7: Powrót do domu

– Tędy – kieruję Fabiana, który jeszcze pół godziny wcześniej był dla mnie tylko Tupolewem. 

On podąża wciąż bezszelestnie za ruchem mojej ręki i tylko Han plącze się pod nogami bez żadnych obaw. W końcu znalazł nowych kolegów, a nie ma najmniejszego pojęcia, że zamierzają oni popełnić właśnie coś, co może okazać się całkowitą głupotą. Bo zdecydowałem. Nie chcę tylko wyrwać się z tej dziury, tu potrzeba czegoś w rodzaju cudu. Temu światu potrzebny jest bohater, ktoś, kto naprawi tę spierdoloną rzeczywistość... Nie, nie mówię o sobie. Mam na myśli Fabiana. Jedynie on zdoła zapobiec parszywemu losowi przyszłości, zna przecież rok 2068 najlepiej z naszej dwójki. Mam mieszać w czasoprzestrzeni? Trudno. Być może jacyś bogowie, o ile istnieją, zwyczajnie tego ode mnie oczekują... 

A Zenon? Leia? To jedynie ofiary mojej desperacji. Pocieszą się chwilę swoją obecnością, potem... Nie mam pojęcia, co się stanie. Co będzie, gdy ucieknę, zostawiając tu przybysza z zupełnie innych czasów? Zniknie? Zamieni się w tubisiowy krem? Nie wiem. Naprawdę. Próbuję zająć myśli czymś przyjemniejszym, lecz zdaję sobie sprawę z tego, że to nie da mi nigdy spokoju. Co wtedy będzie z Leią? Pewny jestem wyłącznie tego, że będę pamiętał ją zawsze...

Muszę poświęcić swoje idiotyczne uczucia...

– Idź – słyszę szept Fabiana.

Faktycznie, stanąłem bez powodu przy drzwiach znajomego mieszkania i stałem tak zamyślony. Marny ze mnie geniusz z taką przywarą jaką są te wszystkie wątpliwości. Nawet nie wiem, czy my dwaj przeżyjemy podróż w drugą stronę. I nawet nie wiem, jak mam o tym wszystkim powiedzieć Fabianowi, ale on wygląda na jednego z tych, którzy nie mają już zupełnie nic do stracenia. To przynosi mi nieznaczną ulgę.

– Wróciłem! – chciałbym się przywitać, ale milczę, gdy wślizguję się do przedpokoju i do łazienki. Pozwalam Fabianowi rozejrzeć się oraz dotknąć mojego ukochanego Malucha, za którego widokiem całkiem zdążyłem się stęsknić podczas spaceru. 

Hana zamykamy na korytarzu na wszelki wypadek. Nie może zdradzić naszej obecności. Znikniemy szybko. Bez pożegnania. Najwyżej zostawię jakąś kartkę przy zlewie...

Już zaraz, usiłuję ukoić nerwy. Mam do złączenia parę kabelków, głosy dochodzące z kuchni nie powinny mi przeszkadzać. Właściwie nasza tajna akcja idzie jak po maśle, bo nikogo nie obchodzi ten dupek, Jakub Dwór. Dlaczego miałby kogokolwiek interesować. Oni znaleźli swoje szczęście, ja nadal szukam swojego. Ale znajdę. Kolejny raz spróbuję odzyskać tatę. Fabian mi w tym pomoże. Prawda?

– Gotowe – syczę i poklepuję wygniecionego grata, który widział zbyt wiele. – Wynośmy się – dodaję, nie pamiętając już przecież, że miałem zostawić jakąkolwiek wiadomość Lei.

Wehikuł działa, kiedy uruchamiam system i patrzę wymownie na Fabiana, nie spodziewam się żadnych zwrotów akcji. I... nie ma nic. Najmniejszego zaskoczenia. Choć w głębi duszy chcę, żeby ktoś powstrzymał mnie od pociągnięcia tej cholernej dźwigni, nic się nie dzieje. Bo tak musi być. Mam wrócić do swojego życia, mam bez końca ratować nieskutecznie ojca, mam spisać przeżycia z roku 2068, mam w pieprzoną nieskończoność myśleć o Lei i Zenonie. 

Wiem, wiem.

Wiem.

Tylko jedna przeszkoda czeka na tej drodze. Zapominam... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top