Pierwsze kocham Cię.
Magnus obudził się, czując na brzuchu dużego, włochatego stwora. Otworzył powoli oczy i westchnął z irytacją, gdy zobaczył kulkę szarego futra na swoim ciele. Prezes Miau jak tylko zobaczył, że jego właściciel już nie śpi, podszedł do jego twarzy i ułożył się obok. Czasami wyrażał swoją miłość do czarownika w sposób bardziej agresywny, taki jak siadanie na jego twarzy, lub gryzienie włosów właściciela. Magnus bardzo się zdziwił i rozczulony zachowaniem swojego kota, obiecał sobie, że już nie będzie na niego tak często krzyczał. Nawet jeśli zrobi sobie drapak z nowych zasłon, lub pogryzie jego buty z Francji z 1979 roku. Kociooki nie sądził, że dotrzyma swojej obietnicy, ale zawsze warto spróbować. Przetarł ręką oczy, mrużąc je od nagłego przebłysku słońca przez zasłony i zmarszczył nos. W Nowym Jorku nie tak często była ładna pogoda, przez większość czasu padał deszcz, a temperatury nie były za wysokie. Kot u jego boku przekręcił się na grzbiet, chyba również ciesząc się ze słonecznego poranka. Czarownik w końcu zmusił się do wstania, siadając na łóżku i leniwie się przeciągając. Gdy jego nogi dotknęły zimnej podłogi, od razu pożałował swojej decyzji o nie kupowaniu puszystych kapci, które ostatnio widział na przecenie, zadrżał lekko i poczłapał w stronę kuchni węsząc za zapachem kawy. Oj tak, kawa z rana była dla Magnusa, tak jak trening dla Nocnego Łowcy, była poprostu nieodłącznym elementem każdego poranka. Był sobą trochę rozczarowany, że napój zawładnął nim — Wysokim Czarownikiem Brooklyn'u tak, jak i milionami innych Przyziemnych. Parząc cudowny napój, obserwował ludzi, którzy z pośpiechem szli pewnie do pracy. Uśmiechnął się pod nosem. Wyglądali jak mrówki, wiecznie zabiegane małe pracownice, z mieszkania kociookiego właśnie tak to wszystko wyglądało. Wypił gorącą kawę rozkoszując się jej smakiem, nakarmił Prezesa Miau i udał się do swojej wielkiej garderoby, żeby móc dobrze wyglądając zmierzyć się z nowym dniem. Zastanawiał się właśnie między ubraniem bordowej koszuli we wzorki, lub błękitnej kamizelki, gdy usłyszał dzwonienie telefonu. Odebrał z grymasem na ustach, gdy dostrzegł, że dzwoni Maryse Lightwood — matka Aleca, która nie lubiła czarownika, zresztą z wzajemnością.
— Słucham, w czym mogę pomóc?— powiedział do telefonu, siląc się na miły ton.
— Panie Bane, mieliśmy niedawno atak na Instytut.— Magnus przestraszył się nie na żarty. — Jak to możliwe? Co się stało? — Przerwał kobiecie, panikując.
— Wyklęty wszedł, przebijając się przez ścianę i zaatakował Hodge'a i Aleca — westchnęła, a czarownik przestraszył się. Strasznie martwił się o Nocnego Łowcę, miał nadzieję, że nic mu się nie stało.
—Nic mu się nie stało? Mam nadzieję, że nie jest ranny. — Usłyszał jak Maryse wypuściła powietrze ze złości.
— Nie, nic mu nie jest, ale mam do ciebie inną prośbę.
— W takim razie słucham.
— Mógłbyś pomóc nam ustalić, dlaczego mógł wejść do Instytutu? Chciałabym również, żebyś rzucił jakieś czary ochronne.— Zrobiła długą przerwę.— Oczywiście, jeżeli nie masz innych planów.
— To będzie was bardzo dużo kosztować.
Powiedział poważnym tonem, po czym rozłączył się nie czekając na odpowiedź. Oczywiście, że miał zamiar tam iść. Nie wybaczyłby sobie, gdyby nie pomógł swoim przyjaciołom, poza tym Alexander... Zmusił się do myślenia o pozytywnych rzeczach, takich jak puszyste, małe kotki, ciepłe kapcie i gorąca kawa, ale średnio mu to wychodziło. Ubrał szybko ciemnozieloną, obcisłą koszulę, która uwydatniała jego bicepsy, czarne wąskie spodnie i kilka dodatków. Włosy postawił do góry, umalował się tak jak codziennie i zarzucił na siebie czarny płaszcz. Pogodzie w tym mieście nie można ufać, jest słonecznie, ale za chwile może przerodzić się to w wielka burzę z piorunami. Wyszedł z mieszkania szybkim krokiem, nie zamykając drwi na klucz, bo kto niby ma czelność okraść Wysokiego Czarownika Brooklyn'u?Wsiadł do taksówki, która zjawiła się na jego pierwsze zawołanie i pojechał prosto do Nowojorskiego Instytutu. Po kilkunastu minutach drogi i pośpieszaniu kierowcy przez czarownika. Stanął w końcu przed wielkim gmachem, pukając do wielkich drewnianych drzwi. Usłyszał kroki, a już po chwili zobaczył bladego, z dużym opatrunkiem na ramieniu swojego Nocnego Łowcę.
—Alexandrze...— Podszedł do niego szybko delikatnie przytulając, oraz chowając głowę w zagłębieniu jego szyi.
— Magnusie, tęskniłem za tobą.— Oddalili się od siebie, dalej się obejmując tak, że czarownik mógł się wpatrywać w piękne, niebieskie oczy chłopaka.
— Ja za tobą też, nawet nie wiesz jak bardzo. — Pogłaskał go po policzku, omiatając jego twarz czujnym spojrzeniem.
— Musisz iść spotkać się z moją matką. — Odsunął się od czarownika, niepokojąc się.— Ona powie ci co robić. Widząc zmieszanie chłopaka, bez sprzeciwu podążył za nim do głównej części Instytutu, otrzymując po drodze chłodne spojrzenia innych łowców demonów.
— Muszę iść na trening, a potem napisać raport dla Clave — westchnął, patrząc się dłużej niż zawsze na usta kociookiego.
— Idź, znajdę cię później. — Czarownik mrugnął do niego flirciarsko, wywołując lekkie rumieńce na twarzy Aleca. Ten skinął tylko głową, otworzył usta jakby zamierzał coś powiedzieć, jednak nie zdążył, bo już przy nim stała szefowa nowojorskiego instytutu.
— Magnus, miło cię widzieć.— Mógł zauważyć jak Nocna Łowczyni wymusza sztuczny uśmiech. Odpowiedział jej tym samym, za co został zgromiony wzrokiem przez niebieskookiego.
— Chciałabym żebyś pomógł Isabelle z sekcją zwłok martwego wyklętego, który nie wiemy jak dostał się do środka.
— Oczywiście. Coś jeszcze?
— Proszę cię również o rzucenie czarów ochronnych, nie jest to problem, prawda?— Zapytała go z wymuszoną życzliwością, a Magnus zastanawiał się właśnie jak to możliwe, że jest to matka jego Alexandra.
— Rachunek będzie bardzo wysoki — powiedział bez wahania, zerkając na Aleca. Chłopak przewrócił oczami na wymianę zdań czarownika z jego matką, przystępując z nogi na nogę.
— Cena nie ma znaczenia — odpowiedziała Maryse i bez słowa odwróciła się na pięcie, odchodząc w stronę swojego biura.
*
Magnus w swoim długim życiu widział wiele obrzydliwych stworzeń, ale wyklęty trafił już na jego listę najbardziej obrzydliwych rzeczy na świecie, konkurował z oślizgłymi demonami i gotowanym groszkiem. Wzdrygnął się na samą myśl o tych wszystkich strasznych rzeczach. Przyglądał się siostrze Aleca, która zdecydowanie była właśnie w swoim żywiole. Kroiła ciało wyklętego kawałek po kawałku, poddając analizie. Nie brzydziła się martwego ciała, zapadniętych oczu, ani strasznego smrodu. Kociooki szczerze ją podziwiał, jemu już zaczynało robić się niedobrze od zapachu zgnilizny panującego w całym pomieszczeniu.
— Myślę, że moja praca tutaj jest skończona.— Pomachał plikiem kartek przed oczami dziewczyny. — Idę oddać to Maryse.
Isabelle tylko skinęła głową, zajmując się w pełni ciałem. Po drodze do szefowej instytutu postanowił jeszcze spędzić trochę czasu z Aleciem, więc szybkim krokiem poszedł prosto pod drzwi jego pokoju. Delikatnie zapukał i nic nie słysząc, wszedł pewnie do pomieszczenia. Zobaczył go opierającego się o biurko, bez koszulki zmieniającego opatrunek. Jak tylko usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, odwrócił głowę w ich stronę, wpatrując się w czarownika.
— Oj, Alec.— Magnus podszedł do niego na tyle blisko, że mógł położyć mu rękę na ramieniu.- Dlaczego nie mówiłeś, że się nie goi?
— To nic, naprawdę Magnusie.— Zarumienił się, chyba zdając sobie sprawę, że stoi przed kociookim półnagi. Był uroczy.
— Daj mi zerknąć, proszę Alexandrze.— Zrobił swoją proszącą minę, wiedząc, że Alec zawsze mu ulega.
— No dobrze.— Nocny Łowca zaczął odwijać bandaż, a już po chwili oczom czarownika ukazała się duża, ale na szczęście niegroźna rana. Ruszył szybko palcami, a już po chwili rana zrastała się w bardzo szybkim tempie.
— Magnusie, mówiłem...
Nie dokończył, bo został mocno przyciśnięty do biurka, a wargi czarownika wpiły się w jego. Tak dobrze było znowu obejmować znane ciało nocnego łowcy i całować jego idealne usta. Jego noga wcisnęła się pomiędzy uda chłopaka, dotykając wrażliwego punktu na jego ciele, na co ten jęknął cicho w wargi starszego. Ręce Magnusa jeździły po gorącym torsie młodszego, dotykając wszystkich mięśni na jego brzuchu, a ten objął go za szyję przyciągając jeszcze bliżej siebie.
Po kilkunastu minutach w końcu oderwali się od siebie, dysząc ciężko z uśmiechami na twarzach.
— Alexandrze, jesteś cudowny.— Po chwili namysłu powiedział Magnus, specjalnie przegryzając wargę i powodując już chyba po raz piąty dzisiaj buraka na twarzy swojego chłopaka.
*
Jakieś trzy godziny później czarownik wykonał już wszystkie zadania, które zleciła mu Maryse, więc mógł wracać już do swojego mieszkania. Nie chciał jednak znowu rozstawać się z Aleciem, dlatego nie wiedział co ma robić. Ubierał właśnie swój płaszcz i razem z nocnym łowcą kierował się już do wyjścia. Chłopak również chyba nie chciał się z nim żegnać, bo sam zaproponował, że odprowadzi go do domu.
— Idziemy się przejść?— Magnus zwrócił się do młodszego, łapiąc go za rękę i splatając ich palce. Ten popatrzył się na niego już z zaróżowioną twarzą, jak wydawało się starszemu z zimna i skinął głową.
Był już późny wieczór, ale Nowy Jork cały czas tętnił życiem, więc było bardzo jasno od ulicznych lamp i neonów. Skręcili do pobliskiego parku, w którym nie było już żywego ducha i panował w nim półmrok. Czarownik był kłębkiem nerwów. Chciał wreszcie powiedzieć Alecowi co do niego czuje, ale bał się, że spłoszy chłopaka. Bał się też, że chłopak uzna, że są za bardzo różni i nie uda im się to. Wciągnął do płuc, wbrew pozorom świeże i już lekko mroźne powietrze. Liście na drzewach gubiły swoje kolorowe liście, tworząc pod stopami piękny dywan i coraz szybciej robiło się ciemno. Niedługo nadejdzie zima. Zbliżali się do małego jeziora, przez które prowadził uroczy drewniany mostek. Oparli się łokciami o barierkę i zapatrzyli w wodę, w której odbijał się księżyc już prawie w pełni. Magnus splótł dłonie, aby nie widać było jak bardzo się trzęsą i wziął głęboki oddech, odwracając się do chłopaka.
— Alexandrze...— Odchrząknął, bawiąc się palcami.— Muszę ci coś powiedzieć.— Alec jak tylko usłyszał słowa kociookiego, odwrócił się do niego, posyłając ciekawe spojrzenie. Można było czytać w nim jak w otwartej księdze. Wszystkie jego emocje były wypisane na twarzy, dodając mu uroku.
— Już od dłuższego czasu chciałem ci to powiedzieć, tylko nie wiem jak zareagujesz.— Wziął urywany haust powietrza. — Gdy tylko cię widzę cały świat znika, jesteśmy tylko my.— Splótł palce ich dłoni.— Wszystkie problemy wtedy znikają, pomagasz mi przeżyć jeszcze więcej dni, niż kiedykolwiek bym chciał.— Popatrzył w szklane oczy chłopaka.— A kiedy mnie dotykasz całe moje ciało drży, wszystkie wojny są nieważne jak mnie całujesz.— Oczy Aleca zaszły łzami, ale Magnus uparcie kontynuował.— Przez wieki nie wpuszczałem nikogo do mojego serca, a ty... ty po prostu wypełniłeś je całe.— Po policzku chłopaka spłynęła łza, którą kociooki czule wytarł. — Jesteś wyjątkowy Alexandrze, odblokowałeś coś we mnie. Myślę, że sprawiłeś, że nadal jestem zdolny kochać.
— Magnus, ja... ja — jąkał się młodszy, lecz czarownik położył mu palec na ustach, uciszając.
— Kocham Cię Alec, kocham cię całym sobą — wyszeptał w wargi Nocnego Łowcy.
Aaaa, co to się właśnie wydarzyło! Moja wizja pierwszego wyznania miłości (takiego prawdziwego) Magnusa do Aleca. Szczerze mówiąc, o wiele lepiej mi się pisze z perspektywy Bane'a 😅. A wam z której perspektywy bardziej się podoba? Pamiętajcie, że komentarze bardzo mnie motywują, a już szczególnie te z opiniami. Więc piszcie co wam się podoba, a co nie 😘.
Do następnego
Misheve🌌
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top