Rozdział 8
Hałasy z poza Sali mocno mnie dekoncentrowały. Ewidentnie ktoś się tam mocno naparzał. A ja byłam wykończona, mój mózg nie rejestrował nic oprócz słów trenera i może burczenia w brzuchu.
- Mocniej skręć nogę jak uderzasz. Potrzebujesz oparcia. Nie wyprowadzisz dobrze ciosu skoro nie będziesz miała skąd wziąć siły. Jeszcze raz.
Jęknęłam opadając na mate i układając się tam plackiem.
- Tad błagam. Ja już nie mogę...
Miła ale i pewna twarz zawisła nade mną w zamyśleniu.
- Kwiatuszku minęła dopiero godzina, zazwyczaj jesteś teraz chętna na kolejne lanie. Co się stało?
Prychnęłam i przeturlałam się na kolana. Płytki oddech i ból mięśni mocno dawał się we znaki.
- Od kilku dni bolą mnie mięśnie. Miałam nadzieje, że po ćwiczeniach mi przejdzie. Że to może wina przerwy, ale coś jest nie tak... nie mam siły.
Wujek Tad klapnął ciężko obok mnie i przyjrzał się dokładnie mojej twarzy jakby szukał tam okazów naprawdę rzadkich grzybów. I chyba znalazł jakieś spleśniałe bo skrzywił się zatrzymując wzrok na moich oczach.
- Jak bardzo jest źle?
- To znaczy?
- Wymiotujesz już?
CO? Skąd on wie, że wczoraj... Musiał wyczytać z mojej miny odpowiedź bo wciągnął głośno powietrze. Potem wstał i uśmiechnął się lekko.
- Zaraz ci coś przyniosę co pomoże, poczekaj na mnie.
Pokiwałam głową i oparłam się o ścianę czując jak pot spływa po moim karku, ramionach... plecach... I nagle żeby jeszcze bardziej mi dopiec zadźwięczał mój telefon. Nosz cholera jasna!
- Halo?
-- Melody? Widziałaś może Czada? Zniknął martwimy się z jego matką, już trzeci dzień go nie ma.
Świetnie. Ojciec Czada we własnej osobie...
- Czad często znika, pewnie jest gdzieś z Rickiem.
-- Obydwoje nie odbierają. Zawsze dawali znać że ich nie będzie. Komórki mają wyłączone. Nie wiesz gdzie mogą być?
- U Ricka.
-- Sprawdzałem. Cisza.
Cholera! Dlaczego się martwię, przecież ci faceci ciągle w coś wpadają, znikają i wracają.
- Poszukam. I dam panu znać.
--Dziękuję Melody. Bardzo dziękuję.
Jedyne co przychodzi mi do głowy do właśnie dom Ricka. Często jest pusty bo ojciec chłopaka wyjeżdża ciągle w delegacje. Jeśli jednak tam ich nie ma to mogą być już tylko ta wyścigach albo w klubie... Na klub jest za wcześnie, wyścigów nie ma bo dostałabym wiadomość, więc nadal zostaje dom Ricka.
Nie ma co czekać. Pojadę tam... sprawdzę... i cholera wie co zrobię.
- Hej kwiatuszku gdzie się wybierasz?
- Do Ricka. Czad zniknął, martwię się, że tym razem to coś gorszego. Nawet ojciec Czada się martwi.
Tad znowu zmarszczył brwi i jakby posmutniał.
- Na pewno wszystko gra. Oni ciągle wpadają w kłopoty, ale sobie z nimi radzą. A ja chciałbym teraz z tobą porozmawiać.
Pokręciłam głową, przebierając się szybko w czystą bluzkę.
- Wybacz wujku. Wole sprawdzić czy wszystko gra. Wpadnę do ciebie jutro oki?
Lekko złagodniał i pokiwał głową wręczając mi szklankę z lekko ciepłym napojem.
- Ale wypij to. Pomoże na bóle i wymioty.
Z chęcią wypiłabym teraz cokolwiek, więc jednym haustem pozbawiłam naczynie cieczy i biorąc torbę wybiegłam z dojo, żegnając się jeszcze z wujkiem.
+++
Dom faktycznie był zamknięty, ale bez wątpienia chłopaki byli w środku. Nie trudno się zorientować. Teraz bez problemu wyczuwałam zapach wody kolońskiej Czada i dezodorant Ricka. Wyczuwałam też silny zapach krwi... To co dał mi wujek Tadek zdecydowanie pomogło. Teraz zwarta i gotowa zapukałam po raz setny dzisiaj do tych wkurwiająco mocnych drzwi.
- Chłopaki! No dawajcie! Czad ! Ojciec się o ciebie martwi! Nie dajecie znaku życia!
Usłyszałam kroki, ale drzwi dalej były zamknięte. Znowu wzięłam porządny wdech by wyczuć który z chłopaków stoi przy drzwiach. O dziwo zapach, który poczułam nie należał do żadnego z nich. Ten był... głęboki... przypominał zapach lasu, rześki zapach porannej rosy... Rozmarzyłam się i nieźle przestraszyłam kiedy drzwi z mocnym trzaskiem otworzyły się a za nimi stał nieznajomy mężczyzna w stroju anioła.
- Co to Halloween?
- Jesteś Melody?
Lekko kiwnęłam głową więc przebieraniec złapał mnie za rękę i zaciągnął do środka domu, prosto do salonu gdzie krew było czuć najsilniej. I nie dziwi nic. Chłopaki podrapani i zakrwawieni leżeli nieprzytomni oparci o kanapę, która zdążyła już nieźle przesiąknąć. Cholera. Oni tez mieli na sobie te głupie stroje. Tyle, że oni brązowe, kiedy tajemniczy nieznajomy był ubrany na zielono.
- CO tu się do jasnej anielki znowu odpierdzieliło?!
- Kurcze milusia jesteś.
Fuknęłam na faceta w zielonym i poszłam jak najszybciej do łazienki, gdzie jeszcze po ostatniej akcji zostały rzeczy medyczne.
- Czemu nie otworzyłeś wcześniej?
- Też byłem nieprzytomny, nieźle nas pokiereszowało. Nie dam rady ich uleczyć póki sam się nie wykuruje. Zajmiesz się nimi?
Pokiwałam twardo głową i wzięłam się do roboty, udając, że ich stroje wcale mnie nie zastanawiają. Tym razem było lepiej niż ponad tydzień temu. Nie było bardzo głębokich ran. Jedynie te trochę głębokie. Czy można tak powiedzieć? Trochę głębokie? No bo nie płytkie... otwarte tak, nie jakoś bardzo ale jednak rozcięcia. Czyli głębokie. Ale nie są to dziury jak ostatnio.
- Skąd znasz się na medycynie?
- Wolontariat w szpitalu. Trochę pomagałam, a niedawno chłopaki nauczyli mnie szyć.
Pokiwał lekko głową i z wysiłkiem zaczął się znowu podnosić. Nawet nie podniosłam głowy znad przemywanej rany na ramieniu Czada.
- Nawet nie próbuj wstawać póki sią tobą nie zajmę. Jeśli czegoś potrzebujesz daj znać. Znam ten dom.
Chwila ciszy i głośny dźwięk opadania na podłogę przekonał mnie, że postanowił jednak zrezygnować ze wstawania i ciężko odetchnął.
- To... aniele... bardzo bolało jak cię wyrzucili z nieba?
Chłopak zaśmiał się, ale pokręcił głową.
- To chyba było jakoś inaczej... tym raczej nikogo nie wyrwiesz...
- Nie zamierzałam cię podrywać. Nie jesteś w moim typie. Pytam raczej o strój.
Znowu śmiech.
- Ja skarbie jestem typem wszystkich. Tylko nie widziałaś mnie jeszcze w pełni sił i bez tego bałaganu.
Prychnęłam kończąc opatrywać ostatnie zadrapanie u Czada i powoli przeniosłam się do Ricka układając go delikatnie plecami na dywanie. Oj... będzie plama.
- Kim tak właściwie jesteś co?
Zamilkł na chwile mrucząc coś pod nosem. Cierpliwie czekałam zajmując się tamowaniem krwi.
- O co pytasz konkretnie?
Teraz to ja się zaśmiałam.
- Imie?
Znowu milczenie. Długie przeciągające się milczenie trwające aż dziesięć minut podczas których prawie skończyłam opatrywać Ricka.
- Harry.
- No. Niezbyt miło cię poznać Harry.
- A ciebie całkiem przyjemnie Melody.
+++
Lekcje dłużyły się niemiłosiernie. Już nie mogłam doczekać się weekendu, który ewidentnie nie miał ochoty przyjść. Wgapiałam się w zegarek jak sroka w biżuterie. No dalej... no dalej dzwoneczku.... Jeszcze ostatnia lekcja.... Dawaj... dzwoń, dzwoń.
- Panno Melody. Czy mogę wiedzieć, gdzie ci się tak śpieszy, że postanowiłaś się już spakować?
- Jeszcze dwie minuty panie profesorze już i tak nie zdążyłabym nic napisać.
Wysoki, szczupły nauczyciel biologii z lekka wysiwiały na czubku głowy stał teraz za biurkiem lustrując mnie wzrokiem. O zgrozo!
I... dzwonek. Alleluja. Dzięki Panie! Wstałam jednak powoli i wyszłam jako czwarta nie pchając się do wyjścia. Czujny wzrok nauczyciela śledził mnie aż do schodów. Te ludzkie monitoringi... założę się, że nie może spać i po nocach stoi w oknie i obserwuje.
No nic. Ruszyłam spokojnie na drugie piętro gdzie miałam mieć ostatnią lekcje tego feralnego dnia... WF. Dlaczego feralnego? Z samego rana zadzwonił do mnie wujek Ted i poprosił bym zjawiła się u niego po lekcjach. Oczywiście się zgodziłam, dzwoniłam do chłopaków, Czad odebrał i wytłumaczył, że to niewielka sprzeczka, że dziękują i wpadną wieczorem żeby pogadać. A więc dziś czekały mnie dwie rozmowy. Najpierw Ted będzie truł o sposobie mojego życia i jak to na nie wpływa... a potem wykręty chłopaków.
Po za tym dziś miałam dziewięć godzin zajęć w szkole, a ostatnio nie mam głowy do nauki. Spadam, cholernie spadam w samoocenie.
- Melody? Co dziś robimy na wf-e?
Wzruszyłam ramionami wyjmując moje spodenki i koszulkę do ćwiczeń.
- Oby coś do czego nie przyda się wysiłek.
Wszystkie dziewczyny mruknęły jakąś odpowiedź pod nosem i tak jak ja zabrały się za przebieranie by jak się okazało iść grać w siatkówkę.
Dziewczyny z mojej klasy raczej nie są super w ta grę. Ale nie ma też przypału. Dwie dokładnie Aneta i Cloe bardzo lubią siatkę i są naprawdę dobre. Reszta w sumie gra byle grać. Piłka ruszyła a ja jako rezerwowa usadowiłam się na ławeczce.
Ciekawi mnie ten koleś,Harry. Mimo płynnego angielskiego koleś mówił z akcentem bardziej słowiańskim. Widziałam go pierwszy raz. A zachowywał się jakby znał mnie, przynajmniej w jakimś stopniu. Znaczy to chyba, że chłopaki mu o mnie opowiadali kiedy mnie o nim nie powiedzieli nawet słowa.
Także jak dla mnie to pojawił się znikąd w sytuacji raczej niezbyt komfortowej... co nie zmienia faktu, że jest facet przystojny i skłamałabym mówiąc, że nie miło mi się go wczoraj łatało.
- Melody! Wchodzisz!
Jęknęłam podnosząc się z miejsca i pobiegłam na miejsce serwującej akurat w momencie kiedy druga drużyna posłała piłkę. Ból mięśni powrócił, dlatego miałam nadzieje że dziś Tad podzieli się ze mną recepturą na magiczne lekarstwo. Zmysły znowu wariowały a dziś rano były mdłości... „były" to też złe określenie bo raczej są nadal... od rana...
Mówiąc szczerze szukałam rozwiązania w internecie.Podejrzewam bóle ze starości... tylko one pasują do opisu. CO z tego, że mam 17lat i całkiem sprawne kości? Może za dużo je przećwiczyłam, albo za dużo jadłamw fast food-ach.
=========================================================================================
Dzięki, pozdrawiam. I życzę miłego czekania, bo kolejny rozdział w poniedziałek. KasiaAS. :)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top