Rozdział 22
Pewnym krokiem podeszłam do biurka nauczyciela od zajęć wyrównawczych i odłożyłam wypełnioną kartkę na stertę innych. Kolejny dzień zajęć z głowy. Poprawiłam torbę na ramieniu i wyszłam z Sali krótko żegnając się ze wszystkimi by udać się po schodach do wyjścia.
Dziś wstałam wcześniej niż zwykle. Gotowa wyszłam by pobiegać. Było tak jak myślałam. Nie potrzebowałam szukać po całym lesie lisa by odzyskać formę, została ze mną. Czułam to cały czas, ale chyba za bardzo bałam się sprawdzić. Do szkoły przybiegłam na czterech rudych łapach spóźniając się idealnie tyle co nauczyciel. Przełożyli mi sprawdzian i kartkówkę. Ponadto drużyna na zajęciach wychowawczych wygrała mecz.
Nawet słońce nie świeciło dziś nie wiem jak mocno by mnie oślepić. Tylko delikatnie oświetlało świat, który był dla mnie dziś wyjątkowo przyjemny. To jest ten dzień. Dziś postawie sprawy jasno. Albo chłopaki powiedzą mi dokładnie co się dzieję albo po prostu kończę z tym. Nie mam zamiaru liczyć na to że się zjawią. Że może powiedzą mi o co chodzi lub po prostu nie będą mnie wystawiać w nieskończoność.
To... że dwa dni temu trafiłam na to spotkanie nałogowców było przypadkiem. Ale wysłuchanie tego jak innym poprawia się w życiu po ciężkich przeżyciach nie tylko podbudowało mnie samą, ale też otworzyło mi oczy na to, że nie mogę jak głupia dawać sobą sterować. Dziś pierwszy raz wypowiem na głos zdanie, do którego tak bałam się przyznać. Powiem kim jestem.
Droga minęła szybko. Nawet nie siliłam się na to by iść do Czada, czy do nich dzwonić. Wiedziałam gdzie ich znajdę. Dom Ricka od razu wydał mi się jednak pusty. Szok. Oni wychodzą kiedyś z domu?
W powietrzu unosiły się ich zapachy. Wystarczająco nowe bym mogła za nimi podążyć jak na zwierzę leśne przystało. Wytropię ich? Odetchnęłam zbierając siły, stojąc na ganku przed zamkniętymi drzwiami musiałam wyglądać komicznie. Mimowolnie zaśmiałam się cicho i zostawiając przy schodkach torbę ruszyłam drogą.
Krok za krokiem, noga za nogą. Szybciej i szybciej nie przez miasto ale prosto do lasu. Nigdy nie mówili mi co robią gdy znikają ze szkoły. Teraz jest moment, w którym nie będą mieli wyjścia. Las to mój świat, tu ja rozstawiam pionki.
Minęłam grube pnie drzew i zeszłam ze ścieżki rzucając się przed siebie do przemiany. Nieprzyjemne mrowienie było teraz jak odzew na przybywający spryt, na siłę i zwinność. Ruszyłam. Teraz zapach był znacznie wyraźniejszy, ślady widoczne. Wczoraj padało. Nie mocno a jednak ziemia na tyle zwilżona by mogły zostać wyraźne odkształcenia śladów. Dobrze, że szli, a nie lecieli...
Zapachy zaczęły mieszać się ze zgnilizną. Zatrzymałam się rozglądając. Czułam jak uszy same poruszają się na głowie wyszukując odpowiedniego dźwięku. Szelesty, kroki i trzepot skrzydeł... szczęk ocieranego o siebie metalu...
I krew.
Znów zerwałam się do biegu w ich stronę. Pewnie ćwiczyli. Parę metrów od polany zmieniłam postać, dreszcz dał znać o jesiennej pogodzie więc uśmiechnęłam się lekko rozmasowując mięśnie. Przemiany wciąż przyprawiały mnie o ból ramion i kręgosłupa, ale teraz nie było to dla mnie zaskoczeniem tylko czymś co porównywałam do nastawiania kości. Po dziesiątej kości już nie krzyczysz.
Wyszłam spomiędzy drzew, ale nie zastałam tam obrazku jaki miałam nadzieje zobaczyć. Bo czego się kuźwa spodziewałam nie? Może trójki chłopaków ze skrzydłami? Może z mieczami ewentualnie. Ale nie we krwi walczącej z postaciami nie przypominającymi miłych gości.
Czarne cielska ociekające czymś przypominające olej... smołę... odór znacznie większy niż chciałabym by był. Czerwone ślepia i kły. Nimi nie mają się co chwalić. Mam większe.
Jeden odskoczył od Ricka sycząc na mnie jakby wzywając do walki.
- Czad! Do jasnej cholery co z tymi osłonami?! Długo nie wytrzymamy bez leczenia!
Rick nawet mnie nie zauważył. Czad nie walczył kucał myśląc o czymś, zapewne o zaklęciu. Harry... nie miał w ręku miecza jak Rick tylko dwa bumerangi którymi ciął wszystko co czarne. Cofnęłam się o krok. Nie tego się spodziewałam.
- Czad?!
- Nosz kurwa daj mu się skupić !
Harry i Rick dalej toczyli dyskusję ja pewnie rzuciłabym się z pomocą. Tylko jak pokonać demony? Zdrętwiałam czując na sobie wzrok jednego z czarnych monstrów. Chłód mimo czerwonych ślepi obudził mnie z amoku i ruszyłam biegiem w stronę z której przyszłam. Pomóc chłopakom. Jasne. Najpierw sama musze coś zrobić. Przeżyć!
Biegłam coraz szybciej słysząc jak dziwny potwór zbliża się do mnie, jego odór czułam teraz nie tyle co mocno, ale wręcz cholernie. Myśl Madi, myśl! Przyszłaś tu po coś prawda? Nie chowaj się, nie daj się przestraszyć! Jestem w końcu wiedźmą tak? Wiedźmy umieją czarować tak? To musze coś wyczarować.
Zamknęłam oczy wyczulając wszystkie zmysły by na nic nie wpaść i wyobraziłam sobie siłę jaką biorę zawsze do przemiany. Proszę by tandetne sztuczki z filmów fantasty okazały się prawdą. Proszę! Stanęłam odkręcając się i otwierając oczy wyrzuciłam z siebie energię. Cichy krzyk wydobył się z mojego gardła a demoniczna postać zniknęła w smudze jasnego światła. Jednocześnie lewa ręka zapiekła jak cholera. Udało się? O matko. I znów lewa ręka dała o sobie znać.
Machnęłam nią tylko ruszając z powrotem do chłopaków. Jestem wiedźmą Majo-ji. Potrafię zmieniać formy i rzucać czary na demony. Trzeba to wykorzystać nie? Skoczyłam zmieniając się w powietrzu w kruka i machając skrzydłami ruszyłam w odpowiednim kierunku. Sekundę później wiedziałam, ze dotarłam widząc trójkę moich kochanych skrzydlatych znajomych. Zniżyłam lot w momencie kiedy Rick spojrzał w moją stronę. Skupiłam swój wzrok na jego i patrząc w oczy w pełni świadomie zapożyczyłam jego formę. Musiał zgodzić się wcale o tym nie wiedząc, bo kiedy mój kształt zmienił się w locie na orli o pięknych brązowych skrzydłach krzyknął zwracając uwagę Czada i Harrego.
Demony skupiły się wokół kopuły jaką stworzyli dookoła siebie. Harry zaczął uzdrawiać chłopaków. Wiedziałam, że pewnie za chwile wrócą do walki, że jestem im nie potrzebna, ale postanowiłam trochę się popisać, może to dziwnie zabrzmi... pobawić. Skupiłam znowu energię jak przed chwilą czując jak skrzydła obejmuję ciepła poświata. Wydałam z siebie dźwięk podobny do krzyku i kołując zniżyłam lot przecinając kilka demonów w połowie. Znów krzyknęłam latając wokół kopuły Tiangshi i zabijałam demony. Kiedy kopuła opadła chłopaki rzucili się do walki a ja poczułam że chce więcej, że to było za mało.
W locie zmieniłam formę na tę właściwą. Najsilniejszą. Lis. Poświata ze skrzydeł przeniosła się na łapy ogon i pysk, biegłam szybciej, bez problemu mijałam chaotyczne ruchy demonicznych postaci zadając ciosy pazurami i kłami aż nie pozostał żaden demon na polanie.
- Widzicie to co ja prawda?
Biegałam jeszcze trochę by ochłonąć od ilości adrenaliny. Ja naprawdę jestem uzależniona od tego uczucia. Radość wypełniła mnie jak dziecko z ukochaną zabawką. Wyszczerzyłam się do chłopaków, którzy patrzyli na mnie z dziwnie roześmianą mimiką. Demony zniknęły, został po nich tylko wkurzający odór.
- To był orzeł co nie? Nie przewidziało mi się?
Harry kiwną głową i przykucnął przyglądając mi się uważnie.
- Ale teraz to lis... To któryś z was? Nigdy nie widziałem takich czarów.
Rick zaśmiał się a ja ruszyłam kilka kroków machając ogonem wciąż zadowolona, że zaraz dowiedzą się prawdy.
- Stary czy wyglądamy ci na mistrzów czarowania? Poza tym mieliśmy broń w rękach sam widziałeś. Jeśli mamy broń nie mamy magii. Za to ja mógłbym zapytać co ty robiłeś?
- Leczyłem ci dubsko. To robiłem.
A może im nie mówić... a może pobawić się z nimi jeszcze? Niech się pomęczą i kto wie... może sami do mnie przyjdą?
- On się z nas śmieje mówię wam.
Faktycznie Czad. Śmieje. Bo tak się składa że wyglądacie komicznie gapiąc się na mnie.
Nie spuszczając wzroku z trzech aniołów w pięknych wdziankach okrążyłam polanę dokładnie wąchając otoczenie. Jeśli mają mi paść na zawał dowiadując się że to ja, to nie może być świadków. Ludzkich, demonicznych i innych takich.
- I co z nim zrobimy? Łapiemy?
Czad dostał od Harrego po głowie na co jego skrzydła śmiesznie rozłożyły się na sekundę.
- I co będziesz wykarmiać i wyprowadzać takiego orło lisa? Odbiło ci?
- Był też krukiem.
Chłopaki wymienili spojrzenia a ja po prostu przestałam sprawdzać teren tylko ruszyłam do nich zmieniając formę. I mało nie wybuchłam śmiechem widząc nie tyle co ich miny a skrzydła. Strasznie śmieszne są! Opadły tak szybko, teraz luźno spływając jakby były mokre.
- Cześć chłopaki. Jak podobał się występ?
Ruszyłam spokojnie przed siebie mijając zdrętwiałych kolegów i mówiłam dalej.
- Wracałam sobie ze szkoły, wiecie tej do której wszyscy mieliśmy chodzić... i no tak sobie wracam i mówię dobra idę do chłopaków może w końcu mnie nie oleją i przyznają się do tego że żyją w świecie pełnym wampirów, wilkołaków i demonów za moimi plecami. Ale nie. Wyobraźcie sobie dom był pusty. W szoku byłam normalnie, to przyszłam. A tu taka jatka! Ale to było fajne!
-ja.. Jak to zrobiłaś?
Uśmiechnęłam się puszczając do Harrego oczko i znów ruszyłam w drugą stronę.
- Dzięki za formę Rick. Wiecie gdzie mnie szukać.
Pomachałam im i zmieniłam się na powrót w orła.
- Madi czekaj!
O nie. Ja lecę do domu. A może powinnam do dojo? Tyle form... czy to możliwe? No i magia? Dużo się dziś stało. Ale to było takie instynktowne, szybkie. Robiłam rzeczy zanim pomyślałam. I ta forma od Ricka. Czytałam o powstaniu Tiangshi i o tym że bóg stworzył ich łącząc anioła z orłem o sile człowieka. Nie wiem czemu w oczach Ricka jego właśnie szukałam. Ale udało się.
Machnęłam mocniej skrzydłami by szybciej znaleźć się pod domem Ricka. W końcu zostawiłam tam mój plecak. Potem do domu. Jutro umówiłam się na trening to wtedy pogadam z wujkiem Tadem. Teraz marzę tylko o prysznicu i odpoczynku. Ciekawe czemu nie polecieli za mną. W końcu cała trójka ma skrzydła nie?
===============================================================================
Wesołego nowego roku! I niech wam się chęć do czytania nie skończy. :D
Pozdrawiam i dziękuję za udany rok, KasiaAS.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top