Rozdział 6 Dzień Dobry
Harry obudził się czując ciepłe ciało leżące za nim, ponadto przez kilka minut nie by pewny jak to się stało, że leży w tak miękkim łóżku, podczas gdy powinien być u Dursley'ów. Najbardziej jednak wstrząsnęła nim twarda erekcja przyciskająca się do jego pleców. Czyjś oddech delikatnie rozdmuchał jego włosy, a powietrze przeszył cichy szept.
-Jak się spało?
-Do...obrze. -zadrżał gdy język Riddle'a przesunął się po jego uchu i spróbował się odsunąć, ale silne dłonie mocno trzymały go w miejscu.
-Wyspałeś się?
-Ta...ak.
-To dobrze.
Mężczyzna odsunął się, a nastolatek padł na plecy pozbawiony oparcia. Czarny Pan odrzucił nakrycie na bok i usiadł mu na biodrach, a nim ten zdążył się sprzeciwić połączył ich usta w namiętnym pocałunku. Siedział na brzuchu, nieco powyżej przypuszczalnej erekcji dłońmi delikatnie przesuwając wzdłuż jego boków. Zostawił zaczerwienione już wargi i zajął się jego szyją. Gryfon odchylił głowę zapominając o licznych obiekcjach, które odczuwał jeszcze chwilę wcześniej.
Czarny Pan delikatnie nadgryzł skórę na jego karku i zaczął przesuwać się coraz niżej z radością słuchając dżwięków, które wydawał młody gryfon. Przeniósł język na jego bark i zaczął łagodnie ssać.
-Och!
Nastolatek zadrżał i otworzył oczy. Nawet nie był pewien kiedy je zamknął. Ridlle z uśmiechem pełnym zadowolenia wpatrywał się w malinkę, którą powołał do życia. Przerzucił spojrzenie na uważnie obserwujące go zielone tęczówki i oblizał wargi. Powieki skryły przed nim porażający odcień morderczego zaklęcia. Powoli przesunął dłonią po policzku gryfona i nachylił się nad nim swym ciepłym oddechem owiewając jego ucho.
-Chcę cię słyszeć, jasne?
-T...tak.
-Harry... -drugą dłonią łagodnie muskał wystające żebra.- Rozluźnij się. Nie skrzywdzę cię.
Jego język rozpoczął wędrówkę po karku Wybrańca. Dłoń, do tej pory znajdująca się na policzku chłopaka, zsunęła się na jego klatkę piersiową. Kilka minut tortur później Voldemort znalazł się pomiędzy nogami Chłopca-Który-Przeżył wpatrując się w jego erekcję ze złośliwym błyskiem w oczach. Łagodnie gładząc wnętrze jego ud słuchał cichych jęków kochanka.
-To...om... Proszę.
-O co prosisz? -Owszem, wcześniej w łazience chciał się dowiedzieć na co może sobie pozwolić, ale teraz chciał go zwyczajnie podręczyć.- Powiedz to Harry.
-Dotknij mnie. Tom, proszę... Ja już... nie...
Nastolatek zaczął się wiercić odczuwając wyraźny dyskomfort, ale powstrzymały go silne dłonie trzymające go mocno za biodra. Spojrzał oskarżycielsko na swojego kata i... zamrugał gwałtownie gdy dotarło do niego co ten zamierza zrobić. Nim zdążył otworzyć usta poczuł przyjemnie chłodną dłoń na własnym członku i odchylił głowę do tyłu z głębokim westchnieniem.
Cicho pojękując próbował poruszać biodrami w pożądanym przez niego rytmie, ale druga dłoń trzymała go mocno. Po chwili chłód palców zastąpiło przyjemne ciepło i wszechogarniająca wilgoć. Z ogromnym wysiłkiem podniósł ciężkie powieki i zobaczył Riddle krążącego językiem wokół swego penisa.
-Och!
-Podoba ci się? -powiedział mężczyzna unosząc się odrobinę i schylając...
Tym razem jednak zainteresował się jądrami chłopaka dłoń zaciskając na jego penisie by nie przerwać ich zabawy zbyt szybko. Drugą dłonią unierochomił jego biodra.
-Proszę. Tom, proszę!
Ulitował się i zaczął przesuwać językiem wzdłuż całej długości jego penisa. Jęki jakie wydobywały się z młodych, zaczerwienionych ust doprowadzały go do szaleństwa, więc nie było nic dziwnego w tym, że stracił kontrolę. Ostatnim co Harry pamiętał było wszechogarniające ciepło i krzyk. Jego własny.
***
-Mam nadzieję, że nie wejdzie ci to w nawyk.
-Co? -Powoli otworzył oczy i zauważył Riddle pochylającego się nad nim. Byli w tej samej pozycji co wcześniej, z tym, że teraz Potter nie był podniecony.- Co się stało?
-Zemdlałeś. Potraktuję to jako komplement. Chociaż żałuję, że tak szybko skończyłem. Masz na mnie zły wpływ.
-Ja na ciebie?! Naprawdę zemdlałem?
-Harry... -zaczął mężczyzna sceptycznie, przerwały mu ręce chłopaka owijające się wkoło niego i ciepłe ciało ciasno do niego przylegające.
-Wierzę ci. -wychrypiał nastolatek prosto w jego szyję. To pewnie od tych krzyków.- Po prostu, to dziwne. Ja... nigdy się tak nie czułem, to wszystko.
Czułeś. Jaka szkoda, że nic nie pamietasz. W tym momencie ciepło bijące od zielonego kamienia, który gryfon miał na szyi drażniło go bardziej niż wcześniej. Westchnąłby gdyby nie wiedział, że Potter zacząłby wtedy zadawać pytania.
Nim mu go wysłał nasycił wisior ich wspólnymi wspomnieniami, które powoli miały się ujawniać. Przede wszystkim jednak miał on zapewnić odrobinę zaufania, którego nie spodziewał się od Harry-ego otrzymać w normalych warunkach. Nie krzywdziło go w żaden sposób, ale sprawiało, że nie był sobą. W każdym bądź razie, nie do końca, a tego Tom nie chciał. Co mi jednak pozostało? Podpisał ten cholerny Kontrakt, ale ja chcę żeby mi ufał! Był ze mną z własnej woli, a nie by chronić przyjaciół!
-Harry, chciałbyś zwiedzić moją posiadłość?
-Co?
-Zapytałem, czy...
-Słyszałem. Ja tylko... Czy to nie ty mówiłeś co o ludziach, którzy nie powinni wiedzieć, ze tu jestem?
-Obracasz moje słowa przeciwko mnie? -przyciągnął chłopaka bliżej siebie i wtulił twarz w jego włosy.
Chcę być z tobą. Najlepiej przez cały czas.
Chcę, żebyś był szczęśliwy. Chcę, żebyś to dzięki mnie był szczęśliwy.
Chcę słyszeć jak się śmiejesz. chcę doprowadzać cię do śmiechu.
Chcę słyszeć twój głos. Chcę z tobą rozmawiać. O wszystkim i o niczym.
Chcę widzieć jak błyszczą ci oczy gdy widzisz, lub słyszysz coś co ci się podoba. Chcę ci pokazać tak wiele rzeczy...
A równocześnie chcę żebyś był bezpieczny. I dlaczego to musi się wykluczać? Tym razem naprawdę westchnął, a gryfon zadrżał w jego objęciach.
-Masz rację. Zostań tutaj. Ja muszę coś załatwić. Możesz coś przeczytać, poćwiczyć zaklęcia... Cokolwiek, tylko stąd nie wychodź. Nikt tu nie wejdzie, więc powinieneś być bezpieczny.
I wyszedł. Zabrał tylko szate, w której zawsze paradował Lord Voldemort i zniknął za drzwiami prowadzącymi do gabinetu, gdzie najpewniej się przemienił.
-Świetnie, idź sobie!
Wybraniec zorientował się, że dalej jest nagi i pokrył się kolorem swego domu. Gwałtownie zerwał się z łóżka i zatrzymał się jak oparzony. W co ja mam się ubrać, tak właściwie? Podszedł do szafy, gdzie znalazł swoje stare ubrania oraz sporo nowych. Wybór był oczywisty. Zdecydował sie na czarne, materiałowe spodnie i zieloną bluzkę na krótki rękaw. Gdy już się ubrał zaczął zastanawiać się nad zajęciem.
Znalazł je na półce. Książka miała tytuł "Magia Krwi - Najczarniejsza i Najniebezpieczniejsza" ale nie zraziło go to do niej. Otworzył okno i rozsiadł sie z nią na szerokim parapecie. Jak przyjemnie. Pomyślał gdy łagodny, letni wiatr rozwiał mu włosy. Ze spokojem przenikającym go aż do kości pogrążył się w lekturze nie zauważając zachodzącego słońca i mężczyzny stojącego w drzwiach wiodących do gabinetu kilka godzin później. Przez ten cały czas nie zwrócił uwagi również na ciepło zielonego kamienia, urodzinowego prezentu od Czarnego Pana.
1032 słowa.
[A/N: Krócej, bo musiałam oddzielić to od wydarzeń z następnego rozdziału, a nie chciałam by pierwszego dnia wydarzyło się za wiele. Przepraszam, ze długo rozdziałów nie było, ale po pierwsze wena, po drugie dostęp do kompa. Jedno i drugie ograniczone. Wiecie, szkoła to najlepszy sposób na zabicie weny. Tak, piszę opowiadania +18 sama mając mniej niż 18 lat. Dobra, to ja idę pisać dalej. Pa i miłego dnia życzę. I takiej pobudki jak miał nasz Wybraniec. <3 ;)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top