Rozdział 8 [Thomas]

Następnego dnia po śniadaniu, stwierdziłem, że wybiorę się do baru na mieście. Oczywiście tylko do baru, a nie żadnego klubu. Chciałem wypić piwo kremowe, bo było zajebiste. Nie mówiłem nikomu, że tam idę, bo spokój to była druga rzecz, której teraz oczekiwałem.

— Cześć Thomas! — dobiegł mnie głos kuzynki Dereka, która pracowała jako barmanka. Nazywała się Lydia i miała przepiękne długie włosy. Patrzyła na mnie z uśmiechem. — To, co zwykle? — zapytała, więc tylko przytaknąłem. Chwilę później położyła mi przy ladzie kufel z napojem. Tak naprawdę nie było to piwo, a coś w rodzaju kawy z cynamonem.

— Dzięki — odwzajemniłem uśmiech. Wziąłem łyka, a moje myśli zaczęły znów krążyć do Dylana. Tak naprawdę nigdy mu nie podziękowałem, za to że ocalił mi życie. Z drugiej zaś strony, nie miałem odwagi do niego podejść i pokazać, że jednak mam serce.

— Coś Cię trapi, chłopie. — Rudowłosa prawdopodobnie zauważyła moje przygnębienie. — Chcesz może pogadać?

— Nie — zaprzeczyłem. Wolałem najpierw sam zrozumieć swoje ostatnie zachowanie, niż z kimś pogadać. Bo jak mówić o problemie, którego samego do końca się nie rozumie? — Po prostu muszę przemyśleć parę spraw... — Wziąłem kolejnego łyka tego cudownego napoju, a przez głowę przepłynęło mi wiele różnych sytuacji. Prawda była taka, że pamiętałem wszystko, co mówiłem, bądź robiłem O'Brienowi podczas działania amortencji. Nikomu jednak o tym nie mówiłem, bo tak było lepiej.
Pamiętam też jak się tulił do mnie i to, że pierwszy raz od dawna czułem się bezpiecznie.

— Rozumiem... — wyszeptała, a potem szef ją zagonił do kuchni, więc zostałem sam.

Usłyszałem dzwonek, który informował, że ktoś wchodził do środka. Spojrzałem, więc w tamtą stronę. Dylan z Kayą weszli do środka, a potem zajęli miejsce obok mnie, a mnie znów ogarnął dziwny smutek. Przelizali się. Kurwa, dlaczego oni do cholery musieli się tak z tym odnosić? Właściwie to pytanie sprawiało, że byłem hipokrytą. Przecież też się całowałem z Azjatą publicznie.

— Thomas, martwię się... — usłyszałem głos Liama, który dosiadł się do mnie. — Możesz mi powiedzieć, czemu ostatnio jakoś dziwnie się zachowujesz?

— Wydaję Ci się... — odparłem, wzruszając rękami. Miałem dość tego, że każdy tak stwierdzał. Ja po prostu chciałem sobie odpocząć od tego wszystkiego. — I nie zachowuję się inaczej! — dodałem oburzony, a mój wzrok przeniósł się znów na parę gołąbeczków. Migdali się porządnie i pomimo, że kac przeszedł mi wczoraj, to znów miałem odruch wymiotny.

— Nie? — zapytał z niedowierzaniem. — Ostatnio znów pijesz, a wiesz, że w twoim stanie, to nie dobra opcja.

— Szczerze? — Mój wzrok znów przeniósł się na błękitnookiego, który spoglądał na mnie z niepokojem. — Mam wyjebane. Po prostu chce się czuć lepiej.

— Co masz na myśli?

— Ostatnio wolę zamknąć moje myśli alkoholem, bo tylko tak mogę normalnie funkcjonować, Liam — odparłem zgodnie z prawdą, biorąc łyka piwa. — Nie muszę myśleć o niczym, a tym bardziej o tym jak powinienem się zachowywać.

— Jakie myśli?

Mój wzrok z automatu przeniósł się do stolika, gdzie siedziała para. Pili wino. Stąd ich uśmiechy i chichoty, co jakiś czas. Boże, nie chciałem na to patrzeć, dlatego wziąłem jednego, ale ogromnego łyka piwa. Dokładnie obserwowałem jak ją obejmuje, a potem delikatnie całuje po jej szyi. Dlaczego ten widok nagle stał się dla mnie taki zły? Przecież od dawna zdawałem sobie sprawę, że prędzej albo później coś ich połączy, więc czemu byłomi tak źle na sercu? W dodatku oczy mi się zaszkliły, choć to pokonałem, dzięki mruganiu.

— Muszę się przewietrzyć — wyrzuciłem, by potem wyjść z budynku. Stanąłem obok ławki i zapaliłem papierosa. Wiedziałem, że było to niezdrowe, ale jakoś nie bardzo mnie to obchodziło. Chciałem się zrelaksować. Czuć jak wydycham ten dym, zupełnie jakby był jakimś problem, którego można po prostu wydmuchać.

— Thomas, czemu ty robisz wszystko wbrew zasadom? — Liam stanął tuż obok mnie, więc podałem mu papierosa. On rzadko palił, ale i tak wziął go do ust. Odpaliłem mu go. — Alkohol? Papierosy? Seks z tym idiotą, którego ty nawet nie słuchasz. Znaczy wiesz. Ja do Ki Honga nie mam nic, ale to, że masz z nim taki układ jest lekko porąbane. Powinieneś się spotykać z kimś naprawdę wartym ciebie, a nie z kimś dla kogo liczy się tylko twoje ciało.

— Przestań mi matkować już! — krzyknąłem w jego kierunku, bo nie lubiłem, gdy ktokolwiek wtrącał się w moje życie. Tym bardziej on. Owszem był dla mnie jak brat, ale to nie dawało mu pozwolenia na mówienie jak powinienem żyć. — To moje życie i będę sobie robił, co chcę. — dodałem pewnym tonem, biorąc kolejnego bucha.

— Jak tak dalej będziesz robił, to nie dożyjesz dwudziestych urodzin — ostrzegł mnie blondyn, który w tym momencie patrzył na mnie z złością, a jednocześnie politowaniem. — Powiesz mi, o co chodzi, czy mam zgadywać?

— Daj mi spokój!

Odwróciłem się napięcie z zamiarem odejścia, ale jego następne słowa kompletnie mnie sparaliżowały.

— Twoim słonkiem jest Dylan, prawda?

Znów na niego spojrzałem, tym razem na mojej twarzy malowało się zdziwienie i zaskoczenie. O chuju on pieprzył? Jakim słonkiem? Czy ja ostatnio jak wypiłem, to gadałem coś o Dylanie? Kurwa. Dlaczego ja mam tak słabą pamięć po alkoholu?

— Co ty pieprzysz? Jakim słonkiem? — dopytywałem, bo to co mi powiedział, było w cholerę nie jasne, a ja nie lubię uczucia niepewności. Ponadto czułem jak mój żołądek podnosił się ku górze i całe ciało mocno się napięło.

Liam tylko pokręcił głową i wyrzucił gdzieś na ziemię papierosa.

— Kiedy przyszedłeś do mnie pijany w piątek, to wydukałeś, że burza zabrała Twoje słońce — zaczął spokojnie. — Wtedy za cholerę nie wiedziałem, o czym ty do mnie mówisz, ale na stołówce i tutaj patrzyłeś na nich. Widziałem smutek w Twoich oczach.

— Nie wiem, o czym ty mówisz — zaprzeczyłem. Chociaż gdzieś w głębi serca, zacząłem się zastanawiać, czy to mogła być prawda? Naprawdę bym coś takiego powiedział? Bo jeśli tak to chyba Dylan wcale nie był mi obojętny. I być może uwielbiałem nasze gierki, bo nie umiałem inaczej pokazać swoich uczuć? Zresztą, jakich uczuć? To nie mogła być prawda.

— Dobrze wiesz — rzucił Dunbar, pokazując na mnie palcem. — Ty coś do niego czujesz, Thomas.

Mówił to tak głośno, że musiałem się upewnić kilkukrotnie, że nikt tego nie usłyszał. Nie chciałem by ktokolwiek wiedział. Na szczęście nikogo nie było w pobliżu.

— Masz urojenia, Liam! — Wyrzuciłem nerwowo papierosa. — Ja z tym idiotą? Wolałbym ścianę niż jego. Zresztą wracam do akademiku, bo mam dość twojego pierdolenia.

Wyminąłem go i przeszedłem parę kolejnych kroków. Potem zaś usłyszałem słowa, które zostały ze mną do końca dnia.

— Okłamuj się jak długo chcesz, ale pamiętaj, że to nie zniknie.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top