Rozdział 19
Mój mózg ewidentnie nie miał ochoty myśleć o niczym innym jak o kłótni chłopaków, od tego czasu minęły dwa dni. Dwa dni podczas, których nie tylko nie rozstaje się z gitarą w domu to nie wychodzę na dwór chyba że z zamiarem przemiany by pobiegać. Zarówno podczas grania nieznanych mi melodii jak i mijania drzew rozmyślam o tym co mówili.
Harry wspomniał o demonach. Czy istnieją? Nie zdziwiłabym się. Czy to znaczy że te książki... że oni wiedzą o świecie do którego należę? Czy wszyscy o nim wiedzieli prócz mnie? Jeremi? Amanda? Teraz i Rick i Czad... co jeśli wszyscy wiedzą tylko ja nie miałam o tym pojęcia? Co jeśli śmieją się za moimi plecami z mojej nie wiedzy?
Tyle pytań... Mam nadzieje że Tad odpowie mi choć na jedno. Dlatego bez większego zastanowienia od razu po lekcjach skierowałam się do dojo. Nie pogardzę przywaleniem komuś, może wyładuje swoją agresje i problemy zniknął?
Weszłam po cichu jedynie witając się ze stałymi bywalcami uśmiechem. Teraz bez problemu rozpoznawałam wilkołaka. Nie musiał pokazywać kłów bym wyczuwała drapieżnika, który ma wokół siebie stado. Mimo to nie czułam sie jak intruz.
- Miło się widzieć kwiatuszku. Jak samopoczucie?
Zastygłam zaskoczona obecnością alfy wilkołaków tak blisko. Nie zauważyłam go!
- Bawisz się w skradanki?
Ciepły śmiech nie zmylił czujnego nosa i zmysłu lisa. Był czymś zmartwiony.
- Ja? Skądże. Przeczyść sobie uszy lisie. Szedłem głośno jak słoń.
Spojrzenie pełne powątpiewania tylko bardziej go rozbawiło. Mimo tej radości dał rade przespacerować się do pudeł i rzucił mi rękawice bokserskie.
- Chyba musisz się wyżyć co?
Odetchnęłam zadowolona, że choć przed nim nie musze udawać.
- Nawet nie wiesz jak bardzo.
Zostawiłam torbę pod ścianą i zaczęłam zakładać rękawice. Pamiętałam oczywiście o mocnym zapięciu ściągaczy na nadgarstkach.
- To co cię martwi kwiatuszku?
Pokręciłam głową podchodząc do jednego z worków i przyjęłam pozycje do uderzeń.
- A ciebie?
Mruknięcie aprobaty doszło do moich uszu idealnie w momencie kiedy worek w który walnęłam postanowił wrócić. Uderzyłam mocniej. Oj tak... gniew, głupie pytania i przemyślenia powoli się układały.
- Mocniej stań na śródstopiu. Dopiero przy wyprowadzaniu ciosu oprzyj się na palcach.
Lekko, prawie niezauważalnie skinęłam głową i znowu wyprowadziłam cios. Mocne uderzenie zatrzęsło workiem. Uśmiechnęłam się do siebie powtarzając ruch.
- Dobrze...
Kolejny ruch. Zaczęłam wykonywać delikatne uniki i oddawać ciosy z powrotem jakbym walczyła z żyjącym przeciwnikiem. Tak jak uczył mnie tego alfa.
- Na serio nieźle wiedźmo.
Nie zareagowałam na słowa Franka. Wiedziałam że wszedł i zaraz coś powie. Mimo zaskakującego komplementu nie dałam się wytrącić z równowagi. Dalej ćwiczyłam kiedy obaj obgadywali coś zciszonym głosem. Trwało to może dziesięć minut.
Odeszłam wtedy od worka czując jak pulsują mi mięśnie. Jak powoli zaczynają naprężać się i rozluźniać. Ciało aż krzyczało bym ponownie zaczęła ataki. To był moment, w którym zawsze przechodziliśmy z Tedem do salki.
- Rozgrzana?
Odetchnęłam podchodząc do dwójki wilkołaków i zaczęłam zdejmować rękawice.
- Ta. Chyba ta.
Frank zaśmiał się cicho i zeskanował mnie sobie wzrokiem. Jego oczy zabłysły i wyszczerzył się do mnie jakby coś w głowie powiedziało mu dobry żart.
Tad podniósł wzrok z nad kartek i spojrzał to na mnie to na swojego bete śmiejąc się przy tym oczywiście. Za cholerę nie wiem z czego.
- Co powiesz kwiatuszku na zmianę naszych przyzwyczajeń? Może zostaniemy tu i na macie stoczysz prawdziwą walkę?
Słucham?! Że niby? Niby to że powaliłam pana wielkiego alfe kilka razy to nie była prawdziwa walka? Poza tym tu mam walczyć? Przy tych wszystkich wilkołakach? Chyba powariował.
- No dalej wiedźmo. Chyba nie boisz się że przegrasz?
Frank rzucał mi wyzwanie? No czemuś takiemu nie da się odmówić.
- Frank? Po cholerę ci pobicie mnie na macie przy tylu świadkach? Każdy wie, że dałbyś rade to zrobić.
Zobaczyłam zaskoczenie w jego oczach. Tęczówki prawie znikły pod złotem. Nie tego się spodziewał? A no przykro. Nie oczekiwanie zmarszczył brwi i rzucając krótkie ,, będę u siebie" zniknął. Zwróciłam z powrotem wzrok na Tada, który patrząc za swoim betą mało nie wybuch śmiechem, po raz kolejny. Opanowanie się zajęło mu kilka minut podczas których zdążyłam się porozciągać.
- Dobra chodź kwiatuszku. Już mi przeszło.
- Na pewno?
Kiwnął głową, ale w oczach wciąż widziałam rozbawienie. Weszłam na salkę rozgrzewając jeszcze trochę mięśnie i czekając aż Tad wróci bez dokumentów.
+++
- A wiec przyszłaś się tylko wyżyć czy masz jeszcze inny cel tej wizyty? Jak idą ci przemiany? Masz już ulubione formy?
Wzruszyłam ramionami siadając wykończona w końcie Sali na materacu. Przecież mam kilka pytań.
- Słyszałeś kiedyś o Tiangszi?
Cisza. A potem głęboki dźwięk nabierania powietrza. Alfa ruszył przez całą salke i usiadł obok mnie.
- Spotkałaś ich?
Od razu pokręciłam głową.
- Nie... zobaczyłam książkę o takim tytule. Była w tym samym miejscu co książka o Majo-ji, wilkołakach i wampirach i demonach... Pomyślałam, że zapytam.
- Tak... widzisz, Tiangszi to postacie jak Maji- ji powstałe na potrzebę Bogów. To istoty męskie o zdolnościach panowania nad naturą. Ich zadaniem było bronić ludzi przed demonami w czasie wielkiego kryzysu w średniowieczu... potem demony zostały zamknięte w nocnym świecie. Nie pojawiały się inaczej jak pojedynczo...
A więc demony i Tiangszi istnieją. Super. Co jeszcze? Oparłam się łokciem o kolano i podparłam głowę. Mam więcej pytań.
- Dobra. A dlaczego nic nie wiedziałam o tym świecie? Nigdy nie widziałam demona, a ni nie widziałam wilkołaków... jak to działa?
Tad zmrużył oczy, prawie je zamykając. Zamyślił się. Cholera ale jestem głupia.
- Wybacz. Masz swoje problemy a ja tu wpadam i zadaje pytania.
Od razu się ocknął podnosząc wzrok prosto na moje oczy. O matko. Za każdym razem będę mieć przed oczami obraz jego wilkołaczych oczu otoczonych moją paniką powiązaną z pierwszą przemianą. Masakra. Przeszły mnie ciarki.
- Nie martw się kwiatuszku. Moje problemy nie są jakieś wielkie. Dobrze, że pytasz, leprze to niż życie w niewiedzy. Chce tylko byś wiedziała, że Tiangshi... oni widzą tylko dwa światy. Ten ludzki i ten demoniczny. Ten pierwszy jest dobry, ale jeśli choć pomyślą, że należysz do tego drugiego... nie ma szans by wybić im z głowy zabicie cie. Uważaj na siebie dobrze?
Pokiwałam głową. Więcej o Tiangszi poczytam w domu. Może znajdzie się coś na internecie?
+++
Na internecie nie było dużo. Bo czemu miałoby być? O wilkołakach wyskakują całe strony, o wampirach i czarownicach też. Ale Majo-ji? Tiangszi? Po cholerę pisać o czymś o czym się nie wie. Mimo wszystko znalazłam kilka najważniejszych informacji... Tiangszi jest z języka japońskiego i tłumaczyłabym to trochę jak anioły natury. Coś w ten desant. Za cholerę nie znam japońskiego.
Coś jest w legendach celtyckich... ale nie jestem pewna czy podpisywać to pod te o aniołach, demonach... czy może o stworzeniach boskich przeklętych. W jakiś sposób zdobyłam i posklejałam to co znalazłam. Czyli w sumie tylko to że wiem co znaczy nazwa... i że jak wskazuje chodzi o ludzi z anielskimi skrzydłami i mieczem jak w przypadku tych wszystkich obrazów... anioł w zbroi gotowy do walki. Pff. Już widze jak anioły zstępują z ciepłego nieba do takiej lodówy i jeszcze chce im się pracować. Nie ma co kuźwa, ja na ich miejscu zostałabym tam gdzie byli. Tak no i to co powiedział Ted.
Delikatnie rozmasowałam kark czując już odrętwienie i wróciłam do pozycji siedzącej nad zeszyt. Wiadomości jakie zdobyłam mieściły się na jednej stronie. Nawet na połowie jednej strony wliczając w to duży zielony tytuł. I obrazek koniczynki w rogu.
Jestem pewna że nie bez przyczyny ta właśnie książka nie była wśród pozostałych na regale w domu Ricka. Obaj i Rick i Czad zrobili sobie tatuaże na dłoniach o kształcie właśnie trzylistnej koniczyny. Pierwsza myśl jaka mi się nasunęła kiedy odkryłam że koniczyna jest symbolem Tiangszi to to, że są ich wyznawcami. Nie mówili mi bo to w cholerę dziwne. Ale potem przed oczami stanął mi ich obraz w tych brązowych ciuchach, które brałam za hallowenowe. Te, które miały skrzydła... te które wzięłam za stroje aniołów.
Jeśli jest jak myśle to naprawdę musze poważnie pogadać zarówno z Czadem jak i z Rickiem. Harry musi być tu właśnie z powodu tego kim są. On przecież pierwszy rzucił mi się w oczy z tymi cholernymi piórami! Dlaczego nie zorientowałam się że są prawdziwe?! Fakt, było dużo krwi... fakt, myślałam o czymś innym... i fakt, że znalazłam nieprzytomnych przyjaciół w dziwnych strojach co raczej nie pomaga w skupieniu się i mądrym podejściu do sprawy... ale nosz kuźwa mać! One na bank musiały być prawdziwe!
Po prostu nie wierze.
Podniosłam się z krzesła wiedząc, że mam cholernie mało dowodów i cholernie dużo podejrzeń. Że może działam pochopnie. Ale nie przyszło mi nic innego do głowy jak tylko do nich zadzwonić. Pierwszy w kontaktach był Czad.
-- No cześć, co tam?
O matko i co ja mam teraz powiedzieć?
- Ymm. Cześć Czad, słuchaj myślałam trochę o tej waszej kłótni ostatnio, wszystko gra? Może no nie wiem, spotkamy się w kawiarni tak we trójkę. Bez Harrego. I No... pogadamy na spokojnie?
Po drugiej stronie usłyszałam szmer i kilka przyciszonych słów. Nie mogłam zrozumieć jakich. A potem głębokie westchnięcie gdzieś niedaleko słuchawki i głos zabrał Rick. A więc faceci jak zawsze są u Ricka.
-- Hej Madi. Wiem, że to źle zabrzmi, ale to nie najlepszy moment. Spotkamy się w szkole jutro ok?
Świetnie. Znowu coś się dzieje. I znowu mnie wykluczają. A w cholerę. Jeśli oni mi nie powiedzą to po co ja mam się w to w ogóle bawić.
- Jasne. Do zobaczenia jutro.
Tyle. Rozłączyłam się. Wiedziałam, że jeśli powiedziałabym jakieś słowo to bym zdradziła swoją frustracje. Więc wróciłam do czytania. Może coś jeszcze uda mi się znaleźć? Może... no nie wiem, jak ich zabić?
==================================================================================
Wesołych świat !
Wszystkiego wam życzę co najlepsze, by książek które lubicie było jak najwiecej by nigdy wam się wyobraźnia nie skończyła, byście uśmiechali się codziennie i najważniejsze... mnóstwo zdrowia bo bez tego nawet czytać się nie chce ;)
Oczywiście pozdrawiam KasiaAS.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top