1.
Ta książka powstaje we współpracy z OfficialAustriaBober. Mam nadzieję, że wam się spodoba i będziecie się cieszyć każdym rozdziałem, tak jak my podczas pisania 😊
Michael
21:02
To jakiś żart żebym o tej porze kończył pracę. Owszem wiele razy zostawałem po godzinach, aby wypełnić raporty i w ogóle, aby skończyć papierkową robotę, ale nigdy nie zdarzyło mi się zostawać do tej późnej pory. Biurokracja w tym kraju kiedyś mnie wykończy.
Ale niestety niektóre sprawy tego wymagały. Na przykład ta, którą razem z partnerem zajmowaliśmy się dzisiaj. Dotyczyła oszustwa. Kobieta upozorowała swoje porwanie, aby wspólnie z kochankiem uciec z kraju, zostawiając tu męża i córkę. Straż graniczna zatrzymała ich auto w ostatniej chwili.
Sprawa była prosta, ale papierów było bardzo dużo.
Cóż, gdy jako dziecko marzyłem żeby zostać policjantem nie zdawałem sobie sprawy, że więcej czasu będę spędzał za biurkiem niż w terenie.
Może trzeba było zostać tym antyterrorystą? W sumie jeszcze nic straconego - myślałem wychodząc z komendy.
Mam jeszcze kilka miesięcy, aby się przygotować i zgłosić na testy sprawnościowe i psychologiczne.
Podszedłem do nieoznakowanego radiowozu, którym często jeździłem też prywatnie, ale nie był to dla nikogo problem. Wsiadłem i odpaliłem silnik Insignii. Włączyłem światła, wrzuciłem bieg i ruszyłem w drogę do domu.
Ulice miasta były prawie puste. Nie ma się co dziwić. Środek tygodnia. Ludzie mają pracę, szkołę, życie prywatne. Wolą spędzać czas w domu w swoim towarzystwie niż szwędać się po mieście.
Z jednej strony to dobrze, że nastolatkowie siedzą teraz w domach z telefonem czy przed komputerem. Mniej wezwań, mniej problemów, mniej wypełniania papierów.
Ale z drugiej... Powinni spędzać jak najwięcej czasu z rówieśnikami. Uspołeczniać się. To na szczęście nie jest mój problem.
Rozdzwonił się mój telefon, wyjąłem go z kieszeni spodni i zobaczyłem, że dzwoni mój przyjaciel.
- Cześć stary, co tam? - odebrałem, zatrzymując się na światłach.
- Jesteś jeszcze na komendzie? - zapytał Manuel.
-Nie, właśnie wracam do domu.
- Kurwa... Zostawiłem prawo jazdy na biurku... Powiedz, że wziąłeś... Kupię ci dożywotni zapas piwa - obiecał, a ja się zaśmiałem i ruszyłem, bo zapaliło się zielone światło.
- Wziąłem. Mam do ciebie podjechać teraz, czy rano? - spytałem.
- Dzięki ci dobry człowieku... Niech ci Bozia w dzieciach wynagrodzi - rzucił, a ja znowu się roześmiałem.
- Wolę jednak to piwo.
- Ok - śmiał się. - To podjedź do mnie rano, ok?
- Jasne, nie ma problemu.
- Dzięki, zginąłbym bez ciebie - zaśmiał się.
- Już dawno... Zawsze za ciebie obrywam - zażartowałem, przypominając mu o naszej niedawnej akcji.
- Właśnie o tym mówię... Jeszcze raz dzięki i do jutra.
-Spoko, na razie - rozłączyłem się i rzuciłem telefon na siedzenie.
Miałem teraz przed sobą kawał prostej, dobrej drogi bez żadnych przystanków na światłach. Co prawda to nadal był teren zabudowany, ale przyspieszyłem sobie trochę, i nagle w lusterku wstecznym zobaczyłem szybko zbliżający się do mnie biały samochód, który sprawnie mnie wyprzedził.
Przyspieszyłem, chcąc sprawdzić ile jedzie. Gdy przekroczył setkę, stwierdziłem, że to nie należy do moich obowiązków, ale mogę chociaż dać mu pouczenie i włączyłem światła policyjne. Wyprzedziłem auto i zajechałem mu drogę. W lusterku wstecznym widziałem kierowcę, który był chyba bardziej zaskoczony niż wściekły.
Zjechaliśmy do zatoczki autobusowej. Wyłączyłem bieg i zaciągnąłem ręczny, a z kieszeni wyjąłem odznakę. Miałem druczki mandatowe, ale nie powinienem ich wykorzystywać. To nie był mój zakres obowiązków, ale wziąłem je ze sobą, żeby postraszyć chłopaka.
Wysiadłem z samochodu i zamknąłem za sobą drzwi. Podszedłem do białego Audi, które swoją drogą mi się spodobało i zastukałem w szybę. Chłopak spuścił ją. Przyjrzałem mu się dokładnie. Ciemne, roztrzepane włosy, ładne,c czekoladowe oczy i ten przerażony wzrok skierowany na mnie.
- Komisarz Michael Hayboeck - przedstawiłem się. - Wie pan za co został zatrzymany?
- Myślę, że tak.
- Dokumenty poproszę. Prawo jazdy, dowód rejestracyjny i ubezpieczenie - powiedziałem. Chłopak wyjął portfel ze schowka i podał mi papiery. Wszystko się zgadzało. Normalnie drogówka przebadałaby go alkomatem, ale ja go nie miałem. - Ok - obejrzałem dokumenty i spisałem jego dane. - To tak dla zasady... Gaśnica, apteczka i koło zapasowe lub zestaw naprawczy Niech pan pokaże - oznajmiłem, a chłopak pozwoli wysiadł z auta.
Zlustrowałem go i tylko upewniłem się w tym, żeby nie dawać mu mandatu. Nigdy nie działałem nie przemyślanie. Zawsze wszystko planowałem. Nie lubiłem działać spontanicznie. Ale w tamtej chwili zadziałał impuls. Nie wiem co mnie podkusiło.
Uważnie obserwowałem chłopaka, który pokazał mi gaśnicę i koło zapasowe.
- Nie mam apteczki - oznajmił, zamykając bagażnik.
- Mhymmm... - patrzyłem na niego. - Z tej sytuacji mamy tylko jedno wyjście - oznajmiłem.
- Może uda nam się jakoś uniknąć mandatu? - zapytał cicho.
-Jest jeden sposób... Mandat, czy kawa? - spytałem, a chłopak popatrzył na mnie zaskoczony. Nigdy tak nie robiłem. Nie podrywałem obcych mi ludzi. Nie w taki sposób. Ale tutaj, w tej sytuacji, poczułem dziwny przymus, impuls, aby próbować umówić się ze Stefanem Kraftem, jak przeczytałem w jego prawie jazdy. - To jak?
Stefan
21: 05 tego samego dnia
Gdy tylko księżyc rzucił cień na moje biurko, już wiedziałem, że jest bardzo późno. Niezbyt się tym wzruszyłem, bo w końcu życie w korporacji wymaga mnóstwa nadgodzin i idealnie zrobionych tabelek, które przecież powinny być na wczoraj. W takich momentach najbardziej pragnę kupić szefowej kwiaty, ale nie te piękne bukiety z kwiaciarni, a najpiękniejszy wieniec pogrzebowy.
Od lat zastanawiam się co poszło nie tak i wylądowałem w tej firmie. Przeklinam ten dzień, kiedy to moja najdroższy i najcudowniejszy przyjaciel, a wtedy partner, pokazała mi akurat tą ofertę pracy. Co mi strzeliło do tej pustej głowy, żeby złożyć tam CV. Posłuchaj się Gregora! Przecież on ma rację! To praca z perspektywą to żeś mi matka doradziła. Gdybym tylko wiedział, że ta przeklęta korporacja to źródło nerwicy i debilizmu już dawno zostałbym strażakiem. Dostałbym przynajmniej mundurówkę oraz bardziej przyzwoite warunki pracy, a tak 24h w robocie, zero wakacji, ciągle pretensje i jakieś krzyki.
- Dobre godziny roboty mówili, świetna praca mówili. Ja wam dam, kurwa, dobra praca. - przekląłem pod nosem, kładąc głowę na to białe, pieprzone biurko.
Tak bardzo nienawidziłem tej pracy. Więc dlaczego jestem tu już kolejny rok? Niestety kasa rekompensowała te zapracowanie i ciągłe nerwy. Zarabiałem tyle, że kupiłbym ładne mieszkanie bez większego kredytu, oczywiście tylko i wyłącznie w momencie kiedy zaczął bym oszczędzać, jednak tu moja wada.
Nie potrafię odkładać, aż tak. W końcu co jakiś czas trzeba remont w mieszkaniu zrobić, jakieś lepsze ciuchy kupić, a co najważniejsze... Makaroniki to najpiękniejsze wypieki jakie wymyślił człowiek, tylko te dobre są cholernie drogie. No cóż, nie jestem ideałem, w sumie daleko mi do niego.
Wyobraźcie sobie życie z jebanym metrem sześćdziesiąt, będąc dorosłym mężczyzną? Dokładnie sześćdziesiąt sześć, ale te sześć widać tylko i wyłącznie kiedy założę jakieś wyższe buty. Dlatego w mojej szafie nie znajdziesz trampek. Cóż nie dość że niski, to wygląd jak bóbr! Cudowne połączenie, nie prawda?
No, ale wróćmy do tego dziwnego wieczoru. Tak też gdy tylko podniosłem głowę, zobaczyłem zdenerwowaną kobietę mafii, to znaczy moją szefową. Wtedy to w pokoju nagle zapanowała taka cisza, że nawet nie było słychać brania oddechu.
- Co to ma być Kraft?! Do jasnej cholery spać to możesz w domu, a nie w pracy! Zrobiłeś tą prezentację, że sobie chrapiesz w najlepsze? - uniosła się złością blondynka i walnęła zaciśniętą ręką w stół.
Spojrzałem uważnie na jej wyraz twarzy i przyszły mi do głowy dwie myśli, a w sumie to trzy.
Pierwsza polegała na tym czy wyprowadzić ją z błędu, że nie spałem, ale to chyba nie skończyłoby się dobrze.
Druga dotyczyła jej złość. Być może to był ten ciężki okres, w którym nawet Mojżesz w postaci podpaski, nie pomaga.
Trzecia zaś to taka, że być może partner szefowej, którego tak ciągle wychwala, w łóżkowych sprawach wcale jej nie zadowala. Teraz gdy widziałem jej zmarszczone brwi, martwiłem się, że niestety dwie myśli połączyły się w jedno. To oznaczałoby, że musiałem ją prosić na kolanach o pracę w domu.
- Przepraszam za tą zniewagę. Szefowo czy mógłbym dokończyć to w domu? Mógłbym dodatkowo zrobić raport miesięczny i zestawienie roczne - spojrzałem na nią z płonącą nadzieją w oczach. Wiedziałem że perspektywa zrobienia głupiej roboty, uratuje mnie z tego więzienia. Tak bardzo chciałem uciec od jej intensywnych, babcinych perfum i przytulić moją dopiero co wypraną pierzynę.
- I tak już tu się nie przydasz. Ale chcę te raporty do piątku i lepiej się postaraj Kraft - zagroziła i w swoim jakże sukowatym stylu wyszła z pokoju, pozwalając innym na zaczerpnięcie powietrza.
Mi nie trzeba długo powtarzać, więc czym prędzej zabrałem swoje rzeczy i wsiadłem do mojej ukochanej Audi, którą kochałem jak własne dziecko. W niej czułem się niesamowicie, a samo pojęcie wolności, kojarzyło mi się tylko z tym jak wracam po pracy do domu moją piękną maszyną!
Wiele razy zapominałem się i traciłem kontrolę nad prędkością, niczym na torze. Tam byłem szybki i błyskawiczny jak mój Exel w pracy. Teraz, gdy mijałem jakieś auto, nie myślałem o konsekwencjach. Było późno i pusto na drodze, więc trochę poszalałem. Przycisnąłem gaz i już bym krzyknął z radości jak na torze, gdyby nie nagły sygnał policji.
Wtedy wróciłem na ziemię. Od razu pokierowałem się na ubocze, w tym wypadku przystanek autobusowy. Nagle jakby na moim ciele pojawiły się dreszcze, a nerwy zawładnęły brzuchem, który bolał jak cholera.
- Kraft, ty debilu! Kolejne punkty. To się źle skończy... - przerażony położyłem głowę na kierownicy, do momentu aż ktoś nie stuknął w moją szybę. Pokornie otworzyłem je, a moim oczom pojawił się najprawdziwszy grecki Bóg. Policjant był niesamowicie przystojny, przez co odebrało mi mowę. Blondyn o takich nieziemskich oczach spojrzał na mnie, a ja nie potrafiłem normalnie się odezwać. Widząc tego osobnika byłem gotowy na wszelkie poświęcenie, aby tylko ten darował ten mandat. W tym pogodziłem się również z opcja zaliczenia mojej osoby przez to ciacho na tylnim siedzeniu jego auta. Ta wizja byłaby bardzo przyjemna.
- Komisarz Michael Hayboeck. Wie pan za co został zatrzymany? - usłyszałem męski głos, który aż powodował drżenie mojego ciała.
- Myślę, że tak... - powiedziałem cicho, w jakiś sposób też pokornie, aby nie pokazać tego jakie wrażenie wywarł na mnie policjant. Jak to? Jeszcze pomyśli, że to łapówka i zostanę zatrzymany. Wtedy to nawet raporty mnie nie uratują.
- Dokumenty poproszę. Prawo jazdy, dowód rejestracyjny i ubezpieczenie - ponownie usłyszałem głos funkcjonariusza, który był zupełnie poważny. Nie chciałem się kłócić, więc oddałem wszystkie papiery, a gdy ten je obejrzał i pokiwał głową, na co trochę się uspokoiłem. - Ok. To tak dla zasady. Gaśnica, apteczka i koło zapasowe lub zestaw naprawczy... Niech pan pokaże.
Z autopsji wiedziałem, że nie ma co się kłócić z policją. Miałem nadzieję, że jak pokaże pokorę i skruchę to coś ugram, oczywiście po próbie lekkiego podrywu. W końcu byłem gotowy nawet na numerek z boskim policjantem. Nie przyjmowałem się, że może nie być gejem, bo czułem że raczej nie zależy mu na płci. Dlatego też pokazałem wszystko co miałem, oprócz tej przeklętej apteczki, którą jak na złość zabrał mi Gregor dzień wcześniej.
- Nie mam apteczki - powiedziałem, gdy tylko zamknąłem bagażnik. Wtedy ten uśmiechnął się do mnie lekko i założył dłonie na piersi.
- Mhymm... Z tej sytuacji mamy tylko jedno wyjście. - powiedział bardzo poważnie, na co ja ledwo co nie padłem. Moje dziecko, samo w garażu, bo zaraz zabiorą mi prawo jazdy.
- Może uda nam się jakoś uniknąć mandatu? - zapytałem cicho, mając nadzieję, że ten blondyn należy do miłych policjantów.
- Jest jeden sposób... Mandat czy kawa? - zapytał z widocznym już uśmiechem, na co bardzo byłem bardziej zaskoczony. Położyłem dłonie na bagażniku mojego autka, patrząc uważnie i w szoku na policjanta.
- Kawa? Ale jest już wieczór... Chyba, że to jakiś żart? - zapytałem lekko zdezorientowany.
- Jutro ci pasuje? Stefan? - zapytał wyciągając z kieszeni spodni telefon, który podał mi. Będąc w lekkim szoku wpisałem mu swój numer. Nawet zbytnio przy tym nie myślałem. Moje życie było zdecydowanie zbyt chaotyczne. - Świetnie, to tak na 10? Miejsce wyśle ci SMS, tylko nie pędź tak, bo następnym razem tak miło już nie będzie.
- Dobrze... Bardzo przepraszam, będę grzeczny - uśmiechnąłem się niepewnie, czując jak cały stres związany z nagłym zatrzymaniem mija. Widziałem sylwetkę blondyna, który zasiadł do swojego samochodu i jeszcze uśmiechnął się do mnie. Gdy tylko zostałem sam, nawet nie wszedłem do samochodu, myśląc o tym co się stało.
- Oj panie Hayboeck, niezłe z pana ciacho, ciekawe jednak czy nie będę tego żałował - rzekłem do siebie, myśląc czy umówienie się z gliną to nie był dobry pomysł.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top