Rozdział I.

Nie bądź lalką między ludźmi. Bądź człowiekiem między lalkami.

Autor anonimowy.

Dwadzieścia lat później.  



Krzysiek nie był w najlepszej formie, a ostatnio w ogóle miał gorsze dni. Od rana bolała go głowa, a nieprzespana, koszmarna noc zakropiona dwoma szklankami whisky, odbijała się niekontrolowanym ziewaniem, które starał się ukrywać przed Dominiakiem.

– Na biurkach macie akta i dokumenty dotyczące sprawy morderstwa Marty Jaworskiej. Na tę chwilę jest naszym priorytetem – oznajmił prokurator Dominiak, wodząc po twarzach. Niewiele ich było. Cwaniak, grubas i jeden desperat – którego już znał, ale wierzył, że komendant wybrał swoich dwóch najlepszych ludzi i z ich pomocą, wkrótce uda się zamknąć niewygodną sprawę bogatej gówniary. Rodzina ofiary nie dawała za wygraną i próbowała znaleźć sprawcę na własną rękę, a wynajęty przez nich detektyw, deptał mu po piętach i był tak upierdliwy, że aż go szlag trafiał. Węszył jak pies, a nawet groził, że pójdzie do prasy i go zniszczy. Nie mógł sobie pozwolić na takie ośmieszenie kilka miesięcy przed emeryturą.

– Zapoznajcie się z tym, co już ustalono i spróbujcie wycisnąć coś więcej do profilu poszukiwanego. Przyjrzyjcie się bliżej znajomym ofiary i jeszcze raz sprawdźcie jej aktywność. Zaczynamy od jutra. Zięty. – Wycelował palec w wysokiego, wysportowanego bruneta, który od rana wyglądał, jakby miał kaca. – Przejmujesz dowodzenie pod moją nieobecność.

– Dlaczego ja? – Zdziwił się Krzysiek i omal ponownie nie ziewnął.

– Bo tak postanowiłem, a jeśli coś ci nie pasuje, to pakuj manatki i tam są drzwi. Nie będzie tu miejsca dla niezdecydowanych gówniarzy i desperatów, czy to jasne?

– Tak jest – odparła zgodnie cała trójka.

– Nie ma opieprzania się na pół gwizdka, dajecie z siebie sto procent. Wydział jest pod obserwacją i wszystko ma być raportowane. Nie toleruję spóźnień, zwolnień, jedzenia przy biurku i palenia w toalecie ani spożywania alkoholu. – Ponownie wbił wzrok w Ziętego. – Żadnych prywatnych rozmów z chorą matką, żoną czy babcią w tym biurze. Jesteście tajną grupą, dlatego kontaktujecie się wyłącznie między sobą. I żeby mi nic do prasy nie przeciekło. Jakieś pytania?

– Czy to prawda, że za rozwiązanie tej sprawy komendant wypłaci nam nagrodę? – zapytał Paweł.

– Złe pytanie, panie Musiał. – Dominiak posłał mu karcące spojrzenie. – Ktoś jeszcze? – Rozejrzał się, a kiedy nie usłyszał więcej pytań, zdjął marynarkę z oparcia, chwycił teczkę i ruszył do wyjścia. – Aha i jeszcze jedno... – Odwrócił się i tym razem wycelował palec w kierunku grubaska. – Szczygieł, tak?

– Tak, panie prokuratorze.

– Obowiązują was ubrania cywilne, panie Szczygieł.


– Ja pierdolę, ale kanał z nim będzie – jęknął Paweł, zakładając nogi na biurko.

– Zabierz kopyta, Musiał i usiądź jak człowiek – upomniał go Krzysiek.

– A ty, co tu jeszcze robisz, Cięty? Nie miałeś się pakować? – Odgryzł się tamten, celowo przekręcając jego nazwisko.

– W twoich snach. Zabieraj, powiedziałem.

– Posłuchajcie tego – wtrącił się Szczygieł, który dołączył do „komórki" jako ostatni. – Zwłoki obnażonej szesnastolatki zostały upchnięte w studzience kanalizacyjnej i dokładnie przykryte gałęziami... Echm, echm... – mruczał pod nosem, przebiegając palcem po raporcie. – Przyczyną śmierci było gwałtowne uduszenie, o czym świadczą liczne otarcia i krwiaki na szyi. Okolice stawów zostały nacięte z fachową precyzją... Echm... Brak lewej dłoni, którą odcięto na wysokości nadgarstka – przerwał i spojrzał na Krzyśka. – Wygląda, jakby ktoś przeszkodził zabójcy, co myślicie? Tylko po co ktoś zabrał jej rękę?

– Nie gorąco ci, niebieski ptaszku? – zadrwił Paweł, wskazując na zapiętą na ostatni guzik, błękitną koszulę Szczygła.

– Nie... – bąknął Robert, wyraźnie zniesmaczony.

– Czym się wcześniej zajmowałeś, Szczygieł? – spytał Krzysiek, ignorując naganne zachowanie Pawła.

– Wymuszenia, sutenerstwo i takie tam nieobyczajne sprawy, a co? – Poprawił okulary i rozdziawił usta.

– Rozumiem, więc wszystko jasne. – Pokręcił głową. – No to zobaczmy, co my tu mamy. – Zgarnął z biurka teczkę i sam zaczął przeglądać dokumenty. Najpierw przejrzał informacje osobiste na temat ofiary i szybko zauważył, że nastolatka nawet jak na swój wiek, była nieprawdopodobnie aktywna w sieci. Posiadała całą listę profili na różnych portalach, a niektóre już z samej nazwy wskazywały na szereg specyficznych upodobań, jakich niejeden dorosły by się powstydził. Rozwydrzona, zepsuta smarkula. Szczególnie jeden blog, zwrócił od razu jego uwagę...

– Dajcie spokój, no. Do końca została godzina i na serio, teraz to chcecie roztrząsać? – marudził Paweł.

– Skąd jesteś, Musiał? – zapytał, przyszpilając go wzrokiem znad teczki.

– Z Zatorza, a ty?

– Od teraz ja też, więc nie radzę ci się stąd ruszać, dopóki nie powiem, załapałeś?

– Hej, nie kłóćcie się, bo coś mam! – Ożywił się ponownie Szczygieł.

– Owsiki chyba – prychnął Paweł.

– Dobra, dość jak na dziś, poddaję się – wyjęczał pod nosem Szczygieł, poczerwieniały na twarzy. Widać było, że nie miał ochoty wdawać się w słowne utarczki z tym zaczepnym cwaniakiem i miał problem z pewnością siebie.

– Robaka trzeba zalać, nie wiedziałeś, Robercik? I dobre jest ostre żarcie. I rozepnij sobie guzik pod szyją, bo zaraz się nam udusisz. – Dogryzał mu dalej.

Krzysiek miał dość sukinsynów pokroju Musiała. Singiel wywodzący się ze wsi, cwaniak i jak na swój wiek zachowywał się niepoważnie. Z tego, co się dowiedział, Musiał często zmieniał wydziały i podobno był bystry, choć wcale na takiego nie wyglądał. Mimo to Krzysiek nie chciał robić hałasu w biurze. Postanowił, że jeśli w ciągu najbliższych dni niczym się nie wykaże, to sam go wywali na pysk, a potem poprosi o dwóch dodatkowych ludzi, o ile komendant wyrazi zgodę. Wątpił, żeby z takim duetem dał radę rozwiązać jakąkolwiek sprawę.

Paweł przyglądał się Ziętemu od samego początku i zastanawiał się, kim w rzeczywistości był ten desperat.

– To prawda, że w stołecznej spotkałeś kulkę? – zagaił do Krzyśka. Intrygował go ten ciemnowłosy przystojniaczek, zadzierający nosa. Był sporo młodszy, a zdążył dorobić się komisarza. Czuł, że Zięty ukrywał jakieś brudy i może nawet był skorumpowany. W przeciwieństwie do płochliwego, zapiętego „pączka", który wyglądał, jakby z nerwów miał zaraz sobie zwalić konia pod biurkiem. Natomiast Zięty, był opanowany jak psychopata. Jego profil i akcje, w których wcześniej brał udział, zostały utajnione i słyszał jedynie plotki, więc miał nadzieję, że skoro teraz pracowali razem, to sam puści im trochę pary. Kto wie, może nawet da się z nim zakumplować.

Krzysiek nie był przygotowany na takie pytanie i zastanawiał się, skąd ten palant miał takie informacje.

– Postrzelili cię? Gdzie? – Zainteresował się nagle Szczygieł.

– Skąd o tym wiesz? – Krzysiek ponownie spojrzał spod byka na Pawła.

– Mam swoje źródła. – Wykrzywił się zwycięsko. Trafiony, zatopiony.

– To jak w końcu było? – Niecierpliwił się Szczygieł.

– Okej. – Westchnął Zięty, odkładając dokumenty – Ustalmy sobie coś, chłopaki. Żadnego pierdolenia o poprzednich psiarniach, jasne? Mamy działać jak jedna komórka, skupiamy się na tej sprawie i nie dymamy się nawzajem. Nie wiem, dlaczego wybrano akurat was, ale to mnie Domino przekazał stery, więc przyłóżcie się, bo będę wnioskował o rozwiązanie grupy i przydzielą na wasze miejsce kogoś innego. Tak to mniej więcej wygląda z mojej strony. Jakieś obiekcje?

– Jestem starszy od ciebie o trzy lata i nie gadaj do mnie jak prokurator – wtrącił Paweł.

– Co w związku z tym?

– Zastanawia mnie, dlaczego zapierdalasz z górki do starego. – Zaczął pstrykać długopisem, aż wreszcie go popsuł.

– Zapytaj go, a jeśli się dowiesz, napisz zażalenie i podrzuć mi na biurko, bo też chciałbym to wiedzieć.

– Dobre. – Zaśmiał się Musiał. – Ale nie jesteście spokrewnieni?

– Nie mam krewnych w policji.

– Na szkoleniu mówiłeś, że twój ojciec...

– Mój ojciec nie żyje – wtrącił szybko, zerkając na zegar, po czym chwycił plecak, zgarnął do niego teczkę i resztę rzeczy, pakując się do wyjścia.

– Sorry, myślałem...

– Od jutra będziesz miał okazję, wykazać się myśleniem. Zrywamy się, koniec na dziś. – Strzelił z palców w kierunku Szczygła.

– Mogę o coś zapytać? – zagaił grubasek.

– Jutro.


Cienko to widział. Szczygieł dojeżdżał komunikacją miejską, a Musiał nie dość, że miał niewyparzony ryj i piszczał, że cienko stoi z kasą, to jeszcze wpakował mu się do auta. Kolejny minus braku umundurowania, gdyż po cywilnemu nie mogli jeździć za darmo. Miasto nie było tak duże jak stolica, ale miało rozległą, starą dzielnicę przemysłową, gdzie w pustostanach mieszkali bezdomni i różny element przestępczy. Była też nowa, prężnie rozwijająca się strefa przemysłowa, kilka parków, burdele i wreszcie słynna trasa przelotowa, przy której kręciły się prostytutki i często dochodziło na niej do śmiertelnych wypadków. Ogólnie miasto utrzymywało się na drugim miejscu, jeśli chodziło o skalę przestępczości w województwie. Czuł, że znalezienie w nim mordercy, będzie jak poszukiwanie igły w stogu siana.

– O której jutro wyjeżdżasz?

– Zapomnij. – Posłał Pawłowi znaczące spojrzenie, typu: spierdalaj.

– No weź, zwrócę za wachę przy wypłacie i postawię ci piwo w tym nowym pubie koło sportowego.

– Nie ma takiej opcji. Kup sobie rower na raty.

– Ochujałeś? – Wzburzył się Musiał i po chwili obaj parsknęli.

– Za co zabrali ci prawko?

– A kto powiedział, że mi zabrali? – odparł Paweł.

– Czyli, co? W ogóle go nie masz?

– Nie nadaję się kierowcę.

– To w czym jesteś taki dobry, że wyszedłeś z szeregu?

– Byłem technikiem, a potem ucięli fundusze i udupili mnie. Zmieniłem wydział i trafiłem w jeszcze gorsze gówno.

– Czyli?

– Głównie cyberprzestępczość. Skasowałem kilku Ukraińców i Łotysza.

– Czysta robota, co chcesz? – skwitował Krzysiek. – A stawiałem raczej na prochy.

– Nie, prochy to nigdy nie była moja działka. A ty?

– Ja... – Westchnął i zapatrzył się na odmierzany czas przy czerwonym świetle nad przejściem. – Nie mam już wiele do stracenia – dokończył smętnie.

– Każdy coś ma.

Gówno prawda. Odkąd mały zaczął chować się za babką i nie chciał go widzieć, nie zależało mu już specjalnie na niczym, więc skupił się na pracy. To jedyne, co mógł jeszcze zrobić. Walczyć do końca. Bezrobotny ojciec – brzmiało dla niego jak wyrok i było nie do przyjęcia. Samotny. Jednak od jakiegoś czasu myślał o wyjeździe do spokojnego, górskiego uzdrowiska, dlatego chciał jak najszybciej rozwiązać tę sprawę i iść na zasłużony urlop. Po przeprawie w stołecznej musiał na jakiś czas całkowicie oderwać się od tego gówna, zanim znowu pokusi go, żeby zrobić coś niekontrolowanego i ryzykownego albo po prostu nie przepuszczą go na kolejnych testach. Jednak czy można było tak po prostu się odciąć?

– To powiesz mi w końcu, skąd się znacie ze starym? – zagaił Paweł.

– Może kiedyś – odparł i skręcił na „Zatorze", gdzie przydzielono mu tymczasowe mieszkanie. – A ty i Szczygieł, znacie się?

– Z widzenia. Pipa z niego, jak sam widziałeś i wolno trybi, ale podobno ma czasami swoje przebłyski... Ej, nie rozpędzaj się, to tutaj. – Musiał wskazał na kamienicę z czerwonej cegły po prawej. – Mieszkam pod siódemką. To, o której jutro? – Wyciągnął rękę na pożegnanie.

– Za kwadrans szósta. – Krzysiek uścisnął ją i marzył już tylko o tym, żeby wypić szklankę czegoś mocniejszego, wziąć prysznic i znaleźć się w łóżku. 

https://youtu.be/mS4vTGPmgU4

Dostęp do garażu zarośniętego gęstymi krzewami czarnego bzu, musiała wyciąć sobie sekatorem. Siłowała się też z dwuskrzydłowymi drzwiami i ledwo zdołała je uchylić, co kazało jej przypuszczać, że od dawna nie były używane. Stara farba łuszczyła się, drewno spuchło od wilgoci, a w niektórych miejscach deski tak się rozeszły, że mogła pomiędzy nie wcisnąć rękę. Wyjęła latarkę i z obawą zajrzała do środka, czując się jak Clarice Starling w „Milczeniu owiec". Po szyi prześlizgnął się niespodziewany dreszcz, który w rzeczywistości okazał się tylko małym pająkiem. Przeniosła zwierzę na palcu z kawałkiem pajęczyny i umieściła z powrotem na gałęzi. Garaż cuchnął stęchlizną i niemal do sufitu zagracony był starymi meblami, stosami spleśniałych gazet, szmatami i innym przegniłym cholerstwem. Wiśniewski, właściciel podupadającej parterówki, którą zdecydowała się wynająć wraz z tą ruiną na dole, oczywiście ani słowem o tym nie wspomniał. Potrzebowała lokalu od ręki, spieszyło się jej i niestety przed jego wyjazdem za granicę, nie zdążyła osobiście sprawdzić, w jakim stanie był garaż. Mieszkanie obejrzała na zdjęciach, które otrzymała na e-mail, garaż natomiast miał być podobno idealnym i gotowym miejscem na warsztat. Tymczasem w różnych kierunkach czmychały myszy, ciężko było oddychać, a jedyne okno upaprane białą farbą, znajdowało się zbyt wysoko. Stanęła na transporterze pełnym zakurzonych butelek po piwie i spróbowała je uchylić, lecz na darmo. Będziemy musiały poszukać kogoś do uprzątnięcia bałaganu, malowania i kilku napraw. Potrzebowała też czegoś, czym można było zakryć ten paskudny beton.

– Przydałaby się solidna podłoga... – mruknęła do siebie.

– Dobry wieczór – odezwał się niespodziewanie ktoś za jej plecami. – Pani to nowa...? – zamilkł, gdy raptownie się odwróciła i zaświeciła mężczyźnie w twarz. – Lokatorka, tak?

Skinęła tylko głową i wyostrzyła czujność.

– Widziałem dziś ciężarówkę i pomyślałem, że się przywitam i sprawdzę, czy nie potrzebuje pani pomocy. Mieszkam z rodziną na końcu ulicy, a Michał to mój starszy brat. Rozmawiała pani ze mną przez telefon. Nazywam się Kamil Wiśniewski i to ja zostawiłem klucze od bramy pod kamieniem – wyjaśnił i podniósł rękę do oczu, zasłaniając się przed snopem światła z jej latarki.

Milcząc, wskazała mu drzwi, żeby się wycofał. Dosyć późno zdecydował się na pomoc, co od razu uznała za podejrzane. Postanowiła jednak nie cackać się i wymusić na krewnym właściciela to, co miała zapewnione w umowie, skoro sam się tak gorliwie oferował. W mieście za tę cenę nic lepszego by nie znalazła, zresztą teraz i tak nie miała już wyjścia, a musiała sobie jakoś z tym bałaganem poradzić.

– Pana brat nie do końca był ze mną szczery w umowie. – Przeszła do sedna. – Potrzebuję czystego i suchego miejsca do pracy, a garaż to cuchnąca, zagracona dziura bez zamknięcia i w dodatku nie można otworzyć okna. Mam rozumieć, że pan się tym zajmie? – Spojrzała na niego wyczekująco.

– Ja? No, cóż – burknął zmieszany, bo okazało się, że ponętna czarnulka w ciemnych okularach jak Lennon, była śmielsza, niż początkowo zakładał. – Nie widziałem waszej umowy i nie wiem, co Michał tam naobiecywał, ale postaram się pomóc. Prowadzę warsztat samochodowy tu niedaleko w dawnej parowozowni i...

– Dobrze by było, gdyby do końca tygodnia garaż został opróżniony, wysprzątany i odmalowany na biało, panie Wiśniewski – weszła mu w słowo. – Trzeba naprawić okno, drzwi, wstawić zamek i położyć też jakąś podłogę, bo nie mogę pracować na gołym betonie. Więc, czy jest pan w stanie to wykonać? – Zgasiła latarkę i zdjęła okulary, obserwując, jak błękitne oczy mężczyzny automatycznie się rozszerzają.

– No nie wiem, bo jakby to powiedzieć... – Podrapał się po głowie. Mała suczka miała przenikliwy wzrok i powoli zaczęła go irytować, ale wiedział też, że to wina Michała, który bez uprzedzenia czmychnął za granicę, zostawiając mu ją na głowie, za co przy najbliższej okazji zamierzał porządnie go zjebać. – Sądzę, że nastąpiło tu jakieś nieporozumienie, bo kto niby za to wszystko zapłaci? – spytał bez ogródek.

– Raczej oszustwo – odparła, szybko oceniając stopień oporu mężczyzny. – Zapłacę za wszystko, jeśli o to chodzi, a część poniesionych kosztów, niestety będę zmuszona odjąć od kolejnej wpłaty. Pana brat wyjechał za granicę dzięki mojej kaucji, a w umowie mam jasno określone warunki, które nie zgadzają się ze stanem rzeczywistym. Uważam, że mimo wszystko jakoś się dogadamy – wyjaśniła. Miała nadzieję, że wyraziła się jasno i młodszy Wiśniewski weźmie się jutro porządnie do pracy. – Deal? – Wyciągnęła do niego rękę, zupełnie nie przejmując się gumową rękawiczką. – Umowa stoi?

– Że, co? – Uścisnął ją lekko, jeszcze bardziej zmieszany. – No nie wiem, chyba będę musiał się najpierw z nim skontaktować...

– Zależy mi bardzo na czasie. Ma pan sześć dni, więc proszę się streścić, dobranoc. – To powiedziawszy, wyminęła cuchnącego smarem mężczyznę i skierowała się do domu.

Oj, streściłby się z małą suką i to jeszcze jak, i gdziekolwiek, gdyby była chętna. Nawet cuchnący garaż by mu nie przeszkadzał. Ciekawiło go jednak, co taka młoda panna robiła kompletnie sama na tym zadupiu za miastem i co za biznes tu chciała otwierać. Kolorowe pudła stojące rano przed domem, nic mu nie mówiły, ale mogło to być cokolwiek, byle nie buda z tatuażami, dopalaczami albo innym świństwem do ćpania. 

Cdn...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top