Rozdział 11
Naprawdę chciałam spróbować przemiany. Mimo ze wydawało się to absurdalne.
Tak jak chciałam tak zrobiłam. Pierwszym pomysłem było przemienić się na dworze w lesie jak w tych wszystkich książkach o wilkołakach. Zew natury i w ogóle, ale potem ogarnęłam, że w sumie nie znam się na lesie. Zgubie się i będę miała kłopoty jeśli nie wrócę na noc. Rodzice nie zasnęliby do mojego powrotu, a nie mam pojęcia czy dam rade w ogóle to zrobić.
Dlatego teraz siedze na środku mojego pokoju po turecku i zastanawiam się czy to wszystko to nie jest jeden wielki żart. Może po prostu powinnam zapisać się do psychiatryka? Co prawda uczucia z wczoraj są żywe i wydają się prawdziwe, ale ile chorych psychicznie tak mówi?
Wdech... wydech... Przywołałam do siebie wczorajszy obraz wilczej strony mojego trenera. W zasadzie nie spodziewałam się, że ten obraz wywoła we mnie miłe emocje, ale lęku się nie spodziewałam. Zadrżałam. Poczułam jak moje mięśnie się napinają a oddech przyspieszył. Na początku mimo wyczuwalnych dreszczy chciałam brnąć dalej, ale gdy poczułam ból natychmiast się wycofałam.
Nie chce czuć tego co wczoraj. Skrzywiłam się na tą myśl. Spuściłam wzrok na moje dłonie, trzęsły się. Zrobiło mi się zimno. A jednak coś pchało mnie do tego by znowu...
- Madi!!! Twoi znajomi wpadli!
Otrząsnęłam się szybko podnosząc i już lekko opanowana złapałam za klamkę by zejść na dół. Przy drzwiach oparłam się na chwile by wziąć głębszy wdech dla uspokojenia. Wyczułam przy tym znajomy zapach Ricka. Zmysły...
Zeszłam już z w miarę wyrównanym oddechem i zmusiłam się do lekkiego uśmiechu.
- Cześć Rick, co tam?
Chłopak odpowiedział mi uśmiechem i machnął głową w stronę drzwi.
- Chcemy razem z Czadem iść do kina. Idziesz z nami?
Zmarszczyłam brwi. Film? Kino? Oni nie lubią kina...
- Nie dostałaś esemesa?
Palnęłam się w głowę. Cholera zapomniałam telefonu z dojo.
- Soki telefon zostawiłam w dojo jak wczoraj byłam poćwiczyć po lekcjach. Zapomniałam go odebrać, a jakoś nie był mi dziś potrzebny.
- Miałaś tam nie chodzić Madi.
Zwróciłam wzrok w stronę brata i wzięłam głębszy wdech. Był poddenerwowany, tak zdecydowanie coś nie podobało mu się w tym dojo. Musze dopytać dlaczego. Wzruszyłam tylko ramionami.
- Jutro odbiorę. Tato!? Mogę skoczyć z Rickiem i Czadem do kina?
Z salonu wyszedł ojciec trzymający w ręku ciepłą, parującą herbatę... jej zapach natychmiast rozniósł się po pomieszczeniu. Mruknęłam zadowolona.
- O tej porze? No coś ty?
Surowe spojrzenie padło nie tylko na mnie ale i na Ricka, który najwyraźniej się tym nie przejął.
- Oj no weź tato... dawno nie byłam w kinie.
- Dawno też nie byłaś na wagarach. Nie i koniec. Chodźby za kare.
Otworzyłam szerzej usta zaciskając zęby niezadowolona że wytyka mi moje błędy. To ewidentnie był ruch zapożyczony od wilka. Nie lubię jak ktoś mi rozkazuje, nie ktoś kto jest niżej w hierarchii.
- Madi?
Zerknęłam na brata który patrzył na mnie ...wręcz badawczo.
- Hm?
- A nie sądzisz, że tata ma racje. Późno jest, a ty musisz nadrobić lekcje, w końcu jutro szkoła a ja osobiście cię tam odwiozę.
Stanął na schodku tuż obok mnie więc szybko reagując stanęłam wyżej.
- Dzięki umiem dojść do szkoły
- Najwyraźniej nie moja droga.
Teraz głos ojca był pewny siebie. Mogłabym nawet zaryzykować stwierdzenie, że w jakiś sposób chciałam go posłuchać. Ale to nie to samo co...
- Dość tego kwiatuszku. Wracaj do pokoju.
Zdrętwiałam słysząc głos wujka Tadka. Stał w przejściu i wyglądał na... przywódcę. Spuściłam głowę zdając sobie sprawę z mojej głupoty. Wilcza forma wręcz popchnęła mnie dziś do kłótni z rodziną. Posłałam wszystkim przeprosinowe spojrzenie i ruszyłam na górę. Mijając brata widziałam jeszcze jego pełne obaw spojrzenie skierowane w stronę mojego trenera.
+++
Rozmowa, i opanowanie sytuacji zajęła Tedowi może dziesięć minut przez które, siedziałam cały czas grzecznie na łóżku i nie wiedziałam co zrobić. Tad kazał mi iść do pokoju i wewnętrznie czułam, że nie powinnam się z niego ruszać.
Drzwi otworzyły się a do środka wszedł nie kto inny jak Ted. Uśmiechnął się do mnie lekko co odwzajemniłam.
- Wybacz kwiatuszku nie powinienem dawać ci swojej postaci, jest zbyt dominująca jak na twój charakter. Umysł nie współgra z ciałem...
- Przyjechałes bo zostawiłam komórkę u ciebię?
Zaśmiał się cicho podając mi zgubiony przedmiot. Cały i zdrowy. Alleluja!
- Nie kwiatuszku sam ci go zabrałem by mieć pretekst by do ciebie dziś wpaść. Jak się czujesz? Dlaczego jeszcze się dziś nie przemieniałaś? To niebezpieczne.
Westchnęłam orientując się, że to będzie dziwna rozmowa.
- A Rick i Czad? Poszli czy czekają dalej?
Alfa ściągnął brwi w pytającym geście, ale czekałam na jego odpowiedź.
- Pojechali. Twój ojciec jasno im wytłumaczył, że dziś masz szlaban na kino.
Znowu westchnęłam. Chodziło oczywiście nie o kino a o wyścigi. Miałam ochotę na wyścigi. Trochę adrenalinki. A tu nic.
- Nie odpowiedziałaś na moje pytanie.
Chwilę myślałam nad odpowiedzią. Mówić mu, że się przestraszyłam czy że mi przerwano?
- Chciałam... ale przyszli chłopaki... i...
- Boisz się.
Zesztywniałam na wypowiedziane oskarżenie. Nie chce okazywać strachu.
- Rozumiem. Przemiany w niewłaściwą formę są znacznie boleśniejsze. Ale gorzej będzie jutro jeśli tego nie zrobisz. mięśnie zastygną, stracą elastyczność na tyle dużą by przyswoić nową postać. Zaczną się nudności, gorączka...
- Dobra już dobra.
W moim głosie można było słychać warkot. Cichy, ale pełny frustracji. Ciekawe czy wejdzie mi to w nawyk...
- Nie dobra, dobra. Nie miałem może nadziei, że jak wpadne oddać ci telefon to będziesz szczęśliwa i chętna do przemian, ale liczyłem, że będziesz mieć pierwszą samodzielną przemianę za sobą. Musisz zrozumieć powagę sytuacji kwiatuszku.
- Ciężko jest ogarnąć powagę sytuacji kiedy ktoś nazywa cię kwiatuszkiem.
Moje słowa brzmiały jak wyrzut, może nawet oskarżanie , ale twarz alfy rozpromieniła się jakbym powiedziała dobry dowcip.
- Widzisz. Już ci się wilk udziela. Nigdy nie przeszkadzało ci że tak mówię.
- Nigdy też nie miałam wrażenia że brat podważa moje stanowisko a ojciec rozkazuje wbrew prawu, którego nawet nie znam.
Znowu się rozpromienił aż nie wytrzymał i rozległ się jego śmiech. Musiała naprawdę bawić go ta sytuacja bo raczej rzadko kiedy się uśmiechał... a o śmianiu się nie wspomnę.
- Dobra kotek. Bo zaraz musze lecieć. Przemieniaj się bo jutro się z łózka nie podniesiesz.
Jakby nagle mnie oświeciło. Nakręciłam się jednocześnie podnosząc się z łóżka jakbym chciała ogłosić, że świat jest wreszcie pozbawiony zła.
- Właśnie! Może ja jestem kotkiem? Takim małym słodkim kociakiem co biegają po dachach... i...
- Na pewno nie jesteś kotem. Na pewno nie słodkim i małym...
Spojrzenie jakim obrzuciłam Teda rozbawiło go na nowo, wygrał ponaglając mnie wzrokiem do przemiany.
- Niby dlaczego nie mogę być kotkiem?
- Masz zwierzaka podobnego do wilka jeśli chodzi o hierarchie... na pewno drobniejszego, ale nie tak drobnego jak kot. Wydajesz się przytłoczona ciężarem więc na pewno to lekkie zwierze... czy słodkie? Może tak, ale nie w sposób tylko dla słodkości, bardziej słodkie by kusić mam wrażenie....
Podczas tego jakże pięknego wywodu znowu zajęłam miejsce na środku pokoju i biorąc pełne cztery wdechy przywołałam w myślach wilka. Znowu mrowienie, wiedziałam co będzie dalej. Nieprzyjemny chłód zakradał się w każdy zakamarek ciała i szczypał w mięśnie.
- Dobrze kwiatuszku... nie przerywaj.
Posłuchałam. Dosłownie. Wyostrzyły mi się zmysły. Odnalazłam dźwięk bijącego serca, mimo tego, że moje było najgłośniejsze złapałam się dźwięku tego spokojnego miarowego bicia serca alfy. Czujny obserwował jak przybieram zapożyczoną od niego formę wilkołaka, nawet przez chwile nie przyspieszyło mu tętno.
Po minutach, może trzech, może pięciu leżałam na dywanie popiskując. Ból wciąż siedział w kościach i mięśniach.
- Właśnie tak. Na prawdę świetnie ci poszło... jak na drugi raz to naprawdę sukces, że nie krzyczałaś.
Widziałam w jego oczach kolejne rozbawienie co w tym momencie wydało mi się nie na miejscu. Ale ominęłam to w myślach i skupiłam się na tym by powoli stąpać krok po kroku, od ściany do ściany, łapa za łapą.
- Więc jak mówiłem... wydaje mi się, że powinnaś poszukać swojej formy nie w mieście a w lesie, wśród zwierząt takich jak borsuk, żbik, czy sarna... choć nie sarna odpada. Nie jesteś ofiarą. Już na pierwszy rzut oka widać jak łowca czai się w twoich oczach. Możemy wybrać się razem jak chcesz. Nauczę cię paru rzeczy i pokaże miejsca dobre do treningów.
Machnęłam radośnie ogonem potwierdzając chęć na takie nauki, ale tylko na chwile przystając by dalej pobawić się stawianiem łap. To takie miłe uczucie... poduszki od wewnętrznej strony były cudownie puchate, przeszkadzały mi pazury więc nie schodziłam z dywanu. Poza tym mimo że byłam znacznie wyższa jako człowiek, miałam wrażenie, że przeszkadza mi to, że ziemia jest tak daleko ode mnie. Ted ma racje mi podpasuje mniejsze stworzenie.
Nauka poruszania się zajęła całą moją uwagę. Wujek nie zakłócał ciszy ale nie wyszedł puki nie miałam z powrotem kciuków przeciwstawnych. Cieszyłam się, że chce mi pomagać. Że będę mogła nauczyć się przemieniać w więcej niż tylko wilka. Na prawdę nakręciłam się na to wszystko. I czuje, że szybko mi nie przejdzie.
==============================================================================
Wszystko na dziś :D
Jak zawsze pozdrawiam i wielkie dzięki za wszystko ;) KasiaAS
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top