Rozdział XXII.
Nie wdawała się zbytnio w rozmowę o swoich planach, ale niespodziewane spotkanie podsunęło jej lepszy temat i postanowiła wykorzystać okazję. Jako że poufnie była powiązana ze sprawą i znała szczegóły, których nie podały media, podchody przyszły jej dosyć łatwo. Historię, którą wcisnęła Sławkowi w związku z morderstwem Jaworskiej, goszczącej na jej blogu, częściowo zmyśliła, żeby dowiedzieć się czegoś na temat kradzieży. Niestety Sławek zapewniał, że nic nie wie o tym, żeby kiedykolwiek okradziono ich ojca, a nawet gdyby tak było, to ten ktoś pewnie dawno już nie żył. Nie miała pojęcia czy tylko sobie żartował, czy mówił prawdę, ale w takim wypadku musiała dać już tej sprawie spokój, jak wcześniej polecił Krzysztof. Rozstała się ze Sławkiem, wsiadając do innego pociągu. Czekała ją kilkugodzinna podróż do Zagłębia, w którym nigdy nie była. Denerwowała się, bo z każdym kilometrem rosło w niej coraz więcej obaw. „To naprawdę świetny facet, był tancerzem i modelem, ale obecnie prowadzi zakład fotograficzny..." – echo słów Igora, kołatało się z tyłu głowy i wciąż trudno było jej w nie uwierzyć. Wiedziała, że zanim wyruszyła w tę podróż, powinna najpierw zadzwonić, uprzedzić go, ale zabrakło odwagi. Bo co miała mu niby powiedzieć? „Cześć, jestem Eliza. Twój stary znajomy, szef burdelu, właśnie mnie zwolnił, bo odkrył, że jesteś moim przyrodnim bratem" – prychnęła w myślach. A co, jeśli on też był w coś wplątany i dlatego jego drogi z Igorem nagle się rozeszły? Miała mętlik w głowie, a momentami czuła nawet zazdrość, bo mimo że pochodził z takiej pokręconej rodziny, ustawił się, a ona wciąż żyła na walizkach. Była niechcianym pomiotem i tchórzem, a tchórz obleciał ją tak, że gdy pociąg zatrzymał się na dworcu w Opolu, omal z niego nie wysiadła.
Niełatwo mu przyszło zwierzać się matce, a jeszcze trudniej ponownie zostawiać małego, jednak sama wyszła z tą propozycją i nalegała, żeby pomógł dziewczynie, skoro się w to zaangażował i sprawa nie została rozstrzygnięta do końca. Rozgryzał wątpliwości, racząc się domowym, jeszcze ciepłym ciastem i nie wiedział już, czy bardziej chodziło mu o starą, nierozwiązaną sprawę, czy bardziej o to, żeby znowu zobaczyć Elizę i na nowo wybadać sytuację. Tystus z kolei, był tak pochłonięty buszowaniem po nowym miejscu, że nawet nie zwracał na niego uwagi, a kiedy powiedział małemu, że musi wyjechać na dwa dni, nie wniósł sprzeciwu i jeszcze nazwał go frajerem. Nawet nie zganił za to syna, bo właśnie tak się poczuł, jak frajer. Musiał przełożyć też wycieczkę do Adrspach, gdzie chciał pokazać mu „Skalne Miasto" i ponownie zadzwonić do Elizy. Nie wiedział, gdzie się teraz znajdowała i czy rzeczywiście pojechała do Katowic, jak twierdził Igor. Nie miał powodu wierzyć facetowi, który też zmienił tożsamość, otrzymał jakiś dziwny status „ukrytego" świadka w sprawie afery narkotykowej, a co najciekawsze, rzekomo miał dwa zabójstwa na karku i oficjalnie leżał od kilku lat na cmentarzu. Dziwne było, że jako tajemniczy świadek tego rodzaju, nie został odesłany za granicę, ale to już nie powinno go zajmować. Martwił się o Elizę, bo dziewczyna ewidentnie przyciągała kłopoty, balansowała na krawędzi i w dodatku zadawała się z niebezpiecznymi ludźmi.
– Noclegownia znajduje się z tyłu. Musi pani zejść na dół, potem tunelem prosto i kierować się za znakami – wyjaśniła kobieta w informacji.
– Dziękuję... za pomoc – wymamrotała, ledwo widząc na oczy. Było jej wszystko jedno, w jakim pokoju się prześpi. Nie miała nawet siły, by zadzwonić po taksówkę i szukać po nocy hotelu. Odeszła od okienka, sprawdziła komórkę i ruszyła we wskazanym kierunku.
Noclegownia nie była taka zła, jak sobie wyobrażała. Czysta, aczkolwiek szorstka pościel, szafa i co najważniejsze, względny spokój. Zdarzało się, że spała w o wiele gorszych miejscach, gdzie wspólna łazienka, nie była jedynym minusem, ale mycie uznała za zbyteczne, bo w tej chwili potrzebowała jedynie snu. Tak jak stała, padła na łóżko, po czym podniosła się z powrotem, zdjęła trampki i zaraz zasnęła z kocem pod pachą.
Wybrał najkrótszą trasę przez A4 i dojechał na miejsce w niecałe cztery godziny. W sumie nawet lepiej, że nie musiał wracać do Warszawy, bo zajęłoby mu to dobre dwie godziny więcej. W duchu dziękował Wiśniewskiemu, że był w stanie jeszcze podrasować przechodzonego golfa i podczas jazdy, bicie kół nie odwracało jego uwagi. Miał zamiar wymienić go w przyszłym roku na coś nowszego, ale na razie jeździł, póki blacha była zdrowa i silnik pracował bez zarzutu. Teraz zajmowało go co innego. Musiał znać dokładną lokalizację, więc postanowił zatrzymać się w pierwszym lepszym motelu na kawę i wysłać do Elizy wiadomość.
Była tak przejęta SMS-em od Krzysztofa, że natychmiast dostała małpiego rozumu. W myjni, którą trudno było nazwać normalną łazienką, poślizgnęła się, wyrżnęła tyłkiem na płytki, po czym cofnęła się, by ponownie się opłukać, a potem jeszcze raz tam wróciła, bo zapomniała kosmetyczki.
– Zaraz zwariuję... – jęknęła, klepiąc się dla otrzeźwienia po policzkach, po czym w pośpiechu zaczęła szukać w torbie czystych ubrań. Jak na złość, telefon tym razem się rozdzwonił, wiec była zmuszona odebrać.
– Słuchaj, podaj mi dokładnie adres tego hotelu, to po ciebie podjadę. Nie będę kluczył, bo robi się straszny ruch.
Hotelu, dobre sobie – prychnęła w duchu.
– To dworzec i nie hotel, tylko noclegownia. A ty, gdzie teraz jesteś?
– W starej dzielnicy, jakaś fabryka. Odpal aplikację w komórce, którą ci kiedyś zainstalowałem, to zaraz cię znajdę. Masz ją jeszcze, czy skasowałaś?
– Mam.
– Mała?
– Słucham.
– Dobrze cię słyszeć.
Nie obmyślił nawet planu pobytu w tym mieście, bo znając niepochlebne opinie na temat sławnego na cały kraj komisariatu Szakala, którego „uciszyła" mafia, założył, że będzie on krótki. Dlatego uznał, że właśnie tam należało się udać w pierwszej kolejności, by dowiedzieć się czegoś o rzekomym bracie Elizy. Wolał dmuchać na zimne, nie błądzić i najpierw prześwietlić pacjenta, zanim ona się do niego zbliży. Wątpił, że był czysty jak łza, a nawet podejrzewał, że niespodziewanie dziwny cynk, mógł być podstępem i wmanewrowaniem jej w jakieś kolejne gówno. Dziwne wydawało mu się też to, że facet sam nie szukał z nią wcześniej kontaktu.
Z braku miejsca w okolicach dworca oraz natężającego się ruchu, był zmuszony wjechać na parking strzeżony i tam na nią zaczekać. Spóźniała się, więc nie marnując czasu, zaczął przeszukiwać Internet, by zlokalizować jakieś przyjemne miejsce, gdzie mogliby spokojnie porozmawiać i coś zjeść. Pociły mu się ręce i czuł dziwną euforię, ale nie obiecywał sobie zbyt wiele. Nie po tym, jak ją zostawił i doprowadził do takiej desperacji. Nie wiedział, czy była aż tak odważna, czy po prostu ryzykowała z jakiegoś innego powodu. Wygrzebał ze schowka jej lenonki i założył na głowę.
Na dworcu kupiła drożdżówkę, którą pochłonęła po drodze. Wolała nie ryzykować i nie próbować oferowanych w budkach kanapek dla podróżnych. Już po kawie z automatu było jej kwaśno w ustach, a w brzuchu formował się balon, choć pewnie bardziej z nerwów, niż z głodu. Podobała jej się ta aplikacja. Punkt, który wskazywał miejsce Krzysztofa, uspokajał, ale dopiero na widok jego samochodu poczuła silną euforię i wybuch niepohamowanej radości. Zatrzymała się przed szlabanem, by wysłać kolejną wiadomość:
Czekam przed wyjazdem.
Po tym, jak wyjechał, była pewna, że przestała go już obchodzić, a tu proszę. Zaskoczył ją w takim momencie i nadal nie mogła w to uwierzyć.
– Cześć – przywitała się, kiedy podjechał do niej z uchyloną szybą.
– Hej, mała. Wsiadaj, nie tamujmy ruchu.
Dziwne. Czuł się, jakby nie widzieli się przynajmniej rok, a nie tylko kilka tygodni. Poza tym, że była zmarnowana, wyglądała jakoś inaczej. Normalnie jak zwykła dziewczyna.
– Oddasz mi kiedyś okulary? – Usłyszał.
Ruch był coraz większy i w dodatku nie znał miasta, więc patrzył tylko na drogę.
– Nie – rzucił, uśmiechając się pod nosem. – Chyba że opowiesz mi w końcu, o co z nimi chodzi – dodał naprędce. Cieszył się, bo miał ją obok na siedzeniu i to było najważniejsze.
– Może kiedyś – mruknęła.
– Głodna?
– Niespecjalnie.
– Ja tak. – Skręcił według GPS we wskazaną ulicę, gdzie okazało się o wiele spokojniej. – Więc... Ten Igor dał ci cynk, ale co się właściwie stało?
– Nic, a co miało się stać? Poszłam do niego po laptop, potem postawił mi drinka i pogadaliśmy. Skojarzyliśmy pewne fakty i wyszło, że mieszkał w tym samym bloku co moja matka. Podobno przyjaźnił się z moim bratem – wyjaśniła.
– Przyjaźnił? Nie za stary jest? – Zdziwił się.
– Ja wiem, ma może około czterdziestki, a mój brat podobno trzydzieści, więc to tylko dziesięć lat różnicy, ale... – zawahała się.
– Co takiego?
– Nic, nie chcę teraz o tym rozmawiać. Lepiej powiedz, co u ciebie. Nie miałeś przeze mnie problemów po śledztwie?
– Żartujesz – parsknął. – I nie zmieniaj tematu, musisz mi wszystko opowiedzieć, łącznie z tym, o co chodzi z Martą – oznajmił poważnie. – Podobno jest tu jakaś swojska knajpka...
https://youtu.be/b7UtuE7vqw0
Nie podobał jej się zbytnio ten pomysł, bo od policji wolała trzymać się z daleka, ale ufała mu. Może rzeczywiście, najpierw należało dowiedzieć się czegoś więcej, bo sama też miała wątpliwości i różne podejrzenia. Zastanawiała się, czy nadgorliwość Krzysztofa była tylko zwykłym zboczeniem zawodowym, czy może wpadł już na jakiś trop...
– Witam. Krzysztof Zięty z komendy stołecznej. – Przedstawił się przy dyżurce, pokazując legitymację. – Mógłbym rozmawiać...
– Czego tym razem chce od nas stołeczna? – zapytał ktoś za ich plecami i ujrzeli gliniarza z teczką pod pachą, który właśnie schodził po schodach. – Witam, Michał Kasprylewicz. – Wyciągnął rękę z kieszeni, witając się najpierw z nią, a potem z Krzysztofem.
Pozornie grzeczny, ale wyglądał na cwaniaka. Brązowe włosy obcięte po wojskowemu, z lekkim zarostem na twarzy, dosyć dobrze zbudowany i nieco starszy od Krzysztofa, jak oceniła pobieżnie.
– Czy możemy gdzieś porozmawiać? – zapytał Zięty. – To dosyć delikatna sprawa – dodał.
– Tak, proszę za mną. – Mężczyzna wskazał na boczny korytarz.
– Dawid Rokicki... – Westchnął Kasprylewicz, a potem się wyszczerzył. – Cóż za niesamowity zbieg okoliczności, bo tak się składa, że znam go osobiście i to nawet bardzo dobrze – oznajmił zjadliwie. – Niestety pierwsze słyszę o czymś podobnym, bo z tego, co mi wiadomo, rodzice nie żyją i jest jedynakiem. – Przeniósł wzrok na Elizę z dziwnym uśmieszkiem.
Krzyśkowi niezbyt podobał się ten facet. Pewność siebie i napuszona postawa, jednak skoro znał jej brata, to połowę kłopotu mieli z głowy. Teraz tylko czekał na jakieś rewelacje, po których wyjaśni się reszta. Patrząc kątem oka na Elizę i jej zaciśnięte pod stołem piąstki, w tej chwili bardzo chciał się mylić w swoich podejrzeniach.
– Jestem przyrodnią siostrą i nie mieszkałam z Rokickimi... – zaczęła niepewnie. – Matka mnie nie chciała, trafiłam do domu dziecka, a potem do rodziny zastępczej. Mieliśmy innych ojców, o czym sama niedawno się dowiedziałam – wyjaśniła, na co Kasprylewiczowi wyraźnie zrzedła mina.
– Rozumiem, ale jak w takim razie mam wam pomóc i o co konkretnie chodzi?
– O informacje – wtrącił się. – Czy był notowany, a jeśli tak, to za co. Od tego zależy, czy pani Kowalska zechce nawiązać z nim kontakt...
– Zaraz – rzuciła znienacka. – Nie jestem już taka pewna, czy chcę to wszystko wiedzieć – dokończyła cicho.
– Spokojnie – rzucił Kasprylewicz. – Pan Rokicki nie był karany i jest przykładnym obywatelem, za co mogę poręczyć, ale skąd w ogóle pomysł, że mogłoby być inaczej i kto pani podał te namiary? – Zainteresował się, po czym jeszcze raz wnikliwie przyjrzał się kartce.
– Prowadziłem sprawę zabójstwa – ponownie zabrał głos Krzysztof.
– Zabójstwa? – Zdziwił się i odsunął na fotelu.
– Marty Jaworskiej, pewnie pan słyszał. – Wbił w niego wzrok i wyczuł, że coś było grane z tym adresem, a może z pismem na kartce?
– Ach tak, racja. Nadkomisarz Zięty... – Uśmiechnął się z przekąsem. – Jasne, chyba wszyscy słyszeli, ale nie skojarzyłem tej sprawy ze stołeczną. – Cmoknął, świdrując Elizę.
– Pani Kowalska naprowadziła nas na trop, a w tej chwili badamy sprawę morderstwa jej przyrodniej siostry. Z trudem, ale w końcu zdołaliśmy dojść do jej biologicznych rodziców – skłamał gładko. – Pan Rokicki natomiast, nie ma z tym żadnego związku, to czysta ciekawość i sprawa osobista – dodał szybko dla wyjaśnienia.
– Hmmm... Rozumiem. Więc to chyba już wszystko, prawda?
– Tak, dziękuję. – Krzysztof podniósł się z siedzenia, a za nim Eliza.
– Dziękuję panu za informację i do widzenia – pożegnała się.
– Życzę powodzenia – rzucił za nimi Kasprylewicz.
– Dziwny facet – mruknęła, kiedy tylko opuścili komendę.
– Przynajmniej wiesz, że nie jedziesz na spotkanie z jakimś gangusem – skwitował. – Przepraszam, że cię tu zaciągnąłem, ale rozumiesz...
– Tak, zboczenie zawodowe, ale sama nie wiem... – zająknęła się – czy powinnam to robić. A jak mnie wyśmieje albo...
– Daj spokój. – Objął ją ramieniem i poprowadził do auta. – Jedźmy i nie traćmy czasu, bo mam tu jeszcze coś do załatwienia – dodał tajemniczo.
– A co potem? Wracasz do...? – zawahała się, opuszczając wzrok.
– Pomyślimy, mam dwa dni i wszystko zależy od ciebie, a teraz wsiadaj – ponaglił ją.
„Ode mnie? A to dopiero nowość!" – skakała w duchu ze szczęścia.
Nie był to jakoś specjalnie duży salon. Ot, mały lokal w pasażu, ale ruch, wskazywał, że miał branie. Za biurkiem stała drobna blondynka z pasemkami we włosach i właśnie podawała kopertę jakiemuś facetowi. Za nim czekało w kolejce trzech innych oraz kobieta z dzieckiem na ręku. Krzysztof został na zewnątrz, żeby gdzieś dzwonić, więc musiała zmierzyć się z tym sama. Dziwnie się czuła, miała suchość w gardle i nie sądziła, że będzie się tak denerwowała. Odwróciła się do ściany, żeby przejrzeć portrety za szybą. Nagle w oko wpadło jej zdjęcie, a właściwie twarz, którą kilkanaście minut temu widziała. Gliniarz siedział dumnie w fotelu, w pełnym umundurowaniu, a obok przyciskała się do niego jasnowłosa dziewczynka, trzymając go za szyję. Nie trudno było się domyślić, że był jej ojcem, jednak uznała ten przypadek za dziwny i nie mogła oprzeć się wrażeniu, że coś tu było nie tak...
– Kochanie, wychodzę. Trzymaj się i do potem. – Usłyszała gdzieś z boku.
Spięła się, natychmiast opuściła lenonki i podążyła za głosem. Wysoki mężczyzna pocałował blondynkę w usta, przewiesił na ukos torbę i ruszył do wyjścia, nasuwając po drodze okulary przeciwsłoneczne na nos. Cofnęła się, żeby nie stać mu na drodze, a potem podreptała za nim aż na ulicę...
„Krzysiu, gdzie jesteś?" – panikowała w myślach, rozglądając się na boki. Nie miała czasu na szukanie go i dzwonienie, ponieważ mężczyzna zdążył już odblokować zamek i na swoich długich nogach zbliżył się do granatowego samochodu...
– Dawid Rokicki? – zawołała nieśmiało, czując, że z wrażenia za chwilę klapnie tyłkiem na chodnik.
– Słucham? – Odwrócił się, po czym podsunął okulary na czubek głowy, na co wykonała to samo.
Następnie otworzył usta i z zaciekawieniem postąpił krok w jej stronę. Ona nie miała tyle władzy, żeby nawet oderwać się od chodnika. Po prostu stała jak zamurowana, rozdziawiając buzię...
„Matko, dlaczego nam to zrobiłaś?".
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top