Rozdział 24
Kiedy szlam do domu miałam szczerą nadzieje że to koniec spraw na dziś. Aż weszłam do parku przez który zawsze idę i zadzwonił mi telefon. Myślałam że to chłopaki, może mama...
A jednak na wyświetlaczu pojawił się mój brat. Czy Jeremi nie ma już lepszych momentów na dzwonienie do siostry?
-halo?
—Hej siostra. Dzwonię spytać co u ciebie, jak sprawy i No... potrzebuje rady.
O matko rady ode mnie?
-jeśli chodzi o wilkołaki to nie pomogę, nigdy ich chyba nie ogarnę.
—wilkołaki? Nie. Madi mam problem z Amandą.
Przystanęłam zaskoczona tematem.
-chyba jednak wolałabym wilkołaki...
Głos braciszka zmienił się, wyczuwalny był smutek i prawie, prawie było mi go żal.
—Chodzi o to ze mamy za 2 tygodnie rocznice. Wiem co zrobić, ale potrzebuje kogoś kto załatwi mi motor. Wiem że twoi znajomi mają...
-ty nawet nie umiesz jeździć na motorze Jeremi.
Jeśli wymyślił że nie tylko będę pożyczać mu motor a jeszcze dam mu się na nim zabić... to chyba oszalał.
—ale ty umiesz. I tu jest właśnie sedno sprawy. Potrzebuje lekcji jazdy na motorze...
Poczułam jak krew odpływa mi z twarzy. Tak to co teraz czuje to zdecydowanie przerażenie.
-nie ma mowy! Nie nauczę cię cholera jeździć motorem w tydzień i to na taką odległość. Oczadziałeś?! Masz prawko, weź skuter, albo jakiś ładny samochód.
Podeszłam szybko do najbliższej ławki i usiadłam wiedząc że to będzie trudna rozmowa. Czuje się teraz jak starsza siostra zakazująca młodszemu bawienia się ogniem. On ma kuźwa ponad 20 lat, nie wierze że wpadł na taki pomysł.
—siostra... to nasza rocznica, No weź. Załatwię wszystko z rodzicami przyjedziesz do nas na tydzień i wszystko przygotuje.
Było już późno wiec ludzi było mało w parku. Trochę zakochanych par. Dzieci nie było w cale. Nadomiar złego kręciło się tu kilku typów i właśnie zasłużyłam na ich uwagę.
-w ten weekend mam bal z pracy rodziców. Mogę pomoc ci z rocznicą, ale jazdę na motorze zostaw tym co to potrafią. Jeśli chcesz się nauczyć... super zapisz się na kurs i życzę powodzenia.
—Madi... No dawaj, pomóż bratu.
Nie wierze. Uparł się jak bóbr na drzewo. Jakby bobry nie mogły zjadać trawę i budować domów ze śmieci. Ekologia i kosiarka w jednym... a tak to przeszkadzają budując tamę. A przecież taki słodki to jak tu mu dom zniszczyć? No beznadzieja po prostu.
Podniosłam się czując na sobie wzrok ludzi kręcących się po parku.
—Zróbmy tak. W środę po ciebie przyjadę, będziesz już po balu... pogadam z rodzicami.
-Jeremi... nie dotknę się do motoru, więc znajdź kogoś innego.
Nie czekałam na to co powie, bo mało by go obchodziło moje zdanie. Rozłączyłam się i szybszym krokiem wróciłam do domu.
+++
Gdzieś dwa domy przed moim widziałam stojące motory przy samochodzie rodziców. Zapach tiangshi uderzył we mnie zaraz po uwrażliwieniu zmysłów. A wiec chłopaki mnie odwiedzili, czyli zainteresowałam ich swoją osobą. Cieszyłoby mnie to gdyby nie kolejny esemes od wujka Tadka potwierdzający że dziś znikają i potrzebuje mnie na żywy monitoring. Nie miałam wiec za dużo czasu, zdążę się umyć zjeść kolacje, choć pewnie z chłopakami nie uda mi się nic z tych rzeczy.
Mimo to weszłam do domu i z pełnym spokojem zostawiłam torbę z książkami w przedpokoju.
-Melody? Choć do salonu kochanie masz gości.
Skiwnęłam Izabel głową i ruszyłam do wyznaczonego pomieszczenia. Jeśli powiedzieli coś moim rodzicom to zmienię się w ich koszmary i będę nawiedzać. Przyrzekam.
-cześć wszystkim.
Sięgnęłam po szklankę i nalałam herbaty z dzbanka. Chłodna...nie gorąca, czyli trochę tu już siedzą. A teraz czujnie obserwują każdy mój ruch, słowo czy to co biorę do ręki. Ciekawa jestem reakcji jakbym wyciągnęła na przykład pistolet. Czy właśnie tak o mnie teraz myślą? Że teraz jestem groźna i nie można mi ufać?
-Nie odbierałaś telefonu. Martwiliśmy się.
Uśmiechnęłam się do taty który właśnie wchodził i rzucał mi pytające spojrzenie, po czym znowu wypiłam łyk herbaty.
-Kiedy ja martwiłam się o was też nie odbieraliście. Mam dużo na głowie. Idę do pokoju.
Dopiłam herbatę juz do końca i faktycznie łapiąc torbę z przedpokoju weszłam po schodach na górę. I tak nie mogłabym z nimi gadać przy rodzicach.
Rzuciłam torbę i padłam na łóżko. Miałam jakieś dwie i pół godziny do wyjścia. I naprawdę jestem głodna.
-Wytłumaczysz nam to co się wczoraj stało?
Cała trójka Rick, Czad i Harry rozsiedli się w moim pokoju. Naprawdę nie wiem czy chce z nimi rozmawiać. Ile bym dała by wróciły nasze rozmowy z przed czasu magi i demonów. Siedzieliśmy tak zawsze z pizza i śmialiśmy się z jakiś wspomnień czy wyników wyścigów.
-A co mam tłumaczy? Wszystko widzieliście i z pewnością macie już swoje teorie. W zasadzie może powinnam przeprosić bo zabrałam wam robotę... a może po prostu chcecie usłyszeć że wiem kim jesteście.
Zaśmiałam się cicho podnosząc do pozycji siedzącej. W tym momencie chłopaki tez wyprostowali się lekko poprawiając na swoich miejscach.
-Wiecie to dziwne, mimo tego że siedzę w tym świecie o wiele krócej niż wy załapałam kim jesteście w dwa tygodnie. A wy nie możecie stwierdzić kim jestem ja.
Harry wciągnął głośno powietrze na chwile skupiając naszą uwagę na nim. Miał dużo do powiedzenia. Ale milczał. Ciekawe.
-Dlaczego miałabym cokolwiek mówić?
Czad wzruszył ramionami wymieniając z chłopakami te ich tajemnicze spojrzenia.
-bo jesteśmy przyjaciółmi? Bo wiesz że robiliśmy to by nie wciągać cię w niebezpieczeństwo?
Może tak... może byliśmy przyjaciółmi. A może tylko mi się zdawało. Uśmiechnęłam się i siadając wygodniej postanowiłam zmienić temat.
-czemu nie było was na wyścigach ostatnio?
Harry zamknął oczy i zacisnął szczękę. Wzięłam głębszy wdech... ktoś tu się ewidentnie wkurza... z nosem psa czy wilka czuć to pewnie z kilkunastu kilometrów. Ale lisie zmysły wystarczały jeśli siedzimy w tym samym pomieszczeniu.
-to chyba nie temat na teraz nie?
Groźne spojrzenie Ricka uświadomiło mi że rozmowy sprzed magii nie wrócą. Chciałam odpowiedzieć, ale Czad machnął ręką na pytanie przyjaciela powstrzymując go i spojrzał znów na mnie.
-Kiedy niby nas nie było?
Wzięłam do ręki telefon i odszukałam wiadomość o wyścigu. Dziwne że jej nie usunęłam jak zwykle.
-dokładnie cztery dni temu.
-pokarz.
Rick wziął ode mnie telefon i czytając zmarszczył brwi. Teraz wyraźniej niż wkurzenie wyczuwalny był niepokój. Chłopaki w niespokojny sposób poprawili się na krzesłach... znowu.
-zdarzyło się tam coś dziwnego? Widziałaś te wyścigi? Coś na miarę demonów?
Wróciłam szybko do tego momentu kiedy byłam na wyścigach... myślałam wtedy o wszystkim i niczym. Ale wyszłam kiedy wystartowali.
-pamiętam rozmowę z Alexem, i zapach krwi. Pamiętam że jechał w wyścigu taki młodziak. Ale coś mi mówiło że wygra.
-zapach krwi? Zraniłaś się?
Pokręciłam głową już całkowicie pamiętając co tam się działo. Tyle mam ostatnio wrażeń.
-zapach śmierci. Dwoje ludzi albo ciężko rannych albo zabici w wyścigu. Wiem że to się zdarza, ale ten chłopak... Kurcze wyszłam zaraz po tym jak rozpętało się zamieszanie.
Harry podparł się łokciem o ramie fotela jaki zajął w koncie.
-myślicie że to demon?
Rick opadł na oparcie krzesła a Czad spojrzał na mnie zrezygnowany.
-jeśli są na tyle silni by przybrać ludzką formę to wyścigi są świetnym miejscem by karmić się strachem. Nic dziwnego że nie dostaliśmy wiadomości. Musieli jakoś przedostać się do systemu i nas wykluczyć.
Kurde, czyli mogłam wtedy coś zrobić... Ale mam wytłumaczenie! Wtedy nie wiedziałam jeszcze że potrafię zabijać demony.
-A wiec kim jesteś Madi? Rozumiemy że swego rodzaju zmiennokształtna ale to nie tłumaczy tego że zabijasz demony... czujesz śmierć... krew...
wzruszyłam ramionami wzdychając. Ten świat jest popaprany, z każdą chwilą myśle że tego nie da się ogarnąć.
-według legendy moja przodkini była złym wilkiem z czerwonego kapturka i konikami z karocy Kopciuszka. Czuje znacznie więcej niż krew czy śmierć.
Widząc ich zmieszanie zaśmiałam się przecież mają książkę o Majo-ji.
-jestem wiedźmą chłopaki, dokładnie wiedźmą Majo-ji. Mogę zabijać demony bo również tak jak wy pochodzę prosto od Boga, który stworzył mnie do ochrony ludzi... chyba mu się nie udało tak nawiasem mówiąc. Mam swoją główną formę i jej znysły pozwalają mi na to by na przykład wiedzieć, że Harry z minuty na minutę nienawidzi mnie coraz bardziej. Oburzenie skoczyło ci do poziomu maksimum jak powiedziałam że jestem równie Boskim stworzeniem co ty.
Uśmiechnęłam się na zaskoczenie zielonego anioła i zerknęłam na telefon czując wibracje. Franek. Pewnie w sprawie ich wypadu. Odebrałam od razu.
-halo?
—No cześć wiedźmo. Alfa mówi że jednak wpadasz i mam cię poinformować co i jak.
A co tu tłumaczyć? No weźcie...
-będę tylko siedzieć i patrzeć. Nie martw się, wszystko co złe będzie na spotkaniu z wami. Nie mogę teraz gadać, przylecę jak zdobędę odpowiednią formę i coś zjem.
—To bądź chociaż dziesięć minut wcześniej dobra? Jest coś co muszę ci koniecznie powiedzieć, a nie mogę przez telefon. Trzymaj się wiedźmo.
I się rozłączył. Świetnie. Czyli muszę pospieszyć się jeszcze bardziej. Podniosłam wzrok na chłopaków i przyszedł mi do głowy pewien bardzo ciekawy pomysł.
-Spieszy wam się?
-A co, twój chłopak dzwonił? Śpieszono ci do niego?
Harry i podejrzliwość? Czemu mnie to nie dziwi? Pokręciłam głową i wstałam z łóżka bo naprawdę chce coś zjeść.
-chcecie pizzy? Powinna jeszcze zostać z wczoraj to po kawałku będzie. Potem muszę iść na chwile na spacer. To jak chcecie, czujcie się zaproszeni.
Posłałam im uśmiech i na spokojnie wyszłam do kuchni. Nie musiałam pytać czy chcą pizze. Oni zawsze chcą pizze! Szybko poszło mi odgrzewanie wystarczyło włożyć do piekarnika na talerzu i włączyć. Ta dam! Jeśli nie wiedźmą to zostanę kucharką.
-zrób tez chłopakom co?
Podniosłam kubek uśmiechając się do macochy.
-jasne, już im wstawiłam. Izabel? Mogę dziś nocować u znajomych?
Blondynka zmarszczyła czoło przymykając oczy i dokładnie mnie zeskanowała zanim odpowiedziała
-z chłopakami?
Pokręciłam spokojnie głową wyłączając piekarnik.
-to u kogo ty chcesz siedzieć całą noc?
-emm u mojego trenera w dojo. Wyjeżdża i prosił bym przypilnowała mu dobytku. Żeby ktoś był w środku.
Przez chwile miała typową minę surowej matki, ale potem twarz rozjaśniła się jej i zaczęła się śmiać.
-jasne że możesz. Tylko wróć przed północą.
Ręce opadają.
-Izabel, ja chce zniknąć na całą noc. Północ jest za trzy godziny. To nie miałoby sensu.
Zero reakcji. Westchnęłam tylko i biorąc pizze weszłam z powrotem do chłopaków. To wracamy do tematu wiedźm. Przynajmniej teraz mam pizze, nie starczy na długo ale jedząc nie będą zadawać pytań. Jakiś sukces.
==========================
Wybaczcie że tak późno, zawsze wstawiam rano, ale dziś naprawdę mocno zaspałam.
Wszystko na dziś. :) Dziękuje i pozdrawiam! KasiaAS
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top