Rozdział 30
Wchodząc do gabinetu doktora pierwsze co zauważyłam to ogromne, brązowe biurko stojące pomiędzy dwoma, obitymi na czarno fotelami. Po prawej stronie było kilka białych szafek z tajemniczym wnętrzem, a na lewej ścianie wisiały same dyplomy i jakieś certyfikaty.
Mężczyzna usiadł za biurkiem, po czym wskazał ręką na miejsce przed nim. Zrobiłam to o co mnie poprosił z nadzieja, że za chwilę się wszystkiego dowiem.
- Nie wiem czy wiesz, ale jestem ordynatorem tego szpitala - zaczął.
No tak, przecież personel nie ma takiego gabinetu...
- Domyśliłam się - powiedziałam.
- To dobrze - kontynuował - A więc przejdźmy do rzeczy...
Otworzył jakąś szufladę pod biurkiem i wyjął białą teczkę, którą po chwili otworzył. W środku, na pierwszym miejscu było zdjęcie jakiegoś chłopaka. Lekarz podniósł wzrok na mnie i spytał się :
- Masz ukończone 18 lat?
Cholera... Chwila... Przecież mam... wszyscy zapomnieli o moich urodzinach, nawet ja sama...
- Tak - odparłam smutno.
- Trzymaj - powiedział i podał mi zdjęcie tego chłopaka.
Przedstawiało ono Luka, który leżał na noszach w karetce pogotowia. Miał całą twarz we krwi, jego blond włosy zrobiły się brązowe pod wpływem zaschniętej krwi. Jego koszulka była cała rozdarta, zresztą tak samo jak spodnie. Wydawało mi się, że jego klatka piersiowa była zapadnięta. Nogi miał wygięte w nienaturalny sposób. Obok niego stał ratownik, który podpinał mu kroplówkę.
Miałam ochotę zwymiotować. Lekarz chyba to zauważył, bo niemalże natychmiast zabrał mi zdjęcie i spytał czy dobrze się czuję.
- Tak, nic mi nie jest - skłamałam.
- Tak wyglądał Twój brat 30 minut po wypadku, następnie... - mówił.
- Chwila! - wybuchnęłam - Czy może pan najpierw jakoś mi opowiedzieć co się stało?
- Ah tak zapomniałem, że policja nie mogła nic Ci powiedzieć telefonicznie - podrapał się po głowie - Jego samochód utknął na przejeździe kolejowym. Nie wiadomo do końca dlaczego tam stanął. Policja cały czas próbuję dowiedzieć się co mogło się wydarzyć. Niestety jak na razie bez efektu... - wziął głęboki wdech i zrobił dramatyczna pauzę - Niestety, ale wybrał bardzo niefortunny moment na postój, ponieważ główną przyczyną wypadku był jadący pociąg, który na korzyść chłopaka zauważył go i zaczął hamować. Niestety maszynista nie zauważył samochodu wcześniej dlatego też siła uderzenia była na tyle silna, aby samochód zwęził się niemal całkowicie. Luke, który siedział w środku, według medycyny nie miał szans na przeżycie, ale jakimś cudem jeszcze żyję...
- Jeszcze? - spytałam roztrzęsionym głosem.
- Przed chwilą zakończyliśmy zamykanie tętnicy w udzie, czeka go jeszcze... - znów mu przerwałam.
- Tętnicy?
- Tak, tętnicy - powiedział już trochę zniecierpliwiony ordynator - Jakaś część samochody wbiła mu się w prawe udo, co spowodowało trudny do zatrzymania krwotok zewnętrzny. Ponadto jego organizm jest śmiertelnie osłabiony i jeśli obudzi się z narkozy, co graniczyłoby z cudem....
- Słuchaj! Obudzi się z tej pierdolonej śpiączki, bo według '' medycyny'' przeżycie takiego wypadku jest nie możliwe, a jednak żyję, więc też się obudzi.... - powiedziałam podniesionym głosem.
- Proszę tu nie krzyczeć - poprosił facet.
- Proszę nie wciskać mi kitów - powiedziałam spokojnie.
- Ja tylko próbuję nastawić Panią na najgorsze...
- Zupełnie niepotrzebnie - przekonałam go.
- Czy możemy dalej kontynuować? - spytał.
- Proszę bardzo...
- A wiec tak... - spojrzał na teczkę i czytał dalej - Jeśli się obudzi czeka go przeszczep nerek, bo aktualnie jest podłączony do maszyny, która zastępuję mu nerki. Następnie trzeba będzie nastawić mu ręce i włożyć w gips. Jeśli wszystko dobrze pójdzie zdejmiemy mu szwy z nogi i będziemy czekać aż zrosną się kości. Później rehabilitacja i końcowe badania, które będą decydowały o jego przyszłości.
- A koszty leczenia? - spytałam przełykając głośno ślinę.
- O to proszę się nie martwić - powiedział nie odrywając wzroku od papierów - Jest ubezpieczony.
- Czy mogłabym go zobaczyć?
- Eh... w obecny stanie regulamin zabrania jakichkolwiek spotkań - zaczął - Ale mogę go trochę nagiąć tylko dlatego, że tyle czasu czekałaś na jakiekolwiek wieści.
- Oh dziękuję Panu! - powiedziałam uśmiechając się słabo.
- W takim razie chodź - podniósł się z krzesła - Zaprowadzę Panią.
Również wstałam i już po chwili krążyliśmy przez labirynt z korytarzy. Gdy dotarliśmy przed drzwi sali lekarz dał mi taki jasny fartuch i maskę.
- Po co mi ona? - spytałam.
- Luke jest teraz bardzo narażony nawet na najmniejsze bakterie dlatego musimy przestrzegać pewnych środków ostrożności, a maska jest jednym z nich - odpowiedział i sam założył maskę.
Po chwili weszliśmy do sali, gdzie na ostatnim łóżku leżał mój przyjaciel. Oprócz niego w sali była tylko jedna pielęgniarka, która jak się później dowiedziałam - pilnowała, aby jego tętno nie spadało.
Stawiając kroki w stronę ostatniego łóżka, czułam jak serce biję mi jak oszalałe, jak nogi uginają się pode mną. Gdy stanęłam obok łóżka spojrzałam się na człowieka, których według lekarzy był moim bratem.
Był prawie cały owinięty w bandaże. Z jego twarzy widziałam tylko zamknięte oczy, ponieważ reszta była szczelnie zakryta.
- Dlaczego on jest nim cały owinięty? - spytałam ordynatora stojącego obok mnie.
- Nie powiedziałem Ci tego? - powiedział próbując sobie przypomnieć jakiś moment - Mniejsza, po zderzeniu z pociągiem chłopak jakimś cudem wydostał się z samochodu, ale niestety wybuch, który dotknął jego spowodował liczne oparzenia ciała, dlatego też nie obędzie się bez przeszczepu skóry.
- O matko... - wymsknęło mi się.
Ponowie spojrzałam na chłopaka. Jego klatka piersiowa rytmiczne unosiła się w górę i w dół, zapewne za pomocą aparatury, która umożliwiała mu tą czynność.
Nie mogłam dłużej na niego patrzeć. Nie potrafię patrzeć na nikogo kto tyle przecierpiał.
- Czy możemy już wyjść? - spytałam cicho.
- Tak, oczywiście - powiedział lekarz i wyprowadził mnie z sali - Lepiej jedź do domu i się prześpij. Dzisiaj i tak już nic ciekawego się tutaj dziać nie będzie.
- Chyba ma pan rację - powiedziałam i ziewnęłam - Macie bardzo niewygodne krzesła jeśli chodzi o spanie - dodałam i wyciągnęłam telefon.
Lekarz tylko się uśmiechnął, powiedział krótkie: Do widzenia i poszedł. Ja natomiast wybrałam numer Ashton'a i czekałam aż odbierze.
Po czterech sygnałach ''księżniczka'' w końcu raczyła odebrać :
- Przyjedziesz po mnie do szpitala? - spytałam.
- Daj mi chwilę - powiedział i rozłączył się.
- Okej... - powiedziałam już do telefonu, a nie do chłopaka.
Wyszłam przed budynek szpitala i z upływem czasu trzęsłam się jak galaretka. Po dwudziestu minutach Ash w końcu postanowił się zjawić.
- Dłużej się nie dało? - spytałam wsiadając do samochodu.
Spojrzałam na chłopaka i zaniemówiłam.
- Ash... co ty masz na szyi? - wskazałam palcem na jego szyję, gdzie znajdowała się rozmazana plama czerwonej szminki - Poza tym... nie uczesałeś się dzisiaj?
- Kochanie, to nie tak jak myślisz - powiedział i nachylił się w moją stronę.
- Nie dotykaj mnie - odsunęłam się od niego - Zawieź mnie tylko do domu i najlepiej nie odzywaj się do końca drogi.
- Ale...- zaczął.
- Nie odzywaj się! - krzyknęłam.
Chłopak tylko burknął coś pod nosem, odpalił silnik i ruszył. Przez całą drogę do domu zastanawiałam się co on zrobił gdy tylko wyszłam zza próg domu. Czy on mnie zdradza? Ciekawość wzięła górę.
- Możesz mi powiedzieć z łaski swojej co do cholery masz na szyi?! - wypaliłam.
- Przecież kazałaś mi się nie odzywać - powiedział nie odrywając wzroku od drogi.
- Nie próbuj zwalać winy na mnie! Odpowiadaj jak Ci się o coś pytam! - zażądałam.
- O kurwa - zaklnął chłopak.
Spojrzałam się na Ashton'a, a następnie wędrując za jego wzorkiem spojrzałam pod nasz dom, pod którym roiło się od wozów policyjnych.
- Ashton... - powiedziałam cicho - Co tu się kurwa mać dzieje?!
~*~*~
Szczerze...? Jakoś nie wiem jak ma to skomentować, dlatego zostawię to wam xd
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top