Rozdział 1 ❝To, co nadchodzi❞

Ciepłe słońce otulało swoimi promieniami iońskie pola i łąki. Tego lata było wyjątkowo upalnie, jak na możliwości owego klimatu, i odczuwali to wszyscy – zarówno mieszkańcy, jak i przejezdni. Każdy jednakowo był zmęczony ciepłem, z wyjątkiem roślin, które korzystając z pięknej pogody, kwitły. Kwiaty przybierały najróżniejsze kolory tęczy, a dzieci zrywały je w bezpiecznej okolicy, w której daleko było od stworów.

Można było powiedzieć, że był to dzień jak co dzień w okolicy stolicy, gdyby nie tupot kopyt o żwirowe podłoże. Wyglądając zza okna karety, młoda kobieta obserwowała piękne, malownicze iońskie pola i bawiące się dzieciaki, które widząc powóz, wskazywały na niego palcami i próbowały dogonić. Słońce raziło jej blade oczy, jednak nawet przez myśl jej nie przeszło oderwanie wzroku od gór, znajdujących się z kilometr dalej, oraz od czystego, błękitnego nieba. Dziewczynie nie ciężko było zauważyć różnice w faunie i florze, pomimo stosunkowo niedalekiego położenia obu krajów i musiała przyznać, że była tym wyjątkowo oczarowana. Mimo to zachowywała pasywny zachwyt, pozostając przy rodzicach poważną. Spąsowiałej minie przeczyły jedynie rozświetlone oczy.

— Nie ekscytuj się tak, Nephalio. Szlachciance to nie przystoi. I usiądź prosto, dziecko.

Dziewczyna spojrzała na matkę sceptycznie. Kobieta nie odrywała wzroku od książki, wyraźnie zafascynowana lekturą. Jej długie, spięte w kok włosy wypadały spod spinek, jednak szybko były automatycznie chowane za ucho ozdobione drobnymi, kryształowymi kolczykami identycznymi do tych posiadanych przez córkę.

— Nie ekscytuje się — zaprzeczyła Nephalia, poprawiając swój sposób siedzenia w momencie, w którym kareta podskoczyła na kamieniu, w efekcie czego kobieta nieomal nie uderzyła głową o sufit. — Zastanawiam się nad tym, skąd tak wysoka temperatura w Ionii, w której zazwyczaj jest stosunkowo ciepło, ale nigdy gorąco.

— Nawet natura czuje nadchodzące niebezpieczeństwo.

— Co to za biadolenie, Dalith? Żadne niebezpieczeństwo nie nadchodzi i nie nadejdzie. Twoje gadanie nie ma sensu, kochanie — oburzył się siedzący obok mężczyzna, będący ojcem Nephalii, a mężem Dalith.

Otello w przeciwieństwie do żony należał do osób towarzyskich i entuzjastycznych. Pomimo bycia wojennym taktykiem negował wszystko co z wojną było związane, w tym opinie wszystkich szlachciców. Była to kwestia tego, że jako jeden z nielicznych nie uważał agresji za dobre rozwiązanie konfliktów. Lepiej od myślenia wychodziła mu bowiem rozmowa i to mógł potwierdzić każdy kto zamienił z nim chociażby słowo. Otello był charyzmatyczny, a ta cecha była w Demacii niezwykle ceniona przez lud i szlachtę. Jedyną osobą o równie magnetycznej osobowości była Luxanna Crownguard.

— Jesteś za dużym optymistą, Otello. Jedynie głupcy lekceważą Noxus.

— Dalith, sama dobrze wiesz, że ich nie lekceważę. Zwyczajnie uważam, że nie dojdzie do wojny. W obecnych czasach jest to dla nas kompletnie nieopłacalne. Czas zacząć chodzić na kompromisy.

— Noxianie nie wiedzą czym są kompromisy tato. My też nie. Ludzie mają to do siebie, że są wyjątkowo chciwi. A w Noxusie poza ludźmi są jeszcze te wszystkie nieprzyjemne stworzenia. Nie możemy wszyscy wiecznie jedynie odpierać ich ataków — zauważyła Nephalia kierując sceptyczne spojrzenie na rodziciela, który westchnął męczeńsko kończąc tym samym rozmowę. O ile z żoną mógł kłócić się godzinami, tak z córką nie potrafił. Dziewczyna zawsze znajdowała rozsądne argumenty, by przekonać go do swojej racji.

Kareta ponownie podskoczyła na kamieniach, a wraz z nią pasażerowie. Daliph wyjrzała za okiennice prychając gniwnie.

— Skaranie boskie z tymi drogami. Czy nie mogą ich lepiej zbić jak w Demacii? U nas chociaż droga do stolicy jest pięknie ułożona, żeby lepiej się podróżowało. To był zły pomysł tu przyjeżdżać.

— Nie mogliśmy odmówić królowi. Jego rozkaz jest święty, zwłaszcza, że większość rodów go poparło. Lux jest za młoda, żeby nas reprezentować, poza tym sama też by nie pojechała — rzuciła Nephalia poprawiając niesforne kosmyki białych jak śnieg włosów, będących dziedzictwem po matce.

— Luxanna? Siostra Garena? Nie widzę w niej dyplomatki. To zbyt narwana dziewczyna.

— Nie znasz jej, więc dlaczego ją oceniasz, mamo? — oburzyła się młoda kobieta mrożąc matkę spojrzeniem. Dalith jednak nie ugięła się pod wzrokiem córki, zamiast tego uniosła głowę z dumą.

Nie od dziś wiadome było, że białowłosa nie przepadała za blond szlachcianką, która działała jej często na nerwy, buntując jej córkę przeciwko niej. Przeciwieństwem młodej Crownguard okazał się jej brat – Garen, który był ulubieńcem kobiety. Gdy ta dowiedziała się o jego związku z jej córką nie posiadała się ze szczęścia. Była również najbardziej zawiedzioną osobą, gdy dowiedziała się o niedawnym rozstaniu Nephali z nim. Korzystając z każdej możliwej okazji posypywała jeszcze świeże rany solą.

— Lux jak nikt inny nadaje się na dyplomatę. Spędziłam z nią wystarczająco dużo czasu, żeby wiedzieć do czego jest zdolna. Znam ją aż za dobrze w przeciwieństwie do ciebie. Jesteś do niej zniechęcona, bo pokazała mi, że można kochać świat, zamiast ciągle się kisić i siedzieć zamknięta w złotej klatce. Naprawdę nie pozwolę ci jej obrażać w mojej obecności.

— Otello, pozwalasz, żeby się tak do mnie odzywała?! — warknęła kobieta zerkając na męża, który jedynie wzruszył ramionami i spojrzał w okno.

— Czy chcesz, czy nie, to Neph jest dorosła. Jeśli taka jest jej opinia powinnaś ją uszanować.

Daliph wywróciła oczami wracając do czytania książki; Krzywiła się lekko przy każdym dołku w który wpadły koła karety, jednak nie odezwała się ani słowem. Nephalia oparła spojrzała w niebo i lekko zagryzła wargę widząc w niewielkiej oddali morze, którym zaledwie kilka godzin temu przemierzali. Droga była długa i męcząca, przez cały teren Runeterry, a problemy w podwójnym mieście jedynie pogorszyły sprawę i cała podróż wydłużyła się o dwa dni. A wszystko przez ucieczkę przestępcy.

Cały świat stawał na głowie, a Neph zdawała sobie sprawę, że niewiele czasu minie, aż i w Demacii stanie się coś o czym będzie mówił świat. Ucieczka Urgota bowiem dotarła niemal od razu do Ionii o czym szlachcice przekonali się już w porcie. Kwestią czasu było, aż Nephalia otrzyma list od Lux z tą plotka, zapewne już mocno przyozdobioną w nowe fakty. W końcu cała historia musiała przejść przez cały Noxus, i tak aż do Wysokiej Srebrzystej, a oczywistym było, że ludzie wszystko podkoloryzują. A od tego, żeby określić co było prawdziwe w tym momencie była ona.

— Właściwie dlaczego Navori? — zapytała nagle Nephalia przerywając ciszę.

— To stolica, to oczywiste Neph. Nikt nie zaatakuje stoli- Dobrze, zaatakowali ją kilka razy, ale nigdy nie udało im się jej podbić, a to naprawdę wiele znaczy. Poza tym widzisz. Zazwyczaj buduje się stolice tak by były jak najcięższe do pokonania, a w tym wypadku tak jest. Z jednej strony zakon Kinkou, z drugiej góry. Zaatakować w tym momencie można z dwóch stron, a jedynie szaleńcy porwaliby się na dwie pozostałe. Chociaż po tych ludziach spodziewać się można wszystkiego.

— Powiedzmy. Nie każdy człowiek z Noxusu to Draven, tato. Niektórzy korzystają z mózgów.

— Powiedzmy — prychnął mężczyzna uśmiechając się złośliwie w stronę córki, która podobnie jak jej matka chwilę wcześniej wywróciła oczami. — Chyba wjeżdżamy do miasta.

— Skąd taka myśl?

— Sama spójrz Daliph. — Otello wskazał dłonią mijane przez nich mury unosząc brew i kręcąc głową. Nephalia zachichotała cicho kompletnie rozluźniona. — Dobrze, że to już koniec tych męczarni. W końcu w domu.

— Jakim niby domu? — oburzyła się białowłosa zamykając z hukiem książkę. Marszcząc brwi spojrzała groźnie na męża. — Nasz dom jest w Wielkim Mieście Deamcii. Przy królu i reszcie szlachty, a nie w jakimś kraju w którym nawet nie mają wyrównanych dróg.

— Mylisz się, Daliph — zaśmiał się wesoło Otello zakrywając usta dłonią. — Dom jest tam gdzie rodzina. A mi się wydaje, że jesteśmy w komplecie. Poza tym będziemy tam często wracać. — Objął kobietę ramieniem nie tracąc rezonu i patrząc na córkę. — Ty nie bądź dla swojego mężczyzny takim zmartwieniem Neph, bo sam osobiście złożę mu kondolencję. Módlmy się, żebyś po mamie miała jedynie ten cudowny wygląd. — Dziewczyna prychnęła rozbawiona nagłą próbą wyrwania się matki z uścisku i słowami ojca, a także sykiem jaki rozniósł się po karecie, kiedy siwiejący szatyn nawet przez moment nie pomyślał o puszczeniu kobiety.

Miasto już na pierwszy rzut oka różniło się od demaciańskich. Było skromne, głośne, pełne różnie ubranych ludzi, którzy byli także vastajami. Różnorodność przebijała się z każdej strony, a masa kolorów atakowała wzrok oczarowanej kobiety. Przejeżdżali właśnie główną ulicą i wszyscy mieli okazję przyjrzeć się zwykłym mieszkańcom. Ubrani raczej biednie, wcale nie wyglądali na smutnych, czy zmarnowanych. Zamiast tego wszyscy widząc demaciańską flagę machali w stronę przybyszy z odległego zachodu, którzy przyjechali w sprawie współpracy międzypaństwowej. Większość mieszkańców miała delikatną, orientalną urodę, tak bardzo różniącą się od tej z drugiego kontynentu. Wyjątkiem był jeden mężczyzna stojący akurat w uliczce. Wysoki, umięśniony i skryty w cieniu. Zbroja połyskiwała, gdy pojedyncze promienie słońca odbijały się od metalu. Postać jednak od połowy klatki piersiowej była ciężka do rozpoznania, a jedynym co wyłaniało się z cienia były czerwone ślepia. Wojownik cofnął się w mrok w momencie, kiedy upewnił się, że choć jeden z przybyszy go widział.

— Tato, Ionia ma wielu silnych wojowników, prawda?

— Zgadza się Ne- — Mężczyzna nie dokończył czując uderzenie w przeponę. Puścił żonę, która prychnęła, niczym rasowy kot i korzystając z okazji zdzieliła go dodatkowo książką w łeb.

— Może to cię uczy trzymać łapy przy sobie.

— Oh, Dalith... Moja kochana żono! Jesteś zdecydowanie zbyt brutalna!

— Tato, możesz odpowiedzieć na moje pytanie? — zaczęła się niecierpliwić młoda kobieta, wychylając się lekko, by spojrzeć na oddalający się zaułek.

— Ah, tak! Wybacz córeczko. Ionia ma wielu silnych ludzi. Choćby Irelia do której zmierzamy. Ulokuje nas u siebie, dopóki nie dokończą naszego domu. Jeśli poprosisz może da ci pokaz swoich umiejętności. Wierz mi, że we władaniu ostrzami nie ma sobie równych.

— Dlatego nienawidzę Ionii. Gdyby to do Demacii mieli przyjechać z drugiego końca świata dom stałby już dzień po dowiedzeniu się o tym. Ludzie tu strasznie się wleką. Jeszcz ich technologia. Doprawdy, barbarzyństwo.

— Nie zdziwię się, jeśli nas zabiją. Masz złe podejście do całej tej sytuacji, mamo.

— W przeciwieństwie do ciebie umiem się zachować. Kto to słyszał odmawiać zaręczyn przy samym królu. Nie dziwota, że Garen cię zostawił.

— Faktycznie, po trzech tygodniach związku mam przyjąć zaręczyny. I co jeszcze? Może w przeciągu dziewięciu miesięcy urodzić małe Garedziątka? W życiu.

— Przemyśl to dziewczyno. Nie robisz się coraz młodsza, a wygląd przemija. Ja w twoim wieku już byłam w ciąży.

— Do cholery! Mam dopiero dwadzieścia cztery lata! Nie będę się w tym wieku bawiła w dzieci.

— Słownictwo Nephalio!

— Dalith, daj jej spokój — wtrącił Otello wzdychając ciężko. — Zaraz będziemy na miejscu więc lepiej, żebyście obie się uspokoiły. Mamy dobrze wypaść bo reprezentujemy całą Demacie. Proszę was obie. Szczególnie ciebie Nephalio. Wiem jak niewyparzony potrafi być twój język. Twoja matka jakiego zdania by nie miała, zawsze potrafi zachować milczenie, gdy wymaga tego sytuacja.

— Jasne — prychnęła białowłosa opierając się wygodnie o siedzenie i zerkając za okno. Słońce było już nisko na horyzoncie. — Szybko dojechaliśmy...

— Nie powiedziałabym. Skończyłam książkę — mruknęła Dalith pokazując grube tomiszcze. — Pół drogi byłaś zamyślona. Nic dziwnego, że nie poczułaś upływu czasu. Jak już się budziłaś z letargu musiałaś zadawać pytania ojcu. Innymi słowy jakoś sobie ten czas zagospodarowałaś. Szkoda że mało produktywnie. — Dziewczyna zignorowała słowa matki i spojrzała na błyszczące w słonecznym świetle Placidium, które nawet z ogromnej odległości wydawało się niemal mistyczne.

Gdy tylko kareta się zatrzymała słońce było już na skraju horyzontu, a księżyc zaczynał oświecać Iońskie ziemie. Szlachcice zebrali się szybko wychodząc z powozu, kolejno zaczynając od głowy rodu. Otello, jako przedstawiciel rodziny Bravefall wyszedł pierwszy, by zaraz za nim pojawiła się jego żona, a na końcu córka. Dziewczyna strzepnęła niewidzialny kurz ze spódniczki dopiero po chwili wpatrując się w wojowniczkę przed nią. Niewiele wyższa od niej o długich i czarnych włosach, które jako pierwsze rzuciły się w oczy Naphelii. Kobieta była piękna, miała delikatne, dumne rysy, a także lekki uśmiech na twarzy. Drugą rzeczą, którą białowłosa zrobiła, było spojrzenie w oczy obiektu jej zainteresowania. Błękitne tęczówki również przewiercały ją wzrokiem, jakby obie badały nieznany grunt i w ten sposób próbowały zorientować się, czy osoba przed nią na pewno jest tym kim sądziły, że będzie.

— Witaj panienko. Jestem Otello Bravefall. Razem z rodziną zostaliśmy wysłani w celach dyplomatycznych z Demacii. Pozwól więc przedstawić ci moją żonę, Dalith i córkę, Nephalie. — Uśmiech kobiety nieco się poszerzył, a ona sama jakby nieco się wyluzowała. Spojrzała na siwiejącego mężczyznę z szacunkiem i uznaniem.

— Jestem Irelia Xan. Miło mi pana poznać i cieszę się na możliwość współpracy naszych krajów. Jeśli pozwolicie pominąć mi resztę zbędnej etykiety, chciałabym was zaprosić na kolację. Napewno jesteście wykończeni podróżą.

— Panienko Irelio!

— Co za dziewczyna! Dobrze wiedzieć, że nie musimy się trzymać sztywnego protokołu i możemy spokojnie porozmawiać — odezwał się uradowany Otello klaszcząc w dłonie i uśmiechając się wesoło do kobiety. — Tak się składa, że jesteśmy bardzo głodni.

— Otello!

— Tato!

— Dziewczynki, dajcie spokój. Jakiś czas będziemy mieszkać u panienki Irelii. Możemy więc spokojnie zapomnieć o formalnościach. — Mężczyzna potargał włosy kobiet tym samym doprowadzając je do szału. I o ile Nephalia zaczęła poprawiać zmierzwione włosy, tak Dalith zamachnęła się książką, którą ku swojej irytacji nie trafiła.

— Zapraszam, nasi słudzy zabiorą bagaże do państwa pokoi. Mam rozumieć, że dla państwa osobna sypialnia? — zapytała Irelia wskazując dłonią na rodziców Nephalii, którzy kompletnie zajęci słownymi przepychankami nawet nie zwrócili uwagi na panią domu.

— Nie trzeba. Przejdzie im. Może wyglądają na takich co najchętniej by się pozabijali, przynajmniej ze strony matki, to w rzeczywistości wskoczyliby za sobą w ogień. Prowadź, im szybciej zaczniemy się oddalać tym szybciej zrozumieją, że nie są na własnym podwórku — powiedziała spokojnie najmłodsza latorośl rodziny Bravefall, co Xan skwitowała jedynie śmiechem.

— A więc w drogę! — zawołała przechodząc przez otwarte drzwi. Zaraz za nią ruszyła białowłosa, aż w końcu jej rodzice.

Dom był duży i co prawda, zdecydowanie mniejszy niż ten należący do szlachciców jednak dekoracje nadawały pomieszczeniom ciepła, podobnie jak drewno i ciepłe kolory, tak różniące się od demaciańskich marmurów i wszechobecnej bieli, pustki z bogatymi, płytkimi obrazami i gobelinami na ścianach. Tu Nephalia czuła się zdecydowanie lepiej. Minęli schody prowadzące na wyższe piętro, by przejść przez otwarte pomieszczenie. Idąca za Irelią dziewczyna miała niewielkie szanse zorientować się gdzie dokładnie weszli. Dopiero po chwili zorientowała się, że obok stoi ktoś jeszcze. Zaledwie moment później brunetka wskazała dłonią wysoką, elegancką kobietę, której aura uspokajała nawet zdenerwowaną Dalith.

— Moi drodzy goście, to Karma, moja dobra przyjaciółka, silna wojowniczka, a także osoba, która jako pierwsza wyraziła aprobatę i chęć przyjęcia was w nasze skromne, iońskie progi. Jest podobnie jak ja, waszą poręczycielką i mam nadzieję przyszłą przyjaciółką. Karmo, to Otello Bravefall raz z rodziną, żoną Dalith i córką Nephalią.

Karma spojrzała łagodnie na wszystkich zebranych delikatnie pochylając głowę w geście szacunku, by chwilę później przemówić delikatnym, melodyjnym głosem, który od razu znajdował w pamięci słuchacza własne miejsce.

— Miło mi was wszystkich widzieć. Może najpierw siądziemy do stołu. Pomówimy w trakcie kolacji. Co prawda, dom należy do Irelli, ale mogę poręczyć za jej kucharza. Przyrządził najznamienitsze posiłki całej iońskiej kuchni. Jestem pewna, że wam zasmakują.

— Spokojnie Karmo, nie musisz być taka oficjalna, to na prawdę dobrzy ludzie — zaśmiała się Irellia, by w zamian otrzymać długie, natarczywe spojrzenie "Oświeconej".

— Wiem Irellio. Czuję, spokojnie. Usiądźmy więc do stołu.

Nephalia zajęła miejsce na poduszkach, pamiętając czego uczono ją przed przyjazdem do Ionii. Usiadła na swoich łydkach prosto, obserwując smacznie wyglądające jedzenie, głównie owoce morza i ryż, które w Ionii były wyjątkowo powszechne, a w chociażby Demacii były luksusem, na który niewielu poza szlachtą mógł sobie pozwolić. Jej wzrok następnie skierował się na siedzącą naprzeciwko niej Karmę. Sama zdziwiona była usadzeniem ich, jednak po czasie zorientowała się, że to ona za bardzo wyrwała się do przodu i to jej ojciec powinien zająć miejsce po lewej Irelli. Nie chciała nawet patrzeć w stronę matki, by zobaczyć w jej oczach szau. Wolała zamiast tego przyjrzeć się kobiecie na przeciwko. Karma miała łagodne rysy, spięte w elegancki i zapewne czasochłonny kok. Jej ubiór różnił się od tego Irelli. Na myśl dziewczynie bardziej od wojowniczek przywodziła bardziej kapłankę.

— Częstujcie się, to wszystko jest dla was. Oczywiście możecie zadawać pytania na nasz temat, pozwoli nam to się poznać — dodała szybko Irellia chwytając pałeczkami kawałek pieczonej ryby.

— Co miała panienka na myśli mówiąc, że czuje? — zapytał Otello odrazu idąc w ślady młodej wojowniczki.

— Karma wystarczy. Nie trudno wyczuć od człowieka to co dobre. Z pana córki wylewa się ta dobroć z każdej strony, podobnie jak z pańskiej żony. Ma pan wspaniałe kobiety u swojego boku.

Nephalia powstrzymała się przed prychnięciem, by nie urazić niechcący Karmy, jednak wizja jej matki z której dobro miało się "wylewać" była dla niej zdecydowanie dziwna. Sama dość nieporęcznie złapała za kawałek dziwnego mięsa w panierce. Nie odważyła się jednak zapytać co je. Wystarczyła jej świadomość, że jest to wyjątkowo smaczne.

— Ile masz lat, Nephalio? — odezwała się Irelia w trakcie nakładania nowej porcji ryżu, chociaż nieliczni prawdopodobnie byliby w stanie zauważyć, kiedy zniknęła pierwsza miska.

— Dwadzieścia cztery. A wy, Irelio, Karmo?

— Cóż, ja jestem w twoim wieku — rzuciła zdawkowo Irelia, zaczynając jeść wcześniej nałożone białe ziarenka.

— Więcej od was.

— Wiesz Neph, Karma nie lubi mówić o swoim wieku, bo czuje się staro. Do dziś nie dowiedziałam się, ile ma lat, ale dobra próba. We dwie ją przyciśniemy i dowiemy się tego!

— Wątpię — zgasiła entuzjazm kobiety Karma wpatrując się w swoją miskę ryżu zamyślona. — Prosiłabym was o zbytnie nie kręcenie się po zmroku w mieście. Mamy ostatnio duży problem z drobnymi złodziejaszkami, a nie chcemy, by nasi goście mieli nieprzyjemność z jakimś się spotkać. Jeśli chodzi o spotkania starszyzny jak najbardziej jest pan zaproszony. Niestety jeśli chodzi o ciebie Nephalio i panią to starszyzna nie wyraziła na to zgody. Informacje w trakcie narad są mocno poufne i zazwyczaj omawiane są w niezwykle wąskim gronie.

— Udało nam się ich przekonać, aby pan mógł w nich uczestniczyć. Właściwie uważam, że to nawet konieczne. Jeśli mamy ze sobą lepiej współpracować musimy wiedzieć co dzieje się w naszych krajach. To pozwoli wymyślić ewentualny plan obrony przed Noxusem i przewidzieć ich następny cel.

— To logiczne. Bez zaufania współpraca byłaby niemożliwa. Poza tym mówimy o Noxusie, który jest krajem wojowników. Co prawda nie każdy z nich jest super rozgarnięty, jak chociażby ten sławny Draven. "Wielki Oprawca" nie wydaje się wcale tak wielkim zagrożeniem, jak to wynika z historii — wtrąciła Dalith, co spotkało się z zirytowanym spojrzeniem Nephalii oraz niedowierzającym pozostałej części grupy.

— Draven może nie do końca grzeszy inteligencją, ale jest cholernie silny. Sam fakt, że "Ręka Noxusu" – Darius jest gotowy ruszyć mu z pomocą w każdej, nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji robi z tego "niewielkiego zagrożenia" ogromne zagrożenie. Razem z Dariusem zjawi się armia. To nie jest takie kolorowe, mamo. Wszystko co robi Noxus może i jest na pierwszy rzut oka głupie i nieprzemyślane, ale prawda jest taka, że mogą sobie na to pozwolić. Nikt w Demacii nie rzuci się, żeby ratować jednego człowieka, który niczym zbytnio się nie wyróżnia, chyba że mówimy o królu i księciu, ale w innym wypadku nikt, dosłownie nikt im nie pomoże.

— Nephalia ma rację. Draven nawet w pojedynkę stanowi zagrożenie, a wojowników Noxus ma pod dostatkiem. I niestety muszę przyznać z niechęcią, że ciężko byłoby ich pokonać w obecnej sytuacji. Gdybyśmy się nie zjednoczyli, być może za rok, dwa, Noxus podbiłby nasze kraje po kolei. Demacia, Ionia, Freljord, Shurima... Wszystko powoli stałoby się imperium Noxusu. — Głos Karmy przepełniała powaga z wyczuwalną goryczą. Białowłose kobiety przeszły dreszcze, mężczyzna jedynie zawiesił swój wzrok na żonie.

Zagrożenie nadchodziło i nikt nie śmiał przeczyć. Cisza zalała całe pomieszczenie, w którym rozbrzmiewały już jedynie uderzenia sztućców i pałeczek o miseczki z jedzeniem. Było to jednoznaczne z zakończeniem rozmowy, która z zabawnej i przyjemnej, przerodziła się w myślenie o przyszłości.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top