|3| Przeklęty William Kidd!

          — James, muszę cię o coś spytać.

          Edward wyrósł przed młodszym piratem znikąd.

          — Nie teraz, Kenway, ojciec mnie wzywa — odparł melodramatycznie James.

          — Aye, no tak. — Edward potarł podbródek zastanawiając się nad czymś. — Myślisz, że tylko z twojego powodu się tu zjawił?

          — Na pewno nie. Gdyby tylko chciał mi coś przekazać, zrobiłby to listownie, albo wysłał kogoś innego. Nie mam pojęcia, co siedzi w jego starej głowie.

          — Hoho, no wiesz, Kidd. Nieładnie tak mówić o swym ojcu! — Zaśmiał się Edward towarzysząc koledze w drodze na Przygodny Galeon. — Hm. Nigdy mi nie mówiłeś jak wiele staruszek wie o tobie.

          Posłał mu sugestywne spojrzenie. Zaciśnięte wargi i wymowny wzrok Jamesa nie były wystarczającą odpowiedzią dla Edwarda. Kiedy więc chłopak zniknął na pokładzie, blondyn postanowił dowiedzieć się o zamiarach starego pirata jak najszybciej. Sztukę skradania opanował dawno temu, tak więc wspięcie się na tył jakiegoś statku, nawet samego Przygodnego Galeona, było dla niego niczym. Przesunął się na wysokość okna kwatery kapitana i przyłożył głowę do łajby, żeby lepiej słyszeć.

          — Już ci tłumaczę, po com tu przybył i czemu po ciebie posłałem. — Do uszu Kenway'a dotarł spokojny głos starego Kidda. 

          W jego wieku naprawdę nie trzeba było się nigdzie spieszyć, więc nie bacząc na wyraźne zniecierpliwienie syna, postanowił delektować się każdym słowem. Nastała chwila ciszy, której James nie śmiał przerwać. 

          — Otóż, sytuacja na północy spowodowała pojawienie się czegoś na kształt sojuszu między piratami a Gildią Rybacką. Postanowiłem zapieczętować ją najsilniejszym związkiem, jaki może być zawiązany na tym marnym, ziemskim padole.

          Edward musiał się wstrzymać od parsknięcia śmiechem. Czyżby William Kidd się żenił? James będzie miał mamusię? Tylko czemu w takim razie miałby przybyć do Nassau?

          — Tak więc ty, mój drogi synu, poślubisz córę Dylana Jonesa, Mistrza Szkockiej Gildii Rybackiej.

          Nastała głęboka cisza, podczas której Edward z wrażenia prawie puścił się statku. Wsadził też nadgarstek do ust, żeby zatamować śmiech, który i tak wstrząsnął już całym jego ciałem.

           — Nie mogę tego zrobić — dało się słyszeć odpowiedź Jamesa, którą to wypowiedział głosem tak ponurym, jakiego Kenway jeszcze nigdy nie słyszał.

          — Ależ zrobisz.

          — Nie mieszaj mnie do swoich interesów. Sam sobie bierz ślub z jakąś córką rybaka.

          — Nie jakąś, tylko z Mab Jones... James, nie chcesz chyba, żeby wszyscy dowiedzieli się, że jesteś tylko moim adoptowanym synem.

          — Nie obchodzi mnie to. Wystarczająco zapracowałem na poważanie w tych rejonach, nie potrzebuję twojego nazwiska.

          — Nie rozumiem czemu odmawiasz... Czyżbyś związał się już z jakąś dziewką?

          James prychnął. On i "wiązanie się z jakąś dziewką".

          — Czyli postanowione! — Zawołał uradowany William. — Dzisiaj wieczorem odbędzie się przyjęcie zaręczynowe. Do tego czasu nawet nie próbuj odpływać — już zająłem twój statek.

          Edward usłyszał trzaśnięcie drzwiami. Rozmowa skończona. Postanowił poobserwować kolegę z daleka. Wolał się do niego nie zbliżać, gdy ten był w takim stanie.

〈《》〉

          — Shirley? — dziewczyna o kasztanowatych lokach wyjrzała ze swojej kajuty.

          — Tak panienko?

          Olisadebe siedział na beczce w pobliżu. Nie śmiał podnieść głowy. Czuł się źle z tego powodu, że musiał dać jej list od ojca zawierający wiadomość o jej rychłym zamążpójściu wynikającym ze zobowiązań gildii. Dziewczyna wbrew pozorom nie była zbyt młoda na małżeństwo, jednak dla rodziny i przyjaciół wciąż była małą córeczką Dylana.

          — Proszę, przekaż ojcu, że się zgadzam.

          Shirley ze zdziwieniem spojrzał na nią z niedowierzaniem. Stała w drzwiach wyprostowana, na jej twarzy rysowała się powaga i pewność siebie, jednak oczy miała zaczerwienione a twarz bledszą niż zawsze.

          — Musisz zrobić to ty, bo ja nie wiem jak to ubrać w słowa... A teraz wybacz, ale chcę udać się na przechadzkę...

          — Tak jest, panienko... — mężczyzna odpowiedział po chwili i skinął głową. — Chciałbym też poinformować, że kapitan William Kidd pragnie zaprosić na przyjęcie zaręczynowe, jakie odbędzie się dzisiaj wieczorem na jego statku.

           — Idealnie — odpowiedziała z chłodną aprobatą. — Tak więc wrócę przed zachodem, aby się należycie przygotować. I proszę, dalej zachowujmy pozory pirackiego towarzystwa. To dla bezpieczeństwa.

          Opuściwszy Szprotkę, straciła w mgnieniu oka całą swoją obojętność, jaką udawała przy Olisadebe. Smętnie spacerowała po deskach portu wciąż walcząc z myślami. Nie marzyła o małżeństwie w najbliższej przyszłości, tak więc jej serce było skłonne zgodzić się na prośbę ojca. Układ zawarty z piratami mógł owocować niezwykłymi korzyściami dla Gildii i nie tylko. Poza tym, całkiem schlebiała jej ta sytuacja — mariaż z przymusu kojarzył się ze szlachectwem i monarchią, czuła się więc jak prawdziwa księżniczka. Księżniczka poświęcająca serce dla swojego ludu. Któreż dziewczę nie pragnęło podążyć taką drogą? Zasmuciła ją jednak forma, w jakiej przyszło jej dowiedzieć się o swej przyszłości. Wymyślona misja, przebieranki, list gotowy do przekazania w odpowiedniej chwili.

          Nie uszła daleko, kiedy dostrzegła Edwarda spoglądającego na jeden ze statków. Ten zauważył ją również i gestem dłoni przywołał do siebie. Widząc wielkie rozbawienie na twarzy blondyna, Mab zastanawiała się, cóż takiego obserwował. Podeszła więc i spojrzała tam, gdzie on. Na nieznanym jej statku, ktoś likwidował załogę. Otworzyła usta z wrażenie, widząc jak opierający się o barierkę piraci powoli znikali z jej pola widzenia, bądź zostawali wypchnięci do wody. Rozbrzmiał też jakiś strzał. Nie potrafiła oderwać wzroku od statku. W jej głowie pojawiały się różne czarne scenariusze, lecz najbardziej niepasującym do tego wszystkiego elementem było pogodne nastawienie Kenway'a. Po niecałej minucie, przy żaglach pojawił się James Kidd.

          — Dobre, co nie? — Edward szturchnął dziewczynę łokciem.

          Miał prawdziwy ubaw. Na twarzy Mab malowało się wciąż wielkie zdumienie, połączone z lekkim przerażeniem — czyżby właśnie była świadkiem obrabowania statku?

          — Ahoy, Kidd! Od kiedy to dokonuje się abordażu na własnej łajbie? — Zawołał.

          — Cholera, nawet mnie nie denerwuj, Kenway! — Usłyszał w odpowiedzi. Potężne zdenerwowanie Jamesa objawiało się zjadaniem głosek. — Chodź mi pomóż rozwinąć te przeklęte żagle! — Dodał Kidd, mocując się ze sznurami. Po chwili jednak przestał. — Albo wiesz co, popłyńmy Kawką. To da nam większe szanse na ucieczkę... — przerwał, gdyż zerkając w stronę portu dostrzegł również dziewczynę. — Ahoy, Marjory — rzucił bez większych emocji.

          — Czemu uciekasz? — Odezwała się w końcu.

          — Żadnych pytań. — James przetarł sobie twarz. 

          Kenway uwolnił pokłady magazynowanego wcześniej śmiechu. 

          — Co się tak... O nie. Nie mów, że podsłuchiwałeś...

          Ledwie trzymający się z rozbawienia mężczyzna nawet nie ukrywał, że było inaczej. James kopnął ze złości sznur.

          — Aye, aye, nie śmiej się, bo teraz oficjalnie jesteś w to wplątany. Wiesz co to oznacza? — James zasiadł na brzegu statku wystawiając nogi za burtę. — Odpływamy Kawką. I to zaraz!

          — Bo wiesz, Marjory... — Edward położył poufale dłoń na ramieniu dziewczyny. — Nasz James Kidd się żeni.

          Ledwie to powiedział, a kula świsnęła przy jego twarzy.

          — Rety, Kidd, opanuj się!

          — Żadnego ślubu nie będzie. Staruszek postradał zmysły.

          — James... — dziewczyna próbowała coś powiedzieć, ale nie udało jej się przerwać piratowi.

          — Za kogo on się ma? Kenway, a może ty chcesz wyjść za jakąś rybacką córę? Jak jej było? Mab Jones?

          — Bardzo bym chciał! Ale szanowna panna Jones jest zarezerwowana dla najlepszego synka tatusia!

          Edward wykonał teatralny ukłon w stronę kolegi, który to już miał zamiar odbić się i skoczyć w jego stronę, kiedy to stojące obok nich dziewczę w końcu zabrało głos.

          — Mab Jones to ja.

          Edward przestał się śmiać, zaś James rozluźnił mięśnie oddalając plan zabicia Kenway'a. Mężczyźni wpatrywali się w siebie chwilę w milczeniu, totalnie ogłupieni. 

          — Ale... to po co... — Wybąkał w końcu James.

          — A więc mówisz, że nie jesteś Marjory Keetes, tylko Mab Jones... — Edward powoli zbliżył się do dziewczyny. — I twój ojciec wcale nie jest groźnym piratem, tylko poczciwym rybakiem? — Objął ją ramieniem w pasie, śmiało zerkając na jej dekolt.

          — Kenway! — Krzyknęli równocześnie Mab i James.

          — No już, już — Kenway odsunął się unosząc ręce ku górze.

          — Czyli po to tu przybyłaś? Poznać mnie nim się dowiem o tej farsie? — James kontynuował rozmowę ignorując blondyna.

          — Nie. Sama poznałam zamiary naszych ojców dopiero dzisiaj. Shirley dał mi list, w którym mój ojciec informuje mnie o wszystkim.

          — Rozumiem... Czyli nie jesteś piratem?

          — Tylko trochę mniej niż ty — odpowiedziała z sugestywnym mrugnięciem oka i skinięciem głowy w stronę jakiegoś losowego pirata, który właśnie wyglądał zaspany ze swojego statku i być może mógł słyszeć ich rozmowę. Mab bardzo dbała aby zachować resztki pozorów swojego piractwa.

          — Na wszystkie strony świata, Przygodny Galeon... — usłyszeli sapnięcie owego pirata i dźwięki sugerujące ucieczkę pod pokład. Cała trójka parsknęła lekkim śmiechem. James z gracją zeskoczył ze statku na deski portu.

          — Dobrze. A więc wciąż udajemy, że jesteś Marjory Keetes, kapitanem Szprotki... zaś ty udajesz, że nas tu wcale nie widziałaś. Kenway, na Kawkę, ale już — Kidd pociągnął Edwarda za ramię w stronę wspomnianego statku.

          — James, poczekaj — powiedziała dziewczyna proszącym tonem. Nie mogła pozwolić chłopakowi na ucieczkę. Czy podobał jej się plan ich ojców, czy nie, miała zamiar być posłuszna i przydać się na coś. — Wiesz, że jeśli obie osoby tak naprawdę nie chcą zawrzeć małżeństwa, to jest ono nieważne? 

          Chłopak zatrzymał się i spojrzał na nią.

          — I co z tego?

          — To, że możemy przecież udawać. Będziesz sobie pływał po morzach gdzie i kiedy tylko chcesz, tylko od czasu do czasu wrócisz na spotkanie ze mną, tak dla pozoru.

          — Wciąż się nie zgadzam.

          — No nie wiem, James, to ma dużo sensu — rzekł Edward przysłuchując się dziewczynie.

          — Ten sojusz jest dla nas bardzo ważny. Połączone siły rybaków i piratów dają większe szanse na zniechęcenie Brytyjczyków do toczenia ciągłych walk z Francją o Nową Szkocję.

          — Nikt nie będzie uprawiał polityki moim kosztem.

          — Jak na moje oko, to ty też na tym sporo skorzystasz, kolego. — Edward splótł ręce na piersi i rzucił młodzieńcowi uśmiech.

          — O czym ty mówisz, Kenway? — Syknął James wyraźnie sugerując, żeby nie poruszał pewnych tematów przy dziewczynie. Blondyn objął go więc ramieniem i gestem dał znać dziewczynie, żeby zostawiła ich na chwilę samych. Odeszli kawałek dalej.

          — Lata mijają... ktoś w końcu dostrzeże, że nie jesteś tak męski jak powinieneś. Gdybyś mógł się pochwalić żoną, której istnienie potwierdzi cała ta Nowa Szkocja... — zaczął Edward. — Chyba, że wolisz dalej przekupywać dziwki, żeby kłamały na temat godzin spędzonych z tobą.

          — Nikomu do tego z kim sypiam. Poza tym, pirat z żoną jest mniej warty niż ten, który nie gustuje w kobietach.

          James podszedł w stronę Mab. Postanowił ją zniechęcić do tego śmiesznego planu, a Edward właśnie podsunął mu fantastyczny pomysł.

          — Wiesz co się wiąże z małżeństwem, prawda? — Posłał jej sugestywny uśmiech.

          — Przecież... będziemy tylko udawać, więc nie musimy... — Zarumieniła się, lecz przerwał jej szybko zmieniając strategię.

          — Nie tylko nie musimy, ale i nie możemy, bo tak się składa, że nie mogę mieć dzieci — oznajmił zwycięsko i odwrócił się na pięcie.

          — Przecież jesteś piratem, możesz jakieś porwać! — Mab rzuciła, jakby to była oczywista oczywistość. 

          Kenway był pod wrażeniem pomysłowości dziewczyny. Może faktycznie miała w sobie coś z pirata. James chwilę stał w bezruchu, po czym odwrócił się do niej uśmiechając się kącikiem ust.

          — A wiesz co? — Rzekł. — A może jednak ten plan wcale nie jest taki zły.

〈《》〉

          Nadszedł wieczór. Zabawa na Przygodnym Galeonie rozpoczęła się kilka minut temu. Mab była jeszcze w swej kajucie. Niespiesznie poprawiła pukle swych kasztanowatych włosów i przejrzała się po raz ostatni w lustrze. Brązowy kolor strojów nigdy nie był dla niej atrakcyjny, wręcz unikała tak pospolitych i nudnych barw. Teraz jednak potrafiła docenić czekoladowe falbany układające się warstwami na spódnicy oraz drobne kryształki wszyte między fałdy materiału i w gorset sukni. Niegdyś oceniała ten strój jako najbrzydsze dziwo, jakie przyniósł jej ojciec, teraz jednak biła z niego swego rodzaju aura, którą dziewczyna określiła „piracką". Podkreślały ją niezwykłe do tego typu stroju dodatki: zamiast białych, jedwabnych rękawiczek – czarne, z cienkiej skórki, skórzane buty do kolan zamiast pantofelków, zaś do pasa przypięty został zakupiony dzisiaj pasek na sztylet od Jamesa.

           Kiedy wyszła ze swojego pokoju, Shirley tylko zamrugał, widząc tak absurdalny strój, ale nie komentował wyboru. Nie miał nawet żadnego odniesienia do innych sukni kobiet-piratów. Może rzeczywiście nosiły się tak cudacznie. Ruszyli w stronę Przygodnego Galeonu.

          Panna Jones przeceniła chyba wagę przyjęcia. Reszta przebywających na nim upewniła się tylko wcześniej czy nie ma krwi na koszuli bądź przypadkowych śmieci w brodzie. Trudno było nazwać wydarzenie na statku przyjęciem. Wyglądało raczej jak zwykła popijawa. Mab zwróciła na siebie uwagę każdego przebywającego na Przygodnym Galeonie. W pierwszej chwili ją to nieco przytłoczyło, jednak widok Jamesa i Edwarda stojących na mostku sprawił, że przestała przejmować się resztą piratów. 

          — Hej, Kidd, jak na północy wszystkie córki rybackie tak wyglądają to chyba powinienem tam kiedyś popłynąć — Kenway szturchnął kolegę łokciem i oboje parsknęli śmiechem.

          Przyjęcie trwało w najlepsze. Rum lał się z beczek do wszelkiego rodzaju naczyń, zaś najodważniejsi prezentowali swój repertuar szant, który niekoniecznie pasował do tematu uroczystości. 

Oh I thought I heard the Old Man say:
"Leave her, Johnny, leave her."
Oh, tomorrow you will get your pay,
And it's time for us to leave her.
Leave her, Johnny, leave her!
Oh, leave her Johnny, leave her!
Oh, the voyage is long and the winds don't blow
And it's time for us to leave her.*

          Dziewczyna weszła po schodkach na mostek. Ustawiono tam stół wypełniony wielkimi półmiskami z nieskomplikowanymi potrawami.

          — Panienka zgubiła się w drodze na bal w pałacu? — Spytał James uśmiechając się kącikiem ust i przejeżdżając spojrzeniem po dziewczęciu. Mab zmieszała się.

          — Przesadziłam? — Rzuciła mu zlęknione spojrzenie. — Chciałam tylko prezentować się jak najlepiej, żebyś nie miał powodów do wstydu.

          — Nie przejmuj się. Piraci nie wiedzą, co to przesada — odpowiedział rozbawiony James kładąc jej rękę na ramieniu, po czym odwrócił się w stronę wstającego od stołu ojca.

          Mab zwróciła swój wzrok ku postaci Williama Kidda. Był starszy, niż to sobie wyobrażała, lecz nie wydawał się jej specjalnie obcy — możliwe, że widziała go jeszcze w Nowej Szkocji, bądź na obrazach przedstawiających żołnierzy brytyjskich z ubiegłego wieku. Na samą myśl o domu poczuła lekki ścisk w sercu. Tak bardzo tęskniła za nim, za rodziną. W Nassau było zaskakująco przyjemnie, jednak miejsce to miało bardzo dużą wadę — leżało za bardzo na południu. I słońce grzało zdecydowanie za mocno.

          — Panna Jones! — Stary Kidd zbliżył się do dziewczęcia, które postanowiło odpowiedzieć dygnięciem. — Ten statek jeszcze nigdy nie miał na swym pokładzie tak eleganckiego gościa — kontynuował powoli, po czym podszedł do barierki mostku. 

          — Załogo! — Jego głos nie wydawał się mieć wielkiej siły przebicia, lecz zabawa na statku ustała, a wszystkie oczy zwróciły się w stronę kapitana. — Oto Mab Jones, córka Dylana Jonesa, Mistrza Szkockiej Gildii Rybackiej z Charlesfort, a także przyszła żona mojego syna, Jamesa. Dzisiaj świętujemy ich zaręczyny! — Krzyknął uroczyście. Odpowiedziały mu wiwaty załogi. Kapitan zwrócił się do Jamesa i Mab. — To wasze święto, bawcie się!

          Wrócił do stołu, przy którym Olisadebe dyskutował o czymś z jakimś starym piratem.

          — To co, może powinienem sobie pójść, gołąbeczki? — Edward szturchnął Jamesa przyjacielsko. Kidd odwzajemnił szturchnięcie.

          — Właściwie to tak — młodzieniec odpowiedział po chwili. Delikatnie złapał Mab pod rękę i zaprowadził w róg mostka. Mieli jeszcze kilka spraw do omówienia.

〈《》〉

          Minęły już dwa dni od przyjęcia zaręczynowego, a na palcu Mab widniał złoty pierścionek z rubinowym oczkiem. Jej twarz nabrała także trochę słońca i pomimo korzystania z kapeluszy, przybrała delikatny, karmelowy odcień.

          — Jutro opuszczam Nassau na jakiś czas — rzekł Kidd opierając się o palmę na plaży.

          Mab z lubością spacerowała boso po miękkim, żółciutkim piasku. W jej rejonach plaże były pełne drobnych kamyczków w odcieniach beżu i szarości, tak więc ta w Nassau była dla dziewczyny naprawdę wyjątkowa.

          Zatrzymała się posyłając mu zaskoczone spojrzenie. 

          — Dlaczego? I czemu nie powiedziałeś o tym wcześniej?

          Spędzali ze sobą ostatnio sporo czasu rozmawiając o rzeczach mniej lub bardziej poważnych i zdążyli się dość dobrze poznać. Mab zdecydowanie chętniej spędzała czas z nim niż z Olisadebe, który z wielkim trudem przyjął do zrozumienia, że wśród piratów nie funkcjonuje ktoś taki jak przyzwoitka.

          — Sama wracasz do domu za dwa dni — odpowiedział James wzruszając ramionami. — Na co ci więc moje towarzystwo?

          — Liczyłam na nie do końca swego pobytu...

          — A na cóż ci ono? Staruszek odpłynął, więc nie musimy udawać.

          Mab spochmurniała. Była przekonana, że James spędza z nią czas z własnej woli i że również mu sprawia to przyjemność. 

          — Skoro nie musimy, to po co tu ze mną jesteś teraz? — Spytała spoglądając w dół i kontynuując swój spacer.

          James nie odpowiedział. Przestał się opierać o drzewo i podszedł do niej.

          — Nawet jeśli udajemy, poczuwam się do pewnej odpowiedzialności, żeby poinformować cię o mojej nieobecności i o tym... że jest szansa na to, iż nie powrócę z wyprawy.

          Dziewczyna spojrzała na niego przerażona.

          — Nie mam na myśli tu zwykłej pirackiej przygody... Ale niczego więcej też nie mogę ci na razie powiedzieć — wyjaśnił wciąż uśmiechając się tajemniczo. — Napiszę, kiedy tylko będę mógł. Hm... Następnym razem spotkamy się już u ciebie.

          — Czyli na ślubie — odpowiedziała poważnie.

          James kiwnął potwierdzająco głową.

          — Do zobaczenia. 

          Odwrócił się i odszedł w stronę portu zostawiając dziewczynę samej sobie. Mab spojrzała na pierścionek. Zapewne wrzuci go do swej szkatułki z biżuterią na czas podróży, pod pretekstem chęci zabezpieczenia go przed zgubieniem. Wpatrywała się w piękny czerwony kamień rozmyślając. Co James o niej myślał? Czemu tak naprawdę zgodził się na ślub? Dokąd udaje się na swoją przygodę? Wracając na pokład Szprotki w jej głowie pojawiało się jeszcze więcej pytań — związanych z powrotem do domu, ojcem, sprawami gildii. Postanowiła nie zwlekać, tylko wyruszyć w podróż jak najszybciej.

____________________________
* "Och, zdawało mi się, że słyszę, jak Starzec mówi: | „Zostaw ją, Johnny, zostaw ją". | Och, jutro dostaniesz swoją zapłatę | I czas, żebyśmy ją zostawili. | Zostaw ją Johnny, zostaw ją! | Och, zostaw jej Johnny, zostaw ją! | Och, podróż jest długa i wiatry nie wieją | I czas, żebyśmy ją zostawili." — "Leave Her Johnny, Leave Her"

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top