Mara Morfeusza ~ część trzecia

Tafla jeziora byłaby błoga i nienaruszona, gdyby William nie zakłócał wiosłami jej harmonii.
Ciemnobłękitny kolor wody wprawiał chłopca w nostalgiczny nastrój, a plusk fal, uderzających o drewnianą łódkę, zdawał się tworzyć muzyczne tło. Szalupa, w której siedział ,była już lekko podniszczona i skrzypiała boleśnie, jakby chłopak nie był pierwszym śmiałkiem, który mierzył się z przestworzem otchłani.
Był wyczerpany, a mięśnie w ramionach płonęły mu od wysiłku. Jego ciało nie było przystosowane do takiej katorgi — chłopak był smukły i sprytny, ale z postury przypominał raczej chuderlawą dziewczynkę niż Goliata.
Odbił już spory kawałek od brzegu i ani myślał zawracać. Zaprzestał jednak wiosłować, odkładając wiosła do łodzi, by na chwilę odpocząć i nabrać sił. Na chwilę przymknął oczy i zacisnął dłonie na drewnianej ławce, na której siedział. Wiatr ustał, nie poruszając najmniejszym źdźbłem i nie otaczając Williama słodkim podmuchem, który ostudziłby jego zlane potem ciało. Chłopak przetarł czoło dłonią i powoli zmierzył okolice wzrokiem.
Szpiczaste czuby drzew odznaczały się na tle miałkiego nieba. Las wydawał się tak ponury i zdradziecki, William odetchnął z ulgą, iż w tamtej chwili nie kluczył między drzewami. Bał się puszczy tak bardzo, że nie potrafił długo wpatrywać się w knieje z obawy, że dostrzeże kogoś na skraju gąszczu. Czarne ptaki latały ponad jego głową, przecinając na wskroś szare sklepienie i złorzeczyły mu ponuro. Jego wzrok zatrzymał się na małej, drewnianej chatce, znajdującej się na odległym brzegu. Przyćmione pomarańczowe światło, padające z okna, było jego latarnią morską, do której zmierzał jak ćma do świecy. Wiedział, że musi tam dotrzeć, chociaż nie był gotowy na to, co miał zastać. Niczego nie zakładał i nie miał pojęcia, kto mieszkał w domku, ale potrzebował schronienia. Oszukiwał się, że właśnie tam je znajdzie.
Will musiał przed zmrokiem dotrzeć do bezpiecznej przystani. Zdawał sobie sprawę, że uchodzi raczej za marnego pływaka, dlatego nie chciał ryzykować. W dodatku czuł w powietrzu zapach deszczu. Mimo bólu ramion chwycił ponownie wiosła, od których na dłoniach miał już odciski. Zanurzył je w wodzie i spojrzał ponownie na ciepły blask bijący z okna chaty. Zazgrzytał zębami z bólu i wyobrażał sobie, że siedzi przy rozgrzanym do czerwoności palenisku, grzejąc stopy otulone ciepłymi skarpetami. Zamknął oczy i w wyobraźni widział duży kominek z kamiennym gzymsem. Iskierki przeskakiwały wesolutko, a trzaski palonego drwa były przyjemne dla uszu. Trzymał w dłoniach garnuszek herbaty, a wygodny fotel okryty był mięciutkim kocem, który czule łaskotał jego skórę.
Chłopak otworzył oczy, dopiero kiedy usłyszał głuchy trzask, a jedno z wioseł natrafiło na przeszkodę. William w pierwszej chwili niczego nie dostrzegł, bo mgła osiadła na szklistej tafli jeziora. Przestał wiosłować i wpatrywał się w wodę ze zmarszczonymi brwiami, próbując odszukać pień lub spory głaz, w który uderzył. Otchłań jednak była nieprzenikniona, a jego spojrzenie ginęło w ciemnobłękitnej toni. Dopiero kiedy ponownie zanurzył wiosło, jego wzrok rozpoznał bliżej nieokreślony kształt, który wypłynął z głębin nieopodal jego szalupy.
W pierwszej chwili William myślał, że to kawał pnia, ale dostrzegł białe płótno, kołyszące się na wodzie. Chłopak odłożył jedno wiosło, a drugim zręcznie trącił sukno raz, drugi, trzeci, aż wreszcie zrozumiał, że nie był to kawałek drewna.
Za kolejnym razem biały materiał zmienił położenie, a William ujrzał kobietę, której usta były zsiniałe, oczy zamknięte, a policzki zapadnie. Odcień jej twarzy komponował się z białym materiałem sukni, a jasne kosmyki kłębiły się wokół drobnej twarzy. Zwłoki dziewczyny unosiły się bezwiednie na wodzie, a przerażony chłopak zacisnął mocniej dłonie na wiośle, żeby ukryć drżenie. Wpatrywał się w nią długo, bo wyglądała tak spokojnie, jakby odpoczywała. Miał wrażenie, że za chwile uśmiechnie się do niego promiennie. William otrząsnął się z marazmu i próbując myśleć trzeźwo, po raz kolejny dotknął ciała umarłej, tym razem jednak delikatnie. Przysunął je jak najbliżej szalupy, żeby wciągnąć do środka i zabrać z sobą na brzeg. Will zapomniał o strachu, ponieważ wmawiał sobie, że jeszcze może uratować kobietę. W domku, do którego zmierzał, na pewno ktoś udzieli im pomocy. Jego szalupa była przecież dużo bezpieczniejsza niż topielisko. Nic w niej nie groziło.
Chłopak nachylił się i chwycił z całych sił dziewczynę za ramiona. Przecenił jednak swoje możliwości, bo ciężar jej ciała przeważył go i pociągnął w otchłań. Will zachłysnął się wodą, a jej niska temperatura ostudziła jego odwagę. Wynurzył się po kilku sekundach, uporczywie kaszląc, żeby pozbyć się wody z płuc. Chłopak drętwo wymachiwał ramionami i nogami, byle tylko utrzymać się na powierzchni. Przetarł oczy i rozejrzał się gorączkowo, ale nigdzie nie zauważył kobiety i nie wiedział, czy był bardziej przerażony jej zaginięciem, beznamiętną otchłanią pod jego stopami czy swoją nieporadnością pływania.
Walcząc z głębią, która napawała Williama lękiem, bo tkwił w jej sidłach, chwycił kurczowo brzeg łodzi. Knykcie pobielały mu od mocnego ucisku, a chłopak przycisnął czoło do drewna, czując się odrobinę bezpieczniej. Wiedział, że wydostanie się z paszczy szafirowego odmętu i popłynie do domku. Zanim jednak Will wszedł do łodzi, obejrzał się przez ramię.
Nieopodal niego wynurzyła się owa kobieta, a jej zamglone oczy wpatrywały się w niego pusto. Dziewczyna rzęsy miała pozlepiane, ciemne i długie. Przekrzywiła głowę odrobinę w lewo, a potem otworzyła usta, zupełnie jakby zapragnęła zacząć krzyczeć razem z nim.
— Dlaczego mi to zrobiłeś? — zapytała, a głos jej pełen był żalu.
Łzy spływały Williamowi po policzkach, niknąc w otchłani bezmiaru.
Nie rozumiał, czemu ogarnął go tak paniczny smutek, który wziął górę nad przerażeniem.
— Przepraszam — wyszeptał, chociaż doskonale wiedział, że kobieta go nie słyszy.
Czuł się winny, brudny i bezsilny. Patrzył na nią i zapragnął zrobić coś, cokolwiek, byle tylko ulżyć jej w cierpieniu. Znał jednak wysoką cenę tej pomocy i nie potrafił zdobyć się na odwagę. Był za to pewny dwóch rzeczy: pierwszej, że znał tę kobietę i drugiej, że będzie ona jego zgubą. Właśnie dlatego nie zamknął oczu, kiedy dziewczyna pociągnęła go na dno.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top