Rozdział 32[Thomas]

Dziwne wydarzenie sprawiło, że musieliśmy opuścić szkołę. Oczywiście Ci, którzy dali radę, bo Ci co leżeli w szpitali jak Liam, musieli tam zostać. Byli chronieni przez specjalne straże, ale mimo to ciężko było mi Liama tam zostawić. Na szczęście tata również postanowił zostać z moim bratem, gdy tylko powiedziałem mu, że dostałem zaproszenie na kolację świąteczną do ciotki O' Briena.

     Nie chciałem brunetowi tego przyznać, ale naprawdę bardzo mnie to stresowało. Nie miałem nawet pojęcia, czy ta jego cioteczka nie była sceptycznie nastawiona do gejów. A może była z wiary, która to potępia? Nic nie wiedziałem. Choć z drugiej strony nie mogło być tak źle, prawda?           

    W tym momencie jechaliśmy pociągiem powrotnym do Los Angeles, czyli tam gdzie mieszkała rodzina O'Briena. Czułem niezwykłe podniecenie, gdy mogłem mieć Dylana tak blisko siebie, tulącego się do mnie jak miś, ale z drugiej strony przerażała mnie wizja, że jego ciotka dopiero ma się o nas dowiedzieć. Dylan prosił mnie o czas i wyrozumiałość. Był naprawdę zdeterminowany, by powiedzieć siostrze jego matki, że jesteśmy razem. Jednak widziałem, że u niego stres też powoli zaczyna się rodzić.

    — Na pewno będzie dobrze... — powiedziałem, mając nadzieję, że sam w to uwierzę. Brunet na to tylko kiwnął głową i mnie pocałował w czoło.               

    — Nie ma opcji, by moja ciotka Cię nie polubiła... — wyznał radośnie, chwytając mnie za dłonie. — A jak nie to oboje skończymy pod mostem... — dodał prześmiewczo, szczerząc te swoje idealne ząbki.                       

    — Pomyślałbyś, że jeszcze rok temu skończymy ze sobą? — spytał mnie ciemnooki, patrząc na mnie tym czarującym wzrokiem, dla którego mógłbym skoczyć w ogień.               

    — Rok temu to ja Cię chciałem zabić, pijawko — droczyłem się z nim, co chłopak ewidentnie podłapał.            

    — A ja miałem ochotę udrzeć Ci tego nosa, idioto — odparł atak, mrugając do mnie swoim oczkiem.       

    — Właściwie utarłeś... — stwierdziłem pewnie po chwili namysłu.

    Chciałem coś jeszcze dodać, ale akurat w tym momencie poczułem, jak cieknie mi krew z nosa. Przyłożyłem momentalnie rękę do twarzy, a potem na szybko zacząłem szukać jakiś chusteczek w swojej torbie. Oczywiście Dylan jak tylko to zobaczył, sam omal nie przewrócił całego wagonu w poszukiwaniu apteczki. Na szczęście znalazł jakąś paczkę w torbie jednego z chłopaków, który spał po przeciwnej stronie.

    Dylan podał mi jedną z serwetek i momentalnie przyłożyłem ją do nosa. Pieprzone problemy z krzepliwością krwi. Z drugiej strony, gdyby nie one, to nigdy nie poznałbym bliżej O'Briena. A przecież zawsze właśnie tego chciałem — żeby ten najbardziej mądry i uparty osioł zwrócił na mnie swoją uwagę.

    — Wziąłeś dziś leki? — spytał mnie z troską Dylan. W tym momencie robił mi okład na czoło. Jedną z chusteczek oblał zimną wodą, a potem przyłożył mi ją na skroń.

    — Może... — zaczałem, gdy zdałem sobie sprawę, że przez cały ten stres, zapomniałem wziąć lekarstwa.

    — Zabije Cię kiedyś, wiesz?! — rzucił gniewnie Dylan. — Możesz umrzeć przez taki krwotok z nosa! Gdzie masz te pierdolone lekarstwa? — dodał pytająco, więc wskazałem na czerwony plecak, położony nad nami, a dokładnie na półce na bagaże.

    — Przepraszam.... — powiedziałem skruszony, na co Dylan złapał mnie delikatnie za dłoń. Jego była taka ciepła, że nie chciałem jej puszczać. Najlepiej już nigdy.

    — Po prostu się martwię, skarbie... Nie mogę Cię stracić kolejny raz.

    Uśmiechnąłem się na jego odpowiedź. Chwilę później krwotok przeszedł i mogliśmy się w spokoju całować i dotykać. Przynajmniej do czasu, aż Aris się nie obudził. Spojrzał na nas z miną mówiącą „Możecie się obściskiwać, ale nie przy mnie".
            ***
    Dwie godziny później byliśmy pod domem O'Briena. Ciągle powtarzał, że jego ciotki pewnie jeszcze nie ma, bo pracuje do późna, jako kelnerka w pobliskim domu weselnym, ale mimo to wciąż mam ogromnego stresa, bo co jeśli nie spodobam się jego ciotce? Co jeśli ona słyszała cokolwiek na mój temat i mnie nienawidzi, za to, że istnieje?   
   
    — Będzie dobrze, słonko — zapewnił mnie Dylan, a potem objął mnie ramieniem.

    — No ja nie wiem... — mówiłem bardziej do siebie, ale na tyle głośno, że brunet usłyszał moją odpowiedź. Patrzył na mnie z wielką miłością, a potem chwycił moje dłonie.

    – Ale ja wiem! – wymówił to z taką wiara, że nie dało się mu nie uwierzyć.

    Dylan wyjął klucz z wiewiórką i włożył go do zamka. Przekręcił i jak na dżentelmena przystało, wpuścił mnie pierwszego do środka, a potem zamknął za mną drzwi. Jego dom był naprawdę wielki. Ściągnąłem buty, mimo, że kochałem chodzić po mieszkaniu w butach, ale byłem w gościach i nie pasowało brudzić podłogi. Szczególnie, że świeciła się połyskiem.     
              
    Pierwsze pomieszczenie do jakiego zaprosił mnie O'Brien, było salonem. Zielone, wręcz szafirowe ściany, na których ukazywały się wielkie obrazy, w tym największych czarnoksiężników. Pokój gościnny zdobiły też skórzane meble, ogromna kanapa i stolik do kawy przed nią. Wszystko dokładnie umyte. Widocznie jego ciotka bardzo dba o czystość. Mam jednak nadzieję, że nie jest, aż tak pedantyczna.

    – A to jest kuchnia... – Palcem pokazał na pomieszczenie, gdzie po środku stał marmurowy blat, a szafki były z ciemnego drewna. Na suficie wisiała lampa, przypominająca świecznik, która nie oświetlała pokoju całkowicie, lecz zostawiała tajemniczy nastrój. Podobało mi się, jak to wszystko się tu łączyło.

    Później Dylan zaciągnął mnie po równie drewnianych schodach, na kolejne piętro, gdzie były cztery pokoje. Podobno należały do kuzynostwa O'Briena, ale Ci wyjechali na studia. Na przeciw był malutki balkon, ale brunet stwierdził, że pokaże mi najpierw swój pokój. Chwilę później stałem w nim, zdając sobie sprawy, że kompletnie nie pasuje do reszty domu.

    Miał czerwono- szare ściany, pokryte plakatami z quidditcha i białe meble. Wyglądało to dość nowocześnie, ale nie narzekałem, bo wciąż było tu pięknie. Jego łóżko było małe, ale stwierdziłem, że jak się popieści to się zmieści i się tam wcisnę.       

    – Później pokaże Ci twój pokój, dobrze? – zapytał ciemnooki, a potem mnie do siebie przytulił. Wtedy skoczyłem na niego i oplotłem się wokół jego tali, całując go. Dylan usiadł ze mną na łóżku i odwzajemniał pocałunki. Przynajmniej tak był do momentu, aż jego ciotka nie wkroczyła do jego pokoju.

    – Chciałam tylko Dylan powiedzieć, że przyjedzie Twoje.... – I nagle zamarła, widząc nas w takiej pozycji. Już wtedy wiedziałem, że będą kłopoty. – A, co tu się u licha wyprawia?

    – Ciociu my.... – zaczął nerwowo brunet. Ręce mu się cholernie trzęsły, więc je złączyłem z moimi. – Jesteśmy z Thomasem razem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top