Rozdział 2
Wzięłam pierwszy autobus i pojechałam do Czada do domu. Jednak jego ojciec jasno dał mi znać, że syn nie dość, że nie wrócił po jakiejś imprezie to jeszcze nie odezwał się ani słowem, że na nią idzie. Więc kolejny autobus i tym razem w ciągu piętnastu minut byłam pod domem Ricka.
Zapukałam raz. Cisza... normalnie jak z telefonem. Ale ewidentnie ktoś był w domu. Słyszałam kroki.
- Rick?! Czad?! Chłopaki to ja Madi! Otwórzcie te cholerne drzwi!
Nadal cisza. Rodziców Ricka na bank nie było, wyjechali jak zwykle w jakiejś ważnej sprawie. Więc albo ktoś się włamał, albo to faktycznie chłopaki zrobili imprezę i mają zbyt wielkiego kaca by otworzyć.
Nacisnęłam klamkę i o dziwo drzwi bez problemu się otworzyły.
-Dobra, który gamoń nie zamknął drzwi co?
Usłyszałam syk połączony z przekleństwem i od razu skierowałam się w jego stronę. Salon. Bo tak chyba mogłabym nazwać to miejsce. Przynajmniej kilka dni temu, bo teraz to było pobojowisko. Mało nie krzyknęłam.
W pokoju w kącie był rozwalony stół, półka z książkami leżała bokiem na środku a kanapa była w połowie za drzwiami. Czad siedział ledwo żywy opierając się o półkę... po książkach, a Rick nieprzytomny leżał na brzuchu gdzieś bliżej stołu.
Obraz może i byłby jak po imprezie, gdyby nie to, że cały pokój jak i oni sami byli ufajdani krwią i zdecydowanie nie wyglądali na pijanych czy nawet odrobinę niepoczytalnych. Cholera jasna! Wyglądali jakby naparzali się nożami od rana do wieczora ze sobą nawzajem!
- Co tu się do...!??!
- Madi... słuchaj, spokojnie to da się wyjaśnić.
Nie martwiąc się książkami, po których depcze podbiegłam szybko do Ricka sprawdzić puls.
- Masz szczęście, że twoja głowa wygląda jakby ją przeorał ktoś grabiami. Inaczej dostałbyś serią książek po nosie! Nawet nie próbuj mi wmawiać, że byliście na wyścigach.
Odetchnęłam z ulgą czując stały puls u przyjaciela. Sięgnęłam jedną ręką po poduszkę a drugą lekko podniosłam głowę Ricka. Kolejny ruch i z lekkim oporem dał mi się przekręcić tak by leżał na plecach. Skrzywiłam się widząc, że na klacie ma więcej obrażeń niż na plecach i zaczęłam rozważać czy nie przekręcić go z powrotem.
Nawet nie zauważyłam jak po policzkach zaczęły mi lecieć łzy. Cofnęłam się i nie wiedząc co robić oparłam się o ścianę próbując się uspokoić.
- Madi?
Mocno zacisnęłam oczy by nie rozpłakać się na dobre. Spięłam wszystkie mięśnie instynktownie. A Czad mówił dalej.
- Najlepiej by było jakbyś wróciła do domu... my... Rick zaraz się obudzi serio. Nie martw się. Trochę przeholowaliśmy. Na imprezie wczoraj były takie... no...
- Czad błagam. Nie mów nic. Nie wieże, że ślady po cięciach macie od imprezy.
Podniosłam się z miejsca i ruszyłam do łazienki. Zimna woda zadziałała odświeżająco. Jak w amoku jednak wzięłam ręcznik i nalałam również zimnej wody do miski. Wracając do salonu nie miałam pomysłów na to co się stało, ale chyba też nie chciałam mieć. Nie będę pytać. Po prostu teraz jest czas na to bym im pomogła. Jak na przyjaciółkę przystało. Do jasnej kurwy! CO ja pieprze!? Oni mają ślady cięć! Tyle razy widziałam ich pijanych, poobijanych. Ale ich rany nigdy nie były... krwawiące? Nie no krew występowała ale... dobra nie myśl o tym teraz kobieto.
Uspokoiłam się chwile przed tym jak wkroczyłam z powrotem do salonu. Przynajmniej będę udawać że nad tym panuję.
Usiadłam przy Czadzie i bez słowa zaczęłam zmywać krew, trzeba było go opatrzyć. Zaczęłam od głowy. Spokojnie obserwując każdą ranę, którą przemywałam. Byłam kiedyś wolontariuszką w szpitalu. Taką jakby pielęgniarką... Jak tylko dowiedziałam się, że są na to zapisy to bez zastanowienia pobiegłam. Teraz w końcu mi się to przydaję. Moją twarz wykrzywiał grymas. Powstrzymałam przekleństwa jak mogę bo to wygląda paskudnie. Wszędzie na twarzy ma krew, na lewym policzku głęboka, prosta szrama pewnie na długo będzie szpecić jego naprawdę przystojną twarz. Same rany trzeba zaszyć... ręce mi się trzęsą.
- Madi...
- Zdejmij koszulkę. Muszę obmyć i te rany.
-Ale ty nie...
Przerwałam mu wlepiając w niego groźny wzrok, przynajmniej na tyle groźny na ile teraz mogłam być groźna.
- Chcesz marnować czas? Musze też pomóc Rickowi, więc bądź łaskaw nie pogarszać sprawy.
Zamilkł zaciskając mocniej szczękę. Tak jakby mocno się wahał czy chce to zrobić. W końcu zdjął koszulkę a ja wciągnęłam powietrze może na pięć sekund. ON MIAŁ W BRZUCHU... DZIURE!!!
-Dobra. Dzwonie po pogotowie.
- Nie! Madi...!
- Nie ma nie. Jesteś w okropnym stanie, masz dziurę w brzuchu! A Rick jest nie przytomny. Dzwonie po pogotowie. I najlepiej od razu po policje.
Dlaczego nie zrobiłam tego wcześniej?! Wchodzę widzę mocno rannych przyjaciół i moją pierwszą myślą powinno być zawiadomienie karetki. Kretynka.
Wstałam żeby wrócić do przedpokoju po telefon. Nie zdążyłam, bo w drzwiach stanął Czad.
-Zwariowałeś?! Nie możesz się teraz ruszać!
-Madi. Uspokój się. Czasem bywa tak, że trochę przeholujemy z Rickiem na motorach i...
-W Salonie!!!?
- Dobra. Okey. Nie najlepszy pomysł. Ale rozumiesz chyba. Karetka to policja a policja i nasze nielegalne motory to złe połączenie. Miej litość...
Nie mogłam w to uwierzyć. Martwi się nie swoim zdrowiem tylko jakimś motorkiem. Jak zaraz... Kuźwa!
- Debilu. Powtórzę to spokojnie jeszcze raz. Masz dziurę w brzuchu i trzeba cię wysłać do szpitala. Czy ci się to do jasnej anielki podoba czy nie!
Stał twardo w przejściu. Był mocno ranny. Nie wiem czym, albo przez co, ale powinien ledwo stać na nogach. A jednak stał i bez problemu torował mi drogę. Może faktycznie przesadzam.
Podniosłam ręce do góry w geście kapitulacji.
- Nie będę się wtrącać. Okey. Po prostu usiądź z powrotem bo ktoś tak czy siak musi ci tą ranę zabandażować. Od razu mówię. Ja szyć nie potrafię.
- Nauczę cię.
Ochrypły, ale pełny dźwięku głos Ricka przyprawił mnie o palpitację serca. Na raz z mojego gardła wydobyło się coś na wzór warkotu.
- A ty skąd do cholery umiałbyś takie rzeczy?!
Nie odpowiedział. W ogóle zamilkli. Ja też już więcej nie mówiłam. Tylko zabrałam się do pracy. Wole nie wiedzieć jak się nabawili tylu ran. Nawet na dłoniach! Rick miał na dłoni dwa ślady jakby przeorane grabkami... Nie. Cholera aż mi się rzygać chce. Przynajmniej drugą dłoń miał całą. A na drugiej w sumie tak jak i u Czada był tatuaż. Piękny. Trzylistną koniczynkę. Obaj zrobili go sobie, kiedy pokończyli 16 lat, czyli dwa lata temu w sumie. Zawsze mi się podobały. Też taki chciałam, ale moi rodzice zabraniają...
+++
Wszystko zajęło znacznie więcej czasu niż sądziłam. Ojciec Rickaa był na delegacji, więc nie martwiliśmy się że nas przyłapie na tym wszystkim. W ogóle chłopaki zdawali się nie zaprzątać głowy tym, że ojciec Rickaa i właściciel tego salonu może tu w każdej chwili wpaść. Byli spięci, narzekali na ból, ale żadne z nas nie rozpoczęło tematu rozwiązania zagadki ,,co się stało?''.
- Naprawdę świetnie sobie poradziłaś Madi. Mamy u ciebie spory... dług.
Długo będę miała koszmary o szyciu ran ciętych. Założyłam chłopakom szwy zgodnie z instrukcją Ricka, który jak się okazało na szczęście mimo faktu, że był nieprzytomny jak go znalazłam, był mniej poturbowany niż Czad. No i nie miał dziury w brzuchu, która po przemyciu i zaszyciu sprawiała wrażenie pochodzić od uwaga... dzidy. TAK! CHOLERA! DZIDY!!!!
-Sami sprzątacie bałagan ja... muszę iść rodzina będzie się martwić a dochodzi trzecia.
-Madi.
- Wiem, nikt nie może się dowiedzieć.
Odwróciłam się idąc już do drzwi, ale na zatrzymał mnie uścisk na ramieniu. Rick.
-Słuchaj... przez ostatnich kilka godzin zajmowałaś się naszym zdrowiem, pierwszy raz zaszyłaś człowieka.
Przerwał by się zaśmiać. A Czad się dołączył.
- Dla mnie to nie było zabawne.
- No okej... po prostu. Nie chcesz wiedzieć co się stało?
Spojrzałam w jego oczy. Widziałam obawę, ból, ale i czułą troskę. Wiedziałam, że za dużo się działo. Nie dałabym rady ogarnąć tego wszystkiego. Rozumiem, Czad i Rick może nie należeli do żadnego gangu, ale sami świetnie sobie radzili, jako dwuosobowy gang. Zawsze wpadali w jakieś kłopoty. Może przesadzam, może tylko wdali się w bójkę z którymś gangiem. Jest ich mnóstwo, a chłopaki mogli się zadłużyć. Ale nigdy nie widziałam ich tak... nawet nie poobijanych a... pociętych. Przerażało mnie to. Uśmiechnęłam się by to zatuszować.
-Nie idźcie jutro do szkoły. Przyjdę od razu po zajęciach sprawdzić co u was. Wyślij mi listę leków i liczbę puszek piwa bo bez tego się nie obejdzie.
Zaskoczony puścił mnie. Zerknęłam jeszcze na Czada, który wyszedł do nas z równie dużym zaskoczeniem przysłuchując się moim słowom. Pomachałam im, jak gdyby nigdy nic i wyszłam. Wyszłam mając nadzieję, że to co się wydarzyło szybko zniknie z mojej pamięci i nie będę musiała do tego wracać.
Wyjęłam słuchawki z kurtki i sięgnęłam po telefon. Ręce ciągle mi się jeszcze trzęsły. Widziałam na nich przebarwienia od krwi. Nie wierze, że to zrobiłam... nawet jako wolontariuszka nigdy nie dawałam zastrzyków, to robota pielęgniarek. Nigdy nie wbiłam w skórę igły. Cholera a dzisiaj... jak to już do mnie dotrze to nie tylko zacznę krzyczeć ale i rzygać.
==============================================================================
Dziś trochę tajemniczo. Powoli poznajemy naszą Melody. Dziękuję z atak ciepłe przyjęcie pierwszego rozdziału :) To poprawia humorek w kiepską pogodę. ;)
Jak mówiłam dwa rozdziały na tydzień. Kolejnego możecie spodziewać się w poniedziałek.
Dzięki, pozdrawia jak zawsze KasiaAS.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top