Rozdział 16
Zanim ktokolwiek zdążył zareagować wilkołak poruszył się. Ja wylądowałam przy szafce, gdzie półki i książki boleśnie wbijały się w mój kręgosłup. Jeremi przy ścianie przygnieciony ciężarem Adama i Amanda unieruchomiona na środku pokoju. No świetnie!
- Miałem być miły. Miałem nawet zapytać, którą wolisz oszczędzić. Ale zobacz ta bardziej się rwie do tego by ją zabić.
Szafka z o ile się nie mylę ulubioną książka taty, na stałe pozostawiała teraz ślad na moich plecach na co lekko się skrzywiłam.
- I co? Teraz już nie potrafisz chojrakować?
I znów mocniej wepchnął mnie na półki. Cholera jasna! Kurwicy dostanę!
- Jasne, że umiem. Ale co miałabym powiedzieć oprócz tego, że jesteś cholernym kretynem, który niekulturalnie nabija mnie na szafkę, która niczemu nie jest winna.
Splunął tuż pod moje nogi puszczając mnie bym bezwładnie opadła na podłogę. Nie zrobiłam tego, w ostatniej chwili złapałam się oparcia fotela i uśmiechnęłam się czując w pobliżu zapach alfy.
- Wsadzasz nos w nie swoje sprawy kruszynko.
Pokręciłam głową.
- Jeśli myślisz, że posądzanie mojego brata o zamordowanie wilkołaka nie jest moją sprawą to grubo się mylisz. To jest moja sprawa.
Jego brwi podjechały do góry a w oczach mogłam dostrzec... podziw? Może tak. Może to jest podziw, choć stawiałabym też na coś w stylu szaleństwa małego stopnia.
- Proszę proszę. Co jeszcze wiesz?
Teraz to ja podniosłam jedną brew i włożyłam całe starania by mój głos brzmiał naturalnie.
- To, że jesteś wilkołakiem. Omegą... Że dziś stracisz życie... że twój kolega smaży się w piekle bo zamordował niewinną dziewczynę.
Teraz dobrałam słowa bardzo wyraźnie.
- I wiem, że grozisz mojemu bratu. A tego ci nie wybaczę.
Zaśmiał się. Normalnie scena z jakiegoś dobrego filmu akcji. Czarny charakter wyśmiewa wszystko a potem umiera z rąk bohatera.
- A skąd ta pewność moja droga.
Nie musiałam odpowiadać. W drzwiach stał już Ted ze swoim betą i kilkoma innymi wilkami.
- Pewność ma ode mnie. Ona i jej rodzina są pod moją ochroną Din. A na to czego się dopuściłeś nie ma przebaczenia.
- Alfo.
Adam i Stefan chylili głowy. Din jakby nagle o mnie zapomniał odwrócił się przodem do swojego alfy ale nie pochylił głowy. Spojrzał mu w oczy i wyzwał do walki o władze. Powietrze zgęstniało, a zapach strachu rozniósł się po salonie. Strachu nie Teda a Dina i jego kompanów. Musiałam więc dorzucić swoje trzy grosze.
- A możecie nie w moim salonie? Za cholerę nie będzie chciało mi się tu potem sprzątać.
Frank uśmiechnął się jakby powstrzymywał śmiech. To dało mi do myślenia. Czy mówiąc to sprawiłam, że Tad mnie zabije? Nie... na pewno nie.
Myślałam, że pokłócą się od razu. A jednak Din posłusznie choć z niechęcią opuścił mój dom w obstawie. Za nim z opuszczonymi głowami szli Adam ze Stefanem. Pieski na posyłki...
- Nic wam nie jest?
Frank rozjerzał się ostrożnie przyglądając naszej trójce. Pokręciliśmy głowami.
- wie... Melody?
Pokręciłam głową dziękując mu w duchu, że nie nazwał mnie teraz wiedźmą. Wiem ile moje imie go kosztowało. Biedak pewnie poharatał sobie gardło.
- Dzięki Frank. Choć moglibyście być wcześniej.
Wzruszył ramionami jakby to było nic nie znaczące spóźnienie na stary odcinek serialu.
- Jak tylko wysłałaś esemesa zaczęliśmy iść.
Znowu pokręciłam głową obrzucając go zabójczym spojrzeniem.
- Właśnie. Iść to kluczowe słowo. Biegać już was Bozia nie nauczyła?
Zaśmiał się i machając ręką wyszedł z salonu a potem z mieszkania. Oj tak... brakowało mi adrenalinki w życiu. Nareszcie czuje, że żyje. A bardziej czuje mój kręgosłup. Podniosłam krzesło, które na początku wywrócił Jeremi i biorąc jedno ciasteczko ruszyłam do wyjścia z salonu. Zapachy walki, dominacji i strachu ciągle mieszały się ze sobą i kręciło mi się w nosie.
- A ty gdzie?
Odwróciłam się do braciszka z lekkim uśmiechem.
- Wybacz, że nie posłuchałam rady i się nie odczepiłam. Dam ci czas na to by przemyśleć czy chcesz mi za to dziękować czy naskarżyć rodzicom. Ale błagam daj odpocząć człowieku. Za kilka godzin idę użerać się z dwoma facetami.
Już chciałam wyjść, ale Jeremi delikatnie zatrzymał mnie łapiąc za mój nadgarstek. Znowu odwróciłam się do niego i zajrzałam w oczy. Mieszane uczucia...
- Dziękuję... chyba.
Posłałam mu jeszcze jeden miły uśmiech. I odchodząc już na dobre do pokoju rzuciłam się do spania. To naprawdę długi dzień. A jeszcze wieczorem czekają mnie rozrywki.
+++
Aż do wieczora nie rozmawiałam z bratem czy Amandą. Milczeliśmy razem i nie zamierzaliśmy tego mówić rodzicom. No ja nie zamierzałam, to sprawa Jeremiego. Już i tak mocno się wmieszałam.
Zeszłam na dół gdzieś koło 20 i oznajmiając że wychodzę przekroczyłam próg domu. Dziś jeszcze się nie przemieniałam i właśnie teraz był najlepszy moment. Było już prawie ciemno, za dwie godziny umówiłam się z chłopakami u Ricka na pizze i zamierzam tam być. Faktycznie musimy pogadać. Nie mówią mi wszystkiego, a i ja im wszystkiego nie powiedziałam.
Spokojnie ruszyłam ścieżką z parku do środka gęstego lasu, miasteczko w którym mieszkam jest dość obszerne ale puste, na moje szczęście lasów jest pod dostatkiem. Szkoda tylko, że wcześniej tak mało tam chodziłam. Nie znam za dobrze ścieżek, musze być ostrożniejsza.
Gdzieś w nieokreślonym bliżej miejscu przy dużym Dębie zatrzymałam się zostawiając torbę i kurtkę, nie wiem jeszcze co by się z nimi stało podczas przemiany. Na razie wiem, że ubrania przylegające się nie niszczą... ale torebka?
Przemiana już znacznie mniej szokująca, choć nadal w cholerę bolesna poszła mi szybko. Dlatego nie czekałam długo jak tylko pobiegłam przed siebie.
Chłodna ziemia pod moimi łapami uciekała w tępię spokojnego truchtu. Mimo to czułam się jakbym pędziła na motorze. Pamiętam dobrze jak bardzo kochałam to uczucie. Było zaraz obok dźwięku dobrze nastrojonej gitary. Co się stało, że teraz moim ulubionym hobby jest bieganie w lisiej formie po lesie i łąkach?
+++
Dwie godziny minęły mi jak dwadzieścia minut. Zdążyłam spotkać dwa zające i nawet jednego złapałam oczywiście nie robiąc mu jako takiej krzywdy. Od razu lepiej się czuje, po tym wszystkim co dzisiaj spotkało mnie i brata. Wciąż zastanawiają mnie różne rzeczy. Na przykład dlaczego niby mój braciszek miał zabijać wilkołaka? I skąd wiedziały o tym inne wilkołaki... i dlaczego kuźwa nie wiedział o tym Tad. Jako alfa... Odpowiedzi, które chodziły mi po głowie wcale nie zaspokajały poczucia, że o czymś nie wiem. Ale na tę chwile to zostawię bo zbliżam się do domu Richa.
Z racji, że dopiero co się przemieniłam zmysły jeszcze pracowały na pełnych obrotach. Stojąc przed drzwiami mogłam wyczuć obecność nie tylko Czada i Ricka, ale też tajemniczego gościa moich kolegów, Harrego. A ten tu czego?
- Słyszycie?
Aż odskoczyłam słysząc głośno szept Czada wypowiedziany tuż po drugiej stronie drzwi. Nosz cholera. Nigdy się nie przyzwyczaję. Zapukałam delikatnie.
- O! A tak właśnie myślałem, że to ty.
Uśmiechnęłam się do przyjaciela mijając go w drzwiach.
- Nie wątpię.
Odwzajemnił szerszym uśmiechem i razem przeszliśmy do salonu. Nadal czułam tu zapach krwi. A wchodząc głębiej, mimo że znam dobrze to miejsce poczułam się nie swojo. Jakbym wchodziła do czyjegoś schronienia z wielkim mieczem w rękach.
- Madi! Nareszcie! Pizza będzie za kilka minut.
Uśmiechnęłam się lekko. Zawsze tak robili, zamawiali pizze zanim jeszcze się zjawiłam i musiałam zgadnąć jakie są w niej składniki. Byłam w tym mistrzem, ale teraz z nowymi kubkami smakowymi na bank jestem lepsza.
- Oby nie była to taka pizza jak ostatnio. Prawie przez was zwymiotowałam.
Rick machnął ręką a do salonu wkroczył trzeci z chłopaków. Harry.
- Cześć Madi.
Zatrzymał się chwile po tym jak to powiedział i spojrzał na mnie tym przenikliwym spojrzeniem. Jego tęczówki były jasno zielone, przypominały mi las w którym dopiero byłam. Śliczne...
- Stało się coś złego prawda?
Otrząsnęłam się szybko z myśli i od razu poprawiłam swoją postawę. Rozluźniłam się i założyłam ręce przed siebie.
- Skąd to pytanie? Po prostu chłodno się robi i lekko zmarzłam.
- Dziwne...
Czad podał mi butelkę z piwem również przyglądając się mi uważnie jakby szukając oznak, że coś jest nie tak i Harry ma racje. Błagałam by nic nie znalazł bo nie miałam ochoty obgadywać problemów brata.
- co się tak na nią gapicie? Przecie nie pierwszy raz ją widzicie?... O ! Wziąłem zrymowałem!
Uśmiechnęłam się lekko wiedząc, że Rick już piwo wypił i zaraz będzie sięgał po coś mocniejszego.
- Madi nigdy nie umiała kłamać stary. Przecież wiesz... a teraz jestem pewny że skłamała, ale nie umiem tego udowodnić bo powiedziała to tak jakby to była prawda...
Ja nie umiałam kłamać?! No dobra. Ja nie umiałam kłamać. Ale teraz może... może lisie geny mi cos dały? Może faktycznie zmarzłam? A cholera wiem. Wzruszyłam ramionami i biorąc łyk z butelki usiadłam sobie na fotelu.
- To co tam? Powiecie mi gdzie was wywiało czy mam dalej uważać, że mnie to nie obchodzi?
- Oj no weź co tak prosto z mostu?
Zaśmiałam się na minę Ricka, podczas kiedy Czad z Harrym rozsiedli się na kanapie. Dziwne, ale nie uszło mojej uwadze, że nad głową Harrego na półce wśród książek w miejscu gdzie nigdy niczego nie było bo tam kładłam pamiętam chusteczki... leżała teraz książka. Książka z pięknym napisem na grzbiecie. ,,Tiangszi" . A co to do cholery są Tiangszi?
================================================================================
Ciesze się ze chętnie czytacie moje małe opowiadania :)
Trzy rozdziały tygodniowo Ok? Poniedziałek - czwartek- sobota. Przed południem. Obiecuje.
Dzięki jeszcze raz za wszystko i pozdrawiam. KasiaAS.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top