Koty zawsze spadają na cztery łapy
Krzyki rozbrzmiewały w całym domu Lehnsherra, od rana burząc sielskie wyobrażenie poranka. Pietro i Wanda, znowu zaczęli swoją siostrzano-braterską kłótnie, doprowadzając tym Erika do szału. Nie tyle z powodu całej kłótni ale konsekwencji jakie za sobą niosła. Mianowicie bardzo poważne straty materialne, nie ograniczające się tylko do rzeczy należących do ich ojca, ale również ich sąsiadów.
Tym razem sprzeczka jednak dopiero się rozkręcała i Erik sącząc (na razie) w spokoju swoją kawę, obmyślał plan ucieczki. Zerknął w bok na swoją, najmłodszą, latorośl, która siedząc obok niego, przy kuchennym stole, rysowała, cichutko, kredkami po kartce. Erik rozczulił się na ten widok.
-Lorna -odezwał się, skupiając na sobie jej uwagę.
-Co ty na to, by pojechać z tatusiem do naleśnikarni?
Jego córka zmarszczyła brwi.
-W piżamach?
Magneto kiwnął głową, w potwierdzającym geście, a oczy Lorny rozszerzyły się i nim Erik zdążył zareagować, jego córka wybiegła z kuchni, równie szybko do niej wracając. W rękach trzymała jego płaszcz i buty. Gdy Lehnsherr ,w tempie ekspresowym, ubrał odzież przyniesioną przez dziecko, kłótnia bliźniaków zaczęła się robić coraz poważniejsza. Magneto w geście desperacji, przed jak najszybszym wydostaniem się z domu, złapał Lorne w ramiona i wybiegł na podwórko, gdzie wpakował się z dzieckiem do auta.
Odjechał z piskiem opon, słysząc jak coś brzmiącego jak kot sąsiadów, upada z głośnym lamentem z dużej wysokości. Lorna spojrzała na ojca i położyła mu rękę na kolanie.
-Nie martw się tato. Koty zawsze spadają na cztery łapy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top