Rozdział 14


Lekcje całkiem popsuły mi humor jaki miałam rano. Dostałam dwie jedynki i jedną truje za coś czego nie miałam. Także trója to sukces.

- Madi! Boże dziewczyno jak ja cię dawno nie widziałem.

Uśmiechnęłam się widząc Czada siadającego obok mnie na ławeczce. Taka mała ławeczka w cichym spokojnym miejscu a jednak zawsze pusta. Nikt nigdy na niej nie siadał. Nie mam pojęcia czemu. Pytałam chyba każdego, ale nikt nie wie, mówią tylko że tak jest od zawsze więc ją przygarnęłam i zawsze z chłopakami tu właśnie się spotykamy.

- Oj tak... to już z dwa tygodnie będą.

Wzruszył ramionami.

- Nie odbierałaś telefonów. Nie byłaś na wyścigach... wieczorami gdzieś znikałaś. Wpadaliśmy ale twoja rodzinka... uważała, że ostatnio ciągle się gdzieś włóczysz. Wszystko gra? Obraziłaś się na nas?

Westchnęłam. Prawda była taka, że od tych dwóch tygodni oswajałam się z myślą bycia wiedźmą. Z początku byłam na nich wściekła bo kiedy ich potrzebowałam to oni się nie odzywali. Unikali mnie i okłamywali. Ale potem jak wszystko się wyrównało...

- Wybacz. Na początku to wy mnie okłamaliście ignorując i bawiąc się w halloween. Więc potem... musiałam trochę pomyśleć. A jeśli chodzi o wyścigi to chyba brak czasu. Ostatnio miałam więcej do nauki.

Rick uśmiechnął się smutno a Czad zmarszczył czoło jakby ani trochę nie smuciła go ta sytuacja a raczej niepokoiła... może nawet zbulwersowała.

- Haloween? I niby w czym cie okłamaliśmy?

Wyciągnęłam rękę przed siebie i powoli zaczęłam wyliczać.

- Że wszystko gra, że chcecie wystartować w wyścigach, potem znowu, że wszystko gra, potem podczas rozmowy mówiliście, że jesteście sami a pewna jestem, że nie... potem że nie macie czasu bo się uczycie a dostawaliście same pały, to, że dzwoniliście... bo na bank w pierwszym tygodniu nie kontaktowaliście się ze mną. Byłam u was, u jednego i drugiego. Wasi rodzice mówili dwie różne wersje...

- Dobra. Kapujemy. Dzięki Madi, wiemy już za co mogłaś być zła.

Posłałam Rickowi uśmieszek wygranego i zabrałam plecach stojący obok.

- Zaraz mam matmę.

- Okej... a co powiesz na spotkanie przy kawie? Albo pizza? Trzeba obgadać parę spraw.

Uśmiechnęłam się do chłopaków szczęśliwa, że obydwoje chcą się spotkać. Lisie oczy były lepsze za dnia niż kocie. I mimo, że uczucia mogłam poznać po zapachu dopiero po dłuższej chwili to wzrok wyłapywał ich radość i nadzieje na spotkanie.

- Jasne. Kiedy?

- A dzisiaj?

Sapnęłam. Dziś to muszę ratować tyłek bratu.

- A może jutro?

Popatrzyli po sobie jakby szukając telepatycznie wymówki, ale nie znaleźli więc obaj kiwnęli głowami. Posłałam im kolejny wdzięczny uśmiech i pomachałam biegnąc na ostatnią dzisiaj już lekcje.

+++

Kiedy zadzwonił w końcu dzwonek prawie wywróciłam się na schodach spiesząc do wyjścia. Może to wina radości że koniec lekcji, a może chęć powiedzenia Tedowi, że odnalazłam swoją postać. Sama nie wiem... ale w bramie znowu nie wyhamowałam wpadając na twardy tors znajomego chłopaka. Oj tak. Jego zapach... Harry.

- Kurde. Przepraszam trochę mi się spieszy.

Podniosłam wzrok na rozbawione oczy Harrego i jeszcze raz go przeprosiłam chcąc wyminąć. Nie dane mi było, bo złapał mnie za rękę odkręcając znowu w jego stronę.

- Ejjj no weź Madi, chyba znajdziesz trochę czasu na to by pogadać z facetem, którego widziałaś w stroju Halloweenowym dwa miesiące przed świętem.

Jego głos był tak bardzo spokojny kiedy o tym mówił... ja nie wspominałam tego tak gładko.

- Dla ciebie Melody. Wybacz, ale naprawdę się spisze.

Wyrwałam mu się i ruszyłam w stronę dojo udając, że nie czuje jego przeszywającego wzroku na plecach.

No świetnie. Jeszcze on się przyczepił. Dlaczego zawsze wszystko idzie nie po mojej myśli? Czy to wina tego, że jestem wiedźmą? Za cholerę tego nie ogarniam.

+++

Do dojo weszłam dziś całkiem spokojnie. Kilka wilkołaków przywitało mnie skinieniem głowy a ja oczywiście odpowiedziałam uśmiechem. Jako lisica czułam się tu jak w domu. Sama po środku drapieżców nie dorównujących mi sprytem ale przewyższających siłą.

Nawet na myśl przyszło mi by sprawdzić czy udałoby mi się któregoś pokonać. Jednak sprawa Jeremiego jest tu priorytetem.

Minęłam główną sale akurat kiedy alfa wyszedł z gabinetu by mnie przywitać.

- No proszę. Robisz postępy. Usłyszałem cię dopiero na głównej Sali kwiatuszku. Co tym razem? Myszka?

Usłyszałam śmiech bety stojącego niedaleko przy worku treningowym. Musiał zatrzymać się kiedy weszłam by posłuchać. I jak widać pośmiać się ze mnie trochę. Z moich ust wykradł się mimowolny warkot. Zdrętwiał. A masz kundlu!

- Nawet się nie starałam trenerze.

Uśmiechnęłam się chytrze i podniosłam wzrok na oczy alfy. Tak teraz bez wątpienia mogłam w nie spojrzeć i nie cofnąć się ani trochę.

- A nich cie lisie!

Zaśmialiśmy się razem, kilkoro ćwiczących przystanęło wąchając powietrze. Szukali potwierdzenia w zapachu.

- Powiedziałbym gratuluje kwiatuszku, ale czuje twój niepokój. Coś cię martwi?

Kiwnęłam lekko głową i ruszyłam za trenerem do salki. Zaraz jak zamknęły się za mną drzwi pomyślałam, że mogłabym poprosić alfe o wypróbowanie moich możliwości. Ale to nie jest to po co przyszłam. Nie teraz.

- Mój brat, Jeremi ma kłopoty.

Ted zmarszczył brwi oczekując dalszych wyjaśnień.

- Wczoraj kiedy wróciłam do domu zastałam go w towarzystwie trzech wilkołaków. Twierdzili, że mój brat jest im coś winien. Grozili mu i mnie jak tylko się pojawiłam. Co lepsze mój braciszek raczej nie był tym zaskoczony. Sądzę że wilkołaki nie są mu obce. Pomożesz mi dogadać się z tymi kolesiami?

Zamyślił się. Oparł o ścianę i założył ręce jak typowy mięśniak. Pan alfa co wszystko wie i ogarnia. Typowe.

- Co zrobił twój brat i co jest winny wilkom?

Skrzywiłam się.

- Nie wiem. Nie chce mi powiedzieć. Już jak przyjechał te dwa tygodnie temu to miał złe podejście do tego, że tu przychodzę. Ogólnie chyba nie pała miłością do ciebie i tego miejsca. Wczoraj wilkołaki też nic konkretnego nie powiedziały a ja... no nie jestem detektywem. Nie umiem wyłapywać szczegółów.

- A umiałabyś ich wskazać?

Pokiwałam od razu głową i zaczęłam po kolei opisywać facetów, którzy wczoraj straszyli mi brata. Alfa kiwał głową, mruczał coś a kiedy skończyłam, jakąś minutę trwała cisza po której wszedł do salki Nie kto inny jak beta. Frank... miał ze sobą teczki.

- Akta Dina, Stefana i Adama jak chciałeś. Przy okazji wyjąłem też te Jeremiego Terensa. Wydaje mi się, że to nie...

- Chwila

Chyba się przesłyszałam.

- Mój brat ma u was ,,akta"?

Zignorował mnie. Świetnie. A naprawdę myślałam, że zaczęłam go w jakimś stopniu obchodzić po tym jak dowiedziałam się, że jestem Majo-ji. Cholera. A co mnie to obchodzi?

- Pół roku temu jeden z naszych zaatakował jakąś Anetę Hoodwer, Jeremi Terens odpowiedzialny jest za śmierć tego wilkołaka, którego bratem jest Din.

Zamroczyło mnie.

- Mój brat nie mógł nikogo zabić! Dlaczego miałby zabijać kogoś za to, że zabił nieznaną mu dziewczynę!?

- EJ, ej kwiatuszku spokojnie.

Tad podszedł do mnie spokojnie ale ja wciąż kumulowałam informacje.

- Nie zbliżaj się, bo zwariuje. Moje instynkty jeszcze nie współgrają... Jeśli wilkołak zabił kogoś... o potem został zabity... to jakim kurwa prawem wy chcecie od niego czegoś jeszcze!?

- Spokojnie. Nasze prawo zabrania czegoś takiego.

Wkurzyłam się.

- Czego? Zabijania kobiet? ! Czy oczekiwania, że za to jeszcze wam zapłacą!?

Głośne warczenie przebiło moje myślenie i sprowadziło na ziemie. A jednak schyliłam przed nim głowę. No masz...

- Uspokój się i wysłuchaj. Mark?

Usłyszałam westchnięcie jakby od niechcenia i zaczął wypowiedź głosem znudzonego prawnika.

- Nie wolno nam nikogo zabijać, za to grozi kara śmierci. Jeśli człowiek zabije jednego z nas ale nie jest zagrożeniem mamy go na oku, ale nie grozimy mu, nie oczekujemy od niego niczego i co najważniejsze nie zabijamy ich. Więc z łaski swojej uspokój się. To co robi Din ze Stefanem i Adamem to nie nasza wina. Robią to nielegalnie i jak widać sprytnie, bo już dawno byśmy to wykryli.

Ustabilizowałam oddech. Rozumiejąc co się dzieje.

- Czyli pomożecie mi?

- To sprawy watahy, więc nie pomożemy tylko załatwimy co trzeba. W zasadzie powinienem ci jako alfa podziękować, że mi to zgłaszasz.

Nie widziałam w oczach bety tego samego myślenia co u Teda. Ale i Ted nie był zadowolony, że coś dzieje się bez jego wiedzy. No i jakby nie patrzeć nie podziękował, tylko rzucił, że powinien. Nigdy nie ogarnę zachowań i polityki wilkołaków. Za cholerę.

- Nie martw się o brata. Najlepiej pogadaj z nim. Nie mów, że pomożemy, Din umie czytać z ciała, zorientuje się i nie wyjdzie to na dobre. Nie spuszczaj go tylko z oka i daj znać kiedy pojawią się wilkołaki.

- A co jeśli będę w szkole?

Mark zaśmiał się jakby moje pytanie było najgrubszym jakie słyszał i po prostu wyszedł. Na luzaku jakby ta sprawa obchodziła go tyle co wczorajszy obiad. Swoją drogą ciekawe czy w ogóle jadł jakiś obiad. On nigdy nic nie je. A może tylko mi się wydaje?

- Wilki atakują tylko kiedy obok ofiary jest ktoś im ważny. Z tego co mówiłaś dziś Din zrozumiał, że to ty jesteś tym ważnym elementem. Bez ciebie nie zaczną.

Pokręciłam sceptycznie głową.

- Mój braciszek ma dziewczynę. To ją pewnie wezmą na tę role.

- Mówiłaś, że widzieli jak Jeremi zasłania cie własny ciałem. Nie ma wątpliwości, że to ciebie wezmą. Jeśli już wiedzą, kto jest dla niego ważny na tyle by go złamać. Nie będą szukać dalej czy ryzykować, że jednak aż tak bardzo nie kocha dziewczyny.

Wypuściłam głośno powietrze orientując się, że jutro czeka mnie akcja niczym z przed kilku miesięcy. Gang na gang. Ale wtedy zawsze był ze mną Rick i Czad. Ja walnęłam kilka razy jednego kolesia kiedy oni powalili już resztę. No i nigdy nie chodziło o wilkołaki.

- Nie martw się kwiatuszku nie dam cię zranić. Twojemu bratu też nic nie zrobią. Choć będę sobie musiał z nim porozmawiać.

Zadrżałam.

- Czemu?

Wzruszył ramionami.

- Wie o nas. Co znaczy, że jest nosicielem sekretu, którego musi dochować. Na mówię mu do rozsądku by nie rozpowiadał tego wszędzie kiedy już poczuje luz.

Skrzywiłam się, ale nic nie odpowiedziałam. Może nie powinnam się teraz w trącać.

-Melody?

Podniosłam zaskoczona wzrok. Ted żadko używa mojego imienia. On również spojrzał na mnie jakby chciał przekazać że to co zaraz powie jest ważne. Śmiertelnie.

- Nie możesz okazywać strachu czy uległości. Wtedy szybko załatwi co będzie chciał załatwić, wykorzysta ciebie i brata a my nie zdążymy pomóc. Daj znać od razu jak się zjawią.

Kiwnęłam głową czując, że psychicznie już toczę walkę z wilkołakiem. Obym ją wygrała.

==================================================================================

Tyle.... Na dziś :)

Postaram się wstawić też rozdział w niedziele. Może być? Czy lepiej w sobotę? :D

Dzięki za wszystko, pozdrawia KasiaAS ;)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top