Rozdział 9[Dylan]

Dla OliwiaMarmurowicz wiem, że miał być wczoraj, ale po prostu zabrakło mi czasu

Wracaliśmy do akademika. Wino, które przed chwilą wypiliśmy, od razu zaczęło działać. Miałem ochotę przytulać się do dziewczyny i dawać jej tą czułość, którą ona mi dawała. Uśmiech brunetki był cudowny, szczególnie, że to ja go wywoływałem. Miałem w planach odprowadzić ją do pokoju, ale ten plan co chwilę zbaczał z drogi. A w jaki sposób? Już mówię. Co chwilę opieraliśmy się o ścianę, składając sobie czułe pocałunki. Jej dotyk był delikatny i taki przyjemny, że mógłbym tak spędzić cały dzień.

— Uwielbiam Cię, wiesz? — stwierdziłem, składając pocałunek na jej ustach.

— A ja Ciebie — odparła z ogromnym uśmiechem, ukazując mi szereg białych zębów.

— Nie chciałbym przeszkadzać gołąbeczki, ale stoicie mi na przeszkodzie do wejścia do biblioteki! — oderwałem się od dziewczyny i spojrzałem na zniecierpliwionego blondyna, który spoglądał na mnie spode łba. Nie miałem pojęcia, dlaczego, ale zacząłem się z niego śmiać, czym zaraziłem Scodelario. — Z czego tak się śmiejesz? — zadrwił, by potem podejść i popatrzeć mi prosto w oczy.

Swoją drogą, gdyby nie te iskierki, które ewidetnie chciały mi dokopać, to mógłbym stwierdzić, że miał naprawdę ładne oczy. Dylan, ale ty kurwa jesteś zjebany po alkoholu. Czy ty jesteś świadomy, co ty właśnie pomyślałeś?

— Z Ciebie — odparłem, bo poczułem przypływ energii i odwagi.

— Nie mam czasu na kłótnie z Tobą, bo mam kółko, więc do cholery odsuń siebie i twoją laleczkę z przejścia! — nawrzeszczał na mnie, a ja nie miałem zamiaru mu odstępować. Zawsze był tym dupkiem, który wykorzystywał moją słabość, więc dlaczego ja nie mogłem zrobić teraz tego samego?

- Bo co?

- Bo pobijam wam te buźki!

— O no popatrz, Dylan — odezwała się błękitnooka niewinnym głosikiem.— On nam zazdrości, bo nie ma osoby, która by go kochała. Jest sam, a Ki Hong jest z nim tylko dla zabawy i seksu. Nikt go nie kocha.

Mimo, że naprawdę lubiłem Kayę, to jej słowa nawet mnie zabolały. Zrobiło mi się żal chłopaka. W dodatku miałem wrażenie, że jego oczy się zaszkliły, ale nie mogłem być pewien. Zrobiło mi się głupio, ale z drugiej strony wiedziałem, że sobie zasłużył swoim zachowaniem.

— Daruj sobie takie teksty! — odparł i siłą przecisnął się między nami, by wejść do środka. Zniknął za drzwiami, a ja w momencie jakbym wytrzeźwiał. Spojrzałem na nią spod ukosa, więc dziewczyna tylko wzruszyła ramionami.

— Zawsze był dla Ciebie wredny, więc chciałam by raz się poczuł jak ty — oświadczyła przepraszająco, więc ją przytuliłem.

— Tak, ale nie musiałaś być, aż tak wredna dla niego — odparłem, spoglądając w jej błękitne tęczówki. Dziewczyna w końcu przyznała mi rację, mówiąc, że rzeczywiście nie powinna była rzucać takimi tekstami. Szybko jej jednak wybaczyłem, bo nie umiałem się na nią gniewać. Potem odprowadziłem ją do pokoju, żegnając ją czułym pocałunkiem i postanowiłem się przejść. Całkowicie wytrzeźwiałem a mimo to w głowie pojawiła mi się myśl, że powinien przeprosić Thomasa. Wróciłem do miejsca, gdzie chłopak wszedł. Była to biblioteka oczywiście. Przywitałem się z bibliotekarką uśmiechem, a następnie ruszyłem między regałami. W końcu dostrzegłem blondyna, który grał mecz szachów z jakimś chłopakiem.

— Szach mat! — powiedział po kolejnym ruchu Sangstera. Młodszy uczeń, a przynajmniej na takiego wyglądał, ograł go. Thomas tylko głęboko westchnął i zanurzył twarz w dłoniach. — Coś ci nie idzie dziś, Thomas! — dodał chytrze chłopak, ale blondyn bez słowa wstał i wyszedł, zabierając swój plecak. Oczywiście poszedłem za nim.

Blondyn wszedł do łazienki i zatrzasnął się w jednej z kabin. Słyszałem jak rzuca plecakiem, a potem z całej siły uderza w ścianę. Po chwili bicie ustało, a pojawił się płacz. Boże. Dlaczego w tej chwili chciałem się znienawidzić, za to co powiedziała Kaya. Przecież Liam mi powiedział, że Ki Hong i Derek są z nim tylko dla fame'u, więc to oczywiste, że blondyn musiał się czuć samotny.

— Thomas? — zapytałem, więc płacz ucichł. — Wiem, że tam jesteś. Otwórz mi! — prosiłem, ale chłopak nie odpowiadał. Zamiast tego słychać było tylko smarkanie nosa. — Ja, przepraszam za Kayę. Po prostu też chciała się odgryźć za to jakim dupkiem jesteś dla nas wszystkich.

— Idź stąd, Dylan! — rozkazał, ale ja nie miałem zamiaru go zostawiać. Między nami i tak było za dużo niedomówień na ostatni czas. Nie miałem zamiaru odpuścić ani tematu sprzed chwili, ani jego pobytu w szpitalu, a tym bardziej tego, że to dzięki mnie wrócił w jakimkolwiek w stanie do akademika. Może nie do końca dzięki mnie, ale z moją pomocą. Tamtego dnia przecież ledwo się ruszał. Pamiętam tylko jak w pewnym momencie Kaya usnęła, a ja zwróciłem uwagę na blondyna, którego przyjaciele właśnie się zwijali, a on sam leżał na sofie. Przeprosiłem na chwilę Kaye i poprosiłem znajomego barmana, czy dałby radę nas wszystkich podrzucić. Zgodził się, bo ten klub należał do jego ojca, więc nie było z tym problemu.

W każdym razie pamiętam, że było mi w chuj przykro, bo Ci jego przyjaciele zostawili go tam. Ja pomimo tego jak dużo wypiłem, to ogarniałem sytuację. Pamiętam też pocałunek z Kayą, do której już od dawna mnie ciągło. Tamten wieczór zapoczątkował nasz związek. I gdyby nie to, że też się ledwo trzymała, to raczej nie pozwoliła by wsiąść Thomasowi do tego samego auta.

— Musimy pogadać! — oznajmiłem stanowczo, bo nie chciałem by chłopak znów mnie nienawidził. Jedyne, czego pragnął, to tylko mu pomóc.

— My nie mamy, o czym rozmawiać — wydukał smutno.

— Wiem, że jesteś chory, Thomas! — powiedziałem stanowczo, bo naprawdę zależało mi na pomocy temu blondynowi. Mimo, że irytował mnie miłosiernie, to nie potrafiłem mieć go w dupie. Po prostu się martwiłem. — Nie wiem, na co, ale to nie jest normalne, żebyś miał krwotok z nosa, który praktycznie nie ma końca.

— Zamknij się, O'Brien!— Thomas wyszedł nerwowo z kabiny i spojrzał na mnie surowym wzrokiem. Chyba nie spodobało mu się, że gadałem o tym na forum, bo kilkukrotnie się rozglądnął. Jego policzki naprawdę były mokre, choć wyrażały złość. — Nie chcę, by ktokolwiek wiedział — dodał po chwili, biorąc głęboki wdech. Oczywiście, co jakiś czas też smarkał nosem, ale to tylko taki szczególik.

— To, co teraz ze mną porozmawiasz? — spytałem, unosząc brew ku górze. Chłopak wystawił ręce ku górze na znak kapitulacji.

— A mam jakiś inny wybór? — Pokręciłem na to głową, więc ciemnooki dodał: — No właśnie. Ale nie gadajmy tutaj, okey?

— To chodźmy do mojego pokoju.

— Dobra.

Chwilę później szliśmy korytarzem i nagle chłopaka natchnęło na skorzystanie z toalety.

— Ale ja naprawdę muszę... — stwierdził, patrząc na mnie miną zbitego psa. No niestety, zadziało. Powiedziałem, że na niego tutaj poczekam. Blondyn uśmiechnął się i wrócił do łazienki. Gdy jednak długo nie wracał, wróciłem się tam. W końcu co jeśli coś sobie zrobił? Albo jeśli miał kolejną utratę przytomności?

– Thomas! — krzyknąłem, ale odpowiadało mi tylko echo. Sprawdziłem wszystkie kabiny po kolei, ale nikogo tam nie było. Dopiero po chwili zorientowałem się, że okno było otwarte, a że było to pierwsze piętro, to musiał przez nie wyjść i dostać się na pole. Przekląłem pod nosem i właśnie w tym momencie zobaczyłem, machającego mi blondyna. Miał na sobie ten dobrze, znany mi chytry uśmieszek.

— Kurwa! — rzuciłem sam do siebie, bo przecież mogłem się spodziewać czegoś takiego z jego strony. Boże, ale byłem naiwny. Odszedłem do okna i wróciłem do mojego pokoju. Nie myśląc wiele położyłem się na łóżku i zasnąłem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top