Rozdział 3

Wszystko wydaje się takie, jakie było do tej pory. Siedzę w pokoju Dylana, ucząc go z tego przedmiotu, którego kompletnie nie umie. Śmieję się do niego. W pewnym momencie, nawet go całuje. Jest pięknie… no właśnie pięknie do czasu.

Nagle sceneria zupełnie się  zmienia. Jesteśmy w jakiejś piwnicy.  Czas zupełnie się zatrzymał. Jestem zakuty kajdanami do ściany. Moja ciało całe boli, a z niektórych miejsc cieknie krew.

Dookoła jest ciemno. Nie widzę żadnej drogi ucieczki. Serce bije mi jak szalone, a tętno nie zwalnia. W dodatku strasznie chce mi się pić. Czuję się wykończony, choć jeszcze przez chwilę byłem pełen energii.

Naprawdę wierzysz, że on cię kocha… Słyszę, ale nie rozpoznaje głosu. Wydaje się rozmyty. Inny. Tak przerażający, że chciałabym o nim zapomnieć. W dodatku pyta o Dylana. Nie odpowiadam mu. Wtedy słyszę znów ten głos… Złożył Ci obietnicę i już mu wierzysz? Jeszcze do niedawna nie byłeś tak ufny. Co jeśli podarowałeś mu swoje serce, a on je porzuci dla kogoś innego?

— Zamknij się! — krzyczę, choć sam nie wiem do kogo mój krzyk jest skierowany. Nikogo dookoła mnie nie ma. Odpowiada mi tylko cisza. Tak ciężka, jak nigdy. — Dylan mnie kocha.

Po chwili odpowiada mi śmiech. Dopiero po czasie zdaje sobie sprawę, że przede mną pojawia się dobrze znana mi postura. Postać jest idealnie wyrzeźbiona, a jej twarz ma świetne rysy i piękne oczy, w które mógłbym patrzeć codziennie. Ale w jego oczach nie było miłości. Była złość i nienawiść.

— Dylan? — pytam niepewnie, ale nie uzyskuje odpowiedzi.

Wkrótce się przekonasz, że miłość można szybko wymienić i wtedy zrozumiesz, dlaczego cię ostrzegałem.

— Wynoś się z mojej głowy! — krzyczę jeszcze raz, a  moich oczu płyną łzy.  — Dylan, nie przestaniesz mnie kochać, prawda?

— Miłość jest słabością, Thomas, pamiętaj… — W końcu Dylan otworzył usta, ale to co powiedział, to nie to, czego się spodziewałem. — Jesteś naiwny. Zresztą nic nie warty. Nie ma w tobie nic pięknego, rozumiesz?!

— Dylan, ty byś tak nie powiedział — odparłem, czując ogromną gule. Moje serce właśnie pęka na milion kawałków.

— Czyżby? — pyta drwiąco. — Nawet twój przyszywany brat Liam jest ładniejszy od ciebie.

— Przestań! — błagam go, ale on jest odporny na moje słowa. — Proszę przestań…

Wtedy słyszę szyderczy głos, a zaraz później czuję jak Dylan wbija mi nóż w dłoń. Wtedy zamykam oczy z przerażenia  i krzyczę najgłośniej, jak potrafię, by każdy zrozumiał mój ból.

Podniosłem się z łóżka z krzykiem. Rozglądnąłem się, ale to wciąż był mój pokój. Nie było Dylana, ani nikogo. Nie słyszałem krzyków, ale czułem ból. Psychiczny jak i fizyczny. Wtedy spojrzałem na moją rękę. Miała na sobie parę ran ciętych. Dziwne, bo przecież sam sobie tego nie zrobiłem. A może jednak czegoś nie pamiętałem?

Próbuję rzucić zaklęcie, ale jednak rany wciąż są. A do tego cholernie szczypią, więc po prostu zakładam zwykły opatrunek i zakładam bluzę. Na szczęście dziś nie jest tak ciepło. Inaczej musiałbym się tłumaczyć z tego wszystkim.

Przekręcam się na bok i sprawdzam godzinę w telefonie. 4.44. Niby nie jest to przerażająca godzina, ale jednak wzbudziła we mnie niepokój. Dylan, który w śnie był zupełnie inny również. Taki jaki ja teraz bywałem. Chyba powinienem z nim pogadać, bo zaczynałem wariować. I to mnie przerażało. W dodatku ten chory sen…

Podniosłem szybko telefon i napisałem do Dylana wiadomość, po czym próbowałem zasnąć. Nie szło mi to jednak najlepiej, więc po godzinie stwierdziłem, że zacznę się uczyć do testu z magii obrony.

Koło 7 dostałem odpowiedź od Dylana, że czeka na mnie koło biblioteki. Wtedy rzuciłem podręczniki w kąt i poszedłem w tamtą stronę.

Naciągałem rękaw na dłoń tak bardzo jak tylko dałem radę. Jednak doskonale widziałem, że nikt o ten detal nie dba. Wszyscy mówili tylko o tym, że zaatakowałem Arisa. Nawet nie miałem pojęcia czemu. Po prostu poczułem ten dziwny mrok i złość na niego. Dziwnie to opisać, ale miałem nadzieję, że jakimś cudem wszyscy o tym zapomnieli.

Jednak ich spojrzenia wpatrywały się z ogromną siłą w moja postać. Gdzieniegdzie słyszałem też swoje imię.

Dylan stał oparty o ścianę  z Arisem. Dyskutowali o czymś i to bardzo zawzięcie.

— Cześć — przywitałem się niepewnie.

— Cześć skarbie — powiedział słodko Dylan.

Gdy nie otrzymałem odpowiedzi od jego kompana, dodałem:

— Przepraszam Aris… — mówiłem spokojnie. — Nie chciałem cię wczoraj wystraszyć. Nie wiem, co mi się stało.

— Myślałem, że się pogodziliśmy, a ty odwaliłeś taką szopkę.

— Masz rację, zjebałem… — odparłem. —Wybaczysz mi?

Chłopak przez chwilę się wahał, ale w końcu otworzył usta.

— Ale każdy zasługuje na drugą szansę, Thomas…  — odpowiedział, a potem poklepał mnie po ramieniu. — Rzeczywiście coś musiało cię wkurzyć.

— Tak, właśnie… — zacząłem, zmieniłem później temat, by nie musieć rozmawiać o wczoraj.— O czym gadaliście?

— Podobno ma być jakiś nowy. — odparł Dylan, składając pocałunek na moim czole. — Ale nie martw się ty i tak jesteś najważniejszy.

Kłamię, Thomas. Naprawdę tego nie widzisz?

Ignoruję moje myśli. Właśnie takie zmusiły mnie do zaatakowania Arisa.

— Dziękuję, kocham cię — powiedziałem, a potem go pocałowałem.

Nie doczekałem się jednak odpowiedzi, bo wzrok Dylana przykuł pewien chłopak, którego widziałem tu pierwszy raz. Patrzył na niego z uśmiechem i zaczął do niego machać. Ten drugi zauważył go dopiero po chwili i od razu odmachał.

Mówiłem? Już ma cię gdzieś?

— Zamknij się! — pomyślałem, próbując wybić sobie ten głos z głowy.

— Znasz go? — zapytał Aris.

Brunet tylko kiwnął głową.

— Byłem z nim na tym wyjeździe — zaczął Dylan, a potem wziął głęboki wdech. — Ma na imię Aleksy. Fajny chłopak.

W tym momencie Aleksy stwierdził, że do nas podejdzie. Akurat wtedy, kiedy chciałem pogadać z Dylanem na osobności. No naprawdę wszechświat tego nie chce? Żebym w końcu powiedział prawdę?

— Cześć wam, Aleksy jestem — przedstawił się, a potem popatrzył na Dylana. — Miło cię znowu zobaczyć — dodał i puścił oczko do Dylana. Od razu mi się to nie spodobało.

— Hejka — odpowiedzieliśmy włącznie z Arisem.

— Co u ciebie?  — zapytał wesoło O’Brien.

— Tak jak widzisz… — Ten nowy śmiał się do niego. — Będziemy razem w klasie.

— To świetnie — odparł Dylan. — Czyli matka się jednak przekonała do naszej szkoły.

— Dokładnie, a teraz muszę uciekać, bo mam jeszcze parę załatwień. Także trzymajcie się. Jeszcze raz miło cię znów zobaczyć Dylan.

— Paa — odpowiedzieliśmy wspólnie.

Kiedy tak patrzyłem na zachowanie tego Aleksa, to zaczęłam się zastanawiać, czy on przypadkiem rzeczywiście nie chciał poderwać mi chłopaka. Musiałem go obserwować.

— O czym chciałeś pogadać, Tommy?

— Już nieważne — odpowiedziałem. — Nie jestem głodny, pójdę chyba się pouczyć.

— Jesteś pewien?

— Tak, Paa — odparłem, próbując zakryć moją złość.

[Dylan parę miesięcy później]

Gdybym tylko zauważył to wtedy, może mógłbym go uratować? Może nigdy nie musiałbym patrzeć, na to co widziałem. Może...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top