Rozdział XIX.
Śniła... Ktoś był w pokoju, może nawet w jej łóżku. Wychwyciła ruch za plecami i nagle zrobiło się za gorąco. Chciała odrzucić okrycie, ale napotkała opór... Czyjaś ręka pochwyciła jej ramię i przycisnęła do kołdry...
– Krzysiu...? – mruknęła sennie.
– Skąd wiedziałaś? – Przyciągnął ją i opatulił z powrotem.
– Naprawdę... Jesteś...?
– Śpij, porozmawiamy jutro.
I zasnęła.
Rankiem obudził ją jakiś warkot. Odwróciła się i ujrzała Krzysztofa. Spał na plecach z ramieniem pod głową i chrapał, a kiedy wypuszczał powietrze, drżały mu wargi. Uśmiechnęła się na ten widok, wiedząc już, że to nie był sen. Spojrzała na spruty, podwinięty brzeg szarej bokserki, odsłaniający granatowe slipki i z frustracji cicho westchnęła. „Koniec z napalaniem się" – pomyślała, ledwo powstrzymując się, żeby nie zrobić tego, co ostatnio. Zdała sobie sprawę, jak bardzo za nim tęskniła i cieszyła się, że tu był. Reszta nie była przecież ważna. Zresztą, po tym, co się stało i czego się o niej dowiedział, to i tak cud, że jeszcze chciał tu wracać. Właśnie... Dlaczego wrócił i na dodatek znowu wcisnął się do jej łóżka? Sięgnęła do koszulki, żeby ją opuścić i nagle chrapanie ustało, a ręka, zderzyła się z ramieniem Krzysztofa.
– Co robisz? – spytał, po czym przeciągnął się i ziewnął, zasłaniając usta. – Która godzina?
– Nie wiem. Chciałam...
– Hmmm...? Co byś chciała? – Przewrócił się na bok i spojrzał na nią zaspanym wzrokiem.
Włosy sterczały mu we wszystkie strony i już wiedziała, że naprawdę się w nim zakochała. Tak właśnie wyglądał; z lekkim zarostem, który mogłaby znosić i czuć na skórze każdego ranka. Nie przeszkadzałoby jej drapanie ani chrapanie, ale przecież nigdy tak nie będzie. Nie mogli być razem, a on, pewnie nawet nie myślał o niej w ten sposób.
– Mała... Co jest? – Oparł głowę na wyciągniętym ramieniu i uszczypnął ją lekko w policzek... Następnie dotknął ust...
Uchyliła je i pocałowała palec, a wtedy szybko cofnął rękę i zrobiło jej się przykro.
– Czas wstawać – powiedział jakby nigdy nic. – Zrobię kawę, jeśli nie masz nic przeciwko, a potem zbieram się, bo czeka mnie jeszcze pakowanie.
– Pakowanie? – spytała, próbując powstrzymać łzy.
– Sprawa została zamknięta. Wyjeżdżam do domu – wyjaśnił, odwracając wzrok.
– I co dalej? Już się nie... Nie zobaczymy się więcej i tak po prostu wyjedziesz? – wydusiła z trudem.
– A lepiej byś się poczuła, gdybym przeleciał cię jeszcze przed wyjazdem?
– Nie, nie o to mi chodziło – odparła zmieszana.
– To dobrze, bo mnie na pewno nie byłoby lepiej – mruknął.
– Czemu?
Wmawiała sobie, że to jeszcze nie koniec. Przecież po tym wszystkim, nie mógł wyjechać na zawsze.
– Możemy być w kontakcie, jeśli chcesz – rzucił wymijająco. – Aczkolwiek z drugiej strony, to przypominałoby ci o sprawie, a najlepsze, co możesz zrobić teraz dla siebie, to zapomnieć i zacząć od nowa. Jesteś w tym dobra, dasz sobie radę...
– To po co mi wspominałeś o kontakcie? I po co tu do cholery znowu przyszedłeś?! – spytała, podniesionym głosem, nie kryjąc żalu. Sądziła, że tylko się z nią droczył, ale wyraz jego twarzy mówił zupełnie co innego.
Mógł zasugerować kilka rzeczy. Na przykład, żeby zapomniała o „Niebie", ale wszystko zależało już wyłącznie od niej i to nie jego sprawa, co chciała dalej robić. On zrobił swoje, a czy było warto? Może kiedyś będzie jeszcze miał okazję się o tym przekonać. Teraz musiał wracać do domu i chciał zająć się synem.
– To była luźna propozycja. – Westchnął i podrapał się po głowie. – Mam syna i chcę się nim dobrze zająć, inaczej mi go odbiorą. Ostatnio prawie się nie widujemy... Zajmują się nim dziadkowie, rodzice mojej zmarłej żony – wyjaśnił, niezbyt pewnym głosem.
– Tak, sam... Sam go będziesz wychowywał? – bąknęła.
– Mała...? – Ziewnął jeszcze szerzej, przecierając powieki. – Wiesz, że masz przesrane z tym domem? – wypalił, zmieniając temat.
– Co to znaczy?
– Jest obciążony hipoteką, więc mogą cię stąd wyeksmitować.
– Kto? – Przestraszyła się i zerwała z łóżka, siadając na brzegu.
– Komornicy albo nowi właściciele. Wiśniewski ma więcej długów niż włosów na głowie.
– Pieprzysz?
– Nie, serio mówię. Jego brat, twój czubek, miał już pierwsze spotkanie i dostał papiery.
– Nie, nie...
– Spokojnie, to nie jest tak, hop-siup jak sobie myślisz. Do tego czasu na pewno znajdziesz jakąś pracę i inny lokal. Jesteś kreatywna, coś wymyślisz. – Spojrzał na nią z ukosa.
– A co, ze Smolińskim? Jesteś pewien, że...
– Skoro do tej pory nie zgłosił kradzieży, to dlaczego miałby to zrobić teraz? Poza tym... – Zamyślił się. – Smoliński nawet nie widział tych nagrań, którymi Sven cię szantażował, więc powinnaś uznać sprawę za przedawnioną. Na moje, to tamta kasa i tak była lewa.
– Tego akurat nie wiem, ale wtedy to było co innego. Myślałam, że Sven to Smoliński albo Sławek... – Opadła z powrotem na łóżko.
Krzysiek odwrócił się, oparł o wezgłowie i zaczął się jej przyglądać w milczeniu.
Mógłby powiedzieć jej wszystko, ale czy to by cokolwiek zmieniło? Było po sprawie, czas wracać i ruszać dalej. Mógł też się z nią kochać. W tej chwili. Jednak musiał się wycofać, bo i tak już wystarczająco się zaangażował, i na dodatek zamiast do mieszkania, wrócił do jej łóżka. W tej chwili powinien być już w drodze do Warszawy, cisnąć do syna i nawet nie oglądać się za siebie, ale... Coś go jeszcze tu trzymało. Chciał się upewnić, czy rzeczywiście da sobie radę, ale im dłużej był przy niej, tym bardziej chciał zostać. W jej pościeli i trzymać ją ciasno w objęciach. Czy to nie było szalone? Nie przeszkadzała mu za bardzo jej burzliwa przeszłość, bo odkąd pamiętał, zawsze coś go pociągało w kobietach, które zarabiały ciałem. Ta desperacja, rywalizacja, chęć przypodobania się, ten smutek i zagubienie. Miał do nich dziwną słabość, a czasami chciał pomóc i raz prawie mu się to udało. Po czasie mógł przyznać, że nawet Agnieszka miała w sobie coś z dziwki. Czasami nawet ją udawała, gdy siedzieli w kuchni i symulowali, że znajdowali się w barze, a ona podrywała go na różne sposoby. To były ich najlepsze, szalone czasy. Nic nie mógł na to poradzić, że jako glina miał tego typu skrzywienie, ale prostytutki wydawały mu się po prostu ciekawszymi kobietami. Jednak dobrze wiedział, jakby to się skończyło i komu najbardziej by to przeszkadzało. Z taką kobietą u boku nie można było przecież budować rodziny ani przyszłości. Nie miał jaj, żeby aż tak ryzykować. Żałował, bo przez ten krótki czas zdążyła mu się spodobać i dała mu się poznać jako Eliza, normalna dziewczyna z pasją, a nie tylko pokręcona, cierpiąca na rozdwojenie jaźni rozkapryszona artystka. Podobało mu się, jak mówiła do niego „Krzysiu", tym ciepłym, dźwięcznym głosem, ale robiła to tylko wtedy, gdy czegoś się bała, a tak naprawdę przecież nie chciał, by kiedykolwiek jeszcze...
– Co robisz? – spytała.
Żegnam się.
– Naprawdę, już wstaję. – Zerwał się z łóżka, zgarnął spodnie i wyszedł.
Kawy nie zrobił.
Kwiatowy, sztuczny zapach chemii, uderzał już od progu mieszkania i wskazywał na jakieś porządki.
– Jestem! – zakomunikował, zostawiając neseser i plecak w przedpokoju.
– No nareszcie! – Usłyszał głos Teresy, dobiegający z pokoju małego. – Okna myję, bo ta głupia baba nawet się ostatnio do firanek przyczepiła. No, ale co mam zrobić, jak Tutuś z palcami wszędzie się pcha? Całe okno ostatnio wymazał kredkami, a potem czekoladą i wyglądało jak gówno. Kto wie, może babsko tak właśnie sobie pomyślało. Mówię ci, mam dość tego nachodzenia i coś musimy z tym zrobić, ale sama nic nie mogę...
– Dzień dobry – przywitał się. Sam nie liczył na takie samo powitanie, a zwłaszcza po ostatniej rozmowie, kiedy wytknął jej wulgarny język, z którym nie hamowała się przy małym. Marudzenie i wyzwiska miała we krwi. Szkoda, że dopiero tak późno to odkrył.
– Ja wiem, czy dobry...? – Westchnęła. – Tutuś jest jeszcze na zajęciach korekcyjnych, a Karol pojechał po nowe łóżko – wyjaśniła.
– Nowe? A po co?
– Gówniarz ściąga na złość podkładkę i moczy się w nocy. Nie czujesz jaki tu smród?
– Nie. Czuję płyn do mycia okien – odparł i przez ciekawość odgarnął pościel. Rzeczywiście, tapicerka nie wyglądała dobrze, więc pierwsze co zrobił, to zwinął wszystko, zaniósł do łazienki, a potem przyniósł kistę z narzędziami i zaczął demontaż obsikanej amerykanki.
– Można by było wymienić tylko materac, ale gdzie dostaniesz teraz taki rozmiar i w dodatku składany?
– Nie, nie ma sensu – stwierdził. – Karol kupił już to łóżko, czy dopiero pojechał?
– Jakieś pół godziny temu pojechał. Miał coś wybrać i potem zadzwonić. Możesz sam się go zapytać, ale najpierw to idź, coś zjedz, damy sobie radę bez ciebie. W kuchni jest żurek z białą kiełbasą i placek z jabłkami, taki jak Agnieszka lubiła...
Teraz, to na pewno nic nie przełknie. Czuł, że jej głupie gadanie dopiero się zaczęło i najlepiej będzie, jak szybko wyniesie mebel i skontaktuje się z teściem. Sam chciał kupić małemu jakiś tapczan, żeby potem nie wysłuchiwać marudzenia teściowej.
https://youtu.be/QK-Z1K67uaA
Nie było już Svena, policja też jej nie groziła ani nawet nie wezwała do złożenia wyjaśnień. Nie powinna się w zasadzie niczego bać i mogła spokojnie wrócić do pracy, żeby ratować reputację na blogu, a jednak czuła niepokój, do którego dołączyła też pustka. Krzysztofa też już nie było. Co dziwniejsze, nie słyszała nawet Marty i nie umiała przez to znaleźć sobie miejsca. W dodatku nad domem, który wynajęła, ciążyła hipoteka i przez chwilę nawet pomyślała, czy nie poprosić o pomoc Igora. Jednak potem zdała sobie sprawę, że nie chce mieć już nic wspólnego z „Niebem". Zamiast tego, poszła do warsztatu, żeby dowiedzieć się, co z jej maszynami i dalszym wynajmem. Musiała się czymś zająć, żeby nie zwariować, bo zapomnieć na pewno nie mogła. Była na to zbyt pamiętliwa. W gruncie rzeczy to poszła tam też z jeszcze innego powodu.
Na miejscu spodziewała się zastać grupkę mechaników pokroju szefa, ale na szczęście był sam. Od razu zauważyła świeżą gazetę na stoliku, w której na pierwszej stronie krzyczał wielki nagłówek: „Morderca Marty J. popełnił samobójstwo". Teraz mogła dowiedzieć się reszty tego, czego nie powiedział jej Krzysztof. Między innymi przeczytała o makabrycznej galerii „Manufaktura os", jaką prowadził sprawca. Na widok zdjęć kilku dziewczyn o wiadomym fachu, z zatuszowanymi twarzami, ścisnęło ją w dołku i myślała, że zaraz zwymiotuje. Cud, że siebie tam nie znalazła, ale powód mógł być tylko jeden. Poczuła do siebie autentyczny wstręt, chyba po raz pierwszy w życiu. Nikt nie nauczył jej jak być silną, ale nikt też nie namawiał jej, żeby robiła to wszystko. To był świadomy wybór i Krzysztof miał rację. Łatwa kasa zawsze ją pociągała. To była prawda, ale w jego ustach zabolała ją jak nigdy. Zdała sobie sprawę, że gdziekolwiek by nie uciekła, to i tak, będzie się to za nią ciągnęło do końca życia. Wcale mu się nie zdziwiła, że jej nie chciał... Jesteś dziwką.
– Proszę, kawka świeżo parzona z ekspresu. – Wiśniewski postawił przed nią kubek na stoliku.
– Dziękuję – bąknęła, sięgając do kubka i nawet nie zwracając uwagi, czy był czysty. Chciała natychmiast czymś „zagłuszyć" żołądek.
– Też czytałem o tym chłopaku i aż się człowiekowi w głowie nie mieści, kogo ta biedna kobiecina pod dachem chowała. Niby młody chłop i powinien z jakąś dziewczyną, wie pani, tak normalnie żyć, a do takiego czegoś go ciągnęło i jeszcze zabrał życie, i sobie odebrał... Ech, to wina tych całych Internetów, wie pani?
– Nie zgadzam się, panie Wiśniewski, bo kiedyś nie było Internetu i co? Mordercy nie grasowali albo byli lepsi?
– A pani po kompresor, tak? – zagaił, zmieniając temat. – Tylko żem kabel wymienił, bo gdzieś się przetarł i przebicie było, a to drugie pudło działa na pół gwizdka, bo mały odprysk się zrobił i chyba ciśnienia nie trzyma, wie pani? A tego już raczej się nie da naprawić – podsumował.
– W porządku. Może poszukam używanej komory, a na razie i tak robię sobie przerwę – odparła, nie odrywając wzroku od artykułu.
– A na drugiej stronie, pani już czytała? Ponoć swoją dziewczynę też mógł utłuc i pokroić, bo się gdzieś zapodziała. Zaczęli jej szukać i zdjęcie pokazali, może ktoś ją rozpozna...
– Dziewczynę? – Zdziwiła się i od razu zajrzała na następną stronę... – O kur... Ma pan papierosa?
– Mam, ale takie byle jakie palę, najtańsze...
– Niech pan poczęstuję, bo i tak nie palę często, więc różnicy nie poczuję.
Justyna Warchoł, lat dwadzieścia siedem. Rysopis poszukiwanej...
– Ale coś pani zmarniała w oczach, po tym wyjeździe – stwierdził, po czym podał jej papierosa i zaraz odpalił. – To ja też sobie buchnę i wracam do pracy. A narzeczony, gdzie?
– Zostawił mnie – wypaliła bez namysłu.
– Co? Eee, żartuje pani. – Machnął ręką i się roześmiał. – Przecież to fajny i dobry chłopak. Nawet żeśmy tu trochę porozmawiali o tym i tamtym. Samochód mu sprawdzałem, wie pani? Już nieźle przechodzony i luzy miał, a opony też do wymiany. Pewnie lubi drzeć kapcia, jak to mówią – zażartował.
– Płacił gotówką czy przelewem? – Uniosła wzrok znad gazety.
– Przelał. Wszystko ładnie, elegancko i nawet za dużo, to mu taki zapaszek do nawiewu gratis dodałem.
– Więc to na to poszła kasa. A dużo zabulił?
– No, jakby to powiedzieć... To znaczy się z pani kieszeni, tak?
– Ze wspólnej. A kopię rachunku pan ma? Mogę tylko zerknąć?
– Tak, zaraz pokażę, żeby nie było, że naciągam czy coś. U mnie niektóre części to taniej niż w sklepie czy na giełdzie, ale też nie wszystkie oryginalne tylko używane i w bardzo dobrym stanie, wie pani? – trajkotał.
– Niech pan pokaże, bo nie uwierzę. – Brała go pod włos.
– Zaraz przyniosę.
W komendzie wrzało jak w ulu, a drzwi do budynku dosłownie się nie zamykały. Paweł od rana miał urwanie głowy i jaj, gdyż w tym upale nie dało się usiedzieć przy biurku, a czekała go masa nowej i co najgorsze papierkowej roboty. Całe szczęście, że Domino wrócił do Wawy, bo razem z Szubą byli nie do wytrzymania. Cud, że nie dali sobie wcześniej po gębach i to na oczach pismaków. Paweł najbardziej był jednak wkurzony na Ziętego, który zebrał laury, wziął dupę w troki i skubany nawet piwa nie postawił. Bez niego było tu cholernie pusto...
– Co jest leszczu? – Odebrał telefon.
– Słuchaj, jest tu u mnie na dyżurce panna. Nazywa się Eliza Kowalska i prosi o ciebie. Mówi, że ma jakieś ważne informacje.
– Jaja sobie robisz?
– Mam od urodzenia w przeciwieństwie do niektórych – sarknął – To kulasz się na dół czy puścić ją do ciebie?
– Okej, dawaj ją. Albo nie, wyślij ją do pokoju przesłuchań. Zaraz tam będę...
Rzucił słuchawką i wygładził włosy. Może ten dzień, nie będzie do końca taki zjebany jak myślał.
– Dzień dobry – przywitała się grzecznie. W środku zaś była jak sypiący się domek z kart i sama nie wiedziała, skąd znalazła w sobie tyle odwagi, żeby tu przyjść. Samo dostanie się do komendy, stanowiło niemały problem, ponieważ funkcjonariusze twardo pilnowali wejścia przed hordą nacierających reporterów oraz krzyczących cywili, przy okazji każdego legitymując. Najczęściej rzucanym nazwiskiem, jakie słyszała, było: Dominiak, ale nie znała go i nie miała pojęcia, o kogo chodziło.
– Witam i słucham. – Musiał wparował do pokoju i zasiadł naprzeciwko, po czym wbił w nią zaciekawiony wzrok.
– Czytałam artykuł w dzisiejszej gazecie i dowiedziałam się, że szukacie dziewczyny Svena... To znaczy, mordercy – poprawiła się. – Chodzi o Justynę Warchoł.
– Tak, jest poszukiwana, ale nie zajmujemy się jej sprawą, to nie nasza działka. Jeśli ma pani jakieś informacje na jej temat, to słucham, przekażę je, komu trzeba.
– Była moją koleżanką z liceum.
– Koleżanką... – powtórzył z namysłem. – A kiedy pani ostatni raz z nią rozmawiała, widziała lub cokolwiek?
– Dawno temu, ale... Myślę, że wiem, gdzie może przebywać.
– Uważa pani, że dziewczyna jeszcze żyje?
– Nie jestem pewna, ale mogę podać kilka miejsc...
– Nie sądzisz, że po takim czasie mogą być już nieaktualne? – wypalił, nagle zwracając się do niej z wyraźną odrazą. – Wątpię, żeby ten twój pojeb Żebrowski zachował świadka, więc zapytam... Po co tak naprawdę tu jesteś? – Pochylił się nas stołem i zmrużył powieki.
– Nie rozumiem. Przyszłam, bo...
– Nie ma go, wyjechał i już nie wróci – oznajmił nerwowo.
– Wiem. – Opuściła wzrok. – Chciałam mu też zwrócić pieniądze, które jestem mu winna...
– Chcesz adres? – parsknął ze zdziwieniem, obracając się na fotelu.
Skinęła głową, na co roześmiał się w głos, aż przeszły ją ciarki. Czekała, kiedy się uspokoi, a potem znowu na niego spojrzała i domyśliła się, że nic tu nie wskóra.
– Wracaj, skąd przyszłaś, inaczej osobiście dobiorę ci się do dupy, czy to jasne?
– Nic pan nie rozumie, ja muszę mu oddać...
– Wyjdź stąd! – warknął ostro, sięgając po telefon.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top