4.

OfficialAustriaBober

Michael
07:17

— Hej, stary — rzucił do mnie Manuel, gdy wszedł do naszego biura. —  Ciężka noc? — zaśmiał się.

— Nie, bez przesady. A co u ciebie? Mała dawała w nocy popalić?

— Nic nie mów… Ma anginę, myślałem, że oszaleję w nocy. Maya ledwo żyła, bo wzięła wolne w pracy i cały dzień z nią była, u lekarza też kolejka, więc jakaś tragedia, ja miałem nocny dyżur przy Juli, więc ledwo patrzę na oczy, więc przyszedłem do pracy odpocząć —  mówił, siadając za biurkiem. Oparł na nim ramiona i położył głowę.

— To może jedź do domu się przespać? —  zaproponowałem.

—  Oszalałeś? — spojrzał na mnie zdziwiony. —  Przyjechałem tu odpocząć.

— To jedź do mnie.

—  A to to już na pewno nie. Skąd ja mam wiedzieć, co ty tam wczoraj robiłeś z tym chłopakiem? —  zapytał poważnie.

— Daj spokój. Wiesz, że to nie w moim stylu… To co? Chcesz klucze? Jedziesz się przespać?

— Nie. Nie. Dam radę… Pamiętasz o weselu Bastiana? — zapytał, biorąc do ręki teczkę, która leżała na jego biurku.

— Kurwa —  mruknąłem. Oczywiście zupełnie zapomniałem o weselu kolegi z pracy. — Ile mam jeszcze czasu?

—  Dwa tygodnie. Na spokojnie kupisz jeszcze prezent —  roześmiał się głośno. — I już masz kogo wziąć, nie?

— Że Stefana? — popatrzyłem na niego.

— No a nie? Myślałem, że coś z tego będzie.

—  Wiesz… Znam go kilka dni dopiero… Ale myślę, że coś z tego będzie. Wiesz Stefan wydaje mi się naprawdę fajnym facetem, takim normalnym...

— Rozumiem… Weź go na to wesele, będę miał okazję mu się przyjrzeć.

— Daj spokój. I nie możesz mu zrobić przesłuchania, łapiesz?

—  Dobra, dobra, spokojnie —  uniósł ręce w obronnym geście. — Przecież nic mu nie zrobię, będę grzeczny.

— Mam nadzieję, bo inaczej powiem Mai o tym, że w aucie w schowku pod siedzeniem masz skręta — zaszantażowałem go.

— To na czarną godzinę!!! — krzyknął oburzony. — I nie masz prawa wykorzystywać tego przeciwko mnie!!!

— Cześć chłopcy — do biura weszła Lena, jeden z oficerów dyżurnych. — Sprawa jest, tu macie wszystko  — podała mi teczkę.

— Dzięki — uśmiechnąłem się do niej, a ona to odwzajemniła i spuściła wzrok. Po chwili wyszła, a Manu patrzył na mnie znacząco. — Co?

— Jak ty to robisz?

— Ale co? — nie rozumiałem, co ma na myśli.

— Lena na ciebie leci, już od dłuższego czasu.

— Nie jest w moim typie — oznajmiłem, przeglądając papiery, które przyniosła. — Wiesz co? Myślałem o AT — wyrzuciłem z siebie. — I to dość poważnie… Chyba chcę tam wrócić.

— O stary… Wrócić do antyterrorystów? Co ci tu nie pasuje? — zapytał.

— W sumie to nic, ale… No nie wiem, po prostu coś mnie ciągnie żeby tam wrócić… To była zajebista praca.

— Powiem ci, że nie słyszałem jeszcze o przypadku żeby ktoś chciał tam wrócić po odejściu… Co się stało? — wstał od swojego biurka i usiadł przed moim.

— Kilka tygodni temu dzwonił do mnie mój były dowódca. Chciał się spotkać żeby porozmawiać… Powiedział mi, że odchodzi na emeryturę, wiesz w sensie z AT, w policji będzie nadal i… Szukają kogoś na jego stanowisko… On zaproponował to mi i kazał się zastanowić. Powiedział, że mnie poprze, a jeśli to zrobi to posadę mam w kieszeni… A to świetna praca.

— Wiesz nie chcę ci mówić co masz robić… Ale to brzmi zajebiście! — podniósł głos. — Ale z drugiej strony nie chcę żebyś zrezygnował z tej pracy… Przemyśl to jeszcze.

— Wiem, wiem… Ale to dlatego zostałem policjantem. Żeby być antyterrorystą.

— Wiem, pamiętam… Po prostu to przemyśl… Do kiedy masz czas?

— Za miesiąc będą kogoś szukać… Czyli mam jakieś trzy tygodnie… Dobra — wstałem gwałtownie, biorąc do ręki teczkę. — Bierzmy się do roboty — uśmiechnąłem się lekko. Manuel pokiwał głową i także się podniósł, a następnie wyszliśmy.

Cała sprawa nie była jakaś skomplikowana, więc nie mieliśmy dziś dużo pracy i udało mi się wyjść wcześniej. Pomyślałem, że mogę spróbować wyciągnąć Stefana na kolację, więc zadzwoniłem do niego. Był lekko zaskoczony i po głosie słyszałem, że był zmęczony i mimo, że dochodziła 18 nadal był w pracy, od której chętnie się oderwał. Pojechałem pod wskazany mi przez niego adres, bo uparłem się, że po niego podjadę skoro i tak już jestem w drodze.

Koniecznie chciałem się z nim dziś zobaczyć z dwóch powodów. Po pierwsze chciałem go zaprosić na ten cholerny ślub, a po drugie, uważam go za naprawdę rozsądnego faceta i mimo, że znam go bardzo krótko to mu ufam, więc chciałem go zapytać co on sądzi o propozycji powrotu do jednostki antyterrorystycznej.

Zaparkowałem pod ogromnym budynkiem i wysiadłem. Oparłem się o auto i założyłem okulary przeciwsłoneczne, bo mimo, że był już wczesny wieczór słońce nadal nie odpuszczało. Napisałem Stefanowi sms-a, że już jestem i schowałem smartfon. Założyłem ręce na piersi i patrzyłem na ulicę na przejeżdżające samochody i ludzi na chodniku po drugiej stronie ulicy. Wszyscy się spieszyli, gnali gdzieś. Z jednej strony nic mnie nie dziwi, bo sam tak żyję, w biegu, ale z drugiej… Dlaczego? Przecież można żyć wolniej, doceniać każdą chwilę, cieszyć się nią. Tak by chyba było łatwiej, lepiej. Odpowiedź jest prosta. Bo ten świat jest popieprzony. Pędzi szybko ku zagładzie.

Odwróciłem się chcąc spojrzeć na wejście budynku i zobaczyłem, że Stefan stoi oparty o tylne drzwi mojego auta.

— Wszystko ok? —  zapytał cicho.

—  Jasne —  uśmiechnąłem się. —  Zamyśliłem się tylko —  zbliżyłem się do niego i objąłem w pasie. Pochyliłem się i pocałowałem lekko jego usta. —  Hej - wymruczałem w jego wargi.

—  Cześć —  uśmiechnął się lekko i przesunął dłońmi po mojej klatce piersiowej.

—  Jedziemy? —  zapytałem, obejmując go mocniej.

—  Tak, jestem strasznie głodny —  odparł, ale nie odsunął się nawet o milimetr.

—  Znam chyba fajne miejsce… —  odsunąłem się i nadal obejmując go jednym ramieniem, przeszliśmy na drugą stronę auta. Tam otworzyłem mu drzwi i wsiadł do środka, a ja zająłem miejsce za kierownicą.

—  To służbowy? —  zapytał rozglądając się czarnym wnętrzu Opla Insigni.

—  Tak, uwielbiam go —  uśmiechnąłem się.

—  A prywatnie czym jeździsz? —  zerknął na mnie, gdy wyjeżdżałem z miejsca parkingowego.

—  Wolisz zobaczyć niż słuchać —  zaśmiałem się. — Dorobiłem się swojego marzenia —  westchnąłem.

—  Czym ty jeździsz? Batmobilem? —  zażartował, a ja się roześmiałem.

— Chevrolet Chevy Impala z 1967 roku… Oczywiście przerobiony…. W sensie silnik podkręcony i środku unowocześniony, ale w taki sposób, że tego nie widać… Jest piękna — westchnąłem.

— Jak bardzo podkręcony silnik? — chciał wiedzieć.

— 452 konie mechaniczne.

— Przy jakim silniku? 7.0 3 MT?

— Tak… Sporo pali, ale za to jak pracuje….

— Ale mam nadzieję, że to czysta benzyna, bo taki samochod zrobić w gaz to… Kurde, jakbyś porsche przerobił w gaz.

— Oczywiście, że benzyna, o co ty w ogóle pytasz — udałem oburzenie i zerknałem na niego.

— Musisz dać mi się przejechać — stwierdził.

— Nie ma takiej opcji… Nikt oprócz mnie jej nie prowadzi… — odparłem.

— Jeszcze cię namówię — uśmiechnął się, a ja się zaśmiałem. — Zobaczysz.

— Możesz próbować — odparłem parkując pod knajpą. — Chodźmy — zgasiłem silnik i wysiadłem. Stefan do mnie dołączył i weszliśmy do środka. Tam zajęliśmy stolik i zamówiliśmy jedzenie. Przez chwilę rozmawialiśmy na jakieś lekkie tematy aż w końcu postanowiłem zapytać Stefana o to cholerne wesele, na które w ogóle nie miałem ochoty iść.  — Tak się zastanawiam… — zacząłem zagryzając dolną wargę, a wzrok Stefana od razu zjechał na moje usta. — Masz jakieś plany na 15 czerwca?

— A co jest wtedy?

— Sobota.

— Nie o to pytam  — zaśmiał się. — Masz jakieś plany wobec mnie na ten dzień?

— Owszem, ale muszę wiedzieć, czy znajdziesz dla mnie wtedy czas  — pochyliłem się lekko w jego stronę.

— Myślę, że nie będzie problemu… Znajdę dla ciebie nawet cały dzień… I noc — dodał.

— To świetnie, bo bardziej mi chodziło o noc  — oznajmiłem, a Stefan posłał mi zaskoczone spojrzenie. Celowo powiedziałem to w ten sposób.

— To co będziemy robić?

— Mój znajomy się żeni… Pomyślałem, że może chciałbyś iść ze mną na ślub i wesele?

— Chciałbym. Z przyjemnością  — posłał mi szeroki uśmiech, a ja odpowiedziałem mu tym samym.

Stefan
07:17

Zdajecie sobie sprawę jak głupio się czułem i jak bardzo było mi wstyd swoich myśli w tamtym momencie?! W końcu Micheal, jak normalny człowiek zapytał o wesele, ale nie! Moje myśli musiały popłynąć w tamte, sprośne strony. Przecież tekst typu “Oddam ci tą noc” brzmi jednoznacznie. Chyba ten brak partnera nieźle wpłynął na moje niewyżycie, skoro pomyślałem o tym. Głupi Stefan musiał sobie wyobrazić mężczyznę nago, bo jak to mogło być inaczej?  

— Poczekaj chwilę, przecież 15 to za dwa tygodnie, nie? — dopytałem, próbując przeanalizować ile mam jeszcze czasu na przygotowania. W końcu to nie jest byle co. Trzeba kupić nowy garnitur, pójść do fryzjera, kupić jakiś prezent i przygotować się mentalnie… Na dzielenie pokoju z Michealem.

— No tak, ale chyba to nie problem? — blondyn spojrzał na mnie uważnie, znad cudownie pachnącego talerza z pieczoną kaczką.

— Nie, skąd. Tylko powiedz mi gdzie odbędzie się to wesele?

Przyznam szczerze, że po fragmencie odpowiedzi “No trochę daleko”, odpłynąłem. W głowie pojawiło się miliony scenariuszy i scen jakie mogłyby się odbyć wraz z głównym aktem, a mianowicie wspólnym pokojem. Od razu wybiłem sobie myśl, że będą dwa oddzielne łóżka tak jak na koloniach. Przez dobrych kilka godzin będę spał koło blondwłosego boga policyjnego radiowozu, a fakt że ten najprawdopodobniej będzie w lekkiej piżamce, bo w końcu są wakacje lub bez niej, wcale nie pomagał opanować emocji. Jednocześnie z tymi “niezbyt” moralnymi myślami, pojawiła się taka wielka panika, że biedny obrus po mojej stronie był strasznie pognieciony.

Co jeśli moje “wspaniałe” bobrze ciało mu się nie spodoba? Albo co gorsza będę rzucał dziwne sugestię lub gapił się na niego podczas snu? Toć jakby się wtedy obudził, nazwałby mnie stalkerem i inne takie. “Boże drogi, na co tyś się Kraft zgodził” pomyślałem. Odpowiedź była prosta: “Na blond boga w garniturze”. Jaki ja jestem łatwy.

— No to chyba wszystko co powinieneś wiedzieć. — Zakończył swoje ogłoszenia parafialne Micheal. Najgorsze, że zupełnie nic z tego nie usłyszałem. Jak głupi kiwałem głową co jakiś czas, więc pewnie ten nawet nie zauważył. Została mi nadzieja, że nie zgodziłem się na coś dziwnego.

— Dobrze, przyjąłem do wiadomości panie władzo. — Uśmiechnąłem się lekko, maskując brak uwagi jaki dostał. — A co w pracy? Jakiś szalony kierowca? A może jakaś namiętna pani co pomyliła pedały?

— Mówisz o sobie? — zaśmiał się Micheal, który nawet śmiał się idealnie. I weź tu człowieku bądź sobą. — Zresztą tłumaczyłem ci, że nie jestem z drogówki.

— Ale mnie zatrzymałeś. Do tego zmusiłeś do umówienia z twoją osobą. — Opadłem plecami na oparciu krzesła, specjalnie zakładając ręce na piersi. W tamtej chwili utkwiłem spojrzenie na jego osobie i z delikatną wyższością uniosłem dumnie głowę. Dobry diss, nie ma co mówić.

— Gdybyś nie jechał tak szybko, być może miałbyś ode mnie spokój. — Zauważył już spokojnie blondyn, odkładając sztućce na talerz. Teraz to on spojrzał prosto w moje oczy, przez co już nie byłem taki pewny siebie jak przed chwilą.

— Cóż poradzić łatwy jestem. — Powiedziałem, nie myśląc nad własnymi słowami. Dopiero mina Micheala oznajmiła, że zrobiłem coś źle. Ten patrzył na mnie w delikatnie mówiąc w szoku. Kiedy to do mnie dotarło, cały poczerwieniałem. — To znaczy szybki! SZYBKI, NIE ŁATWY!

— Jasne, jasne. — Zaśmiał się, odzyskując trochę powietrza, którego aż mu zabrakło. — Skoro jesteś taki łatwy to dlaczego nie dałeś się pocałować pierwszy raz?

W tym momencie jakakolwiek pewność siebie, za przeproszeniem poszła się jebać. Myślałem że o tym zapomni, ale nie oczywiście musiał o tym pamiętać. Zażenowany spuściłem wzrok na swoje dłonie, które ponownie maltretowały obrus.

— Zaskoczyłeś mnie… Zresztą nie jestem łatwy. — Próbowałem powiedzieć, ale nie byłem pewny czy końcówka mojej wypowiedzi była jakkolwiek słyszalna. Dopiero z chwilą gdzie pan policjant wyciągnął swoją prawą dłoń, spojrzałem mu w oczy.

— Przecież wiem, że nie jesteś łatwy. — uśmiechnął się pogodnie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top