Rozdział 1
-Samolot do Salem w Oregonie za 5 minut odlatuje. Proszę do odprawy panią Hope McQeen i Tini Tales. Powtarzam. - Głos kobiety odnowa zabrzmiał w moich uszach z tą samą wiadomością. Razem z Tini biegłyśmy przez duży hol na lotnisku przeciskając się przez tłum ludzi. Zdyszane dotarłyśmy do punktu odprawy lotu. Przywitała nas wysoka, szczupła i ładna blondynka. Uśmiechnęła się do nas i zaczęła sprawdzać bilety.
- W ostatniej chwili zdążyłyście. Miłej podróży życzę. -Oddała nam bilety i pomachała do nas zamykając drzwi.
Kiedy byłyśmy już w samolocie wyjęłam swój tablet aby znaleźć jakieś informacje na temat akademii do której lecimy. Po chwili natrafiłam na jej główną stronę internetową. Kiedy ja analizowałam wiadomości na temat tego miejsca Tini powtarzała swój układ. Lecimy prywatnym samolotem mojego ojca. Znajduje się w nim dwa łóżka, fotele, stoliczek i łazienka. Widać po niej że bardzo się stresuje tym całym przesłuchaniem. Rozumiem ją. To jej ostatnia szansa na dalszą przygodę z tańcem. Z moich rozmyślań wyrwała mnie Tini kiedy przypadkiem wpadła na stoliczek robiąc piruet.
-Nic ci nie jest.- Podeszłam do niej i pomogłam jej wstać.
-Dzięki. Nic mi nie jest. -Uśmiechnęła się do mnie blado. Jej zielone oczy, które zawsze przyrównuje do oliwek na słońcu nie błyszczący tak jak zawsze.
-Nie przejmuj się wszystko będzie dobrze. Dostaniesz się do tej szkoły. -Zapewniałam ją, sama nie będąc pewna swoich słów.- Chodź zobacz co znalazłam. Na ich stronie nie ma za dużo informacji. Jedynie jakie są klasy. Brak żadnych zdjęć. Trochę podejrzane to wszystko. - Spojrzałam się na Tin, a ona jak zwykle nie słuchała mnie tylko juz leżała na kanapie i spała. Ta dziewczyna nie raz doprowadza mnie do szału ale I tak ją kocham jak siostrę.
Resztę lotu obie przespałyśmy. Stwierdziłam że lepiej się przespać żeby mieć więcej siły na przesłuchanie. Obudziła nas stewardessa. Kiedy już zabrałyśmy swoje bagaże z lotniska zaczęłam rozglądać się kimś kto nas miał odebrać. Moje rozglądanie się poszło na marne nikogo nie zauważyłam. Stwierdziłyśmy że poczekamy jeszcze trochę. Tak minęły trzy godziny czekania, kiedy wreszcie łaskawie na lotnisku zjawił się rozstargniony brunet, który biegł potykając się o własne nogi. Wreszcie runął na ziemię. Szybko do niego podbiegłam żeby zobaczyć czy nic mu nie jest.
-Wszystko w porządku!? - Chłopak spojrzał się na mnie speszony. Zatonełam w jego szarych oczach. Były takie śliczne. Nie wiem ile czasu tak wgapialiśmy się w siebie. Przerwała nam chrząchnięcie Tini. Szybko zerwał się z podłogi, otrzepał spodnie z kurzu i zaczął mówić.
-Tak wasza wysoko... - szybko ugryzł się w język i nie wiedział co powiedzieć. - wszystko dobrze a teraz chodźmy bo się spóźnimy. Proszę tędy. - wskazał nam duże szklane drzwi. Nie zwracają uwagi na jego słowa ruszyliśmy do samochodu. Okazało się czeka na nas czarne audi. Spojrzałam się na Tini. Ta wielka fanka motoryzacji nie mogła oderwać oczy od idealnie wypolerowanej karoserii.
- Zamknij buzie słonko bo ci mucha wpadnie. -zaczęłam chichotać i poszłam do samochodu. Podróż do szkoły minęła nam szybko i przyjemnie. Chociaż trochę za cicho. Szarooki siedział z wzrokiem wbitym w widok za oknem, a Tini jak to Tini podziwiała wnętrze samochodu. Pogrążona w ciszy i w własnych myślach nawet nie poczułam kiedy Tini wypchnęła mnie z samochodu. Dosłownie. Wylądowałam twarzą prosto w kałuży. Moja irytacja sięgnęła zenitu kiedy usłyszałam głośny śmiech Martiny. Czyli to jednak prawda że rude jest wredne. Zirytowana i cała mokra wstałam z uniesioną głową. Spojrzałam się na szkolnego sługusa którego policzki płonęły z czerwoności, a w jego oczach tańczyły iskierki. Wtedy mnie olśniło, że jedynie co miałam na sobie to letnią, zwiewną, cienką sukienkę która jest cała mokra i
przyklejona do mojego ciała. Każdy mógł oglądać jaką mam właśnie na sobie bieliznę. No po prostu świetnie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top