jednak wyjść z pomieszczenia.
Wkrótce Kidd powrócił. Miał plamy krwi na płaszczu i niezadowolenie wymalowane na twarzy.
— Zakładaj to i chodź za mną. Cały czas miej zamknięte oczy, bo zdecydowanie nie chcesz widzieć pewnych rzeczy — powiedział rzucając dziewczynie koc i parę trzewików.
Założyła je szybko i owinęła się kocem, po czym stanęła przed chłopakiem, niepewnie zamykając oczy. Złapawszy ją za przedramię poczuł, że wciąż cała się trzęsła.
— Nie bój się, już po wszystkim — uspokoił dziewczynę znacznie łagodniejszym tonem. Wyprowadził ją na pokład, instruując dokładnie kiedy ma podnieść nogi. Mab poczuła, jak ktoś ją podnosi i nie było to miłe uczucie, nawet jeśli została uprzedzona o tym. Pozwolił otworzyć jej oczy, kiedy byli na łódce. Wiosłował w stronę wyspy i nie powiedział już nic więcej.
Była wdzięczna Kiddowi za wywiezienie jej na ląd. Jako córka rybaka nie bała się przebywać na wodzie, ale po tak strasznych wydarzeniach jak dzisiejsze, zdecydowanie wolała zmienić miejsce pobytu, przynajmniej tymczasowo. Cieszyła się, że zabrał ją na tą wyspę i sposób w jaki to zrobił. Podłoga statku wypełniona martwymi ludźmi i krwią stanowiła tylko wyobrażenie, nie wspomnienie rzeczywistej obserwacji. W tym momencie była rad, że nie poznała imion towarzyszących jej piratów i nie była z nimi w żaden sposób związana. Kto wie, ilu kompanów stracił dzisiaj Kidd. Nie myślała natomiast o Edwardzie. Była pewna, że sobie poradził. Zauważyła brak statku Templariuszy, więc domyśliła się, że go "pożyczył".
Podeszła do Jamesa. Nie wiedziała, czy potrzebował tych wszystkich zaostrzonych kijków, czy w ten sposób radził sobie z trudnymi emocjami, ale wolała nie pytać.
— Dziękuję za ratunek — powiedziała cicho, zerkając na niego.
James posłał jej nieobecne spojrzenie.
— Gdyby weszli do gabinetu, pewnie by mnie od razu zabili... — dodała, czując potrzebę wypełnienia ciszy uzupełnieniem wypowiedzi.
Chłopak zignorował to. Był zbyt pochłonięty myślami na temat dzisiejszego wydarzenia i całej tej sprawy z atakiem na kryjówkę Asasynów. Próbował znaleźć jakieś nowe poszlaki, lecz Templariusze wystarczająco długo toczyli walkę z nimi, tak więc obydwa stronnictwa wymyślały coraz to nowe strategie. Banister Cumbersnatch mówił coś o "swoich" planach, ale James nie wierzył w słowa tego pajaca. To była tylko zmyłka. Ktoś taki nigdy by nie organizował napadu na kryjówkę Asasynów. Kidd z niecierpliwością czekał teraz na wieści od Edwarda.
Nagle zdał sobie sprawę, że wciąż wpatruje się w Mab, która coś do niego mówi. Pokręcił przecząco głową bardziej do siebie, niż do niej. Nie zabiliby cię, zrobiliby coś znacznie gorszego, pomyślał i zmusił się do uśmiechu.
— Jakim byłbym mężem, gdybym cię nie chronił.
Odrzucił w bok patyk i schował ostrze.
— Opowiesz mi coś więcej o swoim Bractwie? Chętnie dowiedziałabym się jak brzmi wasze Credo — poprosiła chcąc zmienić temat. – O ile możesz mi to wyjawić...
— "Nic nie jest prawdziwe. Wszystko jest dozwolone." To jedyna na świecie pewność.
— Brzmi to dość okrutnie...
— Okrutnie? Aye, takie jest życie. Jednak nie staraj się tego rozważać w zbyt przyziemnym kontekście. I nawet nie rozmawiaj o tym z Edwardem. Potrafi każdą wartość wywrócić do góry nogami. A skoro o nim mowa...
Mab podążyła za jego wzrokiem, po czym rzuciła mu pytające spojrzenie.
— To Kenway — rzucił, a na jego twarz powrócił charakterystyczny dla niego lekki uśmiech. Dziewczyna spojrzała jeszcze raz na nadpływający okręt i wtedy dostrzegła, że towarzyszył mu jeszcze jeden. — Kawka wróciła do swojego kapitana.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top