Rozdział 37

Leżałam na jakiś miękkim materacy próbując oddychać. Niestety na próżno, więc zaczęłam się dusić. Łapczywie próbowałam złapać oddech, ale uniemożliwiało mi to co miałam w gardle. Nagle usłyszałam jakieś głosy. Mężczyzny i dwóch kobiet, którzy wyjęli mi jakąś rurkę z gardła.

Dopiero wtedy udało mi się normalnie oddychać. Otworzyłam oczy i zauważyłam nad sobą twarz jakąś  blondynkę, która mierzyła mi temperaturę. Obok niej stał lekarz w białym, rozpiętym fartuchu z niebieską koszulą pod spodem. Trzymał w ręce jakiś notes i bardzo uważnie skanował ekran, na którym widniał wykres bicia mojego serca i tętna.

- Jak się czujesz? - mruknął nie odrywając wzroku od monitoru. 

- Trochę kręci mi się w głowie, ale poza tym dobrze - wychrypiałam - Dlaczego mam taki głos?

- To przez rurę- rzucił - Musieliśmy Cię zaintubować, ponieważ po straceniu przytomności nie oddychałaś. 

- Po straceniu....- zaczęłam - przytomności?

- Nic nie pamiętasz? - dopiero wtedy spojrzał się na mnie spod swoich czarnych okularów.

- Tak szczerze to nie bardzo - zaczęłam - Ostatnią rzeczą jaką pamiętam to jak ktoś pukał do moich drzwi, a później już nic...

- Spokojnie, to jest normalne - powiedział i ponownie wrócił do pisania czegoś w swoim notesie.

- 36,6 stopni - poinformowała go blondynka i wyszła z sali.

- Dobrze, zrobimy jeszcze tomografię komputerową, ale najpierw proszę pobrać krew od pacjentki, a następnie oddać ją do badania - lekarz zwrócił się do brunetki, która stała z boku.

- Oczywiście - powiedziała i pomogła mi wstać z łóżka. 

- Nie! - wrzasnął brunet - Na wózku! Czy pani kompletnie nie myśli? Pacjentka może mieć wstrząs mózgu, a pani każe jej chodzić.

- Przepraszam - powiedziała cicho i wybiegła z sali, po chwili jednak wróciła z wózkiem, na którym usiadłam już o własnych siłach.

- To do roboty - odchrząknął lekarz i wyszedł.

- Cham - zwróciła się do mnie brunetka - Jestem Zoe i dopiero się uczę, a on oczekuję ode mnie nie wiadomo czego.

- Rozumiem - odpowiedziałam jej i uśmiechnęłam się - Nie wiesz może jak tu trafiłam?

- Jeśli dobrze pamiętam to wczoraj o 23 już tu byłaś, nieprzytomna. Lekarze musieli jak najszybciej podłączyć Cię do respiratora, bo inaczej byś nam tu padła. Poza tym... - zawahała się - Długo nie odzyskiwałaś przytomności, dlatego lekarze zrobili kilka badań bez Twojej zgody.

- Długo trwało zanim się ocknęłam? - spytałam, mijając ludzi siedzących na korytarzu.

- Wiesz...Jest 3 w nocy, także z 4 godziny będą jak nic - odparła, otwierając drzwi do jakieś pracowni - To tutaj. Usiądź na tym krześle, a ja w tym czasie uszykuję igłę.

Posłuszne wykonałam jej polecenie.

- A nie wiesz kto wezwał pomoc? - spytałam.

- Wiem, Twój chłopak - odparła.

Uspokoiłam się. 

- Jest jeszcze tutaj?

- Ostatnio widziałam go na stołówce, jak chcesz będziesz mogła z nim porozmawiać, ale dopiero po tomografii - powiedziała brunetka siadając obok mnie na małym krzesełku - A teraz poczujesz małe gik - dodała i wbiła się we mnie długa igłą.

***

Po badaniach wróciłam z powrotem do sali, gdzie panowały egipskie ciemności. Dopiero po włączeniu lampki uświadomiłam sobie, że jestem jedyna osobą w pokoju. Pozostałe łóżka stały puste. 

Białe ściany i pachnąca środkami czystości podłoga drażniła moje oczy. Zapach szpitala zawsze przyprawiał mnie o mdłości i powodował, że żołądek zaczynał skakać po moich pozostałych organach. Jako dziecko byłam może tu dwa, trzy razy. To i tak za dużo. 

Raz miałam zapalenie płuc, innym razem usuwanie migdałków, a raz zdarzyła się też bardzo ... krępująca sytuacja, o której chyba nawet nie będę mówić. 

Ułożyłam się z powrotem na swoim łóżku i wpatrywałam się w sufit myśląc o tym co się wczoraj wydarzyło. Jedak po mimo tego, że znajduję się w szpitalu cieszę się, że Luke tu ze mną jest. Gdyby nie on już dawno mogło by mnie nie być na tym świecie. Przybył w idealnym momencie.

Ciekawe co musiał zrobić by tu przyjechać. Cały czas narzeka, że jego szef jest bardzo wymagającym człowiek i w sprawach urlopu ciężko jest do niego zagadać. Może tym razem Luke postanowił mu się w końcu postawić, ten jeden jedyny raz? 

Leżenie po kilkunastu minutach znudziło mi się do reszty, więc postanowiłam zwiedzić szpital. To nic, że zegarek pokazywał 7:12 światła szpitalne paliły się przez cały dzień, a na korytarzach co po chwilę było słuchać tupot przechodzących pacjentów i pielęgniarek. Czy tutaj ktokolwiek śpi? 

Założyłam na nogi moje papcie stojące tuż obok łóżka. Podłoga była zbyt zimna, aby chodzić po niej na boso, poza tym kto wie jakie bakterie na niej się znajdują. Gdy już stałam chwyciłam w lewą rękę kroplówkę ze stojakiem i ruszyłam w stronę korytarza.

W tym momencie czułam się jak w jakiś słabym horrorze. Dziewczyna z włosami porozrzucanymi na wszystkie strony, białą szpitalną szmatą na sobie i kroplówką w ręku przemierzającą korytarz. Mijałam blade ściany, które idealnie pasowały do koloru mojej twarzy. Marne plakaty pokazujące pierwszą pomoc w razie potrzeby oraz rozpiski przyjmowania przez lekarzy pacjentów sprawiały, że cały ten korytarz wyglądał do dupy.

Do czasu. W końcu trafiłam na odział dla dzieci gdzie wystrój był bardziej żywy. Kolorowe ściany, rysunki gdzieniegdzie pluszowe misie i zabawki sprawiały, że było tu naprawdę przytulnie. Stanęłam przy wejściu do jednej z sal zabawowych gdzie znajdowała się duża szybka ukazująca wnętrze sali.

W środku było około dziesięcioro dzieci bawiących się w najlepsze. Niektóre z nich były pozbawione włosów, a inne miały pozakładane peruki w zabawnych kolorach. Nagle jedno z nich zauważyło mnie, była to dziewczyna o niebieskich oczach i zielonych '' włosach ''. Wstała z dywanu i pomachała mi radośnie ręką.

Uśmiechnęłam się i odwzajemniłam ten gest. Po chwili zielonowłosa podeszła do mnie bliżej, a następnie wyszła z sali i stanęła obok mnie. Przykucnęłam, aby się przywitać.

- Cześć, jestem Margo - powiedziałam wystawiając dłoń na przywitanie.

- Jestem Lili - odparła i uścisnęła moją dłoń - Co tu robisz?

- Chciałam się przejść, jestem sama na sali, a tam jest trochę nudno - powiedziałam prawdę.

- Rozumiem, chcesz sie z nami pobawić? - spytała z entuzjazmem.

- Wiesz, nie jestem do końca przekonana - zawahałam się - Lekarze pewnie będą na mnie źli, że wyszłam z pokoju nic im nie mówiąc...

- Chodź - dziewczyna chwyciła mnie za rękę i zaciągnęła do sali, gdzie po chwili spoczywał na mnie wzrok pozostałych dzieci.

- Ale tylko na chwilę - szepnęłam do Lili.

- To jest Margo - zawołała - Będzie się z nami bawić, ale tylko chwilę! - po czym zaprowadziła mnie do stolika gdzie siedziały jej dwie przyjaciółki - Gloria - chuda szatynka o piwnych oczach - oraz Leila - zielonoki rudzielec z piegami na twarzy.

- Lubisz Barbie? - spytała jedna z nich. 

Przytaknęłam i już po chwili trzymałam w ręku najpiękniejszą lalkę jaką kiedykolwiek widziałam.

***

Nasza zabawa przedłużyła się z '' chwili '' do 40 minut. Dziewczyny miały naprawdę masę pomysłów co do historii zakochanej po uszy Barbie w przystojny śmieciarzu pracującym w schronisku. Niestety, musiałam przerwać tą zabawę, ponieważ jeśli za moment nie znajdę się w pokoju będę mieć naprawdę spore problemy.

Pożegnałam się z dziećmi. Już chciałam wyjść kiedy Lili krzyknęła:

- Mam nadzieję, że się jeszcze zobaczymy! - i pomachała mi radośnie.

To naprawdę zniewalające widzieć chore dziecko w szpitalu śmiejące się od ucha do ucha. Nie wiem co jest tej małej, ale życzę jej naprawdę dużo zdrowia, tak jak i pozostałym dzieciom. 

Wychodząc z sali wpadłam prawie na pielęgniarkę Alice.

- Czy Pani nie powinna być w swojej sali? - spytała patrząc na mój identyfikator wiszący obok kroplówki.

- Już tam idę - powiedziałam - Tylko zatrzymałam się tu na chwilę, aby pobawić się z Lili.

- Ah -westchnęła - Była Pani u dzieci?

- Tak .

- Biednie maluchy - zamyśliła się i stanęła wpatrując się w wielką szybę gdzie było widać moje nowe znajome - Każde z nich nie jest tutaj z byle powodu. Są naprawdę ciężko chore i lekarze nie wiedzą czy wyzdrowieją. Zaawansowany rak to nie jest żadna przyjemność.

- R-rak? - spytałam drżącym głosem.

- No przecież jesteśmy na oddziale onkologii dziecięcej - powiedziała i wskazała na duży napis nad drzwiami, który brzmiał : Onkologia dziecięca.

- O mój boże.... 

- Lepiej już wracaj do siebie , zaprowadzić Cię ? - spytała pielęgniarka.

- Nie, trafię sama - szepnęłam. 

- W takim razie do zobaczenia - dodała i szybkim krokiem ruszyła wzdłuż korytarza.

Byłam w szoku. Widziałam, że nie mają włosów i, że jest to typowe dla osób przyjmujących chemioterapię, ale jednak w głębi siebie oddalałam tą myśl od siebie. Jak takie małe dzieci mają takie zło w sobie? Przecież dopiero co zaczynają żyć, dopiero wybijają się od ziemi... A los złożył im taki ból. 

Szłam korytarzem wciąż myśląc co przed chwilą usłyszałam od tej Alice. '' Są naprawdę ciężko chore i lekarze nie wiedzą czy wyzdrowieją. Zaawansowany rak to nie jest żadna przyjemność (...) '' 

W pewnym momencie musiałam skręcić w złą stronę, ponieważ znalazłam się na jakimś oddziale gdzie strasznie śmierdziało moczem i starością. Już chciałam się wycofać, gdy usłyszałam bardzo dobrze znany mi głos:

- A wtedy Garry uklęknął przede mną i spytał się czy chcę za niego wyjść. Oczywiście, że się zgodziłam, a teraz patrzcie!

I w tym momencie rozległ się pisk radości, zazdrości i wszystkiego innego co opisywałoby emocje opisujące widok na pierścionek zaręczynowy.

- Nie wierzę... - powiedziałam sama do siebie i stanęłam w drzwiach pokoju gdzie jeszcze chwilę temu rozlegał się pisk.

Miałam łzy w oczach gdy wyszeptałam :

- Mama....

W tym momencie jednocześnie odwróciły się trzy kobiety, a spośród nich rozpoznałam puchną twarz matki. 

- Margo, dziecko moje - powiedziała przez łzy i przybiegła przytulając się do mnie.

Trwałyśmy w takim uścisku dobre 10 minut, w ciągu których obie płakałyśmy mocząc drugiej ramie od łez.  Tej całej scenie przyglądały się jej dwie koleżanki, które na nasz widok tez miały łzy w oczach.

- Dlaczego się nie odzywałaś? Dlaczego nic nie powiedziałaś o chorobie? Nie dawałaś znaku życia, tyle dni przez ciebie płakałam...- wycharczałam przez łzy.

- Oh Kochanie nie chciałam Cię martwić. Przepraszam, że zostawiłam Cię z tym wszystkim samą - powiedziała wycierając moje łzy.

Była ubrana w taką samą szmatę jak ja. Zresztą jej przyjaciółki również. 

- Nie byłam sama, miałam Luke'a - powiedziałam siadając na jej łóżku.

- Luke? Ah zapomniałam o nim, wciąż z nami mieszka jako chłopak do pomocy? - spytała.

- Nie, mieszka ze mną już jako mój chłopak - powiedziałam i zarumieniłam się lekko.

- No Kochanie, najwyższa pora - uśmiechnęła się - A gdzie on teraz jest?

- Dobre pytanie, gdzieś się pewnie przechadza po szpitalu, ale lepiej mi powiedz jak się czujesz i kiedy stąd wychodzisz? - na moje pytanie mama uśmiechnęła się jeszcze szerzej.

- Za dwa dni, a ty moje dziecko co w ogóle robisz w tym szpitalu? -spytała z troską.

- Zasłabłam i byłam przez długi czas nieprzytomna. Lekarze zrobili mi kilka badań, teraz czekają na wyniki i pewnie jak wszystko będzie dobrze to niedługo pójdę odebrać wypis - powiedziałam zgodnie z prawdą.

- W jakiej sali leżysz? 

- W.... - zamyśliłam się.

- W 115 - usłyszałam za sobą głos lekarza, który był przy mnie kiedy się obudziłam - Dlaczego Pani nie jest w swojej sali?

- Przyszłam odwiedzić mamę - skłamałam.

- Proszę wrócić natychmiast do sali - odrzekł poważnie brunet i czekał na mnie aż łaskawie wstanę.

- Przyjdę Cię odwiedzić - powiedziała mama gdy była już na korytarzu.

- Nie można tak samowolnie opuszczać sali - powiedział już bardziej z troską - Mamy Pani wyniki badań. Przejdźmy do sali, aby mogła Pani się z nimi zapoznać.

***

- Proszę - lekarz wręczył mi kartkę, na której był jakiś wykres.

- Co on oznacza? - spytałam leżąc w łóżku.

- Proszę przeczytać ostatnie dwa zdania pod wykresem.

Zrobiłam to o co mnie poprosił i aż mnie pot zalał gdy dotarła do mnie ta informacja.

- To musi być jakaś pomyłka - zarzekłam się wyniku.

- Nie proszę Pani, to nie jest żadna pomyłka - uśmiechał się brunet - Wychodzi na to, że będziemy skazani na siebie przez pewien czas. To ja jestem lekarzem od tych spraw. Co do reszty badań wszystko jest w normie, ale dla pewności zostawimy panią jeszcze jeden dzień na obserwacji. Jeżeli nic się nie stanie, będę Pani mogła wrócić jutro do domu - powiedział - A przy okazji, Pani chłopak chcę do Pani zajrzeć. Mogę go wpuścić? - spytał.

- T-tak - odpowiedziałam cicho.

Lekarz wyszedł zostawiając otwarte drzwi. Mam nadzieję, że Luke weźmie to na klatę, bo przecież bez niego sobie nie poradzę. Jedyne o czym dziś marze to przytulić się do niego i mam nadzieję, że będzie to za chwilę możliwe.

I w tym momencie do pokoju wszedł wysoki brunet o dobrze znanych mi oczach. Moje serce zabiło szybciej, puls przyśpieszył, oczy wypełniły się łzami przypomniawszy sobie co z nim przeżyłam. 

- Simon.....

- Cześć - wychrypiał - Musimy porozmawiać.

~*~*~

AAAA SIMON! Co za dupek ma jeszcze czelność przychodzić do niej w takim dniu!

Odnalazła matkę, ale... SIMON? TAK WIEM JESTEM ZŁA! BUHAHAH! Już niebawem dowiecie się co skłoniło tego bydlaka do Margo. Już niedługo wszystko się wyjaśni ;)

Do następnego :))

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top