4: Czosnek i moja Irlandia
Wchodzę z rana do łazienki. Jest przed siódmą, a Leia już nie śpi – ba, buszuje. Gdy wymykałem się z pokoiku wielkości skrytki Harry'ego Pottera pod schodami, niosło się po mieszkaniu wycie odkurzacza. Dziwi mnie, czemu ktoś miałby tak wcześnie sprzątać. Coś się wysypało? A może to oznaka pedantyzmu? Tak samo zastanawia mnie, jak głęboki musi być sen Zenona, któremu nawet powieka nie drgnęła przez irytujący jednostajny szum. Ja zerwałem się jak oparzony. Leżałem chwilę wtulony w pościel, udając przed samym sobą odprężonego i po pięciu czy dwudziestu minutach postanowiłem rozpocząć nowy dzień. Teraz to, co miało zostać odkurzone, zostało, a Leia zajmuje się czymś cichszym i coś rytmicznie szura w dużym pokoju, wywołując szczekanie Hana. Hana – zabawne, bo tak nazywa się pies Lei. Ciekawe, czy to świadomie wybrane imię. Będę musiał podpytać Leię, czy oglądała Gwiezdne Wojny. Zaraz po tym, oczywiście, jak zadam szereg nurtujących mnie pytań, który ma pierwszeństwo.
Wyciągam z zielonego kubeczka podarowaną mi biało-różową szczoteczkę do zębów i grzebię po omacku w szafce nad zlewem w poszukiwaniu pasty. Przekładam małe słoiczki, zamieniam miejscami kilka zdobionych pudełek, jednak ani śladu tubki. Ostrożne ruchy na wysokości sprawiają, że ręka mi drętwieje i szybko słabnę. Przebieram palcami coraz słabiej, aż w końcu przestaję nimi ruszać.
Spoglądam za łazienkowe okienko nad wanną. Siedem pięter w dół nadal rozciąga się ponury krajobraz niczego, tyle że jasny od porannego słońca, przepasany cieniami budynków i kontenerów na jałowej ziemi. Zaczynam źle się czuć. Przypominam sobie, jak bardzo źle się tu czuję i jak niedobrze działa na mnie to miejsce. Choć Leia dogaduje się świetnie zarówno ze mną jak i z Zenonem, pragnę jak najprędzej wrócić. Chcę zostawić Zenona w jego czasach, a samemu znaleźć się z powrotem w dwa tysiące osiemnastym roku. Przysięgam, że nie będę narzekał już na swój rocznik. Początek dwudziestego pierwszego wieku jest piękny w porównaniu z tym czymś tutaj. Żeby jednak móc zrealizować swój cel, muszę najpierw naprawić swój wehikuł. Trzeba będzie go dzisiaj wynieść znad tego kibla (a przynajmniej przesunąć), zakupić części do silnika lub nowy silnik i wymienić ten nieszczęsny kabelek. Zapowiada się zajebisty dzień... Będę potrzebował pomocy Lei, która już wiele dla nas zrobiła. Należałoby pomyśleć nad tym, jak się jej odwdzięczyć. Chociaż bym mógł kupić jakieś kwiatki. Gdzieś.
Wzdycham z zamyślenia, ale też z małej radości, bo nareszcie mój wzrok napotyka tubkę. Taką, w jakiej zawsze jest pasta do zębów. Nie ma żadnego oznaczenia, ale nie przeszkadza mi to. Mało mnie interesuje, czy jest o smaku cytrynowym, miętowym, a może jeszcze innym, albo jaka to marka, jaki ma skład. Pasta to pasta. Wyciskam na igiełki szczoteczki trochę ciągnącej się białej mazi, moczę wodą i zaczynam szorować siekacze. Krzywię się lekko do odbicia w lustrze, bo po języku rozchodzi się dziwaczny ostry smak, jak gdyby pomarańczy z czosnkiem. I nawet cuchnie czosnkowo. Nic sobie z tego jednak nie robię, przecież pasty do zębów mają różne, czasem osobliwe smaki. Kiedyś miałem do czynienia z czymś smakującym ewidentnie śledziem, podczas gdy na opakowaniu jak byk napisano „ziołowa". Nie lubię śledzia, a miesiąc jej używałem, z tym też więc dam radę. Niespodziewanie do łazienki zagląda Leia, być może, żeby posprzątać.
– Dzień dobry, Jakubie! – pozdrawia mnie, a ja odpowiadam gulgotem.
Kobieta wymachuje do mnie miotełką, wibrując od swojego Vibra Beltu. Podchodzi do wehikułu i zmiata z niego nieistniejący jeszcze kurz, to samo czyni z koszem na pranie oraz szafką nad zlewem. Nuci coś niezidentyfikowanego pod nosem, patrzy na moje spienione usta, na potargane i naelektryzowane od poduszki włosy, na półkę pod lustrem. Zatrzymuje spojrzenie na dłużej na użytej przeze mnie tubce, bierze ją do ręki i obraca. Znowu patrzy na mnie.
– Robiłeś z tym coś? – pyta.
Potakuję, rzecz jasna, a ona wygina wargi w sposób, jakiego jeszcze u niej nie widziałem.
– To krem nawilżający do pośladków na noc – wyznaje po chwili niepewnie.
W jednym momencie wypluwam wszystko z siebie do umywalki, przejeżdżam jak głupi parę razy palcami po języku, przepłukuję gardło gorącą wodą. W końcu przełykam piekącą pomarańczowo-czosnkowo ślinę i wbijam w jasne oczy Lei swoje. Staram się przyjąć jak najbardziej ironiczny wyraz twarzy, lecz jedynie uśmiecham się żałośnie.
– Na noc?
☆
Siedzę przy stole i skubię widelcem jajecznicę ze szpinakiem. Wygląda smacznie, lecz nie mam ochoty jeść. Wciąż wspominam poranny incydent w łazience, a moje kubki smakowe nadal cierpią przez egzotyczne doznanie. Kiedy chucham na dłoń, czuję smród czosnku (mimo dziesięciominutowych starań o jego zniwelowanie) i skręca mnie w środku. Zenon opycha się kromką chleba z masłem i przewierca mnie spojrzeniem pod tytułem „Jesz, czy co?". Nie dziwię mu się. O niczym nie wie, a ja muszę wyglądać jak marudny dzieciak na szkolnej stołówce. Pewnie inaczej by to było, gdyby Leia jadła śniadanie z nami. Przymusiłbym się najprawdopodobniej do przełknięcia jajecznicy, mimo swoich humorków. Ona jednak przykazała nam zjeść samym i bez przerwy (i bez sensu) sprząta mieszkanie. Odkurza, myje podłogę, zamiata przedpokój, i tak w kółko. Pytałem, czemu to robi, bo przecież jest czysto. Odpowiedziała, że musi. Po prostu musi. Moją nieśmiałą propozycję pomocy odrzuciła i poszła po Whirly Mop, oczywiście od Mango. Zatkało mnie. Nie rozumiem tego. Dlaczego musi? Coś jej każe? Głosy w głowie? Postanowiłem w to nie wnikać, ale raczej spróbuję pomóc jej z tym uzależnieniem.
– Czemu nie jesz? – pyta coś z troską nad moim uchem.
Wzdrygam się i niemal puszczam widelec. Zaraz nabieram na niego sporą porcję jajecznicy, wpycham sobie do ust i uśmiecham się z nadymanymi policzkami. Przełykam błyskawicznie.
– Jem, jem! – zapewniam ją, a Zenon gapi się jakby węszył podstęp. I znowu widzę w jego oczach cień zazdrości. Czyżby Leia mu się podobała?
Kobieta zerka to na mnie, to na niego i już zamierza wyjść z kuchni, kiedy pociągam ją za sukienkę i wibrujemy razem.
– Czekaj – mówię. – Chcę cię o coś spytać. Mój mózg łkanie odpowiedzi na parę pytań i nie mogę już tego dłużej ignorować.
Zenon wyciera dźwięcznie masło z noża o talerz, udając niezainteresowanego, a Leia odwraca się.
– Pytaj.
– Pewnie weźmiesz mnie za wścibskiego, ale muszę spytać. – Zenon podnosi wzrok i przestaje stukać. – Dlaczego jesteś sama? Nie masz... rodziny?
Leia na moment nieruchomieje. Przygląda mi się jakby zdziwiona, zawiedziona, a może jednak trochę zadowolona.
– Mam rodzinę. Mieszkam sama, to fakt, ale mam rodzinę, jak każdy. Ojca, matkę, braci. Ale wszyscy wyjechali do Rosji i mnie zostawili tutaj. Tam życie jest inne, lepsze, nie to, co w Polsce. Tam są wspaniałe tereny, zielone lasy jak kiedyś w Brazylii, wysoko rozwinięta technologia. Jeżdżą samochodami powietrznymi, których nie widziałam jeszcze na żywo, zarabiają wiele i stać ich nawet na prawdziwe warzywa. – Wzdycha. – To musi być życie...
– Chwila, zostawili cię? Czemu?
– Byłam za duża. I dalej jestem.
– Nie mów tak! – zrywam się, widząc jej nagły smutek. – To nie prawda! Jesteś doskonała, twoje kształty są piękne. I... więcej ciała do kochania. – Nie wierzę, że to mówię, ale tak jest. Usiłowałem o tym nie myśleć, ale zakochałem się w niej od początku. W niej i w jej ciele.
Leia patrzy na mnie we wspaniały, serdeczny sposób. Czekam. Co odpowiesz? Powiedz coś! Co czujesz? Uśmiecha się, zbliża twarz do mojej. O czym myślisz? Czujesz to?
Nim wypowiada jakiekolwiek słowo, jej usta złączają się z moimi. Zatapiam się w nich, mrużąc w zadowoleniu oczy. Nie przeszkadza jej mój cuchnący oddech? Och... Nie miałem pojęcia, że potrafi tak ślicznie całować. Obejmuję dłońmi jej włosy i próbuję odwzajemniać niespodziewany ciepły pocałunek jak najlepiej, co wychodzi mi średnio, lecz i tak jest niesamowicie. Zenonowi, mówiąc kolokwialnie, ale i nie wyolbrzymiając, szczęka opadła. Trudno wywnioskować cokolwiek konkretnego po jego wybałuszonych oczach, zapominając się w ustach cudownej kobiety, lecz teraz jego zazdrość chyba sięga zenitu. Nie przejmuję się tym zbytnio i razem z Leią wibruję namiętnie.
Co mi zrobisz, płaskoziemco?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top