Rozdział XII.
– Odbierz, kurwa... Nooo... Odbierz, ten kurewski telefon!
Czwarty raz włączała się poczta głosowa, a Eliza nie odbierała ani nie odpisywała na jego wiadomości. W przypływie emocji wysłał ich aż pięć. Każda o tej samej treści z prośbą, żeby oddzwoniła. Nie mógł podać jej szczegółów, nie wiedząc, kto jeszcze miał dostęp do jej telefonu. Kroiło się niezłe gówno i podejrzewał, że dziewczyna najprawdopodobniej była w niebezpieczeństwie. Czuł to pod skórą, która z nerwów zaczęła swędzieć i drapał się co chwilę, jakby miał niewidzialną wysypkę. Nie pamiętał, żeby kiedykolwiek męczył się tak podczas kaca i wymiotował na potęgę. Coś było nie tak. Zamroczonym z wycieńczenia wzrokiem odszukał laptop, zalogował się i sprawdził pocztę. Nic. Natomiast do Myrtus w ogóle nie mógł się zalogować. Zmieniła hasła. Za to na jej blogu pojawiło się nowe zdjęcie. Post dodany godzinę temu, ale najgorsze, że to nie był jej pokój, jak szybko ocenił po wyposażeniu. Znowu opuściła dom Wiśniewskiego i wyglądała jak lalka. Niespodziewanie poczuł jeszcze silniejsze zawroty głowy oraz duszności. Dłużej się nie zastanawiając, chwycił ponownie komórkę i zadzwonił na pogotowie...
– Proszę się położyć – poleciła pielęgniarka.
– Muszę gdzieś zadzwonić... – jęknął Krzysiek.
– W tej chwili pan nie może. Proszę leżeć spokojnie, jest pan nietrzeźwy...
– Nie... To znaczy tak, ale... Proszę posłuchać... Proszę pobrać moją krew do analizy, proszę... – bełkotał jak w gorączce, walcząc z napływającą do ust śliną.
– Słucham?
– Proszę to komuś zlecić, to bardzo ważne, rozumie pani? Sądzę, że... Widzi pani tę wysypkę?
– Nie, nie widzę wysypki, ale drapie się pan. Jest pan na coś uczulony?
– Jak dotąd nie byłem.
– Rozumiem. Zadzwonię do laboratorium, a teraz proszę leżeć. Doktor zaraz do pana przyjdzie.
Czy mogłaby?
– Mam jeszcze prośbę... Czy mogłaby pani gdzieś zadzwonić w moim imieniu?
– Hej, Elizka, długo jeszcze? – Usłyszała przez drzwi. – Za niecałą godzinę mamy pociąg, wyrobisz się? – Niecierpliwiła się Emilia.
– Tylko włosy umyję, bo zasnęłam w peruce! Cholera, nawet mnie wczoraj nie obudziłaś! – pożaliła się głośno.
– Stary do mnie dzwonił. Nie wiem, po co tak z rana i akurat dzisiaj się dobija, ale musimy się streszczać. Jak tu wpadnie, to będzie dupa z wyjazdu...
– Nie powiedziałaś mu, że wyjeżdżamy?
– No, coś ty? Zaraz by sapał, jakby się dowiedział, że za granicę. Ledwo mnie w tamtym roku do Bolkowa puścił, a wczoraj powiedziałam, że jedziemy na zlot do Wa-wy, jak ostatnio.
Zawsze jeździły z Emi, jak jej ojciec sam wyjeżdżał za granicę na urlop, aczkolwiek teraz, gdy była starsza i wyprowadziła się z domu, trochę dziwne było to ukrywanie się przed nim.
– Ja pierniczę, jaka kontrola. – Nie wytrzymała i parsknęła. – Na swoim jesteś, co mu do tego?
– Jak przestanie płacić za to mieszkanie, to będzie cienko. Sama nie dam rady. Myślisz, że utrzymam się z pracy w salonie? Zapomnij... Dobra, wchodzę, bo muszę włosy wyprostować.
– A, właśnie... Miałam wczoraj zapytać. – Rozwiesiła mokry ręcznik i spojrzała na Emilię. – Co z Piotrkiem?
– Wyjechał dwa tygodnie temu do Wrocławia, myślałam, że ci mówiłam.
Eliza pokręciła przecząco głową.
– Podobno rozkręca się w jakimś podrzędnym studio tatuażu. Nie mamy już kontaktu. Zresztą, cienko stał z kasą i ciągle ode mnie pożyczał, to niech teraz pije krew jakiejś innej, naiwnej – odpowiedziała, głośno wzdychając. – A powiesz mi o tym gościu, z którym chciałaś jechać?
– Nie ma za bardzo o czym. Jest żonaty, ma syna i do niczego nie doszło.
– Żartujesz? Czyli co? Najpierw zaiskrzyło, potem się zadurzyłaś, a na koniec wyszło, że i tak od nich nie odejdzie? Norma, skarbie. Nie masz czego żałować... Wierz mi, nasłuchałam się wystarczająco... Nie ma nic gorszego, jak użeranie się z czyjąś babą i jej dzieciakami – skwitowała, po czym zabrała się za swoją fryzurę.
Właśnie tak. Zadurzyła się, ale nie do końca była pewna, czy nadal miał żonę. Tylko ta niepewność pozwalała jej jeszcze o nim myśleć.
Cokolwiek mu zaaplikowali, zdawało egzamin. Czuł się znacznie lepiej. Odzyskał jasność widzenia i torsje ustały, choć w skroniach nadal pulsowało. Niestety nie miał tu żadnych znajomości i na nikim nie robiło wrażenia, że był gliną, dlatego na wyniki toksykologiczne musiał czekać około doby. Intuicja podpowiadała mu, żeby nie informować o tym kumpli ani starego, dopóki nie będzie miał ich w łapie. Wyspał się i naprawdę zgłodniał. Ostatnio, kiedy czuł ssanie, ciągle myślał o niej. Jeśli się nie mylił, w tej chwili szykowała się do wyjazdu, a może była już w drodze? Na stoliku zabrzęczała komórka, ale nie spodziewał się, że to była ona i miał rację.
– Jak nie masz nic ważnego, to się odwal – warknął, napotykając wzrok jakiegoś mężczyzny dwa łóżka dalej.
– Myliłem się Cięty...– Westchnął Musiał.
– Kur... Wiedziałem. I co macie? – Ożywił się i natychmiast poczuł ulgę.
– Myliłem się i musisz zapić jeszcze ze dwa dni co najmniej... Napij się, bo zasłużyłeś – odparł z wyraźną satysfakcją.
– Co ty pieprzysz, co zapić? Co się dzieje? – Podniósł się raptownie, przez co zakręciło mu się w głowie.
– Mamy go. W jednym miałeś rację, facet zbierał trofea. Lalki, bieliznę i inne pierdoły. Znaleźliśmy też biżuterię, ale nie jakąś wartościową. Typowo gówniarską i sądzimy, że na naszych Martach mogło się nie skończyć. Na moje to jest ich więcej. I co ty na to?
– Zaraz... A co z dzieciakami Smolińskiego?
– To już nie nasza brocha. Mamy tego, kogo szukaliśmy, a ta twoja młoda może spać spokojnie.
– Nie, nie... Nie może, posłuchaj. Dominiak...
– Słucham? Masz coś do powiedzenia, Zięty? – Usłyszał głos prokuratora. – Na twoim miejscu, pakowałbym już manatki i wracał do domu. A tak poza tym, to jesteś na głośniku.
Szybko zajarzył, że ostatnia uwaga była ostrzeżeniem, ale miał to gdzieś.
– Nie ciesz się, bo to jeszcze nie koniec – warknął tylko i się rozłączył.
– Podoba ci się?
– Co, kto? – Poczuła szturchnięcie i oderwała nos od szyby.
– Nie udawaj, ten drugi od okna gapi się na ciebie, od kiedy się dosiedli – mruknęła przez zęby Emilia. – I też jedzie tam, gdzie my – dodała ucieszona.
Eliza spojrzała z ukosa na dwóch facetów, a potem na tego, który jako jedyny był zwrócony w ich stronę i patrzył prosto na nią. Ubrany w czarne, skórzane spodnie, tego samego koloru koszulkę z wizerunkiem jakieś kapeli industrial, a na nadgarstku kilka tasiemek z poprzednich festiwali. Włosy wygolone na bokach, a na środku czarny, oklapnięty irokez. Do tego tatuaże, kolczyk w brwi, cienie pod oczami i obowiązkowo ciężkie buty. Rozszerzyła oczy, bezczelnie mocując się z nim na spojrzenia. Po krótkiej chwili gość dał za wygraną, odwracając się z lekkim uśmieszkiem. Przystojny i zdrowe zęby. Niestety w tej chwili miała w głowie tylko dwóch facetów i zastanawiała się, który z nich mógł bardziej jej zaszkodzić...
M'era Luna 2017.
https://youtu.be/36Euh9jlR6o
Czuła falę pozytywnych emocji oraz przyjemne ciarki na ciele. Marta w jej głowie nadal cicho siedziała, jakby też gdzieś się ulotniła. Z przystanku kolejowego w Hildesheim miały spory kawałek na lotnisko, ale podwieźli je sympatyczni i długowłosi Holendrzy, przypominającą Hummera terenówką. Najpierw dojechały do ogromnego parkingu, odgrodzonego od reszty, ponieważ na teren lotniska, z wyjątkiem samochodów z obsługi, inne nie miały wstępu. Morze pojazdów z różnych stron świata, czarna masa przemieszczającą się w oddali i dachy namiotów. Wiedziała, że właśnie tego jej brakowało i tu chciała być. Wiek, narodowość, orientacja, żadne różnice dzielące ludzi nie miały w tym miejscu znaczenia. Co rok ściągało ich na festiwal, a dla niektórych była to już tradycja. Wszystko pięknie, ale najgorsze, że powoli zapadał zmrok, a musiały jeszcze znaleźć przyzwoite i w miarę nieoddalone miejsce na rozbicie namiotu. Po lewej stronie pasa startowego znajdowały się kontenery sanitarne i toalety, po prawej namioty.
– Chryste... Gdzie my się uczaplimy, co? – jęknęła Emilia. – A ty chciałaś czekać do jutra... Ja pierdolę, zaraz mi nogi odpadną... – marudziła.
– To po coś takie ciężkie koturny włożyła i gnasz jak wariatka?
– Spoko, mam jeszcze trampki na nocny wyskok, ale pipa ze mnie była, że upchałam je na dnie plecaka. Ile masz kasy?
– Wystarczająco – skłamała. Najważniejsze, że załatwiła bilet za połowę ceny, a z resztą potrzeb, będzie sobie radziła po swojemu. Wszystkie złotówki, jakie tylko miała, łącznie z tymi ze sprzedaży drugiej pary butów, wymieniła w Polsce na trzysta euro, co w takim miejscu, stanowiło śmieszną sumkę, ale na razie się tym nie przejmowała.
– W tym roku i tak nie poszaleję i nic sobie nie kupię – smęciła Emi. – Prawie całą wypłatę przejebałam przez Piotrka, a w tym miesiącu wzięłam już drugą zaliczkę. Miałam w ogóle nie jechać, ale potem sobie pomyślałam, że chujek będzie miał z tego powodu satysfakcję... Idziemy tam, na koniec... – Wskazała w kierunku wojskowego namiotu. – Kolejny złamany fagas, na którym się przejechałam... Chyba zostanę lesbijką... – mruczała pod nosem.
Eliza nie przypuszczała, że Emilia stała tak cienko z kasą. Niepotrzebnie uniosła się dumą przed ojcem i wyprowadziła z domu, przez co straciła pomoc rodziny, aczkolwiek i tak nie miała źle, skoro pracowała, a nadal opłacali jej mieszkanie. A teraz, od kilku godzin tylko narzekała. W dodatku zrobiła się wulgarna, że momentami aż nie od wytrzymania.
– Hej! Dawaj, dziewczyno, dawaj! W ciemności, to fiuta postawimy, a nie namiot!
Jezu.
Dzwonek do drzwi. Denerwował go tak samo, jak brzęczący wiatrak nad uchem. W pokoju było gorąco jak w piekle, jeszcze gorzej niż w szpitalu, ale musiał wypisać się na własne życzenie, inaczej by zwariował. Tu, w obcym mieszkaniu wcale nie było lepiej.
– Idę... – mruknął pod nosem i powlókł się do korytarza.
– Cze...
– Czego chcesz? – spytał ochryple, opierając się o drzwi i miał ochotę zamknąć je z powrotem.
– Możesz się wkurwiać, ale nie jestem tobą i nigdy nie będę. Najpierw mnie wysłuchaj... – zaczął Musiał. – Harowałem prawie dwadzieścia dwa lata i wszyscy mieli to gdzieś. Zawsze znalazł się jakiś młodszy szczyl, który według starego był w czymś lepszy ode mnie. Przenieśli mnie raz, potem drugi, ale trzeci raz nie pozwolę się wychujać...
Nie sądził, że gęba Musiała, może go wkurwić jeszcze bardziej, a jednak. I to cienkie tłumaczenie się, zwalanie winy na kogoś, za to, że sam był ofermą. I na koniec to. Mieli nie dymać się nawzajem, ale jak widać, Musiał był z tych, co lubili.
– Może mieli cię gdzieś, bo nie można ci ufać i podpierdalasz kumpli?
– Nie podpierdoliłem cię. Zapytaj Szczygła, co powiedział Domino, jak ciebie nie było.
– To nie z nim pracowałem przez ostatnie dni. – Zauważył Krzysiek. – Domino wchodził w tym czasie w dupsko wojewódzkiemu, a ty, zamiast wstawić się za mną, wykopałeś mnie z akcji...
– Nie wyko...
– Powiem ci coś – przerwał mu – wdepnąłeś w to samo gówno, co ja kiedyś w stołecznej, tylko jeszcze o tym nie wiesz. Jeśli myślisz, że dzięki niemu zarobisz belkę, to myśl tak dalej, a spadnie ci na łeb, ale jej nie zobaczysz. Masz rację, nie jesteś jak ja i nigdy nie będziesz, a wiesz dlaczego? Bo ja nie dymam kumpli i wiedziałbym, gdzie sam się przenieść, a nie udawałbym przez dwadzieścia lat patałacha, żeby teraz jęczeć... – Oparł się o futrynę i przyjrzał Pawłowi uważniej. – Po co w ogóle tu kurwa przylazłeś? Jesteś teraz jego psem na posyłki i wysłał cię na zwiady?
– Zjebał ci się do końca mózg od tego chlania, czy co? Masz prawo się na mnie wkurwiać, ale nie oceniaj mnie miarą swoich doświadczeń z Domino. Powinieneś mi jeszcze podziękować, bo zrobiłem to, czego Szczygieł nie mógł, bo ty musiałeś się najebać jak messerschmitt przez jakąś dupę. A przyszedłem, bo myślałem, że chcesz znać szczegóły, ale skoro cię to nie interesuje, to cześć i czołem. – Zasalutował, po czy odwrócił się na pięcie i zbiegł po schodach.
Kurwa.
Wiedział, że zjebał i stracił kontrolę, a to go mogło kosztować więcej niż ostatnio, o ile nie przyjdzie mu stracić wszystkiego. Jeszcze nie było za późno, jeszcze miał szansę. To tylko krótka chwila słabości. Znał lepszych od siebie, takich, którzy musieli się ugiąć i popadali w gorsze gówno albo marnowali się przez baby. Zawsze było ryzyko, stres i duża odpowiedzialność, ale nigdy nie traktował swojego zawodu z parciem na kasę i układy. Chciał tylko... Spać spokojnie. Nie udało się, ale czy żałował? Chciał pomóc tej dziewczynie, ale za bardzo się zaangażował i Paweł właśnie wylał mu to na twarz, jak wiadro pomyj...
Wrócił do siebie, włożył buty i zabrał telefon, po czym zgasił wentylator i wyszedł z mieszkania. Prawie dziesięć minut zajęło mu dojście do sąsiedniej kamienicy i znalezienie właściwego numeru. Stanął pod drzwiami Musiała i bez pukania nacisnął klamkę. Było otwarte, więc wszedł do środka.
– Wchodzę – poinformował, rozglądając się po mieszkaniu. Zastał identyczne rozmieszczenie jak u siebie, z tą różnicą, że tu było przynajmniej widać, że ktoś mieszkał. W swoim nawet nie miał z czego zrobić bałaganu.
– Wiedziałem, że zaraz przylecisz – odezwał się z kuchni. – Chcesz coś zimnego do picia?
– A co masz?
– Mleko, woda, mleko truskawkowe... Sok jabłkowy i cola.
– Mleko, jakie? Cholera... – jęknął, czując, jak zaczyna się przewracać w żołądku na samą myśl o czymś podobnym. Wszedł do kuchenki, zlokalizował siedzenie i zajął miejsce przy stole. – Sok jabłkowy, poproszę.
– Robi się...
– Możesz otworzyć tu okno?
– Jasne – odparł Musiał, stawiając przed nim szklankę z napojem.
– To, co się stało u Smolińskich?
– To była szybka akcja. Domino nie kazał się patyczkować. Podobno ma nóż na gardle, więc... – Odchrząknął i usiadł naprzeciwko. – Najpierw grzecznie zapukaliśmy, potem zrobiliśmy dyskretnego rentgena i mały wywiad z żoną Smolińskiego, która już od progu nas poinformowała, że męża nie ma w domu. Nie umiała kłamać, ale widać było, jakby się nas spodziewała. W pałacyku znaleźliśmy pokój, rzekomo azyl, taki pokój bezpieczeństwa. Wiesz, coś jak na filmach u bogatych pojebów. – Zaśmiał się. – Pierwszy raz widziałem coś takiego na oczy... Smolińska tłumaczyła, że podobno kilka razy włamano się na ich posesję, ale Szczygieł to sprawdził i jak się okazało, nie odnotowaliśmy na ten temat żadnego zgłoszenia. Nie potrafiła podać nam kodu, co kazało nam przypuszczać, że raczej o niczym nie miała pojęcia i stary coś w azylu ukrywa. Powiem ci, że gość mnie rozczarował. Sądziłem, że ma więcej rozumu i nie będzie trzymał dowodów we własnym domu. Sam zająłem się zabezpieczeniem, a potem wpuściliśmy techników. Zebraliśmy odciski paluchów i obciążające przedmioty. Młodzieżowy plecak, sweter i komórkę. Smolińska się upierała, że należą do jej córki, ale stary kazał wszystko zgarnąć, żeby pokazać Jaworskim. Ponadto kilka protez Smolińskiego, dwa laptopy i inne dziwne zabawki. Skubany miał nawet telefon satelitarny, podsłuchy oraz sprzęt do śledzenia, taki własnej roboty...
– I to wszystko znaleźliście na miejscu, tak? – Zdziwił się Krzysiek.
– Przecież mówię, nie? No i postawiliśmy gnojowi zarzuty, a najlepsze, że jego adwokat przebywa na urlopie za granicą i dopiero jutro zjedzie na miejsce. Czekamy tylko na wyniki z laboratorium i analizę sprzętów, tak więc jest już po sprawie...
– Według kogo, Domino? A rodzeństwo? Sprawdziliście komputer syna, namierzyliście telefon, cokolwiek?
– Po co? Nadal myślisz, że chłopak miał z tym coś wspólnego?
– Rozmawialiście z nim?
– Nie, nie było go nawet w domu, a w pokoju nie znaleźliśmy komputera. Smolińska powiedziała, że dwa dni temu wyjechał do dziewczyny. Na moje, to tak jak matka nie miał bladego pojęcia, co stary kombinował.
– Ma samochód?
– Ma, ale stoi w garażu. Młody jest czysty, jeśli o to ci chodzi. Żadnych mandatów, wzorowy i zdolny uczeń...
– I ty, jako doświadczony technik nie widzisz w tym nic podejrzanego, tak? – przerwał mu. – Nie zastanowiło cię, dlaczego zwiał, zostawiając auto i że nie trzyma w domu komputera?
– A co w tym dziwnego? Obaj wiemy, że dwadzieścia lat temu srał jeszcze w pieluchy i to stary za tym stoi.
No tak, po co w ogóle pytał. Domino miał już nadzianego faceta, a na resztę, jak zwykle spuścił zasłonę dymną. Naiwny Musiał z pewnością czekał teraz na laury.
– Eliza wylączyła telefon...
– Mówisz o Myrtus? – rzucił Paweł. – Masz chyba z nią większy problem, niż myślałem. O s o b i s t y – podkreślił z dziwnym uśmieszkiem.
– To ty masz problem. – Skosztował soku. – Domino poszedł na łatwiznę i was wyrolował. Nie znasz go jeszcze, ale wątpię, byś poznał tak dobrze, jak ja. Lubi dawać komuś złudną pewność... – zniżył głos. – Na chwilę. Myślisz, że dowodzisz akcją i masz wszystko pod kontrolą, ale to on zawsze decyduje i wybiera to, co jego urządza, a ciebie i resztę ma gdzieś, rozumiesz?
– Co masz na myśli?
– Nie mogę ci tego powiedzieć, ale wkrótce sam się przekonasz.
Zastanawiał się, co teraz z tym fantem zrobi Szuba i czy w ogóle Musiał wiedział, o pokrewieństwie komendanta z podejrzanym.
– Słyszałem, że Domino jest sprzedajny. Chodziły słuchy, że lubi brać w łapę, ale każdy bierze...
– Ja nie.
– Ja też... No dobra, raz, dawno temu... – zająknął się Musiał.
– Nie obchodzi mnie to – mruknął, patrząc, jak Paweł traci pewność siebie i z jego twarzy znika durny uśmieszek.
– Wkopał cię kiedyś?
– Można tak powiedzieć, ale nawet gdyby to teraz wyszło na jaw, dałbym radę się z tego wygrzebać. Możesz mu to powtórzyć albo nie, mam to w dupie.
– Chodzi o tamtą akcję? Dlatego się tu przeniosłeś? – Musiał wiercił mu dziurę w brzuchu.
– Muszę skorzystać z toalety, zaraz wracam. – Podniósł się i ruszył do wyjścia.
– Łazienka jest po prawej, za...
– Wiem, mamy taki sam układ w mieszkaniach.
Prawie. Kiedy wszedł do łazienki, zauważył, że wanna znajdowała się po innej stronie. Stos brudnych ubrań zakrywał załadowany do pełna kosz i ogólnie panował typowy dla samotnego faceta bałagan, z gaciami i skarpetami na pierwszym planie, czyli na grzejniku. Opróżnił pęcherz, umył ręce i przez ciekawość zajrzał do szafki nad pralką, bo nad umywalką wisiało lustro. W szafce znalazł dwie apteczki samochodowe, kilka tanich, marketowych kosmetyków i opakowania leków przeciwbólowych, głównie od głowy i zębów. Coś go nagle tknęło i zaczął po kolei sprawdzać ich zawartość...
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top