Rozdział 27
Ostatni raz przeczesałam włosy i obejrzałam się w dużym lustrze w łazience. Wyglądałam ładnie... ale na twarzy widniał smutek i przygnębienie. Bal. Naprawdę nie cierpię balów. To jak wesele ale baz państwa młodych. Stoi się i siedzi i rozmawia i nudzi... nie znam ludzi z pracy rodziców. Ale obiecałam że pójdę, i dotrzymuje słowa.
Dlatego stoję w czarnej sukience do kolan z asymetrycznym wycięciem, dłuższa z tylu krótsza z przodu. Odkryte ramiona zasłoniłam kurtką. Pasowało do moich ciemnych włosów i ciemno brązowych butów na obcasie. Kiedyś jak byłam mała tańczyłam tańce towarzyskie. Od kiedy poznałam wygodę tych butów na obcasie zawsze je kupuje, dziś pewnie dużo nie potańczę, ale może to i lepiej. Posłucham muzyki. Zawsze lubiłam wszystko co związane było z muzyką. Chyba dzięki mamie, zawsze lubiła jak gram czy tańczę... ale nigdy nie odważyłam się przy niej zaśpiewać. Przy nikim jeszcze nie śpiewałam odkąd straciłam głos na cały tydzień kiedy byłam mała. Zapalenie migdałków, powikłania, operacja i lęk dziecka gotowy.
Odwróciłam się i wychodząc z łazienki sięgnęłam po gitarę siadając na fotelu i łapiąc jeden z najprostszych akordów. Delikatne ruchy palców i słowa znanej melodii poprawiły mi trochę humor. Lubiłam swój głos. Uspokajało mnie kiedy czułam że znowu śpiewam, ze mimo straty i bólu wciąż mogę śpiewać i mówić. Miałam tylko 4 lata, nie wiedziałam wtedy o tylu rzeczach...
Skończyłam piosenkę i mój wzrok powędrował na półkę z książkami na której widniała ta z piękną skórzaną okładką o Majo-ji. O takich jak ja. Nigdy nie zastanawiało mnie skąd ja mam te umiejętności. Tata by mi powiedział... mama mogła nie zdążyć. Jednak to tłumaczyłoby brak lekarzy, domowe miksturki i noszony przez nią zawsze sweterek z długim rękawem i dżinsy. Tata dwa dni ją namawiał na badania kiedy moje gardło już nie dawało rady. Sama zmarła przecież na chorobę, ale uparcie unikała lekarzy i wszelkich badań wciąż powtarzając że nic jej nie jest. Nigdy jednak nie widziałam u niej tatuaży.
Teraz ten mój na ręku był zasłonięty, ale na łydce pokazany był w całości. Mimo to pięknie zgrywał się swoim ciemnym kolorem z resztą kompozycji jaką stworzyłam na dzisiejszy wieczór.
Wstałam delikatnie odkładając instrument na stojak przy fotelu i sięgnęłam po książkę. Czy jeśli ją otworze to znów poczuje to co w dojo?
-Melody?! Gotowa?!
To że sem znalazła moment...
-idę!
Odłożyłam z powrotem przedmiot na półkę i biorąc małą elegancką torebkę wyszłam z pokoju.
Ze schodów zeszłam spokojnie uważając by nie wywalić się na obcasach. Niby nie trudno się w nich chodzi, ale ja mistrz problemów wszystko potrafię.
-Boże! Ojciec zobacz co twoja córka wymyśliła!
Uśmiechnęłam się do macochy. Zawsze jak wołała swojego męża słowem ,,ojciec" znaczyło ze czas na wychowawczą rozmowę.
-co się z nowu stało? Melody jeśli założyłaś na pożądny bal spodnie to masz szlaban.
Z salonu wszedł tata w jasno-szarej koszuli walcząc jednocześnie z krawatem. Ja w tym czasie zdążyłam zejść już spokojnie na parter i podejść do niego by pomoc z zawiązywaniem.
-Izabel chodzi o tatuaż tato.
Zrobiłam ostatnie poprawki i cofnęłam się kilka kroków by ocenić swoją prace. Perfecto. Granat krawatu podkreślał jego oczy. Mama zawsze wiedziała jak ubrać mojego tatę by wyglądał jak najlepiej. Izabel powtarza ze we wszystkim jest przystojny.
-Faktycznie chyba nie miałaś go wcześniej.
Zaśmiałam się ze spokojnej reakcji taty na co Izabel zamieniła się w pomidora.
-No coś ty !? Zostawisz to tak? Twoja córka ma wytatuowane pół nogi! To przejaw buntu, musimy coś z tym koniecznie zrobić. No chyba nie puścisz jej tak na bal?
Ojciec wzruszył ramionami oglądając mnie od góry do dołu jak na opiekuńczego ojca przystało.
-nie wydaje się buntować. Poza tym co zrobisz? Namówisz ja by usunęła? Jeszcze gorzej. A muszę przyznać bardzo ładny.
Uśmiechnęłam się do taty. Gdyby mama była wiedźma tez miałaby taki. Ojciec nie pokazywał żadnego znaku mówiącego ze wcześniej taki widział, albo chociaż podobny. Ech... wiec może po prostu mam paranoje?
-czyli odpuścisz jej tak?
Tata znowu kiwnął głowa i obejmując swoją żonę w pasie ruszył do drzwi puszczając mi oczko.
-chodźmy już i tak jesteśmy spóźnieni, lepiej bardziej nie przedłużać.
+++
Samochodem zaparkowaliśmy przed wielką salą przy parku blisko centrum. Może dziesięć minut piechota. Ogromny jasny napis ,,hotel restauracja „ oślepiał każdego nadjeżdżającego. Mijam to miejsce jak idę do dojo czasami. Zawsze coś się tu dzieje. Dziś tez parking był pełny, ludzi wiele i muzyka gdzieś w tle.
-i co powiedzą jak zobaczą Melody z takim tatuażem?
Izabel wciąż miała mi za zle tatuażu. Cała drogę o tym mówiła. Tata zaśmiał się z kolejnego pytania partnerki.
-kochanie cieszmy się ze to jakieś gałązki a nie nóż czy goły facet. Nic nie zrobisz ciesz się balem.
Moja macocha poraziła mnie wzrokiem mówiącym ze to nie koniec tematu po czym nałożyła na usta lekki uśmiech i ruszyliśmy do środka budynku.
Ja oczywiście zmęczona szlam snując się za nimi aż do głównego wejścia i do stolika gdzie zostawiłam torebkę na krześle. Siadłam i delikatnie rozejrzałam się po całym miejscu.
Złote firany, materiał na krzesłach, obrusy, piękne suknie i garnitury. Dźwięk obcasów kobiet idących do stolików. Muzyka grała ale nikt nie tańczył. Najpierw obiad. Mówiłam. Taki bal to jak wesele bez pary młodej.
-Izabel, Tony. Jak dobrze was widzieć moi drodzy. Jak tam sprawy w głównym zarządzie?
Na przeciwko dosiadł się ciemnowłosy starszy mężczyzna. Źle patrzyło mu z oczu, ale nie wydał mi się podejrzany pod względem zachowania. Spokojnie rozmawiał z moimi opiekunami nie zauważając mojej obecności. Norma. Bankowcy.
Nie żebym miała coś do bankowców! Skąd. To nie tak. Po prostu jak narazie każdy jakiego poznałam myślał tylko o interesach.
-A tak między nami. Słyszałem Moi drodzy ze są dziś z nami dyrektorzy naszego głównego przeciwnika.
Blondynka siedząca obok mnie zatrzęsła się jakby z zimna i przechyliła tak by słyszeć o czym rozmawiają moi rodzice całkowicie nie przejmując się ze jej głowa jest tuż przed moja twarzą.
-Dominiku co ty opowiadasz? Konkurencja tutaj?
,,pamiętaj Walcz głowa nie tylko rękoma" tak zawsze mówił mi Tad. Teraz mam ogromna ochotę faktycznie głowa przywalić tej blondynce. Zamiast tego odetchnęłam i cofnęłam się krzesłem o pare centymetrów.
-och. Moi drodzy poznajcie moja córkę Melody.
DZIEKUJE TATO.
-ach, tak właśnie myślałam ze to wasza mała Melody. Wyrosłaś skarbie.
Spojrzałam na starsza kobietę która nazwała mnie właśnie małą i uśmiechnęłam się delikatnie.
-a gdzie syna zgubiłeś co Tony?
Z pomocą wpadła Izabel. Brzmiała jakby sobie powtarzała to wcześniej kilka razy.
-studiuje i nie ma czasu przyjechać. Dużo nauki i praca. Niedawno nas odwiedził.
Wymieniła miłe uśmiechy z mężem i rozmowa toczyła się dalej.
Oczywiście beze mnie. I tak cały czas. Cały obiad i potem tance. Dobra nie ma co się dziwić. Podniosłam się z miejsca i nie przejmując się oznajmieniem gdzie idę wyszłam na taras by obejrzeć nocne niebo.
Kiedy przeszłam przez framugę ogromnych szklanych drzwi uderzyła mnie fala chłodu i rześkiego powietrza. Dziś było cieplej niż wczoraj kiedy to w postaci sowy siedziałam na dachu dojo.
Ta sprawa z wampirami. Same chciały spotkania , a potem zniknęły zostawiać wilki na pastwę demonów. Może chłopaki powinni coś więcej o tym wiedzieć.
-dobry wieczór pięknej pani.
Podniosłam wzrok by zorientować się do kogo mówi męski głos. Los chciał ze do mnie, a jego właścicielem był młody chłopak uśmiechający się w moim kierunku. Poszedł w moje ślady i oparł się rękami o balustradę tarasu.
-dobry wieczór.
Podniósł wzrok na niebo i wciągnął powietrze nosem mrucząc przy tym cicho.
-piękną mamy dziś noc czyż nie?
Zaśmiałam się cicho z jego powagi. Mówił zdecydowanie przesadzoną wyniosłością.
-co, zbyt poważnie? Mówiłem ze to głupie ale kolega kazał.
Pokiwałam lekko głową by potwierdzić własne myśli.
-tak. Zbyt poważnie.
-jestem Din, ty jak sadze Melody.
Widząc moje uniesione brwi uśmiechnął się do mnie i machnął ręka do grupy znajomych.
-chodźcie nie gryzie!
Oj żebyś się nie zdziwił. Podeszła do nas grupka złożona z trzech chłopaków i jednej dziewczyny. Wszyscy jakby przesadnie wyniośli.
-tworzymy taką grupkę osób które pochodzą z rodziny bankowców i muszą być na balu choć nie chcą. Wchodzisz w to?
Ooo. Normalnie grupa dla mnie. Spojrzałam po zgromadzonych zatrzymując się na dwóch parach krwistoczerwonych oczu. Wampiry. mam dość wampirów. Dziewczyna i Din nie, ale dwójka nieznajomych o czarno popielatych włosach i bladej cerze pachnęli mi wampirem. W skrócie krew, smutek i demony.
-a niby co takiego robi wasza grupa? Chodzicie i szukacie ludzi by się dołączyli?
Odezwała się we mnie lisia chęć zabawy.
-nieee mamy zamiar udać się na spacer do lasu. W końcu księżyc jest tak jasny dzisiaj ze nie jest tam ciemno.
O zgrozo. Spojrzałam na wampiry i widząc ich uśmiechy mało nie zwymiotowałam.
-idziecie do lasu. W środku nocy. Nie znając drogi, miejsca do którego chcecie iść i skim chcecie iść?
Jeśli to jest to co myśle to maja problem.
-byłaś kiedyś o takiej porze w lesie? Teraz mamy świetna okazje.
Jakoś nie dziwi mnie ze powiedział to jeden z czarnowłosych.
Jeśli się nie zgodzę to pójdą i tyle ich świat widział zapewne. Ale jeśli pójdę to i mnie świat już nie zobaczy. Z drugiej strony mogę zadzwonić do Tiangshi. Sama tez coś wskóram. A tak będę ich mieć na oku.
-dobra. A mogę do kogoś zadzwonić ? Tak by wiedział gdzie idę i jak coś gdzie będzie mógł szukać?
-to miało być tajne.
-No i będzie... on nikomu nie powie. To mój chłopak, jak go poproszę to zaniemówi. Plis.
Din zaśmiał się razem z brunetka która teraz przykleiła się do jego boku.
-jeśli się tak boisz to dawaj.
Super. Idę na tchórza. No nic, wyciągnęłam telefon chcąc zadzwonić do Ricka.
-tajne to tajne.
Czarnowłosy wampir sięgnął po moja komórkę, ale w ostatniej chwili powstrzymał go drugi. Zmierzyli się wzrokiem i dali mi zadzwonić. Pierwszy sygnał... drugi... No nie. Zadzwoniłam do Czada. To samo. Cholera. Został mi Harry. Tylko skąd ja mam jego numer?
-jak za drugim nie odebrał to za trzecim tez nie odbierze.
Szybko wcisnęłam zielona słuchawkę przy Harrym i przełożyłam telefon nie przejmując się słowami brunetki.
Tym razem po pierwszym sygnale.
-halo? Hej kochanie. Idę do lasu. Teraz. Z pięcioma nieznanymi mi osobami.
—chwila co? Melody?
-tak. Mówię tylko ze idę do lasu po północy jak coś.
Usłyszałam śmiech od strony wampirów na co upewniam się tylko ze słuchają obu stron rozmowy.
— a są tam faceci?
Dobrze. Podłapał. Może nie jest taki zły.
-tak... czterech. Ale nie martw się jeden ma już adoratorkę. Dwóch zna raczej las to się nie zgubimy jeśli coś nas napadnie.
—czy tych dwóch ma pojęcie ze jeśli cię tkną to pożałują swojego życia?
Nooo wczuł się facet.
-wydaje mi się ze życie mało ich obchodzi skarbie. To do zobaczenia.
—uważaj na siebie.
I koniec. Mam nadzieje ze coś z tego wyszło. Cała grupa widząc ze skończyłam ruszyła w stronę ciemnego lasu. Skąd wiem ze to się zle skończy?
=======================================================================
Tak wiem ze późno, tak wiem ze dużo błędów bo dziś na prawdę nie sprawdzałam przed wstawieniem. PRZEPRASZAM
Mam nadzieje ze mi to wybaczycie...
Pozdrawiam i dziękuje wszystkim co wybaczyli lub nie. KasiaAS
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top