Rozdział 18
Dochodziła siódma kiedy usiadłam na wielkim kontenerze by oglądać wyścigi. Teraz dochodzi dziewiąta a zawodnicy jeszcze nie wystartowali. Czasem tak jest... dużo osób obstawia... albo po prostu czekają na głównego sędziego.
Na starcie stało czterech zawodników, każdy bez kasku, każdy pewny siebie i gotowy na to by wygrać. Uśmiechali się do ludzi by mocniej się przypodobać. Trzech było dosyć muskularnych, doskonale było widać jak pod kombinezonami prężyły się mięśnie, godziny na siłowni przydają się do tego by dodać sobie plus 50 procent na zakładach. Siła na motorze nie jest jednak tak przydatne jak koordynacja, spryt czy chociaż dobre wyczucie czasu. Dlatego zaciekawił mnie wysoki chłopak, który mimo bardzo chudej postury i ewidentnego braku mięśni podszedł do wyścigu. Szczerzył się do wszystkich nie ważne czy kobieta czy mężczyzna.
Wyglądał na mocno niedożywionego... aczkolwiek mogę przyznać wydawał się zachęcać do siebie dziewczyny. Czarne włosy, krótko ścięte na jeżyka i mroczne oczy mówiły same za siebie. Facet był raczej mrocznym typem. I faktycznie biło od niego coś cholernie niedobrego. A dziewczyny, przynajmniej te które tu przychodziły wielbimy taki typ. No, wszystkie oprócz mnie.
Pierwszy raz od dawna jestem na wyścigach. W sumie to jedna z niewielu rzeczy jakie jeszcze się nie zmieniły w moim życiu. I mimo, że czułam się tu zawsze spokojna i podekscytowana... dziś czułam dziwny niepokój. Czułam, że tajemniczy chuderlak wygra wyścig. I pierwszy raz nie chciałam mieć w tej sprawie racji.
- Zaczynajmy wyścigi!
Barczysty facet o przezwisku Hak, chyba przez tatuaż... stanął przed zawodnikami podnosząc do góry rękę co wywołało radość wśród zgromadzonych ludzi. W powietrzu zawisło podekscytowanie i ludzie przerywali powoli rozmowy.
- Alex ma już duże sumki z zakładów. Przekonajmy się kto dziś wygra!
Tłum zaszalał... A ja poczułam ciarki na plecach. Mimowolnie zerknęłam w stronę gdzie siedział Alex podliczając coś na kartce. Wystarczyło mi zerknięcie na minę Alexa i fakt, że nikt z jadących nie przejął się zakładaniem kasku i postanowiłam tego nie oglądać. Zeskoczyłam z konteneru i podeszłam do mężczyzny lekko się uśmiechając gdy mnie zauważył.
Odstawił spokojnie kartki zapisując jeszcze coś w zeszycie i w tym momencie rozległ się dźwięk wystrzału oznajmujący że zawodnicy ruszyli. Wypuściłam trzymane powietrze z płuc.
- Nie oglądasz?
Drgnęłam orientując się, że mężczyzna mi się przygląda. Wzruszyłam ramionami.
- To nie będzie przyjemny wyścig. Dużo masz postawionych na tego chudego?
- Na tego z kawasaki? Nie. Zginie zanim się obejrzysz. Albo chociaż coś se zrobi.
Westchnęłam kręcąc głową.
- Myślę, że wygra.
Jak na zawołanie usłyszeliśmy głośny zgrzyt metalu o asfalt. Krzyki ludzi... a do moich nozdrzy dostał się wyraźny zapach paniki.
- Widzisz... to na bank ten młody.
Alex wzruszył tylko ramionami, na co ja delikatnie potarłam swoje czując na plecach dreszcz. To durne jak mało obchodzi ludzi to czy ten ktoś kogo krew czuje umrze czy nie. Sam się na to pisał. Wiedział jakie jest ryzyko. Dlatego ja już nie startuje. Zbyt wile się przez to wszystko wydarzyło.
Znowu głośny zgrzyt gdzieś bliżej. Zmarszczyłam nos odurzona mocnymi zapachami.
- Ej.. Madi.
Usłyszałam w głosie Alexa lekkie rozbawienie na co tylko się skrzywiłam.
- Powinnaś w końcu przyzwyczaić się do tego, że ktoś tu umiera.
Odwróciłam się w jego stronę nie ukrywając obrzydzenia zapachem i odczucia jakie teraz mi towarzyszyły.
- Wiem. Ale to w cholerę nie ludzkie.
- Wszyscy jesteśmy w jakiejś części zwierzętami nie?
Oj żebyś wiedział jak bardzo Alex. Żebyś kurwa wiedział... Ruszyłam do wyjścia akurat w momencie kiedy motor zwycięscy wjeżdżał na mete bo wszyscy zaczęli wiwatować. Nie odwracałam się. Szłam dalej. Co się stało, że przyszłam tu bez chłopaków? Ech.. nie wiem. Myślałam, że przyjdą jak dostaną esemesy.
Zamknęłam dłonie w pięści i wyszłam na ulice kierując się już do domu. W sumie posiedziałam tu dobre dwie godziny tylko po to by samego wyścigu nie obejrzeć. Za dużo ostatnio w moim życiu agresji.
+++
Po wejściu do domu od razu ruszyłam na górę i nie czekając długo złapałam za gitarę. Musiałam ją biedną nastroić bo naprawdę zaniedbałam instrument i teraz nie mogę oderwać się od muzyki.
Miłe niskie brzmienie strun uspokajało mnie w momencie kiedy nerwy grały mi na stresie. Grałam. Sama nie wiem co. Grałam czując jak mocno naciskam na struny dając brzmienie akordom. Grałam czując jak muzyka przechodzi przez moje place i rozchodzi się do każdej małej komórki mojego ciała.
Mimowolnie zaczęłam mruczeć. Potem nawet nucić. Z mojego gardła wychodził dźwięk podobny do tego jaki wydawałam dziś rano kiedy w lisiej formie odkryłam jak cudownie jest się tarzać w jesiennych liściach.
Czułam to co grałam, czułam choć nigdy nie słyszałam takiej melodii. Nie wiem jak długo to trwało ale nie tak długo jak bym chciała. Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi wciąż miałam niedosyt melodii.
Westchnęłam cicho.
- Proszę.
Do środka weszła Izabel niosąc coś na kształt okrągłego pudełka. Ale dużo większego niż takie na biżuterie jak są w sklepach, bardziej płaskie... pomieściło by średnią pizzę mam wrażenie. Podniosłam ciekawy wzrok na moją macochę.
- Cześć skarbie słyszałam, że grasz. Wszystko w porządku?
Uśmiechnęłam się delikatnie odsuwając by zrobić Izabel miejsce.
- Wszystko gra. Co to za pudełko?
Blondynka zaśmiała się cicho zabierając mi gitarę z kolan i zastępując ją tym właśnie pudełkiem.
- Wiedziałam że cię zaciekawi.
Skinęła głową bym otworzyła więc delikatnie sięgnęłam do szerokiego wieczka niespodzianki.
- W ten weekend w firmie w której pracujemy z tatą jest taki trochę bal... impreza. No zwał jak zwał. Zaproszeni są również członkowie rodziny. Pomyślałam, że może poszłabyś z nami.
Uniosłam brwi zaskoczona tym co mówiła, wydawała się pewna swoich słów mimo że mówiła je cicho i spokojnie. Od razu domyśliłam się co jest w pudełku i błagałam w myślach by nie była różowa. Powoli odsłoniłam zawartość wstrzymując oddech.
O matko.
Czarna. Śliczna czarna sukienka. Podniosłam się od razu biorąc ja do rąk i rozkładając by widzieć w calej okazałości. Sięgała mi do kolan. Zwykła, smukła z połyskującym tiulem na wierzchu.
- Podoba ci się?
- Jest śliczna. Izabel dziękuję!
Przytuliłam macochę rzucając się jej na szyje. Objęła mnie mocno śmiejąc się lekko w moje włosy. Dopiero teraz będąc tuz przy jej szyi czułam jej zestresowanie. Obawy... Uśmiechnęłam się delikatnie wiedząc, że teraz znikają. Jej oddech spokojnie się stabilizował ocieplając mój kark to rusz cieplejszym wydechem.
- z ogromną przyjemnością pójdę z wami na ten cały balo coś tam.
Odsunęłam się delikatnie i znowu przyłożyłam sukienkę stając przed lusterkiem. Cudny fason z wcięciem w tali. Góra na ramiączka, które są na tyle grube by zakryć te od stanika. Krzyżowały się z tyłu odsłaniając część pleców. Nie zadurzy dekolt bo nie mam co ludziom pokazywać i ten cudowny wzór u dołu po prawej stronie... delikatne biało- srebrne gwiazdki.
- Cieszę się że ci się podoba. Jak zobaczyliśmy z ojcem tą sukienkę od razu pomyśleliśmy o tobie. Mamy tez oczywiście garnitur dla Jeremiego. Ale on chyba nie jest zbyt chętny by iść na bal...mimo, że zaprosiliśmy też Amande.
Wzruszyłam ramionami chowając sukienkę do pudełka i usiadłam z powrotem na łóżku.
- Dużo się u niego ostatnio działo. Wydaje mi się że szykuje się do wyjazdu z powrotem na studia. Już wystarczająco wykładów go ominęło.
Izabel westchnęła spuszczając wzrok na swoje dłonie.
- Chyba masz racje. Jest dorosły. Co go będą obchodzić jakieś balo cosie.
Obydwie zaśmiałyśmy się, a mi nie wiadomo skąd przyszło do głowy pytanie. Co by było gdyby moja mama nie umarła? Czy gdyby teraz to ona siedziała tu ze mną? Posmutniałam co od razu zauważyła Izabel. Czy to w porządku, że myśle o mamie teraz kiedy ona tak stara się by być mi dobrą macochą?
- Myślisz o mamie co?
Zaskoczona spojrzałam na zatroskane oczy kobiety.
- Nie martw się. Tez często o niej myślę.
- Jak to? Przecież jej nie znałaś.
- Twój tata często o niej opowiada. W sumie robi to bo go o to proszę. Wydaje się, że Alison była cudowną kobietą. Chciałabym byś czuła się przy mnie jak przy niej... ale rozumiem, że to może być trudne.
Zdrętwiałam. Izabel stara się być jak moja mama? Drugi raz tego wieczoru przytuliłam mocno Izabel.
- Nigdy nie próbuj być jak moja mama. Nie próbuj się zmieniać dla mnie Izabel. Jesteś moją najukochańszą macochą jaką mogę mieć. Nie ma lepszej na świecie. I choć nigdy nie będę czuła się przy tobie jak przy mamie, zauważ, że przy mamie nigdy nie czułabym się też tak dobrze jak przy tobie. Na prawdę kocham cię za to, że jesteś w naszej rodzinie.
Poczułam jak ciało które przyciskam do siebie zaczyna się trząść. Delikatne, przyspieszone oddychanie docierało do mojego ucha zaraz przed tym jak obie się popłakałyśmy. Tak o. Z byle powodu. Jak na dwie kobiety przystało.
Siedziałyśmy tak kilkadziesiąt sekund, bez sensu liczyć ile dokładnie, ale w tym momencie to stało się jakoś bardzo istotne by wiedzieć ile czasu jesteśmy razem.
- Dziękuję Melody. To dla mnie wiele znaczy.
Odsunęłyśmy się delikatnie i uśmiechnęłyśmy kiedy Izabel otarła mokre policzki. Ta kobieta nie raz zaskakiwała mnie swoją postawą. Zawsze wesoła, wiedziała co poradzić. I mimo, że jak na stereotypową blondynkę przystało wielu rzeczy nie rozumiała to zawsze starała się wypaść jak najlepiej nie gubiąc przy tym swojej osoby. Swojego spokoju i tego ciepła jakie koło niej czułam. Była kimś kto po stracie mamy dał mi siłę. I za to mogłam dziękować jej w nieskończoność.
=============================================================================
Udało się :) jest rozdział przed południem.
Teraz dużo przygotowań na święta... ale jak obiecałam wstawię w wigilie (pon) i w czwartek i za tydzień w sobotę. Trzy dni w tygodniu.
Tym czasem, powodzenia w przygotowaniach na wigilie ;) pozdrawia i dziękuje KasiaAS
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top