|10| Szable w dłoń!

          Idąc spać, Mab starała się nie myśleć o powrocie Kenway'a. Oczywiście, ucieszył ją widok znajomej twarzy, lecz odciętej głowy nieznanego mężczyzny wręcz przeciwnie. Chciała jak najszybciej zapomnieć kolor skóry martwego człowieka. Doczytała ostanie słowa rozdziału najpogodniejszej książki znalezionej w kufrze, po czym zgasiła lampę. Zamknięciu powiek towarzyszyło pojawienie się blondyna przed oczami wyobraźni.

         Jones słyszała o jego reputacji. Był jednym z najokrutniejszych, najbardziej bezwzględnych i skutecznych piratów, jacy pływali po wodach Indii Zachodnich. Jednocześnie sama kojarzyła go z zamiłowania do złośliwych żartów i luźnego stylu bycia. Czy czuła się wyjątkowo mając przyjemność znać Edwarda Kenway'a osobiście? Trudno stwierdzić. Jedno było jednak pewne — w tym nieprzyjaznym środowisku lepszy taki znajomy niż żaden. 

          Senne wizje nie szczędziły Mab widoków latających głów i innych okropieństw. Dziewczyna przebudziła się jeszcze przed wschodem słońca, lecz zmęczenie porywało ją do kolejnego szalonego tańca. Przy kolejnym otwarciu oczu, napotkała światło nieśmiało witające ją u progu sypialenki. Wpatrywała się z wdzięcznością w ten dobry omen, kiedy jakiś cień zerwał ten kontakt. Mab uznała, że pewnie ktoś po prostu przechodził, lecz gdy ciemna sylwetka pozostawała widoczna dłużej, dziewczyna podniosła się, aby lepiej zobaczyć, któż to taki.

          — James... — westchnęła, radując się, że nie tylko słońce będzie jej dzisiaj towarzyszyło.

          — Ahoy, Mab — powiedział wesoło opierając się o skraj wejścia. — Wybacz, że nachodzę cię o tej porze.

          Dziewczyna w mgnieniu oka znalazła się obok niego i nim zdążył zaprotestować, znalazł się w jej słodkim objęciu. Trwało to tylko chwilę, gdyż Mab dostrzegła niestosowność w tym geście i wycofała się w głąb pomieszczenia.

          — Cieszę się, że wróciłeś... — odpowiedziała nieśmiało.

          — Ubieraj się, mam ci coś ciekawego do opowiedzenia.

          Gdy się ubrała i wyszła, była w trakcie przewiązywania włosów wstążką. Objęła spojrzeniem całą sylwetkę Jamesa, co wywołało jakieś dziwne uczucie w okolicach żołądka, kiedy usłyszeli krzyk Edwarda i strzały.

          — James Kidd! Wiem, że wróciłeś, patałachu! Chodź no tu!

          Chłopak posłał dziewczynie spojrzenie pełne ekscytacji.

          — Moja opowieść chyba będzie musiała poczekać — powiedział, po czym ruszył w stronę placu, a Mab za nim, upojona jego dobrym humorem.

          — Gdzie jest największy kawalarz tych ziem!?

          Edward nie szczędził płuc. Kiedy go dojrzała, Mab ogarnęło niemiłe uczucie. Wydawał się być w podobnym nastroju, jak wczoraj. Dodatkowo co jakiś czas strzelał w okoliczne drzewa, bądź kamienie.

          — Oto jestem! — Odpowiedział mu James, uśmiechając się figlarnie.

          Piraci szli w swoją stronę. Kidd spokojnie, Kenway z napiętymi wszystkimi mięśniami. Nie spuszczali z siebie wzroku. Mab wydała niemy okrzyk, kiedy Edward po schowaniu pistoletu błyskawicznie wyciągnął swoje dwa miecze i zaatakował Jamesa. Chłopak wydawał się tym nie przejąć. Bez problemu uniknął obu ataków, po czym sam sięgnął po swą szpadę i oddał cios. Ich miecze spotykały się co chwilę. Dziewczyna obserwowała ich w przerażeniu, reszta Asasynów ze zwykłym zaciekawieniem. Ataki Edwarda były silne, co widać było w sposobie, w jaki James je parował. Odsuwał ciosy od siebie, aby szybko uderzyć w odsłonięte rejony blondyna. Dało się jednak dostrzec, że nie angażował się w walkę tak mocno jak Kenway, który zdecydowanie nie brał tego za przyjacielski sparing. Kopniakiem w piszczel James nie powalił przeciwnika, ale zdołał rozproszyć go na tyle, żeby kolejnym atakiem wytrącić mu miecz z ręki. Kiedy ich szpady skrzyżowały się ponownie, między ich nosami przeleciała strzała, która ze świstem wbiła się w ziemię. Zaskoczeni spojrzeli na tego, kto ją wypuścił. W ich ślady poszła reszta widowni.

          — Plac treningowy jest po drugiej stronie piramid — powiedział stanowczym głosem Beatrice.

          Kobieta kierowała się w stronę walczących, którzy zdążyli odsunąć się od siebie.

          — Natomiast miejsce do ćwiczeń strzelniczych — tu wyciągnęła Edwardowi jeden z pistoletów — znajduje się tylko kilkanaście metrów dalej.

          Nim blondyn zdążył jakkolwiek zareagować, kobieta przyłożyła mu kolbą w szczękę. Złapał się za bolące miejsce i wypluł z siebie kilka niecenzuralnych słów.

          — Witaj, Kidd. Mam nadzieję, że zaprowadzisz gościa we wspomniane przeze mnie miejsca.

          — Aye — odpowiedział James wpatrując się z rozbawieniem w Edwarda.

          — Co to za szmata? — Mruknął blondyn spoglądając wrogo na oddalającą się kobietę.

          — Uważaj, bo ma bardzo wyczulony słuch. — Kidd poklepał kolegę po ramieniu. — A teraz chodź ze mną. Muszę opowiedzieć ci coś...

          Przerwał, słysząc niepokojące odgłosy. Nagle z lasu wypadł oddział brytyjskiego wojska. Wszyscy Asasyni w mgnieniu oka rzucili się do walki.

          — Rób swoje. — James popchnął Edwarda w stronę zamieszania, zaś sam podbiegł do Mab, która zastygła w bezruchu. — Schowaj się po drugiej stronie piramidy — nakazał jej, lecz Brytyjczycy byli coraz bliżej.

           Dziewczyna spróbowała się oddalić, lecz trafiła na drzewo, zaś James w tym czasie został zaatakowany. Szybko poradził sobie z przeciwnikiem. Mab dostrzegła czerwoną smugę na gardle upadającego żołnierza. Kidd wyciągnął pistolet i zlikwidował dwóch kolejnych bezbłędnymi strzałami  w pierś. Dziewczyna wpatrywała się tępo przed siebie. Wszędzie lała się krew. Zewsząd dochodziły krzyki. James wyciągnął miecz, po czym powalił kolejnych Brytyjczyków. Nie stanowili dla niego większego zagrożenia. Przecinał ich ciała mieczem, wyrywał broń z rąk, pięściami miażdżył ich twarze, łokciami wytrącał z równowagi, kopnięciami obalał na ziemię. Najbardziej przerażały ją te krótkie momenty, podczas których z nadgarstka chłopaka wysuwało się błyszczące ostrze. 

          Kiedy przez chwilę nie było w jej okolicy żadnego wroga, rzuciła się biegiem w stronę piramidy. Bała się dostać na jej drugą stronę, dlatego wskoczyła do najbliższego pomieszczenia przypominającego jej pokój. Przywarła do tylnej ściany i obserwowała czujnie niewielki fragment otoczenia, jaki widać było ze środka.

          — Gdzieś tu chyba biegła

          Dwóch żołnierzy pojawiło się w zasięgu wzroku dziewczyny. Wpatrywali się w wejścia do piramidy zastanawiając się, gdzie mogą ją znaleźć. Jeden z mężczyzn postanowił zajrzeć do któregoś z pomieszczeń, podczas gdy na drugiego spadło coś z drzewa. To coś po chwili wstało, lecz on nie miał się podnieść już nigdy więcej. Pozostały przy życiu Brytyjczyk dostrzegł Jamesa i zaczął się wycofywać akurat w stronę Mab, lecz nie zdążył. Chłopak podbiegł do niego, atakując z wyskoku. Niczym w zwolnionym tempie, dziewczyna obserwowała, jak napięta sylwetka Jamesa opada na żołnierza, całą swoją siłę kumulując w ostrzu skierowanym na gardło wroga. Spojrzała na niego. Miał na sobie sporo krwi, zapewne nie własnej.

          — Zostań tu. Będę w pobliżu — rzekł znikając z zasięgu jej wzroku.

          Kilka kolejnych minut spędziła siedząc na kamiennym podłożu obejmując nogi. Wciąż słyszała głosy walki, na szczęście niczego nie widziała. W głowie miała chaos. Nie mogła znaleźć ani jednej spokojnej myśli. W końcu wszystko ucichło. Nie mogąc znieść napięcia i niepewności, wyszła z pomieszczenia, omijając ciało martwego Brytyjczyka. Wyglądając Jamesa, znalazła go w pobliżu tego samego drzewa, przy którym jeszcze kilka chwil temu sama stała. Kucał nad zwłokami żołnierza i przeglądał zawartość jego kieszeni. Kiedy podeszła, spojrzał na nią pełen trwogi. Ktoś stojący za dziewczyną momentalnie złapał ją od tyłu jedną ręką, zaś drugą przyłożył miecz do gardła. Chłód stali podziałał na Mab paraliżująco. Nie śmiała nawet drgnąć.

          — Wyrzuć broń i zamień się z nią miejscami — nakazał Brytyjczyk.

          James podniósł się, po czym odrzucił na bok miecz oraz pistolet.

           — Jeszcze ukryte ostrze.

          Chłopak uczynił to, ściągając cały mechanizm ze swojego prawego przedramienia.

          — Teraz podejdź.

          Kidd ruszył więc w ich stronę. Kiedy był już blisko, Mab poczuła, jak uchwyt żołnierza staje się lżejszy. Mogła spróbować się uwolnić. Szczególnie, kiedy miecz zwrócił w stronę chłopaka. Złapała mężczyznę za nadgarstek i głęboko się zawiodła. Jego masywna ręka w niczym nie była podobna do kończyn, na których ćwiczyła. Na szczęście nie musiała liczyć na siebie. Nadchodzący James nie słuchał dalszych wskazówek Brytyjczyka. Kiedy znalazł się zbyt blisko, mężczyzna zaatakował, lecz chłopak bez problemu odsunął szablę lewym przedramieniem, które następnie wycelował w szyję przeciwnika. Mab dobrze wiedziała, że głuchy jęk, jaki wydał człowiek stojący za nią, był jego ostatnim. Uścisk zelżał i mężczyzna osunął się na ziemię. Dziewczyna wpatrywała się wciąż w swojego wybawiciela, stojącego tylko kilka centymetrów przed nią. W jej głowie i sercu panował chaos.

          — Na ogół nie wiedzą, że niektórzy z nas mają po dwa ostrza.

          Twarz Jamesa wyrażała zmęczenie i ból. Mab spuściła wzrok, który nieszczęśliwie napotkał widok ostrza chowanego w nadgarstku.

          — Nie powinnaś była tego oglądać.

          Zebrał szybko swoją broń, a następnie złapał dziewczynę pod ramię i zaprowadził daleko od miejsca akcji. Posadził ją na płaskim kamieniu, samemu kucając obok. Ostrożnie przejechał palcem po śladzie, jakie zostawiło na szyi ostrze żołnierza. Zacisnęła oczy.

          — Boli?

          — Nie... — odpowiedziała cicho, nie wiedząc jak wytłumaczyć swoją reakcję nawet przed samą sobą.

          Nie dopytywał. Podciągnął jeszcze jeden z jej rękawów, pod którym odkryli siniaka będącego owocem uścisku wroga.

          — A to skąd? — Spytał unosząc dziewczęcy nadgarstek i prezentując niewielkie zadraśnięcie sprzed kilku dni.

          — To... nic takiego.

          Zdecydowanie nie chciała opowiadać mu o wybuchu Milesa, podczas którego nabawiła się kilku podobnych ranek.

          — Eh, Mab, zostawić cię na chwilę bez opieki... — westchnął uśmiechając się lekko kącikiem ust. — Teraz rozumiem czemu Olisadebe tak szalał przy każdej rozłące.

          Jones nie miała nawet siły, żeby się oburzyć.

          — Aż cud, że nie popłynął z nami. Swoją drogą, nie będziesz mogła wrócić, dopóki to wszystko nie zniknie. Nie chciałbym stać się ofiarą jego zemsty...

          Zacisnęła wargi, ale w końcu sama roześmiała się, po chwili przechodząc w szloch. Zbyt dużo zdarzyło się w ciągu ostatnich kilku minut. James towarzyszył jej w milczeniu. Wkrótce w okolicy pojawiło się kilku Asasynów. Większość wciąż pozbywała się trupów i zajmowała rannymi.

          — Tym razem poszło wam lepiej niż ostatnio.

          Edward bezceremonialnie postawił nogę na kamieniu Mab i podparł się na udzie.

          — Aye. Ten sort wojska był ostatnim i najsłabszym, jaki miał tu wyruszyć — powiedział Kidd. — O tym chciałem wam opowiedzieć. Templariusz, który zaatakował nas przy Florydzie, faktycznie był zaangażowany w poszukiwania kryjówki. Po tym, jak wybiłeś tych, na których ciebie nasłaliśmy, nie mieli już ani jednego organu wykonawczego. Oprócz tego z dzisiaj.

          — Nie ma co, szybko nas uprzedziłeś.

          — Nie spodziewałem się, że przybędą tak szybko. Musieli przypłynąć z innej strony, wody były czyste, gdy płynąłem do Tulum.

          Edward krótko pokiwał głową, po czym przypomniał sobie o istnieniu Mab.

          — Jak tam, księżniczko. Trzymasz się jakoś?

          Spojrzenia ich jasnych oczu starły się ze sobą na kilka sekund. Dziewczyna w końcu wstała i poszła gdzieś.

          — To chyba dlatego, że się z nią nie przywitałem wczoraj. Ale zupełnie zapomniałem, że tu jest.

          James zrozumiał niechęć Mab do Edwarda, po rozmowie z Radą. Przedstawił swój raport, a następnie wysłuchał opowieści o przybyciu Kenway'a.

          — Rzucając głowami trupów nie zdobędziesz jej sympatii — wyjaśnił mu później, kiedy w południe odpoczywali w cieniu drzew. Przez kilka minut zabawiali się w najlepsze wymyślając żarty o odciętych częściach ciała. Udawali przy tym, że nie widzą Mab pojawiającej się co jakiś czas w oddali i rzucającej im spojrzenia pełne wyrzutu.

          Dziewczyna z niecierpliwością oczekiwała na moment, w którym Kenway sobie pójdzie. Nie miała ochoty na jego docinki, poza tym chciała spędzić czas z Jamesem w samotności. Udało jej się odbyć krótką pogawędkę z Beatrice. Kobieta lamentowała tak, jakby Mab faktycznie coś się stało, a poza małym siniakiem, była cała. Przynajmniej fizycznie.

           — Tak się o ciebie bałam! Nawet kiedy zobaczyłam, że James cię chroni. Bardzo chciałam do ciebie dotrzeć, ale nie udało mi się!

          — Nic nie szkodzi...

          — James jest naprawdę bardzo dobry. Nie zdziwię się, jeśli nawet w najbliższym czasie zostałby mianowany na Mistrza. O ile oczywiście włączyłby się w trening nowicjuszy. Ale go nigdy to nie interesowało... Oh, Mab. Zastanawiam się właśnie... Czy to był pierwszy raz, kiedy widziałaś go w takiej walce?

          — Właściwie to tak...

          — Robi wrażenie, czyż nie?

          Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami, ale w głębi ducha musiała przyznać kobiecie rację. James zrobił na niej piorunujące wrażenie już podczas pojedynku z Edwardem. Widać było różnicę w ich stylach walki. Później, kiedy obserwowała starcie Jamesa z brytyjskimi żołnierzami, również to widziała. Oni chcieli zabijać. On ich po prostu skutecznie likwidował. Pozbawiony większych emocji, odcinał wrogów od życia krótkimi, śmiertelnie precyzyjnymi ruchami.

          — Proszę wybaczyć, ale muszę iść go znaleźć.

          — Oczywiście, kochanie. Widać po tobie, jak bardzo musisz się z nim czymś podzielić.

          Mab dostrzegła rozmarzone spojrzenie kobiety. Dobrze wiedziała, do czego ona zmierza.

          — Idź i pamiętaj, że James bywa bardzo skryty, ale w głębi serca...

          Dziewczyna nie zamierzała słuchać jej dalej. Starała się zniknąć z zasięgu Beatrice jak najszybciej. Kobieta nawet nie wiedziała, jaki zamęt tworzą jej słowa w głowie dziewczęcia.

〈《☠》〉

          Mab siedziała na szczycie piramidy obserwując horyzont widoczny zza lasu. Powietrze było lepkie i duszne, lecz świat wyglądał naprawdę pięknie z tej perspektywy. Widok ten działał kojąco na jej stargane nerwy i słodko dystansował od doczesności. Oczyszczenie umysłu było teraz dla dziewczyny kluczowe.

          Nie wiedziała jak długo tak siedziała, kiedy przysiadł się do niej James.

          — Musimy poważnie porozmawiać — oznajmiła nie podnosząc na niego wzroku. Chłopak wydał się tym zainteresowany.

          — Pamiętasz zasady naszego mariażu?

          — Aye.

         Mab westchnęła ciężko. Nie chciała poruszać tego tematu. Niestety sama go zaczęła.

          — Czuję się zobligowana, by cię poinformować, że wydaje mi się... że w ciągu ostatnich dni... że mogłam zacząć odczuwać coś nieodpowiedniego względem ciebie...

          — Hm?

          — Staram się tego pozbyć, ale Beatrice wcale mi tego nie ułatwia.

          Po wymienieniu imienia kobiety, James szybko zrozumiał, o czym dziewczyna mówi. Nie mógł powstrzymać się od śmiechu.

           — Dobrze zrobi ci więc urlop od rozmów z nią — powiedział. — Zamiast tego spędzisz trochę czasu ze mną i twój problem minie.

          — T-to znaczy?

          — Zobaczysz, że wcale nie jestem taki fajny jak to kreuje Beatrice. Chodź, pokażę ci mrowisko, w które prawie wepchnąłem Kenway'a.

          — Nie, proszę, tylko nie mrówki...

〈《☠》〉

          Poruszając się po kryjówce z Jamesem, Mab czuła się znacznie lepiej. Co jakiś czas chłopak zamieniał parę słów z innym Asasynem, czasem nawet przedstawiał dziewczynę. Tulum stało się nagle zaskakująco przyjaznym miejscem. Jones dowiedziała się, że Beatrice nie jest pierwszą lepszą trenerką, lecz nosiła drugi najważniejszy tytuł wśród Asasynów tego rejonu. Do jej zadań należało pilnowanie ćwiczeń i dyscypliny w kryjówce. W praktyce, część młodszych członków traktowało ją niemalże jak matkę. Nie wszyscy Mistrzowie byli tak przystępni. Hakim, którego Mab rozpoznawała jeszcze przed powrotem Jamesa, był wręcz znienawidzony przez spore grono Asasynów. Niemniej każdy dałby się pokroić, żeby udać się z nim na misję, bądź chociaż odbyć u niego trening. Dziewczyna poznała także kilku regularnych członków Bractwa. 

          — Zechcesz mi pokazać, czego nauczyłaś się pod moją nieobecność? — Spytał James, kiedy przypadkowo zawędrowali na pole treningowe.

          — Już ci dzisiaj pokazałam — odrzekła ponuro dziewczyna. — Kiedy ten mężczyzna trzymał mnie w uścisku, próbowałam się wyrwać używając ćwiczonego wcześniej chwytu. Nie wyszło. Miał za grubą rękę.

          Na twarzy Kidda pojawił się głupkowaty uśmiech. Mab dobrze wiedziała, że właśnie starał się nie wybuchnąć śmiechem. 

          Wieczór spędzili na Kawce. Dziewczyna zdążyła już zapomnieć jak niesamowity klimat mają kolacje wśród piratów. Rum lał się strumieniami, a wyciągnięte na pokład stoły uginały się pod ciężarem ryb i innych przysmaków. Jakiś marynarz zaintonował melodię szanty na rozstrojonej altówce, a reszta załogi przyłączyła się do pijackich śpiewów. James i Edward drażnili się jak zwykle, aczkolwiek w ich tonach głosu było więcej serdeczności niż zawsze. Mab przysłuchiwała się temu siedząc między nimi i tylko co jakiś czas dochodziła do głosu. Załoga zaczęła śpiewać szanty o coraz prostszej melodii, aż w końcu rozbrzmiało coś naprawdę niespodziewanego.

O, my name was Captain Kidd
As I sailed, as I sailed
O, my name was Captain Kidd
As I sailed
My name was Captain Kidd
And God's laws I did forbid
And so wickedly I did
As I sailed, as I sailed
So wickedly I did
As I sailed

          Dopiero kiedy Mab się zaśmiała, James oderwał się od pogawędki i skupił na śpiewanych słowach.

          — Hej, kanalie! Tak się bawić wam zachciało, co?

          Chłopak momentalnie wstał od stołu i podszedł do najgłośniej śpiewającej grupki. Edward śmiał się wniebogłosy.

          — Nie cierpi tej szanty. Z resztą kto by lubił szanty o własnym ojcu — wyjaśnił dziewczynie.

          Po kilku chwilach piraci śpiewali już coś innego.

          — Proszę o wybaczenie, panie Kidd, zupełnie zapomnieliśmy o panu obecności... — powiedział potulnie jakiś marynarz, który powlekł się za Jamesem aż do jego miejsca przy stole.

          — Zapomnieliście?

          Ręka Kidda już była na jego mieczu, ale Edward zainterweniował i rozdzielił ich.

          — Widzisz, Mab — wyjaśnił chłopak, kiedy znowu zostali we trójkę. — To prości ludzie. Trzeba z nimi ostro. Raz się ugniesz i już tracisz szacunek. 

          — Tak bardzo prości, że bez problemu możesz ich wykorzystać do własnych celów podsyłając fałszywe informacje — dodał Edward wracając do swojego urazu.

          — Nie będę cię przepraszać za to, że się złapałeś — wyśmiał go James.

         Wieczór mijał całkiem przyjemnie, nawet pomimo tego, że Kidd ulotnił się na kilkanaście minut, aby udać się na ceremonię grzebania poległych dzisiaj Asasynów. Mab musiała przyznać, że czuła się wtedy całkiem bezpiecznie w towarzystwie Edwarda. Nie był tak uszczypliwy jak zawsze. 

          — Jeśli któryś z nich ci się bardzo spodoba — wskazał na załogę — daj znać i sprzedam ci go za połowę ceny.

          To był jego najbardziej wyszukany żart tego wieczoru.

          Co jakiś czas, Mab wciąż wracała wspomnieniami do ataku Templariuszy, czy swoim krępującym wyznaniu. Tego ostatniego James wydawał się nie pamiętać, ku uciesze dziewczyny. Sama powoli odnajdywała do tego dystans. Tłumaczyła zauroczenie tym, że ostatnio wzbierało się w niej wiele niecodziennych emocji. Samotność. Tęsknota. Strach o życie swoje i innych. Nic dziwnego, że w bohaterskich czynach Jamesa znajdowała ukojenie. Poza tym, był chyba pierwszym niespokrewnionym z nią rówieśnikiem, jakiego lepiej poznała. Nie chciała tylko przyznać sama przed sobą jednego. Posiadanie tego ciepłego uczucia w sercu podczas myślenia o drugiej osobie, było naprawdę przyjemne.

__________________________
* "Och, nazywam się Kapitan Kidd | Tak pływałem, tak pływałem | Och, nazywam się Kapitan Kidd | Tak pływałem | Nazywam się Kapitan Kidd | I od praw Boga się wzbraniałem | I to jak niegodziwie | Tak pływałem, tak pływałem | Tak niegodziwie | Tak pływałem" — "Kapitan Kidd", luźne tłumaczenie własnego autorstwa

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top