Rana z przeszłości

ONE-SHOT

Minęło kilka nocy, odkąd Katara stała się magiem krwi. Każdy dzień wlókł się niemiłosiernie, tylko po to, by kolejny był jeszcze dłuższy. Szatynka zdawała sobie sprawę, że nie była już tą samą osobą co kiedyś. Miała nowe umiejętności, które najchętniej utopiłaby w oceanie, ale nie mogła. To nie było możliwe. Jedyne, co mogła zrobić, to trzymać swoją ciemną stronę pod kluczem. Woda, dotąd delikatny i kojący żywioł, teraz ukazała jej swoje niszczycielskie oblicze – równie groźne jak ogień, którego nienawidziła z całego serca. Zrozumiała, że upodobniła się do mordercy swojej matki. Cholernie ją to bolało i czuła ogromną bezsilność, ponieważ nie mogła cofnąć czasu. Nie potrafiła też pozbyć się tej umiejętności. W głębi duszy czuła, że samo tkanie krwi nie było złe. Potworne było podporządkowywanie sobie cudzych organów i pełna kontrola nad nimi. Ten strach, który temu towarzyszył, sygnalizował niebezpieczeństwo. Jeden zły ruch – i ktoś mógł umrzeć. Dokładnie tak samo, jak z ręki maga ognia.

Katara czuła się słaba, ponieważ mimo upływu lat od śmierci matki nadal cierpiała. Na Biegunie Południowym starała się to ukrywać, a kiedy wyruszyła w podróż dookoła świata, czuła się wolna od tego uczucia. Jedynie czasami, gdy ktoś o niej wspominał, ogarniał ją lekki smutek. Jednak ostatnie wydarzenia obudziły w niej to, co było uśpione. Ból po stracie matki wrócił ze zdwojoną siłą. Magia krwi i śmierć ukochanej osoby były dwiema odrębnymi rzeczami, ale w pewnym sensie się ze sobą łączyły.

Przez większą część swojego życia Katara odczuwała niedosyt. Żałowała, że tak mało czasu spędziła z matką. Gdyby nie wojna, mogłaby żyć w szczęśliwej, pełnej rodzinie. W dzieciństwie często myślała o tym, co by było, gdyby jej matka żyła. Tworzyła w głowie kolorowe scenariusze, które niestety nigdy nie mogły się spełnić.

Dziewczyna podniosła się ze swojego posłania i usiadła po turecku. Nie chciało jej się spać, nie odczuwała zmęczenia. Odgłosy świerszczy gdzieś w trawie nie pozwalały jej się skupić na odpoczynku. Po chwili Katara spojrzała na swoje dłonie. Były delikatne i ciepłe. Czuła krążącą w nich krew.

Córka wodza westchnęła i z bólem przeniosła wzrok na księżyc. Czy Yue była z niej dumna? Nie, na pewno nie. Jej nowa umiejętność służyła do zabijania, a nie do niesienia pomocy. Kiedyś Katara uzdrowiła swoje dłonie, a woda przez chwilę świeciła jasnym blaskiem. Teraz kojarzyła się jej jedynie ze szkarłatną cieczą, niekontrolowanymi ruchami i cierpieniem ofiar.

Nastolatka odeszła kilka kroków od posłania i przycupnęła przy kamieniu. Kilkoma ruchami dłoni stworzyła za pomocą magii wody małe lustro. Katara czuła rozżalenie i złość. Wściekała się, że nie było jej dane żyć szczęśliwie z matką. Jednocześnie odczuwała do siebie wstręt, porównywalny do nienawiści, jaką darzyła Naród Ognia. Nie dawało jej spokoju, że morderca jej matki prawdopodobnie żył na wolności. Na świecie nie było miejsca dla nich dwojga. Katara łączyła wstręt do Narodu Ognia z bólem po stracie matki. Nigdy nie pogodziła się z jej śmiercią. Cały czas miała nadzieję, że matka żyła, choć wiedziała, że to niemożliwe. Jej ciało spoczęło gdzieś na dnie oceanu i dawno zamarzło.

Podczas wspólnej podróży z bratem i Aangiem jej ból częściowo ustąpił. Silne emocje i adrenalina maskowały smutek. Dopiero, gdy dotarli na bagna, zrozumiała, że wciąż tęskni za matką i pragnie jej powrotu. Naszyjnik, który nosiła przez większość życia, nieustannie jej o niej przypominał, lecz teraz był schowany głęboko w kieszeni. To była ostatnia pamiątka po matce, dająca jej wrażenie, że rodzicielka jest blisko. Teraz została sama – w Narodzie Ognia i bez zrozumienia.

Katara spojrzała z bólem w oczy swojego odbicia. Nie była już tą małą dziewczynką, która pamiętała najeźdźców z Południowego Plemienia. Teraz była silniejsza i panowała nad wodą. Jej ciemne włosy i błękitne oczy przypominały matkę, szczególnie kiedy mieszkała w Południowym Plemieniu. Teraz jednak, ubrana w czerwone szaty i pozbawiona naszyjnika, wyglądała jak dziewczyna z Narodu Ognia. Pozbawiona honoru, pełna żalu i nienawiści. Ironią losu było to, że właśnie tak się czuła.

Po raz kolejny próbowała wyobrazić sobie twarz matki w swoim odbiciu, ale nie potrafiła. Widziała tylko obcą dziewczynę z wrogiej nacji. Katara nie miała zdjęcia swojej rodzicielki, a obraz w jej pamięci zacierał się. Nie chciała o tym myśleć, ale wiedziała, że za parę lat zapomni, jak wyglądała jej matka, skoro już teraz miała z tym problemy.

Nastolatce zaczęły z oczu płynąć łzy bezsilności i żalu. Była okropną córką. Powoli zapominała, jak wyglądała jej własna matka. Kto może być tak okropny, żeby przestać o tym pamiętać? Jakby tego było mało, Katara utożsamiała się z mordercą. Nie była już tą łagodzącą każdy ból dziewczyną. Powstała jej nowa osobowość, która mogła zniszczyć dosłownie wszystko, jeśliby tego chciała. Dokładnie tak samo jak magowie ognia. Byli nieobliczalni, okrutni i nie mieli żadnych pohamowań. Niestety, taka sama była magia krwi – pełna złości, niekontrolowanych ruchów i barbarzyństwa. Człowiek balansował pomiędzy dobrem a złem, korzystając z ciemnej strony magii. Wystarczył jeden zły ruch, by zatracić się w niej i stracić rozum. Ogień pożerał wszystko od zewnątrz, lecz ona – od środka. Osobiście nie widziała w tym żadnej różnicy. Zniszczenie to zniszczenie, nieważne w jaki sposób. Liczyły się skutki, a jednym ruchem dłoni mogła sprawić, że człowiekowi pękną wszystkie żyły i umrze. To ona była prawdziwym zagrożeniem.

Katara miała żal do całego świata o to, że wszystkie podstawowe czynności, które umiała, nauczyła się od babci i ewentualnie od innych kobiet z Plemienia. Matka nie zdążyła tego zrobić. Śmierć zawitała po nią zbyt wcześnie. Nie spędziła ze swoją rodzicielką tyle czasu, ile chciała, i to ją bolało. Ta pustka wynikająca z niepełnej rodziny cały czas ją dręczyła i prześladowała. Nie potrafiła tego zaakceptować. Ta rana wypaliła piętno w jej sercu.

Momo usłyszał cichy szloch, przez co wybudził się ze snu i w kilku podskokach pognał do rogu Appy. Chciał zobaczyć, co się stało. Przypadkowo, przy pierwszym skoku, nadusił brzuch Aanga, przez co nastolatek podniósł się do pozycji siedzącej i leniwie przetarł oczy.

— Co jest, Momo? — zapytał szeptem zaspany chłopak, aby nikt go nie usłyszał. Miał nadzieję, że to fałszywy alarm i nic złego się nie działo. Czasem lemurowi bzyczały nad uszami muchy czy też inne owady, i reagował w podobny sposób.

Zwierzak nie odpowiedział Aangowi, zresztą dziwne by było, gdyby to zrobił. Momo jedynie spojrzał na Avatara, który patrzył na niego półprzytomnym wzrokiem, lecz zaraz po tym powrócił do oglądania płaczącej dziewczyny. Zwierzak przekręcił swoją głowę lekko w prawo, nie rozumiejąc wydarzenia, ale jednocześnie podziwiając je. Wyczuwał negatywne emocje, a że w Drużynie Avatara były czymś rzadkim, dopiero je poznawał i zaznajamiał się z nimi.

Lekko zaspany Aang na początku nie zauważył nic podejrzanego i położył się z powrotem na głowę Appy. Chciał odpocząć przed inwazją, ponieważ miała odbyć się za kilka dni. Niestety, nie mógł zasnąć przez szloch, który docierał do jego uszu. Był cichy, przez co reszta drużyny nie słyszała go, lecz Avatar potrzebował 100% ciszy, żeby zasnąć, a tej na dobrą sprawę nie było. Natychmiast się podniósł i spojrzał w kierunku, z którego dochodził dźwięk. Katara siedziała niedaleko swojego legowiska i co jakiś czas przecierała oczy oraz podciągała nosem. Bez chwili zawahania Aang delikatnie zszedł z bizona i doskoczył do płaczącej dziewczyny. Na szczęście miał „lekkie stopy", przez co nie wydał żadnego dźwięku.

— Co się stało? — zapytał Aang, niepewny tego, co powinien zrobić. Katara, mimo że była współczująca i troskliwa, również była twarda i nie pokazywała swoich słabości. Nie pamiętał, żeby płakała bez powodu, a przynajmniej nie w jego obecności. Dopiero po chwili chłopak zebrał się w sobie i delikatnie ją przytulił. Miał nadzieję, że to jej pomoże i że tego potrzebowała. Myślał, że gdyby jemu było smutno, Katara właśnie tak by postąpiła i uspokoiłoby go to.

Kiedy ciemnowłosa wyczuła dotyk drugiej osoby, mocno wtuliła się w nią. Łzy Katary były tak obfite, że po chwili ubranie Aanga było mokre. W tamtym momencie nie przejmowała się tym i mocno przylegała do jego ciała. Brakowało jej ciepła drugiej osoby. Brakowało jej matki, i choć Avatar zdecydowanie nią nie był, w tamtej chwili zachował się jak ona.

– Jestem potworem, Aang – wyszlochała dziewczyna i puściła go. Z jej oczu wypływały co rusz nowe łzy. Mimo to Katara postanowiła się opanować. Już i tak za długo płakała. Nie mogła tego robić w nieskończoność. Kiedyś musiała w końcu wziąć się w garść.

Znowu to samo, ta sama wymówka od lat. Bagatelizowała swój smutek, tłumacząc sobie, że inni mieli gorzej, a ona tylko użala się nad sobą. Czasu nie mogła cofnąć, nie mogła odzyskać matki. Pozostało jej jedynie budować piękną teraźniejszość. Dlaczego więc nie potrafiła żyć na nowo, bez bólu?

– Co? – Aang na początku myślał, że się przesłyszał. Według niego Katara była wspaniała. Wspierała go i robiła wszystko, by całej drużynie żyło się jak najlepiej. Jak mogła tak o sobie myśleć? – Nie jesteś potworem i nigdy nie byłaś – odrzekł poważnie młody Avatar. Miał nadzieję, że wybije jej to myślenie z głowy.

Aang był lekko zagubiony. Nie wiedział, co ją nagle naszło. Katara nigdy nie zrobiła nikomu krzywdy (nie licząc obrony własnej) i zawsze pomagała słabszym. W dodatku ocaliła mu życie. W jaki sposób mogła być potworem?

Katara nic mu na to nie odpowiedziała, ponieważ starała się opanować. Nie powinien był widzieć jej w tym stanie. Nikt nie powinien. Z reguły radziła sobie sama i jak dotąd dobrze na tym wychodziła.

Aang spojrzał w jej czerwone od płaczu oczy. Była noc i jemu bardzo chciało się spać, przez co nie do końca rozumiał wszystko, co się działo. Nie potrafił dostrzec jej bólu. Najwidoczniej musiał być ślepy.

– Dlaczego tak uważasz? – zapytał i objął ją ramieniem. Po chwili Momo skoczył na jego rękę, co wywołało u niego lekki śmiech. Niestety, Katara była niewzruszona. Nawet Momo nie potrafił jej rozchmurzyć. – Czy to przez Hamę? – niepewnie zapytał chłopak. Kilka dni temu była załamana przez nią, ale później doszła do siebie. Może nadal tego nie przetrawiła?

Katarę zalała kolejna fala płaczu. Była załamana. Chciała przytulić się do matki, ale nie było jej tu, jak przez większość życia. Miała do niej żal, ale wiedziała, że nie mogła, bo to nie była jej wina. To przez tego jednego maga ognia, który odwrócił jej życie do góry nogami i do którego żywiła nic innego jak nienawiść zmieszaną z wstrętem. Czym różniła się od mordercy swojej matki? Była magiem, jej moc potrafiła zabijać, a ona nie mogła się od niej uwolnić. Jej matka na pewno chciałaby mieć inną córkę, na przykład zwyczajną jak Sokka. Jej brat był zabawny, potrafił walczyć i nie miał w sobie morderczej mocy.

– Po prostu zdałam sobie sprawę, że... że upodobniłam się do zabójcy mojej matki i... i jestem okropną córką – powiedziała przez łzy.

Szatynka w głębi duszy ogromnie się bała. Tak naprawdę nie znała granic nowej umiejętności i to ją przerażało. Jedynym sposobem, by się o tym dowiedzieć, było tkanie krwi w ludziach i zwierzętach, a tego bardzo nie chciała robić. Uważała, że to było coś okropnego. Bała się też, że straci nad sobą kontrolę. Jej strach mieszał się z ciekawością i obawiała się, że kiedyś zacznie to robić i nie zapanuje nad sobą. Przestanie kontrolować siebie, a jedynym sposobem na uwolnienie się od klątwy magii krwi będzie śmierć.

Katara miała wrażenie, że pomimo swojego wieku i tego, że stała się dużo silniejsza, wciąż była tą samą małą dziewczynką. Próbowała wyrzucić to myślenie z głowy, ale nie mogła. Każdego dnia zaprzeczała i wmawiała sobie, że się zmieniła, ale teraz zobaczyła prawdę. Była tak samo przerażona i zależna od innych jak kiedyś. Pobiegła po ojca, bo była za słaba i nie potrafiła jej pomóc. Gdyby zrobiła wtedy cokolwiek, może jej matka wciąż by żyła, ponieważ Hakoda spóźnił się i nie zdążył nic zrobić. Było już po wszystkim.

Aang przez chwilę zastanawiał się, jak się zachować, żeby nie zranić dziewczyny i pokazać jej, że jest przy niej. Nie wiedział, co pokierowało ją do takiego myślenia, ale musiał przestawić ją na właściwy tor. W końcu był Avatarem – przynosił światu równowagę, łagodził spory i pomagał ludziom. To było jego zadanie.

– Kataro, ale ty nie jesteś jak on. On był zły, a ty jesteś dobra. Zawdzięczam ci życie. Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tutaj – powiedział poważnie Avatar. Miał nadzieję, że dotrze do niej. Musiał przypomnieć jej, co zrobiła dla świata, żeby zobaczyła różnicę między sobą a tamtym mężczyzną. Różnicę, która była niczym przepaść.

Dziewczyna z Południowego Plemienia Wody nie odpowiedziała mu, tylko przytuliła się do niego. Czuła bijące od niego ciepło i spokój. Po chwili z oczu przestały lecieć jej łzy, a ona wsłuchiwała się w bicie jego serca. Uspokoiło ją to, i zrozumiała, że chłopak miał rację. To, że miała ciemną stronę, nie oznaczało, że była zła. Katara od zawsze była dobra, współczująca i troskliwa. To tamten mężczyzna był złym i okrutnym mordercą, nie ona. Musiało minąć trochę czasu, by mogła to zrozumieć.

W pewnym momencie Katara zaczęła odpływać i zamknęła swoje oczy. Nawet nie zauważyła, kiedy zasnęła. Czuła się bezpiecznie i błogo. Jej oddech stał się płytki, a ciało przestało się ruszać. Aang zrozumiał, że wykończona zasnęła w jego ramionach. Lekko uśmiechnął się pod nosem, ale nic nie powiedział. Chłopak delikatnie przeniósł ją na jej legowisko i położył się obok niej, na trawie. Nie chciał wracać na Appę, mimo że najpewniej byłoby mu tam wygodniej, ponieważ wolał przy niej czuwać.

Avatar po chwili przekręcił się na bok, żeby mógł patrzeć na śpiącą Katarę. Dziewczyna oddychała spokojnie, a z oczu nie płynęły już łzy. Policzki miała zaschnięte, a oczy były czerwone i opuchnięte. Aang westchnął z ulgą. Na szczęście udało mu się złagodzić sytuację w odpowiedniej chwili. Cieszył się, że Momo go obudził, ponieważ chciał wspierać swoją przyjaciółkę, tak jak ona wspierała jego. Musiał się odwdzięczyć za wszystko, co dla niego robiła, i w końcu nadarzyła się okazja.

W pewnym momencie sylwetka szatynki lekko się zatrzęsła przez zimny wiatr. Aangowi to nie przeszkadzało i nie odczuwał z tego powodu chłodu, ale jego przyjaciółka marzła, więc postanowił coś na to zaradzić. Nie było już żadnej wolnej kołdry czy śpiwora, więc chłopak przybliżył się do niej i objął ją swoim ramieniem. Na jego twarzy pojawiły się lekkie rumieńce, ale nie cofnął swojej ręki. Dziewczyna, wyczuwając materiał przez sen, otuliła go swoimi rękami, w wyniku czego dwójka nastolatków spała spokojnie w swoich ramionach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top