17. (koniec)

Josh POV.

Przedostałem się do środka budynku, który już dawno powinien być wyburzony. Było strasznie spokojnie, tylko strzały i harmider z zewnątrz się przedostawał. Zacząłem schodzić schodami na dół, aż dotarłem do drewnianych drzwi. Wziąłem głęboki oddech i zacisnąłem dłoń na broni. Szybko popchnąłem drzwi i wszedłem do środka. 

-Cii.. -usłyszałem i od razu wycelowałem w tamtą stronę lufę pistoletu- Isla śpi.. nie budźmy jej- powiedział Robert, głaszcząc moją Is po głowie. 

-Nie dotykaj jej- warknąłem. 

-Jak widzisz nie protestuje- zaśmiał się. 

-Jesteś chory- powiedziałem i podeszłem bliżej o parę kroków.

-Nie podchodź, dobrze Ci radzę- wyciągnął nóż i przejechał drugą stroną po szyi Isla'y- Raczej nie chcesz aby coś jej się stało- uniósł brwi do góry- Tina!- krzyknął, a po chwili drzwi przez które wszedłem zamknęły się, a obok mnie przeszła dziewczyna o różowych włosach. Robert dał jej pistolet. 

Wstał i zaczął przechadzać się po pokoju, kiedy Tina celowała bronią w głowę mojej ukochanej. 

-Gdybyś od razu się zgłosił, nic by się im złego nie stało- powiedział i wzruszył ramionami- No może, tylko być zginął, ale to tylko taki drobne przestępstwo. 

Nagle dźwięki strzałów na zewnątrz ucichły, a do budynku, ktoś wszedł. 

-Twoi przegrali, dobrze o tym wiesz, była was trójka, czego się spodziewałeś- zaśmiał się i stanął tyłem do drzwi- Zaraz wejdą tędy moi ludzie i strzelą prosto miedzy twoje oczy, a ja będę się tym cieszył. 

-Raczej ty dostaniesz- usłyszałem głos mamy Isla'y i po chwili strzał w stronę Tiny, której głowa o mało nie wyleciała w powietrze od siły pocisku z shotgun'a. 

Robert zmarszczył brwi.

-To nie miało być tak! Co ty tu robisz?!- krzyczał i jęczał z tego powodu, że mu się nie udało. 

-Zaatakowałeś złą rodzinę- powiedziała i wycelowała miedzy jego oczy. 

-Nie!- usłyszeliśmy słaby głos. Obróciłem się w stronę Is i szybko do niej podbiegłem- Odsuń się! Nie zabijaj go- stanąłem jak zaczarowany, wstała, choć ledwo utrzymywała się na nogach. Szybko zabrała z dłoni martwego ciała Tiny pistolet i wycelowała w swoją matkę. 

-Co ty odwalasz?- zapytałem spokojnie, nie chcąc by zrobiła coś czego będzie potem żałować. 

-Potrzebuję Go- powiedziała i wtedy zobaczyłem nakłucia na jej skórze.

-Ty nie potrzebujesz jego... ty potrzebujesz igły- wywnioskowałem. 

Ustawiła się tak, że miała mnie i swoją matkę na muszce. 

-Nie celuj do niego- powiedziała, a na ustach Roberta pojawił się chytry uśmieszek. 

Patrząc tak na Isle, za nią zobaczyłem Ross'a, który przed chwilą wszedł do pokoju, powolnym krokiem podszedł do Is, złapał ją za dłoń i zabrał pistolet, powalił dziewczynę na ziemię, a Ona zaczęła krzyczeć. 

Tamara James, nie miała już powodu, żeby czekać i nadusiła spust. Z twarzy Roberta nic nie zostało. Słychać było tylko lament Isla'y. 

-Zepsuł mi córkę- powiedziała Pani James i podeszła do dziewczyny- Co On z tobą zrobił Isla..

-Kto to Isla?- zapytała dziewczyna- Jestem Teresa... zabiłaś Go...- jęczała i płakała. 

Nie mogłem tak... nic nie pamiętała, narkotyk padł jej na mózg. Została wykreowana przez Roberta. Pamiętała nas, wiedziała kim jesteśmy, ale oczami Roberta. Zrobił jej pranie mózgu. 

Byliśmy tak zszokowani, że nie zauważyliśmy kiedy zabrała Ross'owi pistolet i zaczęła w nas wszystkich celować. 

Ross POV. 

-Zabiłaś Go!- krzyczała w twarz naszej matki- Nawet Cię nie znam... co my Ci takiego zrobiliśmy?!- płakała. 

-Uspokój się- powiedział Josh. 

-A ty? Jak śmiałeś Go wydać. to taki dobry człowiek był... dokończę to co zaczął!- i nawet nie wiem kiedy, strzeliła w stronę Josh'a. Trafiła w brzuch, mężczyzna upadł na ziemię- Stój gdzie stoisz!- krzyknęła do mnie kiedy, ruszyłem w jego stronę, aby mu pomóc. 

Josh się wykrwawiał. Chyba trafiła w aortę. 

Dziewczyna spojrzała na ciało Roberta.

-Ja nie mogę tak żyć. Nie.. nie bez niego- włożyła lufę pistoletu do ust i wystrzeliła, a wraz z jej ciałem na ziemię upadła mama i zalała się łzami. 

Dla Is, nie było ratunku, ale Josh'a dało się jeszcze odratować. Szybko do niego podbiegłem i zacząłem uciskać ranę. 

-Nie...- odepchnął moją dłoń- Nie dasz rady- powiedział słabym głosem- Pozdrowię od was prawdziwą Isle i Kieran'a też. 

To ostatnie co powiedział po czym jego ciało wyzionęło ducha. 

Tydzień później

życie nie jest kolorowe. Ludzie umierają bez powodu. 

Kieran, Isla, Josh... sam już nie wiem. 

Mama sobie jakoś radzi, ale nie wydaje mi się, że ma w sobie jakieś uczucia, którymi miałaby żywić mnie, więc, wyjechałem. 

Szczerze to nie mam miejsca. 

Całą trójkę pochowaliśmy w Miami, cztery dni temu, w trzech innych grobach. Nikt się nie domyślił, że braliśmy w tym udział. 

Eve i Lewis, mieszkają tam gdzie mieszkali, żyją. Pogodzili się ze śmiercią przyjaciół, ale nadal nie mogą zapomnieć. 

Ja, tak jak wcześniej wspomniałam wyjechałem, błąkam się po różnych krajach, kontynentach. Obecnie jestem w Grecji. Wiem, że Josh i Isla zawsze chcieli tu przyjechać. 

Stoję nad morzem na plaży Navagio w Grecji. Niedaleko wbiłem drewniany słupek. 

-Mam nadzieję, że gdzieś tutaj teraz się wygrzewacie- zaśmiałem się lekko. 

Podszedłem do słupka, paroma pineskami przypiąłem do niego zdjęcie Isla'y i Josh'a. 

Uśmiechnąłem się i ostatni raz spojrzałem na zdjęcie. 

-Zobaczymy się... ale jeszcze nie teraz- po czym ruszyłem w stronę swojego samochodu.  

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top